DOM Z PAPIERU



środa, 27 sierpnia 2014

"To wy sami wwindowaliście to bydlę na piedestał!"

Tadeusz Dołęga - Mostowicz jest autorem aforyzmu: Są trzy rzeczy wieczne: wieczne pióro, wieczna miłość i wieczna ondulacja. Najtrwalsze z tego wszystkiego jest wieczne pióro. Nie pomylił się ten "rzemieślnik doskonały" i po niemal stu latach jego książki czyta się nadal z wypiekami. Nie mija moda na Dwudziestolecie, a Mostowicz był świadkiem tej epoki. Obraz życia przywołany na kartach powieści nasycony jest realiami życia codziennego i z łatwością możemy sobie wyobrazić wnętrza domów, ubiory, przyjęcia...
Zdążył napisać osiemnaście powieści (wydał 17), zachwycających sprawnością literacką. Choć należały ówcześnie do obiegu popularnego, dziś - gdy karmi się nas głównie "literaturą laptopową" - trzeba je zaliczyć do wysokiego. Mają elementy sensacji, historii, kryminału, obyczajów, psychologii, więc każdy winien znaleźć coś dla siebie. To dzięki rzeszom czytelników z gazeciarza stał się milionerem. Co pokochali w jego powieściach? Wykpiwanie wyższych sfer, tworzenie pozytywów działań społecznych, a przede wszystkim to, że dobroć i uczciwość  zwyciężają, co widać chociażby w  "Doktorze Wilczurze" czy "Znachorze".
Co spowodowało jego odejście od felietonów i zainteresowanie powieściami? Był dziennikarzem pism prawicowych, a zdecydowane poglądy antypiłsudczykowskie po zamachu majowym były oficjalnie ścigane, zatem wolał ukryć się w literackiej fikcji. Zrobił to z takim talentem, że wszyscy rozpoznali w Nikodemie Dyzmie marszałka Piłsudskiego, a i dzisiejszy wydawca zadedykował tę samą pozycję prezydentowi RP, co świadczy o uniwersalności dzieła.
Kariera Nikodema Dyzmy
Może zacznę od fragmentu felietonu W obronie honoru armii mówiącego o napadach na publicystów i polityków:
Ile razy oficer użył szabli czy rewolweru wobec bezbronnego obywatela, ile aktów terroru hańbiących mundur oficerski, ile karczemnych burd po knajpach i kabaretach notowały kroniki - rejestr pali się rumieńcem wstydu jak po policzku wymierzonym naszej niepokalanej tradycji rycerskiej. Między kapłanów honoru i rycerskości po cichu wszedł wulgarny cham z cepem w pięści, co się w bandy zbiera, ludzi po nocach napada i bije bezbronnych do krwi, do utraty przytomności, a zemdlonych kopie butem...
Bojówki Piłsudskiego dopadły też Mostowicza we wrześniu 1927 roku. Porwany, pobity do nieprzytomności i wrzucony do glinianek w Jankach niechybnie poniósłby śmierć, gdyby nie przypadkowo przejeżdżający woźnica. Akt ten zresztą opisał w Znachorze, chociaż w pełni wyrafinowana zemsta dokonała się dopiero po ukazaniu się Kariery Nikodema Dyzmy. Używający od tego czasu herbu Dołęga autor bezlitośnie wykpił rządzący obóz.
Roman Wilhelmi - to on staje nam przed oczami, gdy pomyślimy - Dyzma. Jednak nie dajmy sobie zastąpić pierwowzoru filmową kreacją! Po latach obejrzałam jeszcze raz cały serial i stwierdzam, że to nie to. Film naszpikowany piosenkami międzywojnia - a to kapela podwórkowa, a to kabaret w stylowym wnętrzu i Łazuka w kiecce(!)... Oddają charakter epoki, ale rozmywa się droga Nikodema od poszukującego pracy fordansera do premiera ratującego kraj przed gospodarczą ruiną. Brak mi przemyśleń bohatera i szczegółów, jak np. likwidowanie niewygodnych świadków przeszłości. Scena pobicia Mańki przez policję - kluczowa! Tego już filmowe kadry nie ujęły, bo w założeniu miała być zabawna, rozrywkowa papka, z której wyłania się bohater przypadkowo wplątany w salonowe życie, a wyszedłby Dyzma przebiegły, bezwzględny, mściwy.  Brak mi w filmie mechanizmu zdobywania władzy i elementów mozaiki, która składa się na portret głównego bohatera - rozpoznawalny przez ówczesnych czytelników natychmiast po lekturze Mostowicza. Książkę trzeba przeczytać i już. Chociażby dla samego zakończenia, gdzie jedynie "wariat" Ponimirski - niczym dziecko z baśni Andersena o "Nowych szatach cesarza" - wzburzony wykrzykuje prawdę o opatrznościowym mężu:
