DOM Z PAPIERU
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą H.Sienkiewicz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą H.Sienkiewicz. Pokaż wszystkie posty
sobota, 26 marca 2016
NIE WOLNO JEST BYĆ DRZEWEM NA NICZYJ KRZYŻ...
Henryk Sienkiewicz- „Osiczyna”
„Gdy Żydzi chodzili po lesie wypatrując, z czego by wyciosać krzyż dla Chrystusa, wszystkie drzewa drżały z przerażenia i żadne nie chciało być krzyżem.
Nie zadrżała jedna tylko osiczyna - więc uczynili z niej krzyż i przybili na nim Chrystusa.
Od tego czasu nawet w chwilach największej ciszy w lesie, gdy wszystkie drzewa stoją spokojnie, osiczyna drży i trzęsie się zawsze.
I dawno byłaby już wyschła i nie stałoby jej na świecie, gdyby nie to, że wszystkie dusze ludzkie, które za życia były dla kogoś krzyżem, Chrystus zmienia po śmierci w osiczyny, by nie zaznały spokoju i drżąc wiecznie czekały na sąd.
Albowiem nie wolno jest być drzewem na niczyj krzyż.”
środa, 6 stycznia 2016
SIENKIEWICZ - DLA POKRZEPIENIA SERC
Został patronem 2016 roku, byśmy oddali mu hołd w setną
rocznicę śmierci, ale też zasłużył sobie na przypomnienie jak mało kto! Był
pisarzem na wskroś polskim. To on w czasie, gdy Ojczyzna zniknęła z map,
wzniecał marzenia o niej - wielkiej i niepodległej. Pielęgnował pamięć
historyczną, sarmatyzm, szlachecką tradycję i sentyment do Rzeczpospolitej Obojga
Narodów. Obyśmy i dziś dali się uwieść Skrzetuskim, Wołodyjowskim czy Kmicicom!
Bo nic tak krzepi ducha, jak wiara w polskiego obrońcę, dla którego
najważniejszą jest triada: BOGU-OJCZYŹNIE-DAMIE. Zadbajmy, by Sienkiewiczowe
powieści znów trafiły pod strzechy. Nawdychajmy się z nich polskości!
Kto dołączy?
sobota, 15 listopada 2014
Z Sienkiewiczem w rejs
LEGENDA ŻEGLARSKA
Był okręt, który zwał się "Purpura", tak wielki i silny, że się nie bał wichrów ani bałwanów, choćby najstraszniejszych.
I płynął ciągle z rozpiętymi żaglami, wspinał się na spiętrzone wały, kruszył potężną piersią podwodne haki, na których rozbijały się inne statki - i płynął w dal, z żaglami w słońcu, tak szybko, aż piana warczała mu po bokach, a za nim ciągnęła się szeroka i długa droga świetlista.
- To pyszny statek! - mówili żeglarze z innych okrętów.- Rzekłbyś: lewiatan fale porze! A czasem pytali załogę "Purpury":
- Hej, ludzie! dokąd jedziecie?
- Dokąd wiatr żenie! - odpowiadali majtkowie.
- Ostrożnie! Tam wiry i skały!
W odpowiedzi na przestrogę wiatr tylko odnosił słowa pieśni tak szumnej jak burza sama: Wesoło płyńmy, wesoło!
Szczęśliwe było życie załogi na tym statku. Majtkowie, zaufani w jego wielkość i dzielność, drwili z niebezpieczeństw. Sroga panowała karność na innych okrętach, ale na "Purpurze" każdy robił, co chciał.
Życie tam było ustawicznym świętem. Szczęśliwie przebyte burze i pokruszone skały zwiększały jeszcze zaufanie. Nie ma (mówiono) takich raf ni takich burz, które by "Purpurę" rozbić mogły. Niech huragan przewraca morze - "Purpura" popłynie dalej.
I "Purpura" płynęła istotnie, dumna, wspaniała. Przechodziły lata całe - a ona nie tylko sama zdawała się być niezłomną, ale ratowała jeszcze inne statki i przygarniała rozbitków na swój pokład.
Ślepa wiara w jej siłę zwiększała się z każdym dniem w sercach załogi. Żeglarze zleniwieli w szczęściu i zapomnieli sztuki żeglarskiej. - "Purpura" sama popłynie - mówili. - Po co pracować, po co baczyć na statek, pilnować steru, masztów, żagli, lin? Po co żyć w trudzie i pocie czoła, gdy statek, jak bóstwo - nieśmiertelny?
Wesoło płyńmy, wesoło!
I płynęli jeszcze długie lata. Aż wreszcie z upływem czasu załoga zniewieściała zupełnie, zaniedbała obowiązków i nikt nie wiedział, że statek począł się psować. Słona woda przeżarła belki, potężne wiązania rozluźniły się, fale poobdzierały burty, maszty spróchniały, a żagle zetliły się na powietrzu. Wszelako głosy rozsądku poczęły się podnosić:
- Strzeżcie się! - mówili niektórzy majtkowie.
- Nic to! Płyniemy z falą! - odpowiadała większość marynarzy.
Tymczasem, pewnego razu, wybuchła taka burza, jakiej dotychczas nie bywało na morzu. Wichry zmieszały ocean z chmurami w jeden piekielny zamęt. Wstały słupy wodne i leciały z hukiem na "Purpurę", straszne, spienione, wrzące. Dopadłszy statku wbiły go aż na dno morza, potem rzuciły ku chmurom, potem zwaliły znów na dno. Pękły zwątlałe wiązania statku i nagle krzyk straszny rozległ się na pokładzie.
- "Purpura" tonie!
I "Purpura" tonęła naprawdę, a załoga, odwykła od trudów i żeglugi, nie wiedziała, jak ją ratować!
Lecz po pierwszej chwili przerażenia wściekłość zawrzała w sercach, bo kochali jednak swój statek marynarze.
Więc zerwali się wszyscy i poczęli bić z dział do wichrów i fal spienionych, a potem chwyciwszy, co kto miał pod ręką, poczęli chłostać morze, które chciało zatopić "Purpurę".
Wspaniała była walka tej rozpaczy ludzkiej z tym żywiołem. Lecz fale były silniejsze od żeglarzy. Działa zalane umilkły. Olbrzymie wiry porwały wielu walczących i uniosły w odmęt wodny. Załoga zmniejszała się z każdą chwilą - ale walczyła jeszcze. Zalani, na wpół oślepli, pokryci górą pian, żeglarze walczyli do upadłego.
Chwilami sił im brakło, ale po krótkim spoczynku znów zrywali się do walki. Na koniec ręce im opadły. Poczuli, że śmierć nadchodzi. I nastała chwila głuchej rozpaczy. I poglądali na się ci żeglarze jak obłąkani.
Wtem te same głosy, które poprzednio ostrzegały już o niebezpieczeństwie, podniosły się znowu, silniejsze, tak silne, że ryk fal nie mógł ich zagłuszyć. Głosy te mówiły:
- O, zaślepieni! Nie z dział wam bić do burzy, nie fale chłostać, ale statek naprawiać! Zstąpcie na dno. Tam pracujcie. "Purpura" jeszcze nie zginęła.
Na owe słowa drgnęli ci na wpół umarli i rzucili się wszyscy na spód, i rozpoczęli pracę od spodu.
I pracowali od rana do nocy, w trudzie i pocie czoła, chcąc dawną bezczynność i zaślepienie wynagrodzić...
Tekst czytałam mojej "załodze" przy okazji Święta Niepodległości, a rysunki w trakcie słuchania wykonały: Karolinka, Zuzia P., Zuzia S., Julia, Zuzia W., Kinga. Tekst legendy zamieszczony był w podręczniku WSiP Jutro pójdę w świat.
