DOM Z PAPIERU



Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ocenione wysoko. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ocenione wysoko. Pokaż wszystkie posty

sobota, 1 czerwca 2019

STWARZA ŚWIAT ZE SŁÓW


NIEZWYKŁE SPOTKANIE W NIEZWYKŁYM MIEJSCU
Przybywa klasyk polskiej literatury, sam Maestro – WIESŁAW MYŚLIWSKI :)
Każda jego książka staje się wydarzeniem. Czy dlatego, że pisze prostą, rzeczową polszczyzną, bez ekstrawagancji i wzniosłych czy obcych słów? Czy dlatego, że zauroczony słowem mówionym potrafi przenieść narrację na strony swoich powieści? A może dlatego, że czytelnik wyczuwa, iż Autor daje się ponieść słowom i to one są najważniejsze?  Efekt zachwyca.

Lubię, kiedy WM opowiada o tym, co robi. Jak zamyka się w swojej wieży z kości słoniowej, temperuje ołówek, siada nad pustą kartką, pisze, gumkuje, pisze, poprawia… Zawsze lubił nasłuchiwanie i chaotyczne opowieści przypadkowych osób. Bo to mowa jest podstawą literatury. Nie dosłowność, ale duch mowy. Inspiracją powieści jest życie. Pisarz jest lojalny wobec realiów i nigdy nie pisze o tym, czego nie dotknął w życiu. Rzeczy, zjawiska, wydarzenia zaistniały kiedyś i były impulsem do tworzenia, ale autor broni się przed autobiografizmem! Zatem na nic sandomierskie tropienie szczegółów z „Widnokręgu” czy „Ucha Igielnego”. Może to i lepiej. Niech zwycięży uniwersalny charakter przekazu i kreacja autorska…

Był mi dany dar szczególny – dar spotkania. Nie tylko ze znakomitym pisarzem, ale i dobrym człowiekiem.

sobota, 26 grudnia 2015

CHCEMY ODPOWIEDZI - PO CO MY UMARLI?



Moja wina... Popełniłam grzech zaniechania... Widziałam linki zachęcające do obejrzenia „Zmartwychwstania” Lusi Ogińskiej, ale po kliknięciu okazywało się, że to niemal trzy godziny oglądania! Jeszcze wtedy nie przypuszczałam, że to czas obcowania z ARCYDZIEŁEM... Moja wina... Zatem biegnę z zadośćuczynieniem...

Zamysł artystyczny przedni. W bronowickiej chacie po stu latach odbywa się kolejne wesele. Taki kaprys miał pan młody – polonista, a że z nauczycielskiej pensyjki nie podołałby, pomaga bogaty teść. Wśród gości rasowy polityk, zaraz potem bankier, jest i modelka, reżyser, poetka, ksiądz, jak również wynajęty na tę okazję prosty chłop. Bawią się znakomicie, a żywe dialogi oddają kondycję obecnych elit. Padają słowa dotyczące wyznawanych wartości, życia politycznego, ale i rodzinnego. Bo już w trakcie wesela tajemnicą poliszynela staje się zdrada, jakiej dopuściła się panna młoda, a dopiero co poślubiony Jasiek rozpacza, że chciał budować dom na zgniłym fundamencie. Jeśli taka rodzina, to jaka ma być Polska? „Kłamstwo, fałsz, nepotyzm – to wasz polski patriotyzm!” – wykrzykuje. Zdrada domu i zdrada ojczyzny to ta sama zdrada!

Słowom tym zdają się wtórować goście „z tamtych stron – gdzie się czas w wieczności topi”. Po północy do weselnej izby pukają echa historii i snują się zmory, widziadła, zjawy...
Quo vadis, homine? – pytają... Przyszłość płacze krwawymi łzami, jest pusta i gniewna. Wieszczy, że nie będzie ludzi, jeno uczłowieczone zwierzęta. Na dźwięk trąbki ożywa też przeszłość. Budzą się z letargu bestialsko pomordowani, zgładzeni, powieszeni, usieczeni... Ruszyli z wiecznego odpoczynku, bo zbudziła ich płacząca polska dusza. ”Chcemy odpowiedzi – po co my umarli?!” – to głosy żywych sumień, czujących swąd zdrady. A żołnierz prosi: TYLKO PAMIĘĆ W SERCU MIEJ... Jakże przejmująco brzmią słowa:
„Dzisiaj mnie ojczyzna woła... Słyszysz? Dzwon u kościoła!
Larum, larum gra. To ojczyzna woła, łka. Bronić trza!”
Polska nas uwiera i boli. Ale sama niczym skrzywdzona matka szlocha, bośmy wszystko zatracili, a syny na niej suknię rozdzierają... Chociaż świt nadzieją pachnie. Jedynie poetka poddaje w wątpliwość niepodległość Polski i prorokuje złowróżbnie...

Im bliżej końca dramatu, tym bardziej treści patriotyczne zagęszczają się. Do korowodu dołącza tajemniczy skrzypek i już otwarcie szydzi z weselników – nie opuści chaty, bo został tu zaproszony, żeby grać! „Cała Polska w tych ścianach! Całą Polska pijana!” – i zabawia się z gośćmi, mami... Niknie głos rozsądku: „My nie możemy spać!” Zamknięci w chaosie, bezwolni, a szatan krąży i zaciska pętlę na szyi... I niczym w chocholim tańcu podążamy za diabelskim skrzypkiem.
„Wy możecie Polskę mieć, ale wam się nie chce chcieć!
Wykopaliście jej grób, na nic teraz łzy, skamlanie.
Polska to szatański łup!”
Czy uratuje nas pojawienie się w finale Chrystusa? Czy wytarguje z diabłem polską duszę?...

To dzieło porównywalne z kreacją Wyspiańskiego. Scenariusz Lusi Ogińskiej podparł mistrzostwem reżyser Bohdan Poręba, a grą zaszczycili (pod groźbami!) wspaniali aktorzy  krakowskich scen. Atutem spektaklu jest muzyka Piotra Kiziora – chwilami monumentalna, często niespokojna, wręcz diaboliczna, wzbogacona kurantami, dzwonami, tykaniem zegara. Należy się tej sztuce wpis serdeczny. Nadchodzi CZAS WIELKIEGO PATRZENIA...

środa, 4 listopada 2015

Tak, na Syberii można żyć!



SYBERIA – kraj od dawna przeklęty, napiętnowany katorgą i zesłaniami, a zarazem najbogatszy kraj świata, gdzie wszystko jest możliwe...
Przekonałam się o tym po lekturze „Wzgórza Błękitnego Snu”. Przeniósł mnie do tego mroźnego świata Igor Newerly (o nim później, bo zasłużył na słów parę). Nazajutrz po Zaduszkach jesienią 1981 roku znalazł się na Powązkach. Chodząc po kwaterze sybiraków, czytał nazwiska tych, którym udało się zza Uralu wrócić. Postanowił wtedy opisać ich losy poprzez pryzmat jednostki. Padło na Bronisława Najdarowskiego...

Poznajemy go w wieku 27 lat, gdy po nieudanym zamachu na cara i czteroletniej katordze, przybył z Akatuja, a miejscem wiecznego zesłania mają być Stare Czumy. I wnika w nową rzeczywistość, próbuje ułożyć sobie życie, zyskuje znajomych i przyjaciół. Jednym z nich staje się ksiądz Leonard, który odgrywa poważniejszą rolę w syberyjskich spektaklach, a nie tylko księdza. Spotykają się u niego zesłańcy, by po sutym obiedzie i szklance nalewki z porzeczki snuć opowieści o straconych obrazach młodości, o losach własnych i towarzyszy... Bo zaznaczyć trzeba, że Bronisław związany był z partią „Proletariat”, a i jego współtowarzysze odgrywali znaczące role w rewolucyjnym ruchu. Czasem dyskusje na temat dróg do socjalizmu czy ruchu kooperatywnego z polską odmianą Abramowskiego przerywają  katorżnicze pieśni rzewne i historie z serca wydarte...

Niewielu Polaków jest jednak tuż obok. Bronek wspomina: Na katordze spotkałem pięknych Rosjan... Do nich z pewnością należał Mikołaj, który uczył go czytać księgę tajgi, by potem wspólnymi siłami wznieść dom na magicznym wzgórzu.

