Któż ja jestem? Płochy blask na ścianie,
a to moje polskie pożegnanie.
Rzeczy miłe, ponure i jasne,
dobrej nocy! Ja za chwilę zgasnę.
Światło moje cichnie jak muzyka.
Ten promień niech zostanie. Ja znikam.
Ile dziś w nas strof Gałczyńskiego? Kto z całym przekonaniem zaśpiewa, że nawet kot na dachu miauczy, kochany jest K.I.Gałczy?
Dziś występuję w roli adwokata diabła, bo zdaję sobie sprawę, że poeta pupilkiem PRL-u był, pisał pokornie wiersze, jakich od niego żądano, odpłacał za możliwość drukowania, za mieszkania... A jednak zaciekawia, jako lirnik się broni. Owocem jego życia była poezja. Próbuję go zrozumieć.
Okazją do powrotu i wejrzenia w ten poplątany życiorys stała się książka Niebezpieczny poeta Anny Arno. Autorka zadanie domowe odrobiła solidnie. Ponad czterysta stron słownej woltyżerki, zgrabne przeplatanie historii życia z poetyckimi strofami. Ubogaciłam się. Trzy pokolenia Gałczyńskich mam w paluszku... Już po lekturze wstępu prawie wiem, z kim mam do czynienia, bo rozkwita bukiet określeń: hochsztapler, słodki szarlatan, wędrowny kramarz, poeta-alkoholik, pies-na-forsę, a przy tym liryczna osobowość nie z tego świata. Taki chłopiec z deszczu.
Tylko że ja nadal nie znam odpowiedzi na nurtujące mnie - zasadnicze - pytanie: jak to się stało, że poeta piszący dla "Prosto z mostu" - pisma o charakterze narodowym - został po wojnie piewcą komunistycznej ideologii?
Zastanowiło mnie, że już na pierwszej stronie pojawia się fragment mówiący o tym, że poeta pisze
nie na czyjąś próżną chwałę,
lecz by zarobić ździebełko
na bułeczkę i masełko.
Czy to jest najważniejsze? Według autorki tak, bo motyw zarobkowania pisaniem pojawia się i nasila z każdą stroną coraz bardziej, jakby wszystko tłumaczył. Na 66. stronie czytamy już: Poeta potrzebuje pieniędzy i jest gotowy na kompromis.[...] Gałczyński kreuje wizerunek sprzedajnego artysty, któremu obojętny jest profil pisma, byle wypłacano mu honorarium.
Autorka biografii nie dopuszcza nawet możliwości, że Gałczyński mógł myśleć i czuć inaczej. Wytrwale wyłuskuje takie i podobne cytaty, i wrzuca, wrzuca... Pozbawia go w ten sposób prawa do własnych poglądów, dotykania polityki, wypowiadania się na bieżące tematy. O co ten szum? O to, że "Prosto z mostu" wydawał Stanisław Piasecki, postrzegany jako zjadliwy antysemita, a jego pismo stało się wylęgarnią myśli narodowej, wręcz faszystowskiej. Zresztą oddaję głos autorce:
[s.164] z premedytacją podnosząc kwestię żydowską, [endecja] prowadziła w konsekwencji do swoistego "żydocentryzmu", nakazując rozpatrywać wszystkie wydarzenia w nierozerwalnym związku z tą właśnie kwestią. Obraźliwe przesądy funkcjonowały nie tylko w antysemickich pamfletach, ale też w obronie przeciw nim. Notorycznie atakowany przez antysemitów Julian Tuwim po mistrzowsku przedrzeźniał ich repertuar. Jak jednak zauważył Piotr Matywiecki, nawet cytowanie tych parodii "jest dziś trudne - bo smakowitość przykładów odbiera im grozę. - itd. To tak jakbym czytała "Wylęknionego bluźniercę - 2" Urbanka! A na następnej stronie: Gałczyński tkwi w szponach impresaria, a "Prosto z mostu" staje się coraz bardziej agresywne.