Niech listopad Sienkiewiczem stoi! Dziś rocznica śmierci - odszedł od nas 15 listopada 1916 roku. W poniedziałek będziemy świętować rocznicę wręczenia Nagrody Nobla - 17 listopada 1905 roku.
Był okręt, który zwał się "Purpura", tak wielki i silny, że się nie bał wichrów ani bałwanów, choćby najstraszniejszych.
I płynął ciągle z rozpiętymi żaglami, wspinał się na spiętrzone wały, kruszył potężną piersią podwodne haki, na których rozbijały się inne statki - i płynął w dal, z żaglami w słońcu, tak szybko, aż piana warczała mu po bokach, a za nim ciągnęła się szeroka i długa droga świetlista.
- To pyszny statek! - mówili żeglarze z innych okrętów.- Rzekłbyś: lewiatan fale porze! A czasem pytali załogę "Purpury":
- Hej, ludzie! dokąd jedziecie?
- Dokąd wiatr żenie! - odpowiadali majtkowie.
- Ostrożnie! Tam wiry i skały!
W odpowiedzi na przestrogę wiatr tylko odnosił słowa pieśni tak szumnej jak burza sama: Wesoło płyńmy, wesoło!
Szczęśliwe było życie załogi na tym statku. Majtkowie, zaufani w jego wielkość i dzielność, drwili z niebezpieczeństw. Sroga panowała karność na innych okrętach, ale na "Purpurze" każdy robił, co chciał.
Życie tam było ustawicznym świętem. Szczęśliwie przebyte burze i pokruszone skały zwiększały jeszcze zaufanie. Nie ma (mówiono) takich raf ni takich burz, które by "Purpurę" rozbić mogły. Niech huragan przewraca morze - "Purpura" popłynie dalej.
I "Purpura" płynęła istotnie, dumna, wspaniała. Przechodziły lata całe - a ona nie tylko sama zdawała się być niezłomną, ale ratowała jeszcze inne statki i przygarniała rozbitków na swój pokład.
Ślepa wiara w jej siłę zwiększała się z każdym dniem w sercach załogi. Żeglarze zleniwieli w szczęściu i zapomnieli sztuki żeglarskiej. - "Purpura" sama popłynie - mówili. - Po co pracować, po co baczyć na statek, pilnować steru, masztów, żagli, lin? Po co żyć w trudzie i pocie czoła, gdy statek, jak bóstwo - nieśmiertelny?
Wesoło płyńmy, wesoło!
I płynęli jeszcze długie lata. Aż wreszcie z upływem czasu załoga zniewieściała zupełnie, zaniedbała obowiązków i nikt nie wiedział, że statek począł się psować. Słona woda przeżarła belki, potężne wiązania rozluźniły się, fale poobdzierały burty, maszty spróchniały, a żagle zetliły się na powietrzu. Wszelako głosy rozsądku poczęły się podnosić:
- Strzeżcie się! - mówili niektórzy majtkowie.
- Nic to! Płyniemy z falą! - odpowiadała większość marynarzy.
Tymczasem, pewnego razu, wybuchła taka burza, jakiej dotychczas nie bywało na morzu. Wichry zmieszały ocean z chmurami w jeden piekielny zamęt. Wstały słupy wodne i leciały z hukiem na "Purpurę", straszne, spienione, wrzące. Dopadłszy statku wbiły go aż na dno morza, potem rzuciły ku chmurom, potem zwaliły znów na dno. Pękły zwątlałe wiązania statku i nagle krzyk straszny rozległ się na pokładzie.
- "Purpura" tonie!
I "Purpura" tonęła naprawdę, a załoga, odwykła od trudów i żeglugi, nie wiedziała, jak ją ratować!
Lecz po pierwszej chwili przerażenia wściekłość zawrzała w sercach, bo kochali jednak swój statek marynarze.
Więc zerwali się wszyscy i poczęli bić z dział do wichrów i fal spienionych, a potem chwyciwszy, co kto miał pod ręką, poczęli chłostać morze, które chciało zatopić "Purpurę".
Wspaniała była walka tej rozpaczy ludzkiej z tym żywiołem. Lecz fale były silniejsze od żeglarzy. Działa zalane umilkły. Olbrzymie wiry porwały wielu walczących i uniosły w odmęt wodny. Załoga zmniejszała się z każdą chwilą - ale walczyła jeszcze. Zalani, na wpół oślepli, pokryci górą pian, żeglarze walczyli do upadłego.
Chwilami sił im brakło, ale po krótkim spoczynku znów zrywali się do walki. Na koniec ręce im opadły. Poczuli, że śmierć nadchodzi. I nastała chwila głuchej rozpaczy. I poglądali na się ci żeglarze jak obłąkani.
Wtem te same głosy, które poprzednio ostrzegały już o niebezpieczeństwie, podniosły się znowu, silniejsze, tak silne, że ryk fal nie mógł ich zagłuszyć. Głosy te mówiły:
- O, zaślepieni! Nie z dział wam bić do burzy, nie fale chłostać, ale statek naprawiać! Zstąpcie na dno. Tam pracujcie. "Purpura" jeszcze nie zginęła.
Na owe słowa drgnęli ci na wpół umarli i rzucili się wszyscy na spód, i rozpoczęli pracę od spodu.
I pracowali od rana do nocy, w trudzie i pocie czoła, chcąc dawną bezczynność i zaślepienie wynagrodzić...
Tekst czytałam mojej "załodze" przy okazji Święta Niepodległości, a rysunki w trakcie słuchania wykonały: Karolinka, Zuzia P., Zuzia S., Julia, Zuzia W., Kinga. Tekst legendy zamieszczony był w podręczniku WSiP Jutro pójdę w świat.
Niech listopad Sienkiewiczem stoi! Dziś rocznica śmierci - odszedł od nas 15 listopada 1916 roku. W poniedziałek będziemy świętować rocznicę wręczenia Nagrody Nobla - 17 listopada 1905 roku.
wtorek, 1 lipca 2014
Onegdaj...
Zawędrowałam na kielecką ziemię. W ramach Literackiej mapy Polski zapraszam dziś do... No właśnie - jak nazwać to cudo w Oblęgorku?
Dwór, pałacyk, kasztel? Niech będzie pałacyk - szesnastopokojowy, w stylu neogermańsko-wiedeńskim, z dumnie osadzonym posągiem skrzydlatego husarza. Wokół pyszny park i cienisty jar, które można podziwiać z kilku tarasów.
Można ukoić oczy zielenią i zasiąść do pisania "Wirów", "W pustyni i w puszczy" czy "Legionów". Trzynaście lat spędził w tym miejscu Henryk Sienkiewicz. Zapraszał doń rodzinę i przyjaciół, więc wpadali na parę dni i na parę kuropatw.
Jeszcze dziś jest to gniazdo miłe dla oka i duszy.
Czas wejść do środka. Z sieni - zaopatrzona w audioprzewodnik - wkraczam do gabinetu. W większości oryginalne wyposażenie. Przetrwało wojny dzięki pomocy Kościoła i okolicznego chłopstwa. Ci ostatni wspierali rodzinę wiele razy, bo - jak powiedział jeden z nich, który z chłopów wyszedł - Tyś mnie Polski nauczył.
Wchodzę "na pokoje". Tu biegały dzieci - Jadwiga i Henryk Józef. Jeszcze po śmierci pisarza rodzina mieszkała przez chwilę, ale naród dał, naród odebrał. W stworzonym muzeum do dzisiaj kustoszem nie może zostać mieszkająca nieopodal prawnuczka Anna Dziewanowska...
Kolejna sala i "gadułka" opowiada o mebelkach, rzeźbach, obrazach wielkich przyjaciół...