Młody mężczyzna przeżywa też miłości – jak różne! Najpierw Jewka – harda, jasnoblond, kariatyda, która prosi: Pokochaj mnie ładnie, Bronku, pokochaj czule, jak potrafisz... Po przaśnej Jewdokii przyjdzie czas na czyste uduchowienie kobiecości.
Wiera, Wierusia, Wierusałka! W domu firanki, obrusy, chodniki, porozwieszane ręczniki, robótki, na ławkach poduszki... Dom tchnie ciepłem, przytulnością, Wierą!

Książka zachwyca. Czym? Precyzyjnie odmalowaną rzeczywistością syberyjską sprzed stu lat. To był czas kolonizacji tej części Azji, a znaczącą rolę cywilizacyjną odegrali Polacy właśnie. Mnie urzekł język. Widać tu pióro mistrza – pisarza sensualisty – i oderwać się od tekstu nie sposób. Kto dziś tak pisze?!
Pośrodku pożółkłej polanki na mszarach pod srebrzystym szronem polśniewały rubiny. Jak okiem sięgnąć, rubinowym blaskiem mieniły się krzewy dorodnej żurawiny, była tego niesamowita ilość, cała polana zdawała się krwawić żurawiną!
Ponadto strony okraszały liczne rusycyzmy i nie zawracałam sobie głowy słownikiem, by sprawdzić, co znaczą małachaj czy unty. Domyślałam się z kontekstu.
Zaciekawiało też, ale i niepokoiło tajemnicze Błękitne Wzgórze, które okazało się miejscem modlitw Buriatów do bóstwa tajgi...

Cóż dodać o samym autorze? Skąd u mnie Igor Newerly - pisarz socjalistyczny? Ale dodam od razu -  nietypowy. Bo w wieku dwudziestu paru lat niemal nie używał polskiego języka (podobieństwo z Piaseckim?), a jednak osiągnął mistrzostwo. Fundamentem jego powieści stały się wspomnienia z młodości spędzonej na Wschodzie, co uwiarygodniło każdy detal! Być może  powroty te  stworzyły mu pisarski azyl, by schronić się przed zaszufladkowaniem do konkretnego nurtu literackiego w Polsce? A najważniejszą dla mnie okazała się wiara w naturalną dobroć człowieka. Nijak nie przystaje ona do nurtu socrealizmu...

Książka znakomita. Niech mi się dalej przyśni coś błękitnego ze snów starego wzgórza...

Ze swojej literackiej tropy zeszłam dzięki Panu Jacentemu i z pokorą przyznaję, że dobrze piszący autorzy zasiadają w lożach nie tylko po prawej stronie. Jacku – dziękuję :)

niedziela, 18 października 2015

Cześć, chwała i wieczny spokój Orłu między Orlętami...



Dziś poświęcam wspomnienie temu, który był PIERWSZY MIĘDZY WSZYSTKIMI. To generał Tadeusz Jordan Rozwadowski. Czas uczcić pamięć tego  wielkiego Polaka, genialnego wodza i żołnierza z krwi i kości w rocznicę jego skonu. Zatem garść faktów z życia, by zapoznać z tą świetlaną postacią.
Wydała go podkarpacka ziemia. Przyszły  wielki wódz ujrzał świat w polskim dworku stojącym na skraju ruskiej wsi Babin. Bystry umysł chłopca chłonął opowieści ojca - gorącego patrioty - o czynach przodków, o wojennych wyprawach i nieszczęśliwej ojczyźnie. Stąd potem decyzja, aby po ukończeniu lwowskiego gimnazjum kształcić się wojskowo, by Polsce się przysłużyć. Uformowany w szkołach oficerskich, w trakcie manewrów i w wojennych zawieruchach budził zachwyt cesarzy – Wilhelma II, cesarza Franciszka Józefa i króla rumuńskiego Karola I (przyczyna późniejszej zawiści Piłsudskiego?).
Aż nadszedł czas pierwszej próby, gdy Lwów broczył krwią i oczy patriotów zwróciły się na generała, widząc w nim jedyny ratunek sprawy narodowej. Nie zawiódł. Cztery twarde miesiące bitew i bitewek, wypraw i zasadzek oraz genialne posunięcia pozwoliły wyzwolić miasto spod ukraińskiego knuta, choć dwukrotnie z Naczelnego Dowództwa otrzymał wskazówki, by pozostawić miasto własnemu losowi. Jednak po zwycięskiej obronie Lwiego miasta odebrano mu to zwycięstwo i wysłano z misją do Paryża. Gdy jednak w lipcu 1920 roku łapy hajdamaków wyciągały się w stronę Warszawy, Naczelnik Państwa w owej krytycznej chwili postawił najwłaściwszego człowieka na właściwym miejscu. Gdy inni zawiedli, Rozwadowski powiedział: ZWYCIĘSTWO RÓWNA SIĘ WOLI. Wygrał, choć przegrał, bo i ta gloria spłynęła na Piłsudskiego.
Aż nadszedł dzień, który zadecydował o przyszłości generała. Wypadki warszawskie 1926 roku – to zamach na legalną i demokratycznie wybraną władzę. Rozwadowski opowiedział się po rządowej stronie, co skutkowało aresztowaniem i przewiezieniem do więzienia na Antokolu w Wilnie. Wrócił do ukochanego Lwowa, schorowany, nie doczekawszy się uniewinniającego procesu. Śmierć usunęła go z gry małych interesów i małych ambicji. Stanął przed Sędzią Najwyższym. A za trumną szedł Naród cały...
Tekst powstał na podstawie książki „Generał Rozwadowski” (reprint z 1929 roku).


niedziela, 9 sierpnia 2015

W dniu urodzin Dmowskiego




Uciekam od encyklopedycznych biogramów. Jakże inne i bogatsze informacje daje nam album Roman Dmowski. 1864-1939 pod redakcją Jana Engelgarda! Chronologia jest, owszem. Zatem poznajemy młodziana, który osiągniętą pozycję zawdzięczał wyłącznie sobie (brak koneksji rodzinnych, sytuacja materialna). Start trudny, bo w szkole średniej zetknięcie z rusyfikacją i trzykrotne powtarzanie klasy, a formą ucieczki okazały się uczniowskie konspiracje. Potem studiowanie biologii zwieńczone doktoratem, a w tle wciąż konspiracja, co zaprowadzi pana Romana do celi. Przewodniczenie Lidze Narodowej, redagowanie „Przeglądu Wszechpolskiego”... – to znamy. I echa prorosyjskiej postawy, o której sam napisze później w liście do Paderewskiego: „fraternizowałem się z bydłem”. 
W 1914 roku mamy przed sobą już czołowego polskiego przywódcę o jednoznacznej orientacji antyniemieckiej, który wyjeżdża na Zachód i prowadzi skuteczną rozgrywkę o polską sprawę. Jej finałem będzie wersalskie zwycięstwo. Jednak nieobecność w kraju, choroba i rekonwalescencja spowodują, że przegra z Piłsudskim walkę o władzę, choć wygra tę o „rząd dusz”. To jemu zawdzięczamy narodowe ożywienie i identyfikowanie się z Ojczyzną, co zaowocuje w chwili, gdy trzeba będzie chwycić za broń i pójść do okopów.
Ale przeglądany album to nie tylko przywołana biografia, ale przede wszystkim skarbnica nieznanych materiałów i bezcennych pamiątek! Zobaczymy tu Dmowskiego jako erudytę, człowieka zanurzonego w kulturze (przyjaźnił się z Reymontem, Kasprowiczem, Wyspiańskim, Lutosławskim...). Może zdziwi nas obecność Bronisława Piłsudskiego, który popierał Dmowskiego. Znajdziemy też fotokopię pierwszego artykułu ( „Używanie życia”) i zdjęcia intymnej korespondencji z kobietami, które jawnie przeczą pomówieniom rzucanym dziś  przez wrogów, dotyczącym orientacji seksualnej Dmowskiego... Mamy też początek oszczerstw zafundowanych przez sanacyjną klikę, a zapoczątkowanych przez Wincentego Rzymowskiego........ To wszystko trzeba po prostu zobaczyć i przeczytać!
Spędzam piękną niedzielę z Romanem Dmowskim, co zawdzięczam Redaktorowi. Dziękuję.





piątek, 13 lutego 2015

Tysiące ludzi zostało tamuj na zawsze...