Otóż oświadczam wam, że wasz mąż stanu, wasz Cincinnatus, wasz wielki człowiek, wasz Nikodem Dyzma to zwykły oszust, co was za nos wodzi, to sprytny łajdak, fałszerz i jednocześnie kompletny kretyn! Idiota niemający zielonego pojęcia nie tylko o ekonomii, lecz o ortografii. To cham, bez cienia kindersztuby, bez najmniejszego okrzesania! Przyjrzyjcie się jego mużyckiej gębie i jego prostackim manierom! Skończony tuman, kompletne zero! Daję słowo honoru, że nie tylko w żadnym Oksfordzie nie był, lecz żadnego języka nie zna! Wulgarna figura spod ciemnej gwiazdy, o moralności rzezimieszka. Sapristi! Czy wy tego nie widzieliście? Źle powiedziałem, że on was za nos wodzi! To wy sami wwindowaliście to bydlę na piedestał! Wy! Ludzie pozbawieni wszelkich rozumnych kryteriów. Z was się śmieję, głuptasy! Z was! Motłoch!... (s.279)
No, oczywiście, wariat. Bo my przecież wybieramy wykształconych, rozumnych, znających ekonomię i ortografię, języki obce, maniery...
Jest jeszcze Ostatnia brygada. I tu Dołęga-Mostowicz bezlitośnie chłoszcze słowem elity II RP, oskarża pokolenie pierwszej wojny o prywatę i nadużycia wobec wolnej już Ojczyzny.  Demoralizacja, cynizm, obłuda, korupcja, nicość moralna, karierowiczostwo - są na porządku dziennym. Skąd tytuł? Po zamachu majowym byli żołnierze legionów zajęli szereg ważnych stanowisk państwowych i rządowych. Kolejne ugrupowania czepiały się posiadającej władzę pierwszej brygady i im wyższy numer miała kolejna brygada, tym bardziej był lekceważona przez protektorów.
- Spodleliśmy, skarleli. Zamiast hufców husarii mamy dziś te "brygady". Chciwe władzy i użycia. [...] Całe nasze pokolenie jest tą ostatnią brygadą niewoli, ostatnią brygadą wielkiej wojny... I póki nie wymrze to pokolenie, póki nie przyjdzie pomór na ostatnią brygadę, póty nie zacznie się nowe życie. - na ostatniej stronie powieści padają te gorzkie, prorocze słowa. Nie bez przyczyny rozmówcy są w ziemiańskim dworze... (s.262)
Jednak bez obawy! Nie jest to powieść li tylko polityczna! Mamy tu ciekawego bohatera. Andrzej Dowmunt wraca do kraju po dziesięcioletniej harówce na Czarnym Lądzie. Zmogła go nostalgia, pragnął nałykać się polskości. Jego sztambuch przeżyć miłosnych zapisany jest przelotnymi romansami. I tu uwikła się w skomplikowane związki, bo czasem trudno wybrać między obowiązkiem dżentelmena w stosunku do kobiety a obowiązkiem uczciwego człowieka. Pół roku żyje w impasie i próżni,  by wreszcie pod wpływem słów przyjaciela Żegoty przeobrazić się w pozytywistycznego obywatela, ratującego nasz kraj przed gospodarczą zapaścią. Szybko przekonuje się, że cały handel zbożem znajduje się w rękach żydowskich, a nie tak wyobrażał sobie wyśnioną Polskę. Gorzko zapłaci, zanim zrozumie, że straszna bryndza w tej naszej kochanej ojczyźnie. Z bohaterem zawędrujemy na sejmowe obrady, zobaczymy w akcji policję rozpędzającą wiec, wysłuchamy znamiennych słów:
- Wy, coście wyprali swoje dusze z czci i wiary, coście obsiedli jak robactwo tę naszą niepodległość, coście Polskę zamienili w koryto, w żerowisko...
- Gdzie są wasze ideały? Gdzie cele? Do czego dążycie? Co jest motorem waszego życia? Zbydleliście, spoganieli, maksimum, na co zdobyć się umiecie, to albo jałowy pesymizm, albo bałwochwalczy kult! (s.121)