No przecież ja lubię zaglądać do alkowy! Opuszczam dyskretnie to miejsce i przechodzę "na górkę".
Co za zmiana! Znika duch epoki, a pojawiają się niespodzianki. Przede mną tajemne drzwi i szukanie skrytek, w których ukryte są osobiste przedmioty pisarza - pamiątki z podróży, binokle, szklaneczki, sztućce...
Wita sam gospodarz, prezentując w oszklonej gablocie unikalne wydania swoich dzieł. To za całokształt twórczości otrzymał Nagrodę Nobla, a nie - jak jeszcze czasem słyszymy - za Quo vadis. Kopia medalu też do obejrzenia na pięterku.
Zmęczeni spacerem możemy odpocząć na ogrodowym fotelu;)
A po powrocie do domu poczytać Dom Sienkiewicza Barbary Wachowicz. Zrobiłam to z ogromną przyjemnością, rysując sobie w trakcie lektury drzewo genealogiczne noblisty. Gdy doszłam do prawnuków, zatrzymałam się na Bartłomieju Sienkiewiczu. Pomyślałam o stworzonej przez niego nowej trylogii, która krąży w postaci audiobooka (ta z kupą kamieni jako trzeci tom). Co o tym wszystkim myśli słynny Henryk? Jak ma się to do świadomości rodowodu?
I przypominam sobie incydent z 1914 roku, kiedy do Oblęgorka zawitał oddział legionistów. Gdy zapukali do drzwi pałacyku, usłyszeli ponoć od gospodarza: Po niewłaściwej stronie, chłopcy, stoicie... Po latach przydałoby się powiedzieć do prawnuka: Po niewłaściwej stronie, chłopcze, stoisz...
W gabinecie pisarza pojawia się na ścianie piszące pióro, upamiętniające ważkie cytaty. Oto jeden z nich:
Chrystusa nie ma jeszcze w historyi. Gdy do niej zstąpi, rozpocznie się nowa epoka dla chrześcijaństwa i ludzkości. - Henryk Sienkiewicz
Czekam nadal...
Dwór, pałacyk, kasztel? Niech będzie pałacyk - szesnastopokojowy, w stylu neogermańsko-wiedeńskim, z dumnie osadzonym posągiem skrzydlatego husarza. Wokół pyszny park i cienisty jar, które można podziwiać z kilku tarasów.
Można ukoić oczy zielenią i zasiąść do pisania "Wirów", "W pustyni i w puszczy" czy "Legionów". Trzynaście lat spędził w tym miejscu Henryk Sienkiewicz. Zapraszał doń rodzinę i przyjaciół, więc wpadali na parę dni i na parę kuropatw.
Jeszcze dziś jest to gniazdo miłe dla oka i duszy.
Czas wejść do środka. Z sieni - zaopatrzona w audioprzewodnik - wkraczam do gabinetu. W większości oryginalne wyposażenie. Przetrwało wojny dzięki pomocy Kościoła i okolicznego chłopstwa. Ci ostatni wspierali rodzinę wiele razy, bo - jak powiedział jeden z nich, który z chłopów wyszedł - Tyś mnie Polski nauczył.
Wchodzę "na pokoje". Tu biegały dzieci - Jadwiga i Henryk Józef. Jeszcze po śmierci pisarza rodzina mieszkała przez chwilę, ale naród dał, naród odebrał. W stworzonym muzeum do dzisiaj kustoszem nie może zostać mieszkająca nieopodal prawnuczka Anna Dziewanowska...
Kolejna sala i "gadułka" opowiada o mebelkach, rzeźbach, obrazach wielkich przyjaciół...
No przecież ja lubię zaglądać do alkowy! Opuszczam dyskretnie to miejsce i przechodzę "na górkę".
Co za zmiana! Znika duch epoki, a pojawiają się niespodzianki. Przede mną tajemne drzwi i szukanie skrytek, w których ukryte są osobiste przedmioty pisarza - pamiątki z podróży, binokle, szklaneczki, sztućce...
Wita sam gospodarz, prezentując w oszklonej gablocie unikalne wydania swoich dzieł. To za całokształt twórczości otrzymał Nagrodę Nobla, a nie - jak jeszcze czasem słyszymy - za Quo vadis. Kopia medalu też do obejrzenia na pięterku.
Zmęczeni spacerem możemy odpocząć na ogrodowym fotelu;)
A po powrocie do domu poczytać Dom Sienkiewicza Barbary Wachowicz. Zrobiłam to z ogromną przyjemnością, rysując sobie w trakcie lektury drzewo genealogiczne noblisty. Gdy doszłam do prawnuków, zatrzymałam się na Bartłomieju Sienkiewiczu. Pomyślałam o stworzonej przez niego nowej trylogii, która krąży w postaci audiobooka (ta z kupą kamieni jako trzeci tom). Co o tym wszystkim myśli słynny Henryk? Jak ma się to do świadomości rodowodu?
I przypominam sobie incydent z 1914 roku, kiedy do Oblęgorka zawitał oddział legionistów. Gdy zapukali do drzwi pałacyku, usłyszeli ponoć od gospodarza: Po niewłaściwej stronie, chłopcy, stoicie... Po latach przydałoby się powiedzieć do prawnuka: Po niewłaściwej stronie, chłopcze, stoisz...
W gabinecie pisarza pojawia się na ścianie piszące pióro, upamiętniające ważkie cytaty. Oto jeden z nich:
Chrystusa nie ma jeszcze w historyi. Gdy do niej zstąpi, rozpocznie się nowa epoka dla chrześcijaństwa i ludzkości. - Henryk Sienkiewicz
Czekam nadal...
Etykiety:
B.Wachowicz,
H.Sienkiewicz,
Literacka mapa Polski,
Podróże
piątek, 5 kwietnia 2013
Reinterpretacja lektur
Trudno przejść obojętnie wobec faktów. Środowiska lewackie przypuściły atak na polskich patriotów walczących z Niemcami. Właśnie dowiedziałam się - dzięki wnikliwości pani Janickiej - że Zośka i Rudy byli homoseksualistami. "Kamienie na szaniec" to sztandarowa pozycja w kanonie lektur, więc czas, by listę uaktualnić zgodnie z genderowymi trendami. Bo jak na faceta można wołać "Zośka"? Albo jak przyjaciel może głaskać skatowanego, umierającego Rudego po ręce?
Podobny los spotkał "Kazachstańskie noce" Herminii Naglerowej. Autorka pisząca o sowieckich łagrach została przez cenzurę hermetycznie odcięta od potencjalnych czytelników. Jeśli jednak zachował się tu czy tam zaczytany egzemplarz, to i ten trzeba opluć. Znalazła się kolejna pani naukowiec (naukowczyni?), która również tropi wątki homoseksualne i z pisarki czyni lesbijkę. Dowód? Proszę fragmencik: Zapadałam w długie, nieznośne majaczenia głodowe. Jarzyny - marchew, cebula, ogórki, kapusta, buraki, kartofle - surowe, soczyste, ich chrzęst między zębami, słodycz w podniebieniu, ostrość ich zapachu, ich mączność wtłaczająca się w przełyk... Osłabiony z głodowania żołądek spełniał urojoną pracę aż do omdlałego zmęczenia. Ten fragment został tak zinterpretowany: Jednak można to odebrać inaczej. Głód może być głodem seksualnym, a warzywa to pochłaniane ciało, w którym bohaterka zatraca się bez reszty. Metafora soczystych warzyw, niczym części pochłanianego w rozkoszy ciała, pozwala zgłębić nam doznania kobiety. I tak dalej, cytując wersy, a jeszcze więcej doszukując się między wierszami.