            Zasiadam do lektury i ogarnia mnie strach. Gwara! Nie dam rady... Zaczynam czytać na głos. Kanciaste litery łagodnieją, włącza się kresowy zaśpiew i płynie opowieść...
            I Bóg o nas zapomniał to niezwykła relacja Antoniego Tuchoskiego, wysłuchana i zapisana przez Andrzeja Kalinina. Poruszające istorie przybliżają nam losy Polaków pod sowiecką okupacją. Główny bohater walczy we wrześniu 1939 roku i jeszcze nie rozumie, dlaczego musi kryć się przed samolotami z czerwoną gwiazdą lecącymi skrzydło w skrzydło z tymi naznaczonymi swastyką. Dopiero później wpadnie mu w ręce kawałek gazety z informacją, że Niemcy i CCCP to najlepsi przyjaciele. Skwituje ten fakt, że jeden wróg był „gut”, a drugi „charoszy”. Taka różnica między nimi. Jednak obejmują go sowieckie szpony, z których wyrywa się – jak nakazuje honor polskiego żołnierza – kilka razy. Przekona się, ile może znaczyć ulotka zrzucona przez bolszewika (niech mu komunizm lekkim będzie). Dane mu będzie spojrzeć z góry na dno wąwozu wypełnione ciałami kolegów rozstrzelanych w rytm „Katiuszy” ryczącej z głośników, bo na stacji kolejowej egzaminów z przynależności proletariackiej zdać nie potrafili. To już drugi tak porażający widok z września. Dopiero przecież broń zdawali, a jeden z oficerów, który pogodzić się z tym faktem nie mógł i ratował się ucieczką, leżał po egzekucji na hałdzie z jenieckich karabinów usypanej. Tak oto powinien wyglądać pomnik naszych żołnierzy przez bolszewików pomordowanych.
            Jeszcze jedna ucieczka i ratunek, który wydłużył tylko czekanie. Napatrzył się wtedy na „wyjące pociągi”  śmierć i rozpacz wiozące na Syberię. Nie przeczuwał jeszcze, że i za nim zasuną się drzwi eszelonu, a pięciotygodniową jazdę przyjdzie mu spędzić wśród dzieci – głównie harcerzy i ministrantów.  W głodzie, mrozie niewielu dojechało do celu. Z rozpaczą narrator patrzył, jak Ojczyźnie zabierano ludzi, a ludziom odbierano Ojczyznę...
            A jednak my ciągle żyli! – dziwi się Antoni. Jeszcze wiele lat w Związku Sowieckim przebywał ze śmiercią zbratany, z głodem zakolegowany. Czas pęczniał bólem. Nawet gdy śmierć spowszedniała, trafiały się jednak chwile jak ta, kiedy ujrzał Stasia i zapłakał:
Ta zjawa w łachmany pookręcana kołysząc si z nogi na nogę, szła w moją stronę. W czeluściach szmat, co całe głowe okrywali, było coś... To znaczy, źle ja powiedział. Słuchaj pan. W tej twarzy wcale nie było nosa. Tylko rana jakaś sina, ropiejąca i głęboka. Wyżej tej rany byli oczy. Duże i okrągłe i z tą raną w jeden obraz si łączyli.[...] Te oczy dlatego byli takie wielkie, bo powiek one nie mieli. Odpadli powieki, odpadł nos mrozem syberyjskim uszkodzone...
Opowiadanie „Konie”, w którym Stasia autor wspomina, to jeden z najcenniejszych i najpiękniejszych opowiadań XX wieku! Staś przepadł potem w śnieżnej zawiei, ale obraz polskiego chłopca został...
            A dalej? Dalej za zmarnowanie koni, czyli dobra sowieckiego, główny bohater trafi do ciężkiego więzienia w Krasnojarsku i na lata obozu pracy w kołchozie „Krasnyj Ałtaj”. Jeszcze tylko usłyszymy, jak to sowieckie marksisty starego Boga w urządzaniu piekła prześcignęli. Bo po zjedzeniu koni zarażonych nosacizną, karny łagier ogarnęła zaraza. Komisja specjalna współczuła umierającym i pomoc obiecała. Istotnie nadeszła. Specjalna ekipa przywiozła trzy ciężarówki uzbrojonych enkawudzistów i dwie cysterny benzyny. Zgromadzone w jednym baraku „zarazki” zaryglowano i podpalono. Tak władza radziecka z zarazą wygrała. A ludzie z tego obozu przeniesione zostali do innego świata, gdzie nie ma łagrów, ani głodu, ani pracy katorżniczej, gdzie nie ma komunistów, bo Pan Bóg ich tamuj nie tolerui...
            Powieść łzy wyciska, ale i czasem uśmiechem krzepi. Jak chociażby wtedy, kiedy Antoni opowiada: kilku bolszewickich najeźdźców wyprawił ja na tamten świat. Znaczy si na łoże Marksa i Engelsa ich posłał. Jednak łez więcej... Bo Tamuj, gdzie ja był, przez osiem lat mordowano na wszystki sposoby, za pomocą głodu, mrozu, tortur okrutnych, kuli w tył głowy, pracy katorżniczej, na lądzi, wodzi, bagnach, śniegach. Boże drogi, aż spamiętać nie można. Nawet szatan tyle okrutności wymyślić by nie potrafił. Chyba, żeby uparł si i Związek Radziecki w piekle założył.

            Tymi słowami kończy autor. Kończę i ja. Bo cóż dodać? Niech podumają dzisiejsi rusofile i agenci wszelacy.

Znów Zbyszko w roli polecającego. Przeczytałam, zapłakałam...

wtorek, 23 grudnia 2014

A gdzie masz czerwony krawat?

- A gdzie masz czerwony krawat? - pyta studenta Kołakowski (tak, ten Kołakowski).
- Nie mam. Nie należę do ZMP.
Czerwona dwója w indeksie. Drugie podejście:
- Nie masz czerwonego krawata? - docieka egzaminator.
- Nie. Nie jestem zorganizowany - odpowiada kolejny raz student.
Druga dwója na egzaminie oznaczała relegowanie z uczelni. I tak się stało...