Zarażonym miłością do książek Mostowicza polecam audycję z archiwum Polskiego Radia K.Kraśniewskiej z udziałem prof. Józefa Rurawskiego. Rozmówców zdumiewa fenomen poczytności Dołęgi-Mostowicza, którego pisarstwo przebiło się przez wszystkie próby odizolowania od współczesnych czytelników. Tylko czy naprawdę tak się stało? Kto dziś czyta Dołęgę...?




 

wtorek, 19 sierpnia 2014

Skłócona z objawami kultu marszałka Piłsudskiego

Huzia na Ziuka! - taki tytuł nadał felietonowi w "Uważam Rze" przed trzema laty mój ulubiony Waldemar Łysiak. I chłostał bezlitośnie takich odszczepieńców jak ja, którzy furiackim charkaniem tłuką Józefa Piłsudskiego, pieprząc historię. Ponoć przyłączam się w ten sposób do komuny, która batożyła Ziuka, zwąc go kanalią, despotą i głupkiem.
Mając to na uwadze, długo zastanawiałam się, czy podejmować temat. A wypływał on systematycznie 11 listopada i 15 sierpnia. Wiem, że mogę stracić i tak wątłe grono czytelników. Wiem, że staję w opozycji wobec lewicy i prawicy. Jednak moje poglądy próbuję zachować zgodnie z aktualnie posiadaną wiedzą, więc uprzedzam, że mój blog jest jak restauracja i jeśli ci nie odpowiada, co serwuję, masz prawo iść gdziekolwiek indziej. Chcę w ten sposób zniechęcić ewentualnych gości, którzy mogliby obrzucić mnie wulgarnymi epitetami, a zachęcić do dyskusji na bazie faktów i dokumentów. Że wszystko jest możliwe, przekonałam się, śledząc fora przy okazji obchodów rocznicy Bitwy Warszawskiej.
Zacznę romantycznie, zgodnie z legendą. Skoro w PRL źle mówiono o Piłsudskim, to natychmiast przechodziłam do opozycji, wietrząc podstęp. Skompletowałam miniołtarzyk, wydając krocie na popiersie marszałka. Odbyłam pielgrzymkę na Wawel, oddając honory należne Naczelnikowi Państwa. Nawet zmówiłam modlitwę, na co pewnie marszałek przewrócił się w trumnie, bo sam deklarował, że jest bezwyznaniowcem (w rozmowie z gen. Józefem Hallerem). Było pięknie i patriotycznie, dopóki...
... nie zobaczyłam na wystawie Ponurej prawdy o Piłsudskim Henryka Pająka. Po przeczytaniu "herezji" zareagowałam typowo - wariat z tego autora! Tak nieprawdopodobne rzeczy znalazłam.
Jednak ziarno niewiary zostało zasiane. Zaczęłam szukać, zbierać, czytać... Minęły lata...
Z niedowierzaniem stwierdziłam, że wszystkie dostępne pozycje to hagiografia. Od lat bezskutecznie poszukuję dzieł fundamentalnych, z których wiele wydano za granicami.  W ostatnich dniach przeczytałam sporo...
Wśród zamieszczonych książek na uwagę zasługuje Marszałek Józef Piłsudski odbrązowiony Antoniego Położyńskiego. Cenię, bo autor to były wojskowy, więc zawodowo rozprawił się również z tą stroną pomnika komendanta. Warto zacytować też Wspomnienia Aleksandry Piłsudskiej, bo któż jak nie ona powie nam, gdzie naczelnik przebywał w dniach 13-15 sierpnia roku pamiętnego, gdy Polacy dawali odpór bolszewickiej inwazji. Co robi w tym towarzystwie literat - Dołęga-Mostowicz? Odczuł na własnej skórze, co to znaczy brak czci wobec marszałka, czemu dał upust w swoich powieściach. Poświęcę mu osobny post.
Do źródeł informacji zaliczam też wycinki z gazet, kilkaset stron wyszukanych w Internecie, a także liczne dokumenty w pdf, a wśród nich Piłsudski a religia ks. Józefa Warszawskiego. W nieosiągalnej pozycji legendarny Ojciec Paweł - zakorzeniony w nauce i tradycji Kościoła - analizuje kłębowisko wyznaniowe Józefa Piłsudskiego. Opisuje jego alienację religijną i przedstawia  dostępne dokumenty. Rozmawiał też ze świadkami tamtych dni, np. z gen. Hallerem. Wciąż czekam na gęsto cytowaną książkę Tadeusza A. Siedlika Klęska demokracji. Z historii Polski 1900-1939. Pielęgnować mit czy szukać prawdy? Nie mam już wątpliwości. Nakreślenie całej sylwetki Piłsudskiego przekracza możliwości tego wpisu, więc może takie okruchy, które bolą najbardziej. Jak rozpoczęła się "niepodległość Polski"? Pierwszą czynnością tzw. rządu lubelskiego było zawieszenie na Zamku Królewskim w Warszawie czerwonego sztandaru. Potwierdza się moja teza, że Piłsudski nigdy z czerwonego tramwaju nie wysiadł. Dlatego jego "chłopcy" dla zamanifestowania lewicowości nosili na czapkach orzełki bez korony. Dekretem Mościckiego w 1927 roku zdjęto krzyż z korony Orła Białego w godle. Sam wódz kochający słowo "Honor", wstawił je na sztandarach, skreślając Boga. Jak mam patrzeć na fakt, że dorosły mężczyzna dla zachcianki ślubnej wyrzeka się religii katolickiej i przechodzi na luteranizm?! Może jednak trochę chronologii...