Gdyby ktoś chciał posłuchać i sam wyrobić sobie opinię, to Radio Wolność udostępnia cały tekst tytułowego opowiadania Naglerowej. [polskieradio.pl - nagrania na temat: deportacje].
W tym świetle jakże łagodne zdaje się być potraktowanie kolejnej lektury, gdy Sienkiewiczowi przyglądamy się przez lupkę i wyławiamy ledwie wątki kolonialny i feministyczny.
"W pustyni i w puszczy" od stu lat czytane z wypiekami, zostało zaatakowane z dzisiejszej perspektywy. Ja tymczasem skupię się na czasie, gdy książka powstawała, bo inaczej nie można. Co działo się w kraju, który pod zaborami powoli zapominał, czym jest wolność? Minęła rewolucja 1905 roku, która była chlubą dla władzy ludowej i w PRL nie wybaczono Sienkiewiczowi krytycznego spojrzenia na te wydarzenia, o czym świadczy przemilczanie powieściowych "Wirów". W powieści PPS pokazana jest jako mafia niosąca śmierć i rzucająca bomby, a socjaliści to siejący nienawiść bandyci. Ostrych słów o socjalistycznych rewolucjonistach nie wybaczył pisarzowi Piłsudski i znalazł sobie innego wieszcza, którego z lubością cytował, czyli Słowackiego. Widzimy tu prawicowe sympatie Sienkiewicza i bycie w kręgu konserwatywnym. Jaki to ma związek z lekturą? Ano ma. Pisarz uważał, że czas najwyższy, by edukować naród, uczyć patriotyzmu i odkopywać polskość z popiołów. Zaangażował się w utworzenie szkolnictwa polskiego w ramach Macierzy Szkolnej. Liczył na uświadomioną politycznie młodzież, na chłopców, którym nieobce będą patriotyczne ideały. I to dla nich - młodzieńców dorastających w zaborczym jarzmie - napisał "W pustyni i w puszczy"!
Poznajemy przeszłość ojca Stasia - powstańca 1863 roku - który zbiegł z syberyjskiego zesłania. Rzutuje to na postawę, gdy patriota uczy tego samego syna. Co dzieje się po zakończeniu akcji? Młodzi małżonkowie wrócili do kraju. Powrót do ojczyzny był patriotycznym obowiązkiem (Mościcki!). Cechą powieści dla młodzieży jest "nagroda za..." - tą nagrodą dla rycerza jest kobieta. Powieść jest adresowana do dzieci i młodzieży, stąd postać chłopca i dziewczynki, czyli dla obu płci. Kali i Mea uprawdopodobniają podróż przez Afrykę. Gdyby autor nie wprowadził tych postaci, trudno byłoby uwierzyć, że ucieczka się powiedzie (nie stworzył postaci z pobudek kolonialnych). Podobnie rzecz miała się z formą powieści, czyli "robinsonadą" - ta forma kompozycyjna też jest akuratna dla adresatów. Widział Sienkiewicz, że morale polskiej młodzieży jest zagrożone, chciał propagować skauting, znał Afrykę z podróży... - to geneza powieści. Stworzył Stasia Tarkowskiego w konwencji małego rycerza, a damą jest Nel. Niczym w koncepcji przedmurza chrześcijaństwa dominuje triada: BOGU-OJCZYŹNIE-DAMIE.
To ona buduje kolejne wydarzenia. Wątki religijne burzą dziś krew antagonistom, bo jakże to biały mógł "przekabacić" towarzyszy podróży (aż się boję napisać - Murzynów!). Giną wątki ojczyźniane, również w filmie, gdzie nie ma mowy o słowach Jeszcze Polska nie zginęła pieczołowicie rytych na skale przez Stasia. Wyparowała też, bo niepoprawna politycznie, teoria moralności Kalego. W książce wzruszały mnie już dawno rozważania na temat, kiedy można zabić drugiego człowieka. Dziś zastąpiono je etyką relatywną. W nowszej wersji filmowej "przerobiono" też kolonialnego Sienkiewicza i teraz to Staś jest głupi, a poucza go - niczym mędrzec - Kali. Nawet w pewnym momencie Staś dziękuje słońcu za uratowanie Nel! Mam wrażenie, że autor powieści w grobie się przewraca...
Odejdę od powieści, ale zostanę przy polityce kolonialnej. Początek XX wieku (powieść ukazała się w 1911) to czas potęg kolonialnych, wśród których dominowały: Anglia, Francja, Rosja, Portugalia, Niemcy, Belgia, Dania, Hiszpania, Włochy, Holandia... Długo by tak wymieniać, ale polskich kolonizatorów nie wytropimy. A może by tak Niemcom przywrócić pamięć? Ot, taka ciekawostka z Afryki, dokładnie wtedy, gdy Sienkiewicz zasiadał, by napisać "kontrowersyjną" (bo kolonialną) powieść, Niemcy prowadzili eksterminację dwóch narodów namibijskich. Plemiona Hererów i Nama przeszkadzały osadnikom i w 1904 roku rozpoczęła się ich rzeź. Ocalałe niedobitki znalazły się w obozach koncentracyjnych, gdzie zabijano nawet kobiety i dzieci, przeprowadzano eksperymenty medyczne, wyniszczano więźniów nieludzką pracą. Gdy niemieccy żołnierze wracali do domów, żartowano, że przemalowują swoje żony na czarno, żeby robić to, co dotychczas. Dziś te wydarzenia wymazano z turystycznych folderów, a z hotelowych tarasów pokazuje się piękny widok na Wyspę Rekinów, nie wspominając, że na brzeg wywożono ciała więźniów, by przypływ zabierał je na pożarcie ludojadom. O tych zapomnianych kartach historii wspomina Wikipedia. Może ci, którym Sienkiewicz nie przypadł do gustu, znajdą w tej historii coś dla siebie. Ach, jaką powieść można napisać!
Dlaczego nasilają się ataki na najbardziej wartościowe książki i ich autorów, którzy wychowali całe pokolenia? Dlaczego podrzuca się nam do recenzowania chłam z wydawnictw, a skazuje na literacki niebyt najlepszych autorów, a tych, którzy jakimś cudem się ostali, których kochamy i cenimy, obrzuca się plugawym jadem? Dlaczego...?
Podobny los spotkał "Kazachstańskie noce" Herminii Naglerowej. Autorka pisząca o sowieckich łagrach została przez cenzurę hermetycznie odcięta od potencjalnych czytelników. Jeśli jednak zachował się tu czy tam zaczytany egzemplarz, to i ten trzeba opluć. Znalazła się kolejna pani naukowiec (naukowczyni?), która również tropi wątki homoseksualne i z pisarki czyni lesbijkę. Dowód? Proszę fragmencik: Zapadałam w długie, nieznośne majaczenia głodowe. Jarzyny - marchew, cebula, ogórki, kapusta, buraki, kartofle - surowe, soczyste, ich chrzęst między zębami, słodycz w podniebieniu, ostrość ich zapachu, ich mączność wtłaczająca się w przełyk... Osłabiony z głodowania żołądek spełniał urojoną pracę aż do omdlałego zmęczenia. Ten fragment został tak zinterpretowany: Jednak można to odebrać inaczej. Głód może być głodem seksualnym, a warzywa to pochłaniane ciało, w którym bohaterka zatraca się bez reszty. Metafora soczystych warzyw, niczym części pochłanianego w rozkoszy ciała, pozwala zgłębić nam doznania kobiety. I tak dalej, cytując wersy, a jeszcze więcej doszukując się między wierszami.
Gdyby ktoś chciał posłuchać i sam wyrobić sobie opinię, to Radio Wolność udostępnia cały tekst tytułowego opowiadania Naglerowej. [polskieradio.pl - nagrania na temat: deportacje].