Byłam bardzo ciekawa, jak doszło do sytuacji, że taki "autorytet" był wykładowcą renomowanej uczelni. Kto, kiedy i w jakich okolicznościach podmienił nam elity?
Nadarzyła się okazja, bo właśnie rzeszowskie środowiska patriotyczne zorganizowały spotkanie. Musiałam stanąć oko w oko z tym "sympatycznym, łysym, w okularach" - jak określił Leszka Żebrowskiego Płużański.
I dostałam to, na co liczyłam - solidny, wartościowy wykład naszpikowany nazwiskami, przykładami, cytatami, ale też dygresjami dla złapania oddechu (a to pojawiał się Lech Bolesławowicz Wałęsa,  to znów chrabia "Bul" Komorowski, by wrócić do  nazwisk katolików w stanie łaski ubeckiej, jak chociażby do Mazowieckiego...). Niczym w karnym szeregu ustawiały się kolejne miażdżące fakty, budzące strach elity pookrągłostołowej.
Warto zacząć od 1939 roku, gdy Niemcy weszli z poszukiwawczymi listami, a na nich znalazło się  osiemdziesiąt tysięcy zewidencjonowanych działaczy politycznych, ludzi kultury i nauki przeznaczonych do eksterminacji. Egzekucje od pierwszego dnia wojny! Za chwilę obezhołowienie (oberwanie głowy społeczeństwu)  rozpoczęli Sowieci. Była to celowa eliminacja warstwy przywódczej, inteligenckiej, by zapanować nad niewolniczą masą. Spotkały się walka ras z walką klas, a czerwone bandy działały pod niemiecką opieką. Po 44. roku Polacy nadal stawiają opór - powstaje Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość, Narodowe Zjednoczenie Wojskowe i inne lokalne antykomunistyczne organizacje. Podziemie trwa, działa mimo ponoszonych strat. Sowiecki okupant umacnia komunistyczne struktury, ale też w miejsce eksterminowanych elit podstawia intelektualistów nowego chowu. Przełomowy okazał się rok 48., kiedy eliminuje się resztki kadry naukowej i przywódczej, która przeżyła obie okupacje. Giną najbardziej wartościowi ludzie, bo nie przeżyją okrutnego śledztwa lub więziennych warunków. To m.in. prof. W.Lipiński, prof. M.Grzybowski, K.Pużak, W.Marszewski, gen.A.Fieldorf, A.Doboszyński, por. Jan Rodowicz "Anoda" (aresztowany w Wigilię)... Słabnie opór społeczeństwa...
Wszystko co stare - jest nieprzydatne. Polska zmienia się diametralnie.
Co robiły w tym czasie Kuronie, Michniki, Jaruzelskie, Mazowieckie tuzy? Dziś mają wybielone życiorysy, często zmienione nazwiska, a ich tfurczość z tego okresu trudno znaleźć na półkach (np. Wróg pozostał ten sam współautorstwa Mazowieckiego). Mamy też wyraźny komunikat, że nie wolno nam grzebać w życiorysach, bo to nieetyczne, podobnie jak nie można potomków obciążać za winy rodziców, więc brylują w mediach resortowe dzieci, bezkarne, pilnujące rodzicielskiego etosu. Wymienieni demokraci urodzili się i od razu działali w opozycji. Do dzisiaj są pod ochroną służb siłowych. Gdy jakiś uparty dziennikarzyna chce doprowadzić do przesłuchania prezydenta w sprawie WSI, media szczegółowo relacjonują konsumpcję sałatki na sejmowej sali. A przecież na Informacji Wojskowej opierał się i Jaruzelski, i Kiszczak. To nie było wojsko! To partia i bezpieka w wojsku. Kiszczak (dziś zbyt chory, by stanąć przed sądem) dwoma słowami niszczył ludzi. Jego słynne: Na kafelki! - na zawsze odmieniło życie Kucharskiego. A z kafelków łatwo spłukuje się krew szlauchem...
Jak Polska stała się nienormalna niech świadczy fakt, że Cimoszewicz - syn pułkownika WSI - uzyskał w wyborach prezydenckich  aż 10% głosów. Dlaczego nie publikuje się relacji ofiar?
 Warto też sięgnąć do dokumentacji wytworzonej przez Polskę Ludową. Wszystko się zgadza oprócz sprawców, a zbrodnie dokonane przez AL/GL przypisuje się Akowcom.
"Na bandy" jeździł ten przywołany na początku Kołakowski. Z kaburą i pistoletem paradował w czasie wykładów. Był aktywnym członkiem czerwonych bojówek, które obelgami i kijami przeganiały profesorów Ajdukiewicza, Kotarbińskiego, Tatarkiewicza, żeby zająć ich miejsca. Dziś to wielki autorytet i filozof, który szydził z Biblii i do dziś nie może opublikować swojej pracy doktorskiej o Spinozie. Podobnie jak Ba(ł)man, którego specyficzne metody pracy naukowej odkrył dopiero angielski student. Stefania Jabłońska, która zasiadła na fotelu uniwersyteckim po zamordowaniu przez ubeków poprzednika... Czy choć jeden z profesorów przyznał się,  przeprosił, że się ześwinił?
Dalej - pupilek salonu - Kapuściński, piszący na zamówienie wschodnich sąsiadów. Jego idole to Własow i Korczagin - sowieckie dzieci odznaczone za to, że swoich rodziców wydały w ręce NKWD. Jest dostępne podanie przyszłego mistrza reportażu, w którym przekonuje POP (dla młodych - podstawowa komórka partyjna), że jest znakomitym kandydatem do partii: urodził się w 1932 roku na Zachodniej Białorusi zagrabionej przez sanację (!); wstąpił do "Pioniera" jako siedmiolatek, kształtowały go takie lektury jak Matka Gorkiego i Ojczyzna Wandy Wasilewskiej. A rekomendacji do partii udziela mu sam Geremek!
Był też rok 68., nazwany przez Michnika "drugim Katyniem", wszak kraj został "pozbawiony elit"!  Ok. 11,5 tysiąca osób opuściło kraj, a decydowały o tym partia komunistyczna i gminy żydowskie. Dziś mówi się o wypędzeniu Żydów przez Polaków. Michnik w Szwecji i Wolińska w Wielkiej Brytanii stwierdzili, że do kraju pieców nie wrócą, a świat to kupuje. To propaganda bezkarna do dzisiaj. Trzeba wyraźnie powiedzieć, że wśród opuszczających nasz kraj byli ubecy, sędziowie, prokuratorzy, propagandyści wojskowi, zamieszani w katowanie Polaków, dziś przez  antypolskie ataki i oszczerstwa chcą wybielić siebie, a ofiary nazywają faszystami i antysemitami. Ich życiorysy są kluczowe dla ich poglądów. Kto za nimi stoi?
Tacy ludzie tworzą nam intelektualne zaplecze dla nowego ustroju!
Co możemy zrobić dzisiaj? Nie kłaniajmy się fałszywym autorytetom i nie idźmy jak owce za wilkiem. Nie dajmy sobie wciskać pedagogiki wstydu. Sięgajmy do przeszłości, by szukać fundamentów ideowych. Możemy być dumni z dokonań przodków, chociażby z wielkiego okresu rozbiorów. Uczmy polskiej kultury w domu. Upowszechniajmy wiedzę. Postawmy na samokształcenie. Nie kupujmy książek lansowanych autorów. Bojkotujmy media rażące propagandą, a rozwijajmy własne. Wykorzystajmy formy cyfrowe, nagrywajmy.  Brońmy się! Miejmy odwagę cywilną i obywatelską - nie bójmy się! Sfery myśli i idei zabić nam nie mogą. Wyjdźmy na zewnątrz. Twórzmy wspólnoty towarzyskie, rodzinne. Jesteśmy u siebie! I wytwarzajmy własne elity! Są dwie Polski, ale przyszłość należy do nas!
Jak pięknie POLSKA nas połączyła:)





czwartek, 27 listopada 2014

Pisarka bez czytelników

Bagdad, 8 maja 1943 rok.
Na słupach ogłoszeniowych Al-Raszyd Street pojawiły się trójjęzyczne afisze: polskie, angielskie i arabskie. Na deskach Teatru im. Króla Faisala ma miejsce premiera sztuki Tu jest Polska pióra Herminii Naglerowej. Jest to także inauguracja działalności Teatru Dramatycznego Armii Polskiej na Wschodzie. Sala wypełniona po brzegi. Wyróżniają się arabscy goście w białych burnusach i polscy żołnierze w angielskich mundurach khaki. Na premierze obecni byli m.in. gen. Anders i min. Malholmme. Co mogli myśleć Arabowie, oglądając sztukę, której akcja dzieje się w polskim miasteczku, a na scenie miotają się esesmani? Jednak spektakl odniósł sukces i po scenerii baśniowego Bagdadu powędrował do naturalnych amfiteatrów na pustyni, gdzie stacjonowały polskie oddziały. Tam - niczym Tyrteusz - zagrzewał do walki z Niemcami, pokazując terror panujący w kraju. To sztuka w swej wymowie antyfaszystowska, mieszcząca się w służebnym nurcie teatru.
Jedno jest pewne - nie będzie nam dane odczuć tego, czego doświadczali żołnierze w czterdziestym trzecim roku. Ten spektakl nigdy nie zagości na dzisiejszych scenach. Polska telewizja woli wydać pieniądze podatników na zakłamane niemieckie seriale niż sięgnąć po sprawdzony, ale według niektórych tendencyjny i propagandowy tekst Naglerowej. Bo tu wrogowie Polski pokazani są takimi, jakimi byli: bezwzględni, okrutni, butni, pyszni... I mieli określoną narodowość.