Do czternastego roku życia wyrastał w katolickiej, patriotycznej rodzinie. Po śmierci matki kościół omijał łukiem. Jego edukacja to wyłącznie gimnazjum rosyjskie. Ani jednego dnia nie studiował na uczelni wojskowej, jednak czuł się kompetentny, by organizować wojsko i sięgnąć po najwyższe stanowiska w kraju! Przypisywana mu jako zasługa zsyłka na Sybir to kara za współpracę z terrorystyczną organizacją brata Lenina, co nie ma nic wspólnego z walką o wolność Polski. Nie należy też mylić zesłania z katorgą. Nie było tam pracy przymusowej, mógł odwiedzać znajomych, dostawał parę rubli, jak również romansował (panna Lewandowska popełniła później samobójstwo, gdy Ziuk zwrócił się w inną stronę). Miał czas na czytanie, zatem zgłębiał Marksa i Engelsa, co dało mu po powrocie do kraju podstawy do bycia redaktorem "Robotnika". I znowu za tę komunistyczną agitkę trafi do Cytadeli - druga ciężka kara za współpracę z Leninem, a nie za działalność na rzecz niepodległości Polski, co próbuje mu się przypisać. Uwalnia go z pomocą przyjaciół Maria Koplewska- Juszkiewicz (właśnie dla niej wyrzekł się wiary katolickiej) i wyjeżdżają do Krakowa. Tu tworzy swoje drużyny strzeleckie. Należy podkreślić, że nigdy nie był dowódcą Legionów (!), a stał jedynie na czele Pierwszej Brygady. Warto przenieść się myślami sto lat wstecz i wyobrazić sobie sytuację owych oddziałów. Nie mieli poparcia w społeczeństwie. Gdy wyruszyli z Oleandrów do Kielc w 1914 roku, mieszkańcy miasta kryli się w domach. Sienkiewicz w Oblęgorku ugościł kawalerzystów, ale i pouczył: Po niewłaściwej stronie chłopcy stoicie. Bo nie podobało się ludziom, że biorą austriackie marki. A chłopcy komendanta (nadali mu ten tytuł wzorem Kościuszki, choć był brygadierem) śpiewali: Walczyliśmy osamotnieni... Żeby zdobyć pieniądze na utrzymanie i szkolenie oddziałów, organizowano napady. Słynne Bezdany znowu naród odebrał nie tak jak chciał komendant! Rabunek wagonu pocztowego i kradzież rubli uderzyły w zwykłych ludzi, a nie w zaborcę. Bardzo pomocna i obrotna okazała się towarzyszka Aleksandra Szczerbińska, która - będąc młodszą od żony Ziuka - zastąpiła ją w życiu osobistym. Ze ślubem jednak musiała poczekać aż do śmierci pierwszej żony. Sama potem zakosztuje podobnej sytuacji, gdy przegra z młodszą kobietą...

Ale wracając do wojska. Piłsudski nigdy w wojsku nie służył i był kompletnym dyletantem. Nie opanował podstawowej terminologii przeciętnego oficera sztabowego, co niejednokrotnie wprowadzało w osłupienie dowództwo. Zresztą później zamknął Akademię Wyższych Studiów Wojskowych, bo wychował sobie kadrę, odsuwając oficerów i generałów, przy których mógł czuć się zakompleksiony. Z książek czerpał wiedzę o wojnach napoleońskich, a oddziały trzeba było szkolić. Organizował trzymiesięczne kursy dla oficerów, co bardzo przypomina mi tak samo długo trwające kursy dla prokuratorów, którzy po wojnie skazywali na śmierć polskich patriotów.

Dochodzimy do Magdeburga, gdzie dostał się po rozwiązaniu oddziałów. Nie siedział w twierdzy, lecz przebywał w jej obrębie. Wygodny domek, obiady z pobliskiej restauracji, żołd, gazety, spacery do miasta, zabiegi rehabilitacyjne. Takich warunków nie mieli jego przeciwnicy po zamachu majowym w Brześciu i Berezie. Ale zbliża się koniec wojny i Niemcy przewożą go w zaplombowanym wagonie (skąd my to znamy?) do Warszawy, gdzie przejmuje władzę z rąk Rady Regencyjnej. Odtąd chodzi w glorii jako męczennik. Utrwala władzę. Walczy Lwów, chcą przyłączenia do Polski Ślązacy, Wielkopolanie, a oczy wodza kierują się w stronę ukochanego Wilna, potem wybucha awantura kijowska.