W tym świetle jakże łagodne zdaje się być potraktowanie kolejnej lektury, gdy Sienkiewiczowi przyglądamy się przez lupkę i wyławiamy ledwie wątki kolonialny i feministyczny.
"W pustyni i w puszczy" od stu lat czytane z wypiekami, zostało zaatakowane z dzisiejszej perspektywy. Ja tymczasem skupię się na czasie, gdy książka powstawała, bo inaczej nie można. Co działo się w kraju, który pod zaborami powoli zapominał, czym jest wolność? Minęła rewolucja 1905 roku, która była chlubą dla władzy ludowej i w PRL nie wybaczono Sienkiewiczowi krytycznego spojrzenia na te wydarzenia, o czym świadczy przemilczanie powieściowych "Wirów". W powieści PPS pokazana jest jako mafia niosąca śmierć i rzucająca bomby, a socjaliści to siejący nienawiść bandyci. Ostrych słów o socjalistycznych rewolucjonistach nie wybaczył pisarzowi Piłsudski i znalazł sobie innego wieszcza, którego z lubością cytował, czyli Słowackiego. Widzimy tu prawicowe sympatie Sienkiewicza i bycie w kręgu konserwatywnym. Jaki to ma związek z lekturą? Ano ma. Pisarz uważał, że czas najwyższy, by edukować naród, uczyć patriotyzmu i odkopywać polskość z popiołów. Zaangażował się w utworzenie szkolnictwa polskiego w ramach Macierzy Szkolnej. Liczył na uświadomioną politycznie młodzież, na chłopców, którym nieobce będą patriotyczne ideały. I to dla nich - młodzieńców dorastających w zaborczym jarzmie - napisał "W pustyni i w puszczy"!
Poznajemy przeszłość ojca Stasia - powstańca 1863 roku - który zbiegł z syberyjskiego zesłania. Rzutuje to na postawę, gdy patriota uczy tego samego syna. Co dzieje się po zakończeniu akcji? Młodzi małżonkowie wrócili do kraju. Powrót do ojczyzny był patriotycznym obowiązkiem (Mościcki!). Cechą powieści dla młodzieży jest "nagroda za..." - tą nagrodą dla rycerza jest kobieta. Powieść jest adresowana do dzieci i młodzieży, stąd postać chłopca i dziewczynki, czyli dla obu płci. Kali i Mea uprawdopodobniają podróż przez Afrykę. Gdyby autor nie wprowadził tych postaci, trudno byłoby uwierzyć, że ucieczka się powiedzie (nie stworzył postaci z pobudek kolonialnych). Podobnie rzecz miała się z formą powieści, czyli "robinsonadą" - ta forma kompozycyjna też jest akuratna dla adresatów. Widział Sienkiewicz, że morale polskiej młodzieży jest zagrożone, chciał propagować skauting, znał Afrykę z podróży... - to geneza powieści. Stworzył Stasia Tarkowskiego w konwencji małego rycerza, a damą jest Nel. Niczym w koncepcji przedmurza chrześcijaństwa dominuje triada: BOGU-OJCZYŹNIE-DAMIE.
To ona buduje kolejne wydarzenia. Wątki religijne burzą dziś krew antagonistom, bo jakże to biały mógł "przekabacić" towarzyszy podróży (aż się boję napisać - Murzynów!). Giną wątki ojczyźniane, również w filmie, gdzie nie ma mowy o słowach Jeszcze Polska nie zginęła pieczołowicie rytych na skale przez Stasia. Wyparowała też, bo niepoprawna politycznie, teoria moralności Kalego. W książce wzruszały mnie już dawno rozważania na temat, kiedy można zabić drugiego człowieka. Dziś zastąpiono je etyką relatywną. W nowszej wersji filmowej "przerobiono" też kolonialnego Sienkiewicza i teraz to Staś jest głupi, a poucza go - niczym mędrzec - Kali. Nawet w pewnym momencie Staś dziękuje słońcu za uratowanie Nel! Mam wrażenie, że autor powieści w grobie się przewraca...
Odejdę od powieści, ale zostanę przy polityce kolonialnej. Początek XX wieku (powieść ukazała się w 1911) to czas potęg kolonialnych, wśród których dominowały: Anglia, Francja, Rosja, Portugalia, Niemcy, Belgia, Dania, Hiszpania, Włochy, Holandia... Długo by tak wymieniać, ale polskich kolonizatorów nie wytropimy. A może by tak Niemcom przywrócić pamięć? Ot, taka ciekawostka z Afryki, dokładnie wtedy, gdy Sienkiewicz zasiadał, by napisać "kontrowersyjną" (bo kolonialną) powieść, Niemcy prowadzili eksterminację dwóch narodów namibijskich. Plemiona Hererów i Nama przeszkadzały osadnikom i w 1904 roku rozpoczęła się ich rzeź. Ocalałe niedobitki znalazły się w obozach koncentracyjnych, gdzie zabijano nawet kobiety i dzieci, przeprowadzano eksperymenty medyczne, wyniszczano więźniów nieludzką pracą. Gdy niemieccy żołnierze wracali do domów, żartowano, że przemalowują swoje żony na czarno, żeby robić to, co dotychczas. Dziś te wydarzenia wymazano z turystycznych folderów, a z hotelowych tarasów pokazuje się piękny widok na Wyspę Rekinów, nie wspominając, że na brzeg wywożono ciała więźniów, by przypływ zabierał je na pożarcie ludojadom. O tych zapomnianych kartach historii wspomina Wikipedia. Może ci, którym Sienkiewicz nie przypadł do gustu, znajdą w tej historii coś dla siebie. Ach, jaką powieść można napisać!
Dlaczego nasilają się ataki na najbardziej wartościowe książki i ich autorów, którzy wychowali całe pokolenia? Dlaczego podrzuca się nam do recenzowania chłam z wydawnictw, a skazuje na literacki niebyt najlepszych autorów, a tych, którzy jakimś cudem się ostali, których kochamy i cenimy, obrzuca się plugawym jadem? Dlaczego...?
niedziela, 11 września 2011
Białe plamy polskiej literatury
Od dawna już wciągały mnie Wiry Henryka Sienkiewicza i wołały Dzieci Bolesława Prusa. Czas o nich napisać, bo stanowią owe białe plamy polskiej klasyki. Do lektury tych zapomnianych powieści przywiodła mnie Faustyna Morzycka. Gdy tworzyłam post o Siłaczce, w drodze był już Płomień na wietrze. Czas podsumować i połączyć te tytuły.