Jan: Nasze sny śpieszą się. Wyprzedzają wydarzenia. Nie można przecież bezczynnie znosić tego, co się dzieje. Walka z Niemcami to walka z potworami, nie z ludźmi. [s.24]
A co mówią o Niemcach sami esesmani?
SS-Leute: Nie ma dziś narodu na świecie, który by się nas nie bał. Tyle zwycięstw - ciągle idziemy naprzód. Teraz na wschód i cała Europa nasza. Potem Azja, Afryka, Ameryka. Cały świat dla Niemców. A dopiero potem pokój. Wielki, niemiecki pokój.[s.29]
I dalej: Dobrze jest być Niemcem. Szczęśliwy, kto się urodził Niemcem. Wszystkie inne narody są plugawe i nikczemne. Zmieszana krew, nieczysta. Będą nam służyć. Co powiesz o Polakach, Hans? [...] Banditenvolk. [s.30]

Jeszcze parę zdań o sztuce, bo tekst praktycznie nieosiągalny. Autorka prezentuje nam losy niewielkiej grupy mieszkańców prowincjonalnego miasteczka okupowanego przez Niemców. W czterech aktach pokazuje stosunek okupantów do Polaków i z drugiej strony - nasze postawy i zachowania. Charaktery bohaterów z konieczności są uproszczone i malują się w białych i czarnych barwach. Ten obraz rozbija Łużanka - volksdeutsch - który wymierzy sobie w końcu judaszową karę. Każdy akt zamyka celna słowna puenta, a cytat ujęty w tytule wypowiedzą raz polskie, raz niemieckie usta. Zabrzmią jak dzwon - Tu jest Polska! Podziwiać należy sprawność techniczną, jaką wykazała się Naglerowa, bo w tak skromnym objętościowo scenariuszu zmieściła ogrom wojennej rzeczywistości: więzienia, obozy, łapanki, egzekucje, represje obejmujące inteligencję, wysiedlenia, losy Żydów, a przede wszystkim istnienie sieci konspiracyjnej, bo naród poddał się patriotycznemu obowiązkowi i obok mężczyzn walczyły kobiety i dzieci, często płacąc cenę najwyższą.

Anna: Jest nas coraz więcej. Po tych aresztowaniach - reakcja niespodziewana. Nie zastraszenie, ale gniew. [s.36]
Zygarowa: A choćby i nie miało być inaczej - nam nie darować im krzywd. Nie wiem, co się stanie po nas, ale my w wojnie - z nimi. Do ostatniego tchu - w wojnie!
Anna: Ja myślę, pani Katarzyno, że to zostanie w pamięci po wiek wieków i już nigdy nie będzie darowane. My Polacy umiemy przebaczać, zapominać. Ale już nie im! Przekażemy to dzieciom, wnukom. [s.37]

Czy przekazaliśmy?

Herminia Naglerowa przeszła szlak bojowy 2. Korpusu. Nigdy nie wróciła do Polski, wybierając status emigranta. Za niezgodne z sumieniem narodowym uznała drukowanie w Polsce "opanowanej przez Sowiety i rządzonej przez władze narzucone z Moskwy".  Emigrację traktowała jako służbę wobec ojczystego kraju. W 1956 roku na antenie Radia "Wolna Europa" odpowiedziała "Dlaczego nie wracamy do kraju? Głosy pisarzy polskich w wolnym świecie". Świadoma sytuacji napisała też:
Nie należy łudzić się: w krótkim czasie będziemy pisarzami bez czytelników.
Jej twórczość ocalała dzięki staraniom przyjaciela - Tymona Terleckiego. Po wojnie w Polsce nie wydano ani jednego jej utworu. Recenzowany egzemplarz ukazał się w dziesiątą rocznicę śmierci w Londynie.

W takiej sytuacji chwała Wydawnictwu Uniwersytetu Rzeszowskiego i pani Annie Wal, że mamy monografię poświęconą Naglerowej. Znajdziemy tu szczegółową biografię pisarki i analizę jej utworów. Rzetelna, dociekliwa praca, aczkolwiek bardzo poprawna...






niedziela, 22 września 2013

Przeszła przez Rosję mężnie i godnie

Wyszła z niej jednak ze zrujnowanym zdrowiem, ale i z zasobem wspomnień, które skrzętnie spisała. Wierzyła, że do kraju wróci jej twórczość i stanie się własnością polskiego czytelnika. Stało się jednak inaczej.
 Herminia Naglerowa - bo o niej mowa - trafiła chyba całkiem przypadkowo z jednym opowiadaniem (wcale nie reprezentatywnym!) do tomu Więźniowie nocy. I to solowe polskie wydanie albo nie natknęłam się na więcej. Wielokrotnie nazwisko autorki pojawia się w Szkicach o literaturze emigracyjnej Marii Danilewicz - Zielińskiej. Wspomina o niej Czapski w książce Na nieludzkiej ziemi - jak zainteresowała żołnierzy odczytem o Słowackim. W swojej pracy naukowej Anna Wal z Uniwersytetu Rzeszowskiego analizuje dramat Naglerowej Tu jest Polska. Jeśli dodać do tego lakoniczne wzmianki encyklopedyczne, których celem jest niezachęcenie do dalszych poszukiwań, mamy obraz przedziwny i niezrozumiały. Znana każdemu jeszcze po wojnie pisarka zostaje hermetycznie odcięta przez cenzurę od czytelników. Dlaczego ją wymazano z kart literatury?

Urodziła się w 1890 w Zaliskach k. Brodów tuż przy granicy rosyjsko-austriackiej. Była dzieckiem żydowskiej rodziny drobnoziemiańskiej, a od rodziców przejęła "żarliwą polskość". We Lwowie studiowała historię Polski, a później jako doktorantka (rzadko posługiwała się tytułem!) uczyła w średniej szkole. Wyszła za mąż za legionistę Leona Naglera- później wysokiego rangą policjanta. Przenoszą się do Warszawy. Herminia aż do wojny wiedzie spokojne życie, jest panią z dobrego towarzystwa, literatką. Choć pierwsze utwory wydaje pod pseudonimem "Jan Sycz", choć krytykuje się ją za stylistyczną manierę, egzaltację, naśladowanie Kadena, powoli zdobywa uznanie. Największym jej dziełem są Krauzowie i inni.
Zestawienie z Dąbrowską nieprzypadkowe. "Krauzowie" i "Niechcice" konkurowali ze sobą o miano największej sagi rodzinnej. Cykl powieściowy Naglerowej przedstawia życie galicyjskiej rodziny po roku 1865, czyli krótko po upadku powstania styczniowego. Świetne charakterystyki, malowanie czasów i obyczajów ugruntowały pozycję pisarki, jednak planowana seria "Kariery" została jedynie zapoczątkowana "Krauzami" (zgromadzone materiały, maszynopisy zostały zarekwirowane podczas rewizji i przepadły w zamarstynowskim więzieniu we Lwowie). Impulsem do napisania powieści był niepokój o ziemie wschodnie, wrośnięte w Polskę, a także rozpaczliwa tęsknota za krajem lat dziecinnych. Barwa i kształt krajobrazu, architektura miast, śpiewność mowy, ludzie kresowi w ich ugnieżdżeniu w tradycjach - to wszystko było przedmiotem miłości i stało się nakazem pisarskim. Bohaterzy powstali z ziemi i powietrza moich stron - pisze autorka - trwających niezapomnieniem. Egzemplarz na zdjęciu był wydany w 1946 roku w Rzymie i dotarł do mnie nietknięty. Rozcinałam wszystkie kartki. Przez 67 lat nikt po niego nie sięgnął. Gdzie spędził ten czas?

Wojna stała się cezurą w życiu pisarki. Straciła wszystko prócz nagiej egzystencji. Z mężem uciekają do Lwowa. Wkrótce Leon zostaje aresztowany i prawdopodobnie zamordowany. W styczniową noc 1940 roku przychodzą po nią. Zatrzymanie jest efektem denuncjacji dwóch kolegów pisarzy.  Gałązka bzu - taki tytuł nosi opowiadanie, w którym opisała śmierć Peowiaczki zamordowanej przez kozaków Budionnego w czasie wojny 1920 roku. To wystarczyło, żeby zamienić życie w koszmar. Sześciomiesięczne śledztwo, kolejne więzienia i propozycja:
Trzeba tylko naprawić to, co się stało i odwołać. Napisaliście nieprawdę o Czeka. Przyznajcie się do tego. Tylko to, nic więcej. Napiszecie i pójdziecie na wolność.
Nie napisała. Skazana na osiem lat  zamknięcia w obozie karnym w Kazachstanie. Dama z towarzystwa i wytworna pisarka spadła na dno ludzkiej egzystencji. Przeszła kolejno wtajemniczenia łagiernicze: była robotnicą rolną, stróżem nocnym w składzie trucizn, pracowała przy oczyszczaniu ziarna... Zwolniona z łagru w 1941 roku na podstawie układu Sikorski-Majski, związała się z tworzonym w Sowietach wojskiem i jako żołnierz 2. Korpusu przeszła cały szlak, by po wojnie zamieszkać w Londynie.