Przeskoczę do Bitwy Warszawskiej. W pewnym sensie dokonał się cud, bo do obrony przed bolszewią stanęło wojsko zasilane zgłaszającymi się wciąż ochotnikami. Glorię warszawską zawdzięczamy generałom, m.in. Rozwadowskiemu, Zagórskiemu, Hallerowi, Sikorskiemu... Parę zdań należy się "Błękitnej Armii" zorganizowanej we Francji w 1917 r. dzięki inicjatywie Romana Dmowskiego. Liczyła ona prawie sto tysięcy żołnierzy, podczas gdy słynne Legiony w porywach do dwudziestu. Gdy gen. Józef Haller wylądował na polskiej ziemi, Piłsudski rozmontował "zbędną" armię, a w 1920 roku trzeba było ochotników ściągać po raz kolejny. Dlaczego dziś nie śpiewamy o hallerczykach tylko o legionach? O Hallerze wiemy na przykład, że codziennie brał udział o 7 rano we mszy św., a 15 sierpnia leżał krzyżem w kościele św. Anny. Gdzie był wtedy Naczelny Wódz?
Już nie był wodzem, bo 12 sierpnia złożył oficjalną rezygnację na ręce premiera Witosa i wyjechał - jak się okazało - do Bobowej do przyszłej żony, która ten fakt podała we wspomnianej wyżej książce. Nie ma o nim informacji  w żadnych dokumentach i wspomnieniach między 12 a 15 sierpnia, a więc wtedy, gdy decydowały się losy bitwy! Dopiero szesnastego bierze udział w kilkugodzinnym obiedzie u Golińskich, wieczorem o 18-tej trzyma dziecko do chrztu, a siedemnastego udaje się na pole bitwy, szukając uciekających wrogich oddziałów. Po bitwie jak gdyby nigdy nic zabiera dokumenty od premiera i zawłaszcza zwycięstwo. Witos honorowo milczy o rezygnacji i napisze o niej dopiero we Wspomnieniach - t.2. Trzeba też pamiętać o naocznym świadku obrony miasta, który stolicy nie opuścił - to papież Pius XI.

Kolejny skok w czasie i zamach majowy w 1926 r. Żaden przewrót! To zamach na legalną, demokratycznie wybraną władzę. Wciąż czekam z nadzieją, że uda mi się kupić chociażby Zamach Giertycha (pseud. Mariański). Poznaję małymi kroczkami prawdę od uczestników i świadków wydarzeń, dlatego szukam literatury z Dwudziestolecia, kiedy wolno było jeszcze zabierać głos. Bo za chwilę - co przyznają nawet apologeci piłsudyzmu - zapanuje wojskowy terror. Marszałek rozprawia się z opozycją, eliminuje oponentów z życia politycznego, generałów przenosi w stan spoczynku; giną Rozwadowski i Zagórski; Sikorski, Witos i Korfanty  uciekli do Francji; działa instytucja "nieznanych sprawców".  W twierdzy brzeskiej ląduje ok. 70 osobistości wskazanych przez Naczelnika. Gdybym chciała cytować, powstałby obraz znany skądś - bicie, ścieżki zdrowia, zaplute karły (!)... Cel jest jeden - zachować ciągłość władzy i przywilejów, utrzymać mit wodza, a sitwę przy korycie. Jest o co walczyć, bo płace oficerów niebotyczne na tle polskiej biedy, a i w Europie takich nie było.
Jednak zacytuję... - gen. Dupont w sali Belwederu rozmawia z Piłsudskim:
- Czy pan generał nie podziwia, jakim genialnym manewrem strategicznym zdobyłem władzę w Polsce?
- Nie ma co podziwiać, gdy student medycyny uczy się robić sekcję zwłok na trupie swej Matki. - Nie podał ręki i wyszedł. 
Na wielką skalę zaczęło się fabrykowanie "prawdy historycznej". W Biurze Historycznym Piłsudski umieścił swoich ludzi (Kazimierz Świtalski), którzy wynosili dokumenty i fałszowali. Po śmierci wodza "ostatnia brygada" przeforsowała ustawę chroniącą imię marszałka, na mocy której każdego obrażającego cześć wodza można było aresztować i więzić pięć lat. Czas odbrązowić narastające kłamstwa i mity.  Nie kłaniam się temu pomnikowi. To nie pierwszy raz, kiedy  Polską rządził człowiek mały, niewykształcony, obnoszący się z wizerunkiem Maryi, a bezwyznaniowy, mściwy, pozbawiony kultury osobistej, niepanujący nad emocjami, ordynarny (gdyby wtedy nagrano taśmy, dzisiejsi bohaterzy afery uchodziliby za dobrze wychowanych)... Jakoś to wszystko dziwnie znajomo brzmi!
BÓG JEST PANEM HISTORII - Jan Paweł II

niedziela, 10 sierpnia 2014

Niedziela w zagrodzie

A chłopska dusza niech sobie w muzeum odpocznie za te wszystkie wieki. Należy się jej. Niech świadczy ludziom, że byli kiedyś chłopi. - Wiesław Myśliwski Kamień na kamieniu