Najpierw Krystyny Jabłońskiej opowieść biograficzna. Poznajemy Faustynę w momencie aresztowania, kiedy żandarmi lokują ją w więziennej budzie i transportują do lubelskiego Zamku. W celi więziennej wypełnionej wrzaskliwymi kobietami i gromadą dzieci (!) docieka powodów uwięzienia i musi przemyśleć wszystko od początku. Odgradza się od rzeczywistości wspomnieniami. Próbuję wybrać te, które ukształtowały bojową działaczkę PPS, biorącą udział w zamachu bombowym. Najwcześniejsze reminiscencje to pobyt z rodzicami na zesłaniu i brak normalnych dziecięcych kontaktów. Do tego niesnaski prowadzące w końcu do rozstania rodziców. Wcześniej jeszcze ciocia - również Faustyna - osoba bardzo niepospolita. Miała głowę pełną wolnych myśli, paliła długie papierosy, a suknie nosiła krótsze od przyjętej długości. Twierdziła, że małżeństwo otumania, odbiera kobiecie swobodę myśli i działania. Rozprawiała o konieczności niesienia kaganka oświaty między lud oraz upominała się o równouprawnienie kobiet. Mała Faustysia żałowała, że nie może natychmiast obciąć warkoczy i jawnie zaciągać się dymem. Gdy dziewczynka była już na pensji w Warszawie, poznała Narcyzę Żmichowską - objawienie nowych światów poezji, nauki, obowiązku obywatelskiego - która wywierała przemożny wpływ na uczennice. Zasadniczy wpływ na wybory życiowe Faustyny miała też Oktawia Chmielewska i atmosfera Nałęczowa, z którym to miejscem związała się na lata. W Płomieniu... są wspomniane nazwiska Prusa, Sienkiewicza (smaczna anegdota o odrzuconych zalotach pisarza!), Chełmońskiego, Kraszewskiego, Podkowińskiego, ale to goście salonów, rozmówcy. Główną postacią organizującą pod czerwonym sztandarem działalność propagandową jest Żeromski. W kręgach socjalistów ciągną się dysputy o polityce, stosunkach ekonomicznych, a wśród nich o nędzy chłopów i finansowym upośledzeniu klasy robotniczej. Co rusz złotousty prelegent przywozi ze Wschodu wieści o rodzącym się socjalizmie. Luda (Ludwik Waryński) - agitator urodzony - elektryzował, czarował umysły, a piękne panny marzyły już tylko o tym, żeby uczyć w jakiejś Pipidówce w szkole, którą urządzić trzeba sobie z niczego. No i mieszkać w izbie, którą byle deszcz zalewa. Tak rodziła się "siłaczka". Początkowo było jej obojętne, czy walczyć będzie w imię haseł narodowościowych, czy socjalistycznych, bo każda walka prowadzić będzie do wywalczenia lepszej przyszłości. Później nauczycielki tworzyły konspirację, pomagały więźniom politycznym, zawoziły ich bryczkami do granicy. W fałdach sukien łatwiej było ukryć ulotki albo materiał wybuchowy. Wiedziały, że prowadzenie nauki czytania i pisania w języku polskim prowadzi na Sybir. Faustyna przeszła zdecydowanie na pozycje lewicowe. "Szczytne cele Proletariatu nie podlegają dyskusji!" - woła. Jednak nie mogę nie napisać, że szczytne, wydawałoby się, hasła rzucone przez Żeromskiego, np.: nauka dla wszystkich, ochronka dla dzieci pozbawionych opieki, kursy dokształcające dla rzemieślników, nie budziły poklasku. Spora grupa nałęczowian nader krytycznie ustosunkowała się do działalności pisarza i socjalistów. Bojkotowano zebrania, przedstawienia. Grupę Żeromskiego w Nałęczowie zwano dosadnie "kliką Żeromskiego", a elita uzdrowiska wprost mówiła o wieczorach artystycznych, że na wasze cele chcemy jak najmniej dawać pieniędzy.
I tu dochodzę do punktu stycznego trzech sfotografowanych powieści. I Sienkiewicz, i Prus negatywnie wypowiadali się o działalności PPS. Gdy w szkole uczono mnie historii, obecna była tylko rewolucja w Rosji w 1905 roku, a na ziemiach polskich dochodziło jedynie do pojedynczych incydentów. To nieprawda. Ruchawki wywoływane przez socjalistyczne bojówki przynosiły krwawe żniwa. W ich działalność byli wciągani młodzi, nieświadomi ludzie, którzy ginęli na szafotach głupio i niepotrzebnie (tu: egzekucja opisana przez Prusa, wstrząsająca). W ulicznych zamachach tracili życie przypadkowi przechodnie, a rewolucjoniści kryli się bezpiecznie za ich plecami. Żeby zdobyć pieniądze na działalność, napadano na wagony pocztowe, z których kradziono pieniądze obywateli polskich, a nie Rosjan (poruczam napad w Bezdanach z udziałem naszego "drogiego wodza")... Byli postrzegani jako bandy!
Ustosunkowania się do tych wydarzeń społeczeństwo domagało się od ówczesnych autorytetów, jakimi byli Sienkiewicz i Prus. Oba przywołane utwory zdecydowanie potępiają rewolucję, czego w PRL komuniści nie mogli im darować, co wpłynęło na taką, a nie inną opinię o tych książkach i ich dostępność. Powieści są literackim i politycznym komentarzem wydarzeń. Ważnym, a jednocześnie nieobecnym w nurcie czytelniczym, w omówieniach. Po co czytać powieści, które uznano za "łabędzi śpiew" starzejących się, zgorzkniałych pisarzy? Powieści przemilczano, zepchnięto na margines. Rewolucja w Polsce do dziś minimalizowana przez komunistów, tylko dlaczego mówiło się, że w 1905 roku Młoda Polska w jedną noc posiwiała? Prus, Sienkiewicz - oni to widzieli na własne oczy i nie bali się nazwać rewolucji rewolucją. Wiedzieli, co przyniesie czerwona zaraza.
U nas są tylko wiry. I to nie wiry na toni wodnej, gdzie poniżej jest głębia spokojna, ale wiry z piasku. Teraz wicher dmie od Wschodu i jałowy piasek zasypuje naszą tradycję, naszą cywilizację, naszą kulturę - całą Polskę - i zmienia ją w pustynię, na której giną kwiaty, a żyć mogą tylko szakale. [s.279]
Oświata bez religii wychowuje tylko złodziei i bandytów. [tamże]
Obie książki polecam. Nie tylko o rewolucji. Wątki romansowe też będą. Klasyka nade wszystko.
Krystyna Jabłońska, Płomień na wietrze, Lublin 1964
Henryk Sienkiewicz, Wiry, Gdańsk 1990
Bolesław Prus, Dzieci, Wrocław 1999
Najpierw Krystyny Jabłońskiej opowieść biograficzna. Poznajemy Faustynę w momencie aresztowania, kiedy żandarmi lokują ją w więziennej budzie i transportują do lubelskiego Zamku. W celi więziennej wypełnionej wrzaskliwymi kobietami i gromadą dzieci (!) docieka powodów uwięzienia i musi przemyśleć wszystko od początku. Odgradza się od rzeczywistości wspomnieniami. Próbuję wybrać te, które ukształtowały bojową działaczkę PPS, biorącą udział w zamachu bombowym. Najwcześniejsze reminiscencje to pobyt z rodzicami na zesłaniu i brak normalnych dziecięcych kontaktów. Do tego niesnaski prowadzące w końcu do rozstania rodziców. Wcześniej jeszcze ciocia - również Faustyna - osoba bardzo niepospolita. Miała głowę pełną wolnych myśli, paliła długie papierosy, a suknie nosiła krótsze od przyjętej długości. Twierdziła, że małżeństwo otumania, odbiera kobiecie swobodę myśli i działania. Rozprawiała o konieczności niesienia kaganka oświaty między lud oraz upominała się o równouprawnienie kobiet. Mała Faustysia żałowała, że nie może natychmiast obciąć warkoczy i jawnie zaciągać się dymem. Gdy dziewczynka była już na pensji w Warszawie, poznała Narcyzę Żmichowską - objawienie nowych światów poezji, nauki, obowiązku obywatelskiego - która wywierała przemożny wpływ na uczennice. Zasadniczy wpływ na wybory życiowe Faustyny miała też Oktawia Chmielewska i atmosfera Nałęczowa, z którym to miejscem związała się na lata. W Płomieniu... są wspomniane nazwiska Prusa, Sienkiewicza (smaczna anegdota o odrzuconych zalotach pisarza!), Chełmońskiego, Kraszewskiego, Podkowińskiego, ale to goście salonów, rozmówcy. Główną postacią organizującą pod czerwonym sztandarem działalność propagandową jest Żeromski. W kręgach socjalistów ciągną się dysputy o polityce, stosunkach ekonomicznych, a wśród nich o nędzy chłopów i finansowym upośledzeniu klasy robotniczej. Co rusz złotousty prelegent przywozi ze Wschodu wieści o rodzącym się socjalizmie. Luda (Ludwik Waryński) - agitator urodzony - elektryzował, czarował umysły, a piękne panny marzyły już tylko o tym, żeby uczyć w jakiejś Pipidówce w szkole, którą urządzić trzeba sobie z niczego. No i mieszkać w izbie, którą byle deszcz zalewa. Tak rodziła się "siłaczka". Początkowo było jej obojętne, czy walczyć będzie w imię haseł narodowościowych, czy socjalistycznych, bo każda walka prowadzić będzie do wywalczenia lepszej przyszłości. Później nauczycielki tworzyły konspirację, pomagały więźniom politycznym, zawoziły ich bryczkami do granicy. W fałdach sukien łatwiej było ukryć ulotki albo materiał wybuchowy. Wiedziały, że prowadzenie nauki czytania i pisania w języku polskim prowadzi na Sybir. Faustyna przeszła zdecydowanie na pozycje lewicowe. "Szczytne cele Proletariatu nie podlegają dyskusji!" - woła. Jednak nie mogę nie napisać, że szczytne, wydawałoby się, hasła rzucone przez Żeromskiego, np.: nauka dla wszystkich, ochronka dla dzieci pozbawionych opieki, kursy dokształcające dla rzemieślników, nie budziły poklasku. Spora grupa nałęczowian nader krytycznie ustosunkowała się do działalności pisarza i socjalistów. Bojkotowano zebrania, przedstawienia. Grupę Żeromskiego w Nałęczowie zwano dosadnie "kliką Żeromskiego", a elita uzdrowiska wprost mówiła o wieczorach artystycznych, że na wasze cele chcemy jak najmniej dawać pieniędzy.