 Od wyjścia z łagru aż do śmierci osaczała ją jedna sprawa - doświadczenia wojenne. Wkrótce po opuszczeniu łagru napisała sztukę Tu jest Polska, której tematem była okupacja Polski przez Niemców.  Skąd temat? Naglerowa była w stanie fizycznego wyniszczenia - obsesja głodu, cynga obozowa, awitaminoza... Zbyt głęboka trauma tuż po wyjściu z łagrów nie pozwoliła podjąć jeszcze tematów sowieckich. Zatem po raz pierwszy wystawiona w Bagdadzie w 1943 roku sztuka pokazała bardzo silne ostrze antyniemieckie. Wszak Korpus miał walczyć przeciw Niemcom! Na premierze byli m.in. generał Anders i min. Mallhome. Później - trasa objazdowa i gorące przyjęcie przez publiczność.

Po zakończeniu kampanii włoskiej osiadła w Londynie i tam zmarła w 1957 roku. Ostatnie lata to walka z chorobą, słabością, samotnością, ale nie zarzuciła pisania. Powstał dwudzielny cykl powieściowy: Sprawa Józefa Mosta (brak zdjęcia) i Wierność życiu. Temat powieści to zamarstynowskie więzienie i wir życia, gdy człowiek nie jest predestynowany na bohatera, lecz zgnębiony okrucieństwem, ugnieciony przemocą, zwycięża pełnią swoich wartości.
I książka dla mnie najważniejsza - Kazachstańskie noce. To pośmiertne wydanie zawiera opowiadania wcześniej publikowane w tomie Ludzie sponiewierani, uzupełnione o Przekroczone granice.  To tutaj kreśli najpełniej zesłańczo-łagiernicze dno ludzkie w Sowietach. Straszliwy system, nieludzkie metody, codzienna śmierć zamienione w kompozycję literacką. Bez epatowania okrucieństwem poprzez nakreślone sytuacje, np. marzenie umierającego chłopca o bochenku chleba tylko dla siebie,  rozstanie policjantów z psami służbowymi, bombardowanie pociągu pełnego cywilów, żęcie pszenicy w stepie... Jak inaczej pisze autorka! Warto czekać miesiącami na taką lekturę. Bo podkreślam - wszystkie te książki wydano w Londynie. Dlaczego nie w Polsce?

Warto podsumować. Przedstawione utwory mówią o sowieckim systemie władzy i kłamstwa. Autorka życie na wygnaniu poświęciła walce z Moskwą piórem. Nie miała złudzeń i przestrzegała (również w publicystyce) przed komunizmem. Każda odwilż i próba reformy to mistyfikacja stosowana w taktyce komunistycznej, która pozwala więźniowi jedynie zaczerpnąć oddechu. Szerokim echem odbił się jej artykuł "Komu i czemu służą", opublikowany w 1956 roku. Pisze tu o tysiącach Polaków wypuszczonych z łagrów, niedomęczonych, okaleczonych. Przecież ci ludzie mogą mówić i pisać! Jakie pobudki kierowały władzami sowieckimi? Z pewnością nie humanitarne, szlachetne. Otóż widzi w tym akcie pokaz siły, bezkarność, które na Zachodzie sieją strach. Okrucieństwo przynosi korzyści!
Wymowa twórczości Herminii Naglerowej jest jednoznaczna. I wciąż niedozwolona.

W opracowaniu korzystałam ze wstępu Tymona Terleckiego - Wierność życiu, Londyn 1967;
z noty o autorce w Kazachstańskich nocach, Londyn 1958; z przedmowy do Krauzów i innych, Rzym 1946.




niedziela, 26 maja 2013

Prawda krzepi

Książka wyczekana. Wyszukiwałam fragmenty, oglądałam i czytałam dostępne wywiady z autorem. W końcu dotarła i ... zamarłam. Nie myślę o innej i żadnej nie pożądam. Ta wypełniła całą przestrzeń literacką, którą oddycham. O czym to dzieło? To spojrzenie na sens egzystencji w polskim wymiarze. Lekcja najnowszej historii, ale opowiedziana na nowo, bez zakłamań. To nie tak, że główny bohater jest pomnikowy, szlachetny, jednowymiarowy. Wręcz przeciwnie - jest niejednoznaczny, nosi w sobie cień zła. W kolejnych odsłonach poznajemy jego czarne i białe plamy na życiorysie. Spogląda wstecz, rozdrapuje rany, ale bez poznania przeszłości nie widzi przyszłości. I o tym ta książka, że nie sposób uciec od pamięci, ponieważ to ona buduje człowieka. Nawet jeśli chcemy zapomnieć, to nas dopadnie. Bo jest najważniejsza.

Henryk Harsynowicz w 1983 roku otrzymuje paszport w jedną stronę i z rodziną wyjeżdża do Kanady. Zostaje wypchnięty z Polski, ale jego serce nie przeskoczyło biało-czerwonego szlabanu. Inaczej żona. Wykrzyczy mu w końcu, że chce posmakować życia bez historii i polskiego przekleństwa, polskich przeraźliwych klęsk. Chce bawić się, zaszaleć. Doprowadza do tego, że syn Konrad wyrzeka się ciążącej polskości i jest mu wszystko jedno, kim jest. Wszak narodowość dzisiaj nie ma znaczenia, a ojciec to dziwak z polskiego getta, pochłonięty żałosnymi problemami. Henryk zostaje sam z trzema pudłami książek. Obstaje przy klasyce, bo do współczesnych autorów nie ma zaufania, a też razi go niechlujstwo językowe u licznych. Jego egzystencja jest jałowa, ale nieskomplikowana, bezpieczna, przezroczysta. Boi się Polski, lecz wraca, gdy otrzymuje spadek po ojcu.

Jaka ojczyzna jawi mu się po latach?  Wielogłosowość zapewnia nam autor dzięki wprowadzeniu kolejnych postaci, stąd przesuwają się nam obrazy od czasu drugiej wojny aż do dnia dzisiejszego. Słuchamy tych z prawa i tych z lewa.

A zaczęło się od podrabiania słów, bo prawdziwe odrodzenie Warszawy było dla komunistów niebezpieczne. A Warszawa miała być sowiecko-świecką stolicą-świetlicą, muzeum ateizmu i donosu, a nie sercem Polski. [s.58]

W Polsce kwitła działalność konwentu oligarchów wywodzących się jak jeden mąż ze służb specjalnych PRL, trzymających swoje prywatne, sejmowe stajnie. Wejście do Unii odbyło się na kolanach, jakby przyjmowano zużytą dziwkę do luksusowego burdelu, a nie spore państwo do wspólnoty równych.  Elity lansowały zachowania zgodne z postkolonialną mentalnością i z rozkoszą godziły się na mianowanie Polaków w miejsce Niemców na czołowych antysemitów i barbarzyńców Europy. [s.67]
I na następnej stronie: Mamy do czynienia z fundamentalnym celem polityki państwa niemieckiego - z planem odwrócenia ról. Z katów w prześladowanych, z ludobójców w wypędzonych, z podpalaczy, złodziei i szabrowników w odartych z majątku. Kto im zabrał faterland, ich ukochane Prusy i Wrocław? Polacy, którzy wzbogacili się na wojnie.