sobota, 9 sierpnia 2014

Dziś są Jego urodziny

Nie miałam do tej pory szczęścia w konkursach, ale jak w końcu los się do mnie uśmiechnął, to od ucha do ucha. Wydawnictwo Dębogóra uszczęśliwiło mnie, przysyłając w przeddzień urodzin wielkiego Polaka książkę Mariusza Kułakowskiego Roman Dmowski w świetle listów i wspomnień. To dziewięćset stron radości obcowania z wybitną osobowością! Autor - właściwie Józef Zieliński - w latach 1968-1972 opublikował w Londynie dwa tomy, wydane teraz w roku jubileuszowym. Obchodzimy 150 rocznicę urodzin i 75 rocznicę śmierci. To praca fundamentalna, bo traktuje o biografii, ale też przedstawia nam Dmowskiego prywatnie. Mówi on sam o sobie poprzez listy (a do kogo nie pisał! - jest Reymont, Żeromski, Grabski, Zamoyscy, Paderewski...), jak również wspominają go przyjaciele. Czas zacząć mówić głośniej o tej wielkiej postaci naszej historii. Ja wspominałam [tutaj]...
Znam nie tylko życiorys i zasługi dla Polski, ale nawet powieści wydane pod pseudonimem! Literacko nie są najwyższej próby, ale czyta się ciekawie, inaczej.
Gdy wspomina się Dmowskiego, zawsze w opozycji stawia się Piłsudskiego. Spotkałam się z opinią kanapowej lewicy: dla was Dmowski, dla nas Piłsudski. Coś w tym jest. Moim zdaniem obaj są jak pozytyw i negatyw, bo Dmowski miał wszystko, czego nie miał Piłsudski.
Na przykład wykształcenie, znajomość języków obcych, kulturę osobistą, obycie na salonach, intuicję polityczną... Gdy marszałek ruszał na podbój Wilna, a potem Kijowa, Dmowski walczył o przyłączenie Wielkopolski, za co mieszkańcy serca Rzeczpospolitej uwielbiają go do tej pory. Naczelny wódz kochał Niemców, a Dmowski uważał ich za największych wrogów naszej ojczyzny. Kto miał rację, przekonaliśmy się boleśnie pamiętnego 1 września. Nie dożył tego dnia Ojciec narodu polskiego.
Zmarł w styczniu 1939 roku, a redaktorzy "Prosto z mostu" przygotowali specjalny numer (3) poświęcony wybitnemu Polakowi. Pogrzeb zgromadził tłumy, jednak pochowano go bez asysty władz. W kondukcie szedł NARÓD.


Idę czytać...

piątek, 8 sierpnia 2014

Co dziadkowie czytali, kiedy byli mali?

Zatroskana jestem o formację duchową najmłodszych. Dużo by mówić o szkolnym kanonie lektur, a najkrócej zmiany można ująć jako rugowanie wartościowych pozycji i zastępowanie ich łatwymi, przyjemnymi, najlepiej niepolskiego autorstwa. Lepiej żeby idolem był Harry Potter niż Staś Tarkowski, Cinderella niż sierotka Marysia, Kubuś Puchatek niż miś Uszatek... Ponieważ w swoich poszukiwaniach preferuję dwudziestolecie międzywojenne, chcę podzielić się garścią dobrych książek dla dzieci i młodzieży, czytanych przez babcie i dziadków. Ci wyrośli na porządnych ludzi, a na dodatek zdali egzamin, gdy Ojczyzna była w potrzebie. Trzeba lepszej rekomendacji?