I tu dochodzę do punktu stycznego trzech sfotografowanych powieści. I Sienkiewicz, i Prus negatywnie wypowiadali się o działalności PPS. Gdy w szkole uczono mnie historii, obecna była tylko rewolucja w Rosji w 1905 roku, a na ziemiach polskich dochodziło jedynie do pojedynczych incydentów. To nieprawda. Ruchawki wywoływane przez socjalistyczne bojówki przynosiły krwawe żniwa. W ich działalność byli wciągani młodzi, nieświadomi ludzie, którzy ginęli na szafotach głupio i niepotrzebnie (tu: egzekucja opisana przez Prusa, wstrząsająca). W ulicznych zamachach tracili życie przypadkowi przechodnie, a rewolucjoniści kryli się bezpiecznie za ich plecami. Żeby zdobyć pieniądze na działalność, napadano na wagony pocztowe, z których kradziono pieniądze obywateli polskich, a nie Rosjan (poruczam napad w Bezdanach z udziałem naszego "drogiego wodza")... Byli postrzegani jako bandy!
Ustosunkowania się do tych wydarzeń społeczeństwo domagało się od ówczesnych autorytetów, jakimi byli Sienkiewicz i Prus. Oba przywołane utwory zdecydowanie potępiają rewolucję, czego w PRL komuniści nie mogli im darować, co wpłynęło na taką, a nie inną opinię o tych książkach i ich dostępność. Powieści są literackim i politycznym komentarzem wydarzeń. Ważnym, a jednocześnie nieobecnym w nurcie czytelniczym, w omówieniach. Po co czytać powieści, które uznano za "łabędzi śpiew" starzejących się, zgorzkniałych pisarzy? Powieści przemilczano, zepchnięto na margines. Rewolucja w Polsce do dziś minimalizowana przez komunistów, tylko dlaczego mówiło się, że w 1905 roku Młoda Polska w jedną noc posiwiała? Prus, Sienkiewicz - oni to widzieli na własne oczy i nie bali się nazwać rewolucji rewolucją. Wiedzieli, co przyniesie czerwona zaraza.
U nas są tylko wiry. I to nie wiry na toni wodnej, gdzie poniżej jest głębia spokojna, ale wiry z piasku. Teraz wicher dmie od Wschodu i jałowy piasek zasypuje naszą tradycję, naszą cywilizację, naszą kulturę - całą Polskę - i zmienia ją w pustynię, na której giną kwiaty, a żyć mogą tylko szakale. [s.279]
Oświata bez religii wychowuje tylko złodziei i bandytów. [tamże]
Obie książki polecam. Nie tylko o rewolucji. Wątki romansowe też będą. Klasyka nade wszystko.
Krystyna Jabłońska, Płomień na wietrze, Lublin 1964
Henryk Sienkiewicz, Wiry, Gdańsk 1990
Bolesław Prus, Dzieci, Wrocław 1999
sobota, 7 maja 2011
Basia z Podlasia
Tak podpisuje się w książkowych dedykacjach Barbara Wachowicz - Pierwsza Dama Polskiej Literatury Patriotycznej. Nie umiem o Niej pisać inaczej niż wielkimi literami. Chociaż niekochana przez media, znana jest każdemu Polakowi (mam taką nadzieję!). A dlaczego telewizja Jej nie kocha? Bo tak działa wzajemność. Jako osoba inteligentna dostrzega lawinę bestialstwa lansowanego na łamach prasy i w telewizji - świetnego instruktażu dla bandytów. Ukochana przez Nią młodzież, uważana za wrażliwą i wartościową, w mediach jest wszechobecnym marginesem: narkomanów, bandytów, dewiantów. Gdyby piastowała stanowisko prezesa telewizji, nie traktowałaby telewidzów jako bandy potencjalnych debili. (na podstawie wywiadu Magdaleny Mędrzak)
Jak zaczęła się moja znajomość z tą ciekawą osobą? Najpierw przeczytałam Malwy na lewadach. Dawno temu w PRL-u jeszcze można było zobaczyć autorkę w telewizji. Wprawdzie tylko w wersji czarno-białej, nie fioletowej, ale osobę zapamiętałam. Potem wielokrotne powroty, gdy byłam spragniona wieści o wielkich Polakach.
Poza książkami - cudowne spotkania autorskie, gdzie mogłam nawdychać się polskości i pięknej mowy polskiej. Wypełnione po brzegi sale i słowa wypowiadane z pasją, sycące energią. Cytaty na podorędziu - takie fragmenty prozy przywoływane z pamięci! Chyłkiem notowałam - wszak do każdego nie dotrę.
Ojczyźnie miłej służ! - skąd te słowa? Z hymnu harcerskiego autorstwa druhny Oleńki Małkowskiej.
Nie podaję ręki nikomu, kto nie zna imienia pradziadków z domu - słowaWańkowicza, gdy mowa była o gniazdowej świątyni, czyli rzecz jasna o domu.
Już za rok matura, ale za to całe życie bez logarytmów! - z listu Sienkiewicza. Przytoczeniem tego cytatu zaczynałam warsztat dla nauczycieli poświęcony dyskalkulii.
Naród zabijany musi się bronić, musi mieć siłę! Idzie po nią do Mickiewicza. - to Żeromski.
Uwaga, kobiety! - Chcąc zachować anielski charakter, kobieta nie powinna się niczym zajmować. Tak Sienkiewicz mówił do Maryni. Czy to jedno zdanie nie jest godne Nobla?
A na pytanie: Kogo kocha? - Sienkiewicz odpowiadał niezmiennie: Jeśli się kocham, to w języku polskim.
Rzędy krzeseł poprzetykane gdzieniegdzie dziecięcymi główkami, więc i je zauważa.
- Jaki napis na kamieniu wyrył Staś - bohater książki "W pustyni i w puszczy"?
- Jeszcze Polska nie zginęła... - dziewczątko odpowiada drżącym głosikiem. Brawa.