Każdy Polak ma życiorys obejmujący ponad tysiąc lat.[...] Amputować sobie skrzydlate, sielsko-rycerskie i dumne dzieciństwo Pierwszej Rzeczypospolitej, bolesne dorastanie podczas zaborów i powstań, ułańską szarżę dwudziestolecia niepodległości i zapaść drugiej wojny światowej?[s.345]

Może Polska chce nam coś powiedzieć? Może boi się, że wszyscy już ogłuchli i nikt jej nie usłyszy? Że Polacy tak stępieli, że słyszą już tylko  histeryczny wrzask własnej obojętności? [s.320]

Ciekawym zabiegiem stylistycznym był bankiet - niczym w Oziminie Berenta - gdzie przy rozsyłaniu zaproszeń brakło politycznego filtra, co stworzyło możliwość rozbebeszania wspomnień przez gości.  Pojawia się w dyskusji postać Ciemnookiego Namiestnika, zwanego także Hodowcą Wron, co to uratował pokój w Polsce 13 grudnia roku pamiętnego. Nie mogło braknąć Wałęsy negocjującego z SB. Przez uchylone drzwi wpadają strzępy historii - bunt internowanych działaczy Solidarności, rzeź wołyńska, "wyzwolenie" Gdańska przez krasnoarmiejców,  ubecki mord... Rozwiewam jednak wątpliwości, że są to wątki dominujące. Można przeczytać tę książkę, pominąć je całkowicie i śledzić fabułę. Takie recenzje też się pojawiają, a czytelniczki piszą o dłużyznach i o tym, że ręce bolą od trzymania tomu (ponad 400 stron przecież!). Okropności wojny pojawiają się niejako "przy okazji", bo sam Henryk dobiega sześćdziesiątki, zatem był dzieckiem PRL-u. A rozwikłanie zagadki jego tożsamości podczas wędrówki od urzędu do urzędu, by odzyskać polskie dokumenty, jest dostatecznie zajmujące. Znajdziemy tu miłość, religię, wątek kryminalny... - do wyboru.

Dlaczego ta powieść we mnie tkwi? Bo mówi o gorzkiej polskiej rzeczywistości, w której rozgrywa się walka o pamięć. Elity chcą niepamięci, uciekają od przeszłości lub opowiadają ją po swojemu, a tu o odzyskiwaniu korzeni, rekonstruowaniu świadomości. I co wielokrotnie autor powtarza w wywiadach - język i pamięć czynią z nas ludzi. No właśnie - język! Autor opanował do perfekcji operowanie słowem i z kart przebija, że polszczyzna jest mu droga nade wszystko.

Jan Polkowski jest człowiekiem pięknym - stwierdził prof. Ryszard Legutko. Pozostaje mi tylko przytaknąć.
Zamówiona książka przyszła z miłym dodatkiem - płytą krakowskiego rapera. Mój kontakt z hip hopem jest sporadyczny, ale Tadka słyszałam wcześniej, gdy wypowiadał się na temat profanacji pomnika Inki. Nie wiedziałam, że to syn Jana Polkowskiego. Teraz rozumiem, skąd zainteresowanie wątkami polskiej historii. Z przyjemnością słucham rapowanej opowieści o rotmistrzu Pileckim (wczoraj rocznica mordu) czy Żołnierzach Wyklętych. Dziękuję!

Dobre książki trzeba promować, dlatego pozwolę sobie podać link do recenzji  Agnesto, która napisała bardzo profesjonalnie. Może ja w emocjach zgubiłam, co ważne. Może nie zachęciłam jak należy... Przeczytajcie sami i oceńcie, czy warto rozglądać się za powieścią:)
Jeszcze jedna recenzja - pełna, ukazująca skomplikowaną, wielowątkową strukturę powieści i zanurzonego w niej bohatera. Ola napisała tak, jak ja chciałabym. Każdy po tej lekturze powinien pobiec do księgarni za rogiem, by kupić, zasiąść i delektować się czytaniem:)
Mam nieprzepartą chętkę, by zamieścić kolejną wartościową recenzję. Iwona dołączyła do zachwyconych powieścią. Miło być w tak doborowym towarzystwie:)

czwartek, 2 maja 2013

Książki najdroższe

To pozostałość komuny, że maj kojarzy mi się książkowo. Jak jednak nie nawiązać, skoro teraz właśnie jest szansa na zdobycie książek sercu najdroższych. Że będą to książki roku,  już wiem.
W 13-14 numerze "Tygodnika Lisickiego - Do Rzeczy" zamieszczono fragment najnowszej powieści Jana Polkowskiego Ślady krwi. Przytaczam wyimek i oceńcie, jak tu nie czekać?
[...]Rzecz szła o pułkownika Adama Szymańskiego z przedwojennej dwójki, katowanego przez Humera bez sensu i rezultatu. Idiota by się zorientował, że ten sanacyjny fanatyk woli umrzeć w mękach, niż mówić. Zdradzić. Jakby miał jeszcze kogo lub co zdradzać. Harsynowicz kazał go sobie przyprowadzić. Pułkownik był już muzułmanem. Twarz nie przypominała twarzy, dłonie zwisały zmasakrowane jak u stracha na wróble, strażnicy, trzymając pod pachy, ciągnęli na przesłuchania, bo więzień nie mógł już stanąć na obitych stopach.
Kapitan kazał wyjść strażnikom i protokolantowi. Ostrożnie pomógł więźniowi napić się herbaty, którą uprzednio obficie posłodził. Pułkownik pił cicho, jęcząc.
Całą świadomością był poza więzieniem. Wszystko, co go tworzyło, opuściło już Rakowiecką i, sądząc z życiorysu, przebywało w podtarnowskiej wiosce, w parterowym drewnianym domu ze skrzypiącymi podłogami i spiżarnią wypełnioną wędzonką, serami i przetworami, szczególnie powidłami i ciemnymi konfiturami z wiśni. Za domem i pasem starych jabłoni siedział nad stawem drobny chłopiec i łowił karasie. Ten kretyn Humer tego nie zauważył? A jego szefowie, Fejgin i reszta ferajny? W celi siedział skatowany organizm, a duch hulał po Lisiej Górze, gdzie znał każdy kąt i wypróchniałą wierzbę. [...]

 Kolejna długo oczekiwana pozycja. Tym razem lubelski "Akcent" zamieścił fragment najnowszej powieści - Pensjonat Wiesława Myśliwskiego. Z niecierpliwością zaglądam na stronę Wydawnictwa Znak, delektując się lekturą rozdziału. Oto łyk, który pokazuje, jak autor mierzy się z materią słowa i uniezwykla zwyczajność.
Niepotrzebnie wziąłem ten notes. Pomyślałem jednak, że zamiast nudzić się, może uda mi się z jakąś literą zrobić porządek, a kto wie, czy nie natchnęłoby mnie to, aby tak samo zrobić z następną, a może i z następną, co przemogłoby wreszcie bezradność, która doprowadzała mnie do tego, że po kilkunastu nazwiskach rezygnowałem.
Na wszelki wypadek wziąłem też kilka książek, płyt, odtwarzacz, ponieważ gdzieś tam w głębi siebie nie byłem tak całkiem pewny swojego postanowienia. Może gdyby deszcz padał. Była późna jesień, więc można było się spodziewać, że będzie często padał, a czasu miałem dosyć, przyjechałem na cały miesiąc. Na myśl, że mógłbym spędzić ten czas na niczym, przerażenie mnie ogarniało. Niestety, nie umiem odpoczywać. O, to wielka umiejętność umieć odpoczywać. Gdy postanawiam odpocząć, choćby te pół godziny, godzinę, jakiś niepokój mnie nawiedza, zaczynam niemal fizycznie odczuwać, jak przepływający przeze mnie czas przyspiesza, zagarniając mnie z sobą, a nie widzę niczego, o co mógłbym się zaprzeć lub czego przytrzymać. [...]
To zdjęcie z ubiegłego roku, gdy w Sandomierzu Mistrz świętował osiemdziesiąte urodziny i wtedy też dowiedziałam się o narodzinach kolejnej powieści.
 
 Ta książka już u mnie jest. Jak długo na nią czekałam! Wielomiesięczne codzienne klikanie i zawsze komunikat, że niedostępna. A ja zamarzyłam, by dzieciom i wnukom zostawić porządną biblioteczkę, która odsłoni prawdę i pozwoli czuć dumę z bycia Polakiem!  Ten warunek spełnia tom z serii "Relacje i wspomnienia" , gdzie dziesięcioletni pobyt w ubeckich więzieniach wspomina Ruta Czaplińska. Powojenną gehennę wielu tysięcy patriotów utrwaliła w książce Z archiwum pamięci. 3653 więzienne dni. Książka tak dla mnie ważna, że zasługuje na odrębny post.

