Zwany sumieniem narodu, syn swego czasu, rewolucyjny socjalista... O kim mowa? O Stefanie Żeromskim. Okazja akuratna, bo niedługo wypada 150. rocznica urodzin. Mało brakowało, a świętowalibyśmy cały rok, jednak obchody w 2014 roku będą lokalne. Wiadomo, ziemia świętokrzyska. Nie zamierzam odbrązawiać pomnika. Ja mam zamiar go zburzyć. Dość tolerowania rozsianych po kraju pomników, szkół, ulic z jego nazwą, dość lektur i ekranizacji. Dlaczego? O tym właśnie dzisiejszy post.
Już za młodu na kartach dziennika pisał: Szczęście naszej ojczyzny, zbawienie tego kraju widzę jedynie w socjalizmie rosyjskim... Ludzkość musi przetrwać - musi! Głupota średniowieczna trwać nie może - to niepodobna! Jeżeli już tyle zdziałano - to wielka idea, której imię socjalizm, musi przyjść do celu - musi Europę całą w republikę zmienić...
Za lat kilka wprowadzi słowa w czyn i pomaszeruje w czerwonym pochodzie:
W czerstwy, pogodny dzień jesienny parotysięczny pochód ruszył przez Nałęczów w kierunku Góry Poniatowskiego. Na czele zwartej ludzkiej gromady kroczy urodziwy jak malowanie parobczak, Grześ Wójcik. Prosty i śmigły niby topola krzepko dzierży na ramieniu sztandar. Smuga czerwieni, rozwiewana przez wiatr październikowy, błyska wśród czarnych, nagich, bezlistnych drzew parku. Na czerwonym tle widnieje orzeł biały i litery: PPS. Stefan Żeromski idzie obok innych uczestników manifestacji. Z radością odczuwa rytm wspólnego marszu. [...] Skupiają się pod sztandarem symbolizującym wolność i niepodległość ojczyzny.
Gdy część manifestantów chce przejść pod kościół, wzmagają się okrzyki:
- Precz z endekami! Nie potrzeba nam księżych służków!
Sztandar zajaśniał czerwienią nad wyniosłością Góry Poniatowskiego.
- Pójdziemy jedyną słuszną drogą, niosąc sztandar jak żagiew prawdy! - wołał Żeromski. [...]
I śpiewał z innymi pieśń o sztandarze, który płynie ponad trony, niosąc zemsty grom i ludu gniew.
I tak jak Piłsudski nigdy nie wysiadł z tramwaju na przystanku - Niepodległość, tak Żeromski nie oddalił się od łopotu czerwonego sztandaru. Nie oceniam jedynie poglądów czy twórczości, ale - co podkreślam zawsze - jestem za integralnością dzieła i jego twórcy. Najpierw jest się człowiekiem, a dopiero potem pisarzem, lekarzem, nauczycielem. Nie istnieje jedno bez drugiego. Zatem jakim człowiekiem był nasz bohater?
Urodził się w Strawczynie, potem kolejne szkoły w Ciekotach, Psarach, Kielcach. Matury nie zdał, bo z matematyką nie było mu po drodze. Mógł podjąć jedynie studia weterynaryjne. Tam zetknął się z ruchem socjalistycznym. Kształtują się jego poglądy - program rolny, zasada pracy jako podstawa ustroju społecznego, władza ludu, powszechna oświata... Niby nic złego według tych, dla których ulubioną lekturą był Manifest komunistyczny. Ja na własnej skórze przerobiłam to w PRL i wiem, jak szanowana była klasa robotniczo-chłopska i kto trzymał władzę. Gdy nałykał się socjalizmu z piętnem międzynarodowym, musiał ruszyć "na kondycję", by zarabiać na życie. Ale też był to czas młodzieńczych miłości, z których wyróżniło się uczucie do kobiety starszej, zamężnej, będącej rodzoną siostrą macochy! Wreszcie trafia do Nałęczowa, gdzie spotyka Oktawię Rodkiewiczową. Pierwsza (i jedyna zresztą!- o czym później) żona wciągnęła go w krąg nałęczowskich stosunków towarzyskich. Przez wiele lat zdejmowała z jego ramion każdy ciężar, każdy trud dnia powszedniego. Dzięki protekcji znajomych, wśród których był sam Bolesław Prus, mogli wyjechać do Szwajcarii. Tam rodzi się, ale i szybko umiera ich synek Stefanek. Po podróżach wracają do Nałęczowa. Gdy żona jest w kolejnej ciąży, mąż wyjeżdża do Zakopanego, żeby sobie spokojnie kończyć Bezdomnych!
W willi "Oktawia" Tusia prowadziła pensjonat. Gdy latem zapełniały się pokoje, sama spała na drewnianej ławce w kuchni, a nocą przy świeczce podliczała zarobione pieniądze, żeby starczyło dla męża i dzieci (Henia - z poprzedniego małżeństwa i Adaś). A gdzie sypiał małżonek? W "chacie"...