Zacznę od pytania - jakie znacie książki dla młodzieży poświęcone wojnie polsko-bolszewickiej? A temat groźny i aktualny. Ja mam jedną, ale za to jakże piękną!
Helena Zakrzewska Białe róże
Pierwsze wydanie - 1926 r.
Trwa pochód armii sowieckiej na Warszawę. Ciotki chcą chronić dwoje osieroconych dzieci, więc wysyłają Wandzię do dworku wuja, a Janek jako skaut zgłasza się do służby w łączności, choć miał działać jedynie na zapleczu frontu. Nikt nie wie, że dzieci staną oko w oko z barbarzyńskim wrogiem, zobaczą śmierć, okrucieństwo... Ale mają w ręku broń potężną - miłość do ojczyzny. Czy można jej zbyt wiele ofiarować? W PRL książka zakazana przez komunistyczną cenzurę, a to obowiązkowa lektura dla małych patriotów.  Polecam również ze względu na wybitne wartości literackie.
Maria Buyno-Arctowa Ojczyzna
Pierwsze wydanie - 1922 r.
Jest jeszcze jedna! To kolejna ważna książka budująca świadomość historyczną najmłodszych. Bano się jej do tego stopnia, że została objęta zakazem druku i wycofana ze wszystkich bibliotek. Dlaczego? Bo ukazuje cud wskrzeszenia poćwiartowanej ojczyzny, jednocześnie wskazując odwiecznych wrogów -  Niemców i Rosjan. Czytamy: największym wrogiem Polski był, jest i będzie Niemiec; w Kraśnikach czekano z trwogą na Moskali lub Niemców; uzdolnieni do systematycznego obrabowywania Polski ze wszystkiego; oddany na pastwę zbliżającego się czerwonego okrucieństwa... Na dodatek akcja dzieje się we dworze, który z chatą wiejską szedł ręka w rękę, wzajemnie sobie pomagając. To wystarczyło, by książka przepadła bezpowrotnie. Już nasze dzieci nie przeczytają o losach braci, którzy próbują ratować ojcowiznę.  Młodzi Kraśniccy z Kraśnik w czasie zawieruchy wojennej szukają rodziców, a my dostajemy obraz kolejno pojawiających się oddziałów i próbujemy odpowiedzieć, który bardziej bezwzględny i okrutny - Moskal czy Prusak?
Kornel Makuszyński Złamany miecz
Pierwsze wydanie -  1936 r.
Tu już nie bolszewicka inwazja skazała książkę na niebyt, ale sam autor nieprzystający do nowych elit oraz umiejscowienie akcji w dworku na Wileńszczyźnie. Choć też mamy wspomnienie: Adam Gilewicz żył rok zaledwie na słonecznym bożym świecie, gdy Polska zmagała się w wojnie bolszewickiej. Ociekająca krwią burza przewaliła się nad kresowym miasteczkiem... Główny bohater przypomina wielce "szatana", bo i jego charakteryzują radosna pogoda umysłu, dzielne serce oraz  ufność w ludzką miłość. Dzięki tym przymiotom uda mu się zakończyć wieloletni spór z sąsiadami. Barwna, radosna powieść dla kochających pisarza "ze słońcem w herbie".
Zofia Kossak Bursztyny
Pierwsze wydanie - 1936 r.
Ta kolejna wartościowa książka dla dzieci i młodzieży jest zbiorem opowiadań o historii polskich ziem od Mieszka poczynając, a kończąc na XIX wieku. Te fragmenty naszych dziejów przez moment znalazły się nawet wśród lektur uzupełniających. Zbiór urzeka piękną narracją, a stylizacja językowa każe wierzyć, że jest się właśnie tu i teraz. Nie muszę chyba wspominać, że i ta książka nie spodobała się "naszym" władzom po wojnie i zniknęła na lata z bibliotek.
Maria Dąbrowska Dzieci Ojczyzny
Pierwsze wydanie - 1918 r.
To debiut pisarski Dąbrowskiej. Wprawdzie później jej serce biło po lewej stronie, ale w opowiadaniach o polskich wydarzeniach historycznych jeszcze tego nie widać. Nie wiem nic o cenzurze, ale jestem pewna, że czytać można. I to z pożytkiem.

Przedstawiłam tylko wycinek spisu lektur obowiązkowych w edukacji patriotycznej. Są to - jak widać - utwory ponadczasowe, bo miłość do ojczystej ziemi jest niezmienna. Uprzedzam pytanie o dostępność. Są te pozycje w sprzedaży, ale popyt na nie niewielki. Skąd to się bierze? Bo nazwiska autorów na długie lata zniknęły z lektur, z opracowań literackich i nawet jeśli w latach dziewięćdziesiątych jakieś wydawnictwa podjęły ryzyko ich przywrócenia, przestały funkcjonować w czytelniczym obiegu. Kto kupi lub wypożyczy  swoim dzieciom książki, których nie zna? Ja znam i polecam je czytelnikom pięknym duchem:)

piątek, 1 sierpnia 2014

"Szaleństwo Polaków było odpowiedzią na szaleństwo Niemców!"