Słońce przedziera się przez chmurzyska, bo nie wie jeszcze, że szczęście tkwi w książkach. Ostatnio "demotywatory" podsunęły żart: Jedni mają długi weekend, a inni tylko długi:) Jeśli tej mojej książkowej miłości nie okiełznam, to spełnię obydwa warunki.
PS
Wampir z allegro wyśpiewał cenę na wysokim C!!!


niedziela, 10 lutego 2013

Polane sosem endeckim

Tytułowy zwrot znalazłam u Morstinowej i dotyczył "Krzyżaków", ale dziś piszę o Dmowskim, a tenże z Sienkiewiczem w przyjaźni żył. Zatem pożyczam, bo teraz endecja w roli głównej.
Roman Dmowski w medialnej walce od lat skutecznie przegrywa w starciu z Piłsudskim. Skoro tak jest, to znaczy, że powinno być akurat odwrotnie.
O miejsce dla Dmowskiego w historii walczył nieustająco Władysław Konopczyński - polecam tego historyka! Był profesorem UJ, autorem m.in. "Dziejów Polski nowożytnej"; był też więźniem obozu w Sachsenhausen. Za niezłomną postawę antykomunistyczną został zdjęty z katedry w 1948 roku. Warto pamiętać o jego sprzeciwie wobec sanacyjnej dyktatury.

Czego dowiaduję się z jego "Życiorysu Romana Dmowskiego"?
Dmowski to wielka postać w historii Polski. Stworzył obóz polityczny Narodowej Demokracji. To wytrawny dyplomata, znawca problematyki międzynarodowej, ideolog. Do swej działalności był wspaniale przygotowany - inteligentny, gruntownie wykształcony. Do historii weszło jego pięciogodzinne przemówienie w czasie, gdy ważyły się nasze losy w Paryżu, a polityk - nie dowierzając tłumaczom - sam przemawiał w kilku językach, wzbudzając ogólny podziw. Jednak już niewielu pamięta, że złożenie podpisu pod traktatem wersalskim to był finał wieloletniej pracy na arenie międzynarodowej, a nie wycieczka do Paryża z piórem w kieszeni. Jego wcześniejsze wykłady, składane memoriały, rozmowy dyplomatyczne otworzyły Europie oczy na sprawę Polski. Nie tylko w potęgę słowa wierzył. Z jego inicjatywy została zorganizowana stutysięczna Błękitna Armia gen.Hallera, która broniła naszych granic (rozwiązana w końcu przez Piłsudskiego, którego legiony w porywach nie przekroczyły liczebności 20 tys.).

Ogromne dziedzictwo, które nam zostawił, to ideologia narodowa. To ona zaprowadziła nas do Wersalu. Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie... (Myśli nowoczesnego Polaka, 1903) - mawiał i tak czynił. Walczył o odrodzenie narodowe, o naukę prawdziwej historii wśród biednych warstw (wóz Drzymały, Września, "Rota", malarstwo Matejki), budził patriotyzm i z tą ideą docierał do szerokich kręgów społecznych żyjących pod trzema zaborami. Konkurencja obdarzyła je epitetem "wszechpolaków" i tak zostało.  Swój program polityczny oparł o Rosję (nie prorosyjski, jak często dziś się wmawia!), a był to jednoznaczny wybór antyniemiecki. Wierzył bowiem, że w razie konfliktu zaborców Niemcy oddaliby ziemie zaboru rosyjskiego, ale nie Wielkopolskę, Śląsk czy Pomorze. Taka kadłubowa Polska przypominałaby łudząco Księstwo Warszawskie, a pozbawiona dostępu do morza uzależniałaby się od sąsiada. Też jeszcze kilka lat temu nie rozumiałam sytuacji, gdy legiony wkroczyły na Kielecczyznę, oficer zapukał do wrót Oblęgorka, a gospodarz nie otworzył  i pouczył, że "po złej stronie chłopcy stoicie"; i dlaczego legioniści śpiewali, że walczyli osamotnieni.

Najcięższy zarzut dziś wytaczany Dmowskiemu to antysemityzm. Prof. Nicieja potwierdza, że tenże Żydów demonizował, jednocześnie wyjaśnia, że takie poglądy jak Dmowskiego w tym czasie w Europie nie były czymś wyjątkowym. Miały kontekst społeczny i ekonomiczny. Proponowane przez Dmowskiego unowocześnienie narodu bazowało na rozbudowie klasy średniej, a ta była zajęta przez społeczność żydowską. Oto źródło konfliktu. Oczywiście po późniejszych doświadczeniach Holocaustu wypowiedzi narodowców miały inny wymiar, warto więc popatrzeć z perspektywy dwudziestolecia, a nie dzisiejszej.
Przegrał Dmowski walkę o pamięć. Odsunął się od życia politycznego, nie przyjmował odznaczeń. Po powrocie z Paryża Piłsudski przyjął go chłodno, nie zaproponował mu żadnego stanowiska. Walka między piłsudczykami a narodowcami zaostrzyła się. Gdy sanacja budowała legendę Piłsudskiego, konsekwentnie przemilczała zasługi Dmowskiego. Dziś twórca polskiej  niepodległości doczekał się ledwie jednego pomnika w Warszawie. Pochowany został na peryferiach Pragi, na cmentarzu najuboższych na Bródnie, gdzie spoczywali jego rodzice. Obóz rządzący nie wziął udziału w pogrzebie. Za to szedł  w kondukcie wielotysięczny tłum  Polaków (źródła przeciwników mówią o stutysięcznym tłumie, a inne o dwustu tysiącach uczestników).

Jeszcze to "Dziedzictwo" zostawił po sobie. Powieść polityczną wydaną pod pseudonimem Wybranowski (zaczerpnięty od nazwy folwarku). Całkiem przypadkowe odkrycie, bo gdzież mi przyszło do głowy, że polityk zajmuje się powieścią! A powstała ona w 1931 roku. Autor zawarł idee i poglądy, tworząc w atrakcyjnej formie wykład. Oto na pogrzeb stryja przybywa z Paryża tajemniczy Zbigniew Twardowski. Od 13. roku życia przebywał poza krajem. Zdobył świetne wykształcenie, odebrał staranne wychowanie. Prowadzi badania naukowe, a odpoczywa podczas górskich wspinaczek. Prawdziwy kosmopolita. Staje teraz nad trumną stryja, dziwiąc się ubogiemu pochówkowi. Wkrótce okazuje się, że odziedziczył nie tylko spory majątek, ale i tajemnicę. Odkrywa ją stopniowo, podobnie jak etapami następuje przemiana w jego formacji duchowej. Zmienia go zetknięcie z Polską, gdy podczas spacerów z dubeltówką po polach odkrywa, że na obczyźnie był jeno rośliną, którą z korzeniami wyrwano z ziemi. Teraz siła potrzebna mu będzie, by zmierzyć się z tymi, którzy zniszczyli stryja. Nie obędzie się też bez romansu z piękną Wandą.
Właśnie ta książka stała się podstawą  przyszycia Dmowskiemu łatki (łaty) antysemity, bo to Żydzi okazali się wrogami, z którymi Twardowski musi walczyć. Jeśli weźmie się pod uwagę wcześniej przytoczoną wypowiedź prof. Niciei, to pozostanie pasjonująca  lektura.

Ba, dowiedziałam się, że to nie jedyna powieść autora "Dziedzictwa", bo przed nią była jeszcze "W połowie drogi", dotycząca sytuacji w kraju po zamachu majowym. Już w drodze do mnie!
A skoro o zamachu, to w filmiku na You Tube usłyszałam ciekawą interpretację, że to Jaruzelski przywrócił pamięć o Piłsudskim, żeby niejako usprawiedliwić zamach stanu - patrzcie, on tak jak ja...! (prof.Mieczysław Ryba - polecam film "Roman Dmowski - Ojciec Niepodległej Polski").