Ta pracownia/leżalnia powstała według projektu Jana Witkiewicza. Lubelski zrąb pokryto dachem w zakopiańskim stylu. Uroku dodawały mu trzy wielkie okna i dwa małe zwane wyglądami. Morgę gruntu obsadzono drzewami, dzięki czemu wokół chaty rozbrzmiewał świergot ptaków. Pisarz pieczołowicie urządzał siedzibę. Zmieścił tu dębowy stół z wyściełanymi krzesłami, szafkę na książki, bieliźniarkę, żelazne łóżko i bidermeierowskie biurko. Stopniowo wzbogacały chatę pamiątki od przyjaciół, nadając jej swoisty wdzięk (widoczny na kolejnych zdjęciach w ramach projektu Literacka mapa Polski).
Żeromski cieszył się szerokimi perspektywami działania społecznego. Postanowił w Nałęczowie założyć oddział "Macierzy Polskiej", który przygarnąłby wszystkie dzieci, dając im pomoc, opiekę i wychowanie na czas nauki. Oświata ludu dokona cudu! - jednak nie wszystkim ten pomysł się spodobał. Żeromski przekonał się o tępej sile egoizmu, o ślepym warcholstwie, występującym przeciwko słusznym i pięknym poczynaniom. Ze szczególną siłą dochodzili do głosu endeccy wstecznicy, uparcie i złośliwie spiętrzający przeszkody przed poczynaniami socjałów. "Wywrotowcy", "masony" - to były jeszcze dość łagodne epitety, jakimi obdarzano świtę pisarza. Wiele utarczek z klerem wspominał Żeromski! Dużo mówi kolejny wpis w notatniku poczyniony po wizycie w rzymskiej bazylice: O rewolucjo; ty, która zburzysz wiele, zburzysz i te siedliska pychy!
Oktawia spogląda ku chacie - Stefan pracuje! Przebywa w magicznym kolisku twórczego natchnienia.
A ona niestrudzenie dyrygowała pensjonatem. Zrywała się o świcie po 3-4 godzinach snu. Była zmęczona i wyczerpana. Wśród krzątaniny zgubiła swoją dziewczęcość. Czterdziestka dawno minęła, więc nie przypomina już Joasi z Ludzi bezdomnych ani Madzi z Emancypantek. Ruchliwa, tęga kobieta, owinięta gospodarskim fartuchem wciąż troszczy się o Stefana... A na kartach powieści pojawia się roześmiana twarz młodziutkiej dziewczyny. Jest malarką. Ma 19 lat. Została Krystyną w Róży, Tatianą w Urodzie życia... Jakże odmienna od Joasi!
Trzy paryskie lata zawierają ogrom cierpienia. Tęga, z popuchniętym nogami i zniekształconymi dłońmi Okcia nie może konkurować ze zniewalającym wdziękiem Anny. Ból zwielokrotniony jest w oczach syna, dla którego runął jedyny bóg dzieciństwa. Ile upokorzeń zniesie jeszcze żona, gdy będą wszyscy mieszkać w Zakopanem! Paradoksalnie sprawę rozwiąże dopiero śmierć Adasia.
To na tym łóżku spędzi ostatnie chwile "złoty skaut". Wszyscy wierzyli, że uleczy go ukochany Nałęczów. To tu jeszcze raz pochylały się wspólnie głowy obojga małżonków. Po śmierci okazało się, że są kłopoty z pochówkiem, bo syn masona nie mógł leżeć w poświęconej ziemi. Ciało złożone w grobowcu przyjaciół zostanie przeniesione po dwóch latach do mauzoleum nieopodal chaty.
Matka zabiegała o stworzenie muzeum i pieczołowicie gromadziła pamiątki. Nie zaznała spokoju ze strony męża, który nagabywał wciąż o zgodę na rozwód. Odmawiała konsekwentnie i dlatego została jedyną żoną Stefana. Co w takim razie z Anną, która używała tego samego nazwiska? Według prof. Zdzisława Jerzego Adamczyka z Kielc prawda była prozaiczna - 4 lipca 1913 roku we Florencji przy chrzcielnicy Stefan i Anna podali, że są małżeństwem i tę fikcję utrzymywano do śmierci pisarza. Pogrzeb Żeromskiego na cmentarzu kalwińskim utrwalił legendę. Podobną rolę odegrały wspomnienia córki - Moniki Żeromskiej.
Zasygnalizowałam tylko kilka wątków. Nie odniosłam się do twórczości, bo jest wszystkim doskonale znana. Najważniejsze było dla mnie pokazanie człowieka. Rewolucjonista, który nigdy nie brał udziału w walkach. Głowa i patron socjalizmu w literaturze. Człowiek, który wykorzystał i skrzywdził najbliższych. Pisarz, który otarł się o Nagrodę Nobla i przegrał (słusznie) z Reymontem...
Cytaty wyróżnione kursywą pochodzą z książki Róża na wietrze Moniki Warneńskiej. Pozostałe informacje to wiedza z książek na pierwszym zdjęciu i z pierwszej ręki - od wspaniałego przewodnika w nałęczowskiej chacie.