Czy tak pisana biografia może być obiektywna? Ani linijki o sytuacji w kraju po zamachu Piłsudskiego, gdy Strzembosz, Weyssenhoff, Grabski, Dołęga-Mostowicz czy wreszcie Gałczyński piszą o krytycznie o elitach niepodległej Polski, o "zagłodzonych inteligentach", zdemoralizowanych karierowiczach. Gdzie wiersze Wciąż uciekamy, Pięć donosów czy Zima z wypisów szkolnych? Arno odnosi się jedynie do Pieśni szalonej ulicy (znanej jako marsz ONR-owców), ale i tu wspomina o niejednoznacznej interpretacji. To wszystko to jedna wielka pomyłka Gałczyńskiego, który pogrążył się jeszcze słynnym Listem Do Przyjaciół "Prosto z mostu". Tego już nie darowano mu nigdy, nawet upadek na kolana przed Tuwimem niczego nie zmienił (s.172). W końcu długotrwała nagonka (bo w powojennej Polsce nastąpił ciąg dalszy) doprowadziła poetę do grobu. Gałczyński ubezwłasnowolniony, bo żądza pieniądza i nadmiar alkoholu pozbawiły go osobowości. Nie podoba mi się taki portret.
To jeden zarzut wobec autorki.
Kolejny to brak płaszcza psychologicznego. Są koleje losu poety okraszone wierszami, wypowiedzi bliskich i wrogich osób, ale sam poeta w kącie stoi. Nie wiem, jaki był, o czym myślał, w co wierzył... Wypowiada się tylko - i to wybiórczo - w wierszach. Arno nie oddaje głosu nawet córce! To następna moja uwaga.
Zielony Konstanty Kiry Gałczyńskiej to jakże inna wersja życia poety! Córka wspomina, cytuje Natalię, dociera do nowych faktów, dokumentów, miejsc. Bo miejsca też mają swoją pamięć. Dziennikarka sięga do bibliotek przyjaciół poety, do ich niepublikowanych wspomnień. Na karty książki wkraczają malarze, pisarze, recenzenci i krytycy. Mówi sam mistrz, który odsłania nam tajemnicze lata spędzone w oflagu. Kira nie omija tematów drażliwych i tak pisze o Kostku-bracie, który mieszka teraz w Australii z córkami ... Kirą i Sarą. A w rozdziale "Czas klatki" nawiązuje do trapiącego mnie tematu, czyli do współpracy z redakcją "Prosto z mostu". W PRL-u to już nie był grzech młodości, to był grzech śmiertelny. (s.347).
Tę biografię kończą wypowiedzi skwapliwie zbierane przez córkę. Nie wszystkie to laurki.
Jan Lechoń: Zbydlęciały Gałczyński, nie wiedząc już, czego od niego chcą i co bredzi, doszedł do takiej zwrotki: Oto nasza myśl szopenowska/ Oto nasza warta stalinowska. (luty 1952)
Jacek Trznadel: W roku 1947 ogłoszony zostaje w Krakowie wyrok śmierci na Franciszka Niepokólczyckiego (niewykonany) i jego towarzyszy z komendy WiN (wykonany), a tu w "Przekroju" Gałczyński niefrasobliwie nadal kpi sobie z polskich Hamletów. W następnych latach giną po więzieniach bohaterowie AK, a Gałczyński drukuje pamflety przeciwko Ciemnogrodowi. (1996)
Jarosław Mikołajewski: Kryterium oceny poezji jest jedno: czy porusza i przemienia. Po lekturze "Dzieł wybranych" wiem na nowo, że tę miarę spełnia co najmniej kilka poematów i kilkanaście wierszy Gałczyńskiego. To wystarczająco dużo, żeby powiedzieć, że mieliśmy poetę światowego formatu, który bywał niedoskonałym człowiekiem. (2003)
Którą biografię polecam? Obie. A najlepiej niech poeta przemówi sam!