Siedemdziesiąt lat temu cała Warszawa czekała na godzinę "W". Teraz przy okazji każdej rocznicy odbywa się publiczna debata na temat celowości powstania. Ogromny problem ma z tym lewica, ale niedługo odejdą na wieczną wartę ostatni uczestnicy i będzie można pisać własną historię, jak to przez głupotę Polaków wymordowano inteligencję, poniesiono olbrzymie straty w ludziach, a stolica została zrujnowana. Już dziś wielu młodych janczarów śpiewa tę pieśń. Bądźmy sprawiedliwi - GLORIA VICTIS! - z tym zgadzają się wszyscy, nikt nie neguje waleczności i poświęcenia, ale...
I właśnie to "ale" jest głównym tematem moich refleksji.
Zacznę od tego, czym mnie karmiono w peerelowskiej szkole. Obowiązkowo Kamienie na szaniec A.Kamińskiego, bo jeszcze o Niemcach można było mówić źle, a harcerstwo było modne. Skoro jednak młodzież zbytnio identyfikowała się z bohatersko walczącymi chłopcami i ochoczo czytała, co dziś jest rzadkością (a nuż zacznie pogłębiać temat?), postanowiono dopisać im nowe elementy życiorysu [wiadomo jakie]. Druga lektura Kolumbowie rocznik 20 Bratnego zaczyna się prawdziwie, niestety koniec wieńczy dzieło.
Co tu robi Świrszczyńska? W czasie powstania była sanitariuszką i zostawiła po sobie cały tomik wierszy o tym, jak warszawiacy bali się, głodowali, w końcu ginęli. To wszystko prawda, ale nie ma tu mowy o idei, wolności, nadziei, radości... Wyłącznie hekatomba. Wdzięczna GW przypomina poetkę, ustawiając ją na feministycznej barykadzie.
Potem już policealne lektury, a wśród nich Tomasz Łubieński piszący swoje szkice o powstaniu warszawskim, czyli pamflet na polską świadomość. Dba przy tym, by legenda powstania nie była lukrowana i nie mdliła. Mnie mdli, gdy to czytam.
Kwatera Bożych pomyleńców Władysława Zambrzyckiego być może nie powinna być w tym towarzystwie, ale mam  ocenzurowaną wersję (PAX 1967r.), więc może pozycja warta jest uwagi. Po prostu wydłubywałam z półek wszystkie powstańcze echa. Czyta się dobrze, choć ze zdziwieniem.
Dodałabym jeszcze - wciąż niestety lekturowy - Pamiętnik z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego. Już zaraz po publikacji został właściwie oceniony przez ówczesnych. Wojciech Żukrowski napisał recenzję pt. Mironek w powstaniu, a Michał Kurkiewicz o Mironowym siedzeniu w piwnicy podczas powstania. Bo przecież tak było.
O ile Białoszewskiego możemy określić jako ostentacyjnie cywilnego, to Czesława Miłosza nazwę ostentacyjnie indywidualnym. Wystarczy sięgnąć po Rodzinną Europę. Na stronie 214 czytam:
Mój indywidualizm, bynajmniej nie zaleta, chronił mnie od ulegania nastrojom zbiorowym i nakazywał odwracać się od tego, co uważałem za spazmy przeszłości. I nieco dalej - s. 218: Tak powoli zbliżaliśmy się do zagłady miasta. Powstanie warszawskie było przedsięwzięciem karygodnie lekkomyślnym, [...] jakkolwiek dwieście tysięcy trupów zawsze waży na szali i nie da się odgadnąć, jak legenda, przekształcając się, działa w ciągu następnych dziesięcioleci i stuleci. 
 Żeby uciec od legendy, a znaleźć prawdę o powstaniu, sięgnęłam ostatnio do dwóch relacji uczestników. Był dom... Anny Szatkowskiej zawiera ponad sto stron powstańczych zmagań córki i matki (Zofii Kossak). Jakże one inne od Świrszczyńskiej! Z kolei profesor Witold Kieżun w rozmowie biograficznej dokładnie opisuje 63 powstańcze dni. Jego wypowiedzi pojawiły się też w czasopismach, np. "W sieci" (31/2014), gdzie wyjaśnia, dlaczego Warszawa walczyła. Niemcy ogłosili miasto twierdzą "Festung Warschau", co byłoby zabójcze dla mieszkańców i zabudowań. Do budowy fortyfikacji miało zgłosić się 100 tys. Polaków, stawiło się kilkudziesięciu. Tym samym warszawiacy zostali skazani na karę śmierci za niewykonanie rozkazu w warunkach wojennych. Powstanie musiało wybuchnąć. Było aktem samoobrony. Było odpowiedzią na panujący już piąty rok terror.
 Bardzo podobny punkt wyjścia podaje Maria Trzcińska, a przypomina o niej po latach Aldona Zaorska. Wspomniany terror potęgowany był przez istnienie obozu koncentracyjnego KL Warschau, który pochłaniał dziennie życie setek Polaków, co było zgodne z rozkazem Himmlera i planem Pabsta. Warszawa miała zniknąć z mapy, a ludobójczą działalność obozowego kompleksu przerwało powstanie. To był akt zorganizowanej samoobrony!
Został jeszcze J.M.Rymkiewicz i jego Kinderszenen. Głośno było o książce, bo nie była poprawna. Wszak pisał o okrucieństwie Niemców, a nie  nazich. Wyciąga na światło dzienne fakty, o których winno być cicho.  Przytacza wypowiedzi tych, którzy przeżyli masakrę - Niemcy podesłali goliata, mały czołg wypełniony toną materiałów wybuchowych. Zginęło około 300 osób, w tym głównie kobiety i dzieci. W rozdziale Powstanie jako wybuch szaleństwa tłumaczy, że komunistom chodziło o to, żeby ukazać Polaków jako ludzi, którym ktoś powinien założyć kaftan bezpieczeństwa. Do propagandowego chóru dołączali inni. Np. Pobóg-Malinowski uważał powstanie za największe w dziejach Polski nieszczęście, a jej uczestników za szaleńców. Dowódcy byli szaleńcami-łajdakami i zasłużyli na karę śmierci, co najmniej przez rozstrzelanie, a żołnierze szaleńcami-bohaterami, bo umierali bez sensu. Autor Najnowszej historii politycznej nie dostrzegł, że szaleństwo Polaków, którzy zdecydowali się na swoje szaleńcze Powstanie, było tylko odpowiedzią na szaleństwo, wobec którego stanęli, z którym musieli się zmierzyć i któremu musieli sprostać. [..] To szaleństwo, na które Polacy odpowiedzieli swoim szaleństwem, można by nazwać szaleństwem wojny albo szaleństwem niemieckiej wojny [s.191].
I tak wracam do tytułu posta. Musimy pamiętać