Do ukochanych wątków Barbary Wachowicz należy niewątpliwie Sienkiewicz. Na otwarcie wystawy Henryk Sienkiewicz - dla pokrzepienia serc przybywa z Anną Dziewanowską - prawnuczką pisarza. Smutne losy rodzinnego Oblęgorka. Tak, tak, wiemy. Dar narodu od 1900 roku. Majątku Sienkiewiczom nie odebrały władze okupacyjne, wyznaczyły tylko zarządcę. Dokonała tego dopiero nowa polska władza. Naród dał - naród odebrał - skwitowała prasa amerykańska. Po wojnie twórczość noblisty też "upaństwowiono", toteż rodzina została bez środków do życia. Obecnie zamieszkują rządcówkę obok pałacu. Od lat Hanka z Sienkiewiczów Dziewanowska próbuje przekonać stosowne władze do tego, by wpisać ją w poczet przewodników po domostwie pradziada (jest muzealnikiem z wykształcenia - etnolog). To co za granicami jest zaszczytem i nobilituje, że po zamku oprowadza potomek rodu mieszkającego tu niegdyś, w Polsce jest lekceważone i zbywane lakonicznie. Póki co, otrzymałyśmy z córcią zaproszenie na jazdę konną, bo w Oblęgorku powstaje stadnina "Pod Inflancką Kobyłą". Wiecie, że żaden z koni w Trylogii nie miał imienia? Za to pierwszy źrebak, który ujrzał świat w stajni pani Hani, otrzymał imię Tuhaj-bej. Z zaproszenia skorzystałyśmy.
Będę kończyć, choć temat - rzeka. Jeszcze fragment Cata - Mackiewicza dedykowany tym, którzy chcieliby nazwać twórczość noblisty ramotą:
"[...] lekceważący stosunek do największego nie tylko naszego, lecz światowego prozaika tych czasów, nabrał charakteru snobizmu. Jak jeszcze teraz czytam jakiegoś literacinę z lekceważeniem piszącego o Sienkiewiczu, to chce mi się powiedzieć: - Wpierw, aniołku, napisz choć jedno zdanie tak dobrze jak pisze Sienkiewicz, a potem wygłaszaj o nim sądy."
Czy dziś Sienkiewicz jest już niemodny? Kocham intertekstualność. Przeczytałam książkę Anny Szepielak Zamówienie z Francji. Nie mogłam odpuścić, jako miłośnik Prowansji, lawendy i wina. Wszak tam "Sienkiewiczem" mówi francuski ogrodnik - mały wielki rycerz zakochany w Ewie.
I już całkiem zamykam temat - w końcu dowiedziałam się z ust pani Barbary, dlaczego tak kocha fiolety. Bo to kolor wierności i pokory. Piękne!
Jak zaczęła się moja znajomość z tą ciekawą osobą? Najpierw przeczytałam Malwy na lewadach. Dawno temu w PRL-u jeszcze można było zobaczyć autorkę w telewizji. Wprawdzie tylko w wersji czarno-białej, nie fioletowej, ale osobę zapamiętałam. Potem wielokrotne powroty, gdy byłam spragniona wieści o wielkich Polakach.
Poza książkami - cudowne spotkania autorskie, gdzie mogłam nawdychać się polskości i pięknej mowy polskiej. Wypełnione po brzegi sale i słowa wypowiadane z pasją, sycące energią. Cytaty na podorędziu - takie fragmenty prozy przywoływane z pamięci! Chyłkiem notowałam - wszak do każdego nie dotrę.
Ojczyźnie miłej służ! - skąd te słowa? Z hymnu harcerskiego autorstwa druhny Oleńki Małkowskiej.
Nie podaję ręki nikomu, kto nie zna imienia pradziadków z domu - słowaWańkowicza, gdy mowa była o gniazdowej świątyni, czyli rzecz jasna o domu.
Już za rok matura, ale za to całe życie bez logarytmów! - z listu Sienkiewicza. Przytoczeniem tego cytatu zaczynałam warsztat dla nauczycieli poświęcony dyskalkulii.
Naród zabijany musi się bronić, musi mieć siłę! Idzie po nią do Mickiewicza. - to Żeromski.
Uwaga, kobiety! - Chcąc zachować anielski charakter, kobieta nie powinna się niczym zajmować. Tak Sienkiewicz mówił do Maryni. Czy to jedno zdanie nie jest godne Nobla?
A na pytanie: Kogo kocha? - Sienkiewicz odpowiadał niezmiennie: Jeśli się kocham, to w języku polskim.
Rzędy krzeseł poprzetykane gdzieniegdzie dziecięcymi główkami, więc i je zauważa.
- Jaki napis na kamieniu wyrył Staś - bohater książki "W pustyni i w puszczy"?
- Jeszcze Polska nie zginęła... - dziewczątko odpowiada drżącym głosikiem. Brawa.
Do ukochanych wątków Barbary Wachowicz należy niewątpliwie Sienkiewicz. Na otwarcie wystawy Henryk Sienkiewicz - dla pokrzepienia serc przybywa z Anną Dziewanowską - prawnuczką pisarza. Smutne losy rodzinnego Oblęgorka. Tak, tak, wiemy. Dar narodu od 1900 roku. Majątku Sienkiewiczom nie odebrały władze okupacyjne, wyznaczyły tylko zarządcę. Dokonała tego dopiero nowa polska władza. Naród dał - naród odebrał - skwitowała prasa amerykańska. Po wojnie twórczość noblisty też "upaństwowiono", toteż rodzina została bez środków do życia. Obecnie zamieszkują rządcówkę obok pałacu. Od lat Hanka z Sienkiewiczów Dziewanowska próbuje przekonać stosowne władze do tego, by wpisać ją w poczet przewodników po domostwie pradziada (jest muzealnikiem z wykształcenia - etnolog). To co za granicami jest zaszczytem i nobilituje, że po zamku oprowadza potomek rodu mieszkającego tu niegdyś, w Polsce jest lekceważone i zbywane lakonicznie. Póki co, otrzymałyśmy z córcią zaproszenie na jazdę konną, bo w Oblęgorku powstaje stadnina "Pod Inflancką Kobyłą". Wiecie, że żaden z koni w Trylogii nie miał imienia? Za to pierwszy źrebak, który ujrzał świat w stajni pani Hani, otrzymał imię Tuhaj-bej. Z zaproszenia skorzystałyśmy.
Będę kończyć, choć temat - rzeka. Jeszcze fragment Cata - Mackiewicza dedykowany tym, którzy chcieliby nazwać twórczość noblisty ramotą:
"[...] lekceważący stosunek do największego nie tylko naszego, lecz światowego prozaika tych czasów, nabrał charakteru snobizmu. Jak jeszcze teraz czytam jakiegoś literacinę z lekceważeniem piszącego o Sienkiewiczu, to chce mi się powiedzieć: - Wpierw, aniołku, napisz choć jedno zdanie tak dobrze jak pisze Sienkiewicz, a potem wygłaszaj o nim sądy."
Czy dziś Sienkiewicz jest już niemodny? Kocham intertekstualność. Przeczytałam książkę Anny Szepielak Zamówienie z Francji. Nie mogłam odpuścić, jako miłośnik Prowansji, lawendy i wina. Wszak tam "Sienkiewiczem" mówi francuski ogrodnik - mały wielki rycerz zakochany w Ewie.
I już całkiem zamykam temat - w końcu dowiedziałam się z ust pani Barbary, dlaczego tak kocha fiolety. Bo to kolor wierności i pokory. Piękne!
Lawendowa Dama; obok z dumą - ja.
Etykiety:
B.Wachowicz,
H.Sienkiewicz,
Moja biblioteczka,
Spotkania autorskie
Subskrybuj:
Posty (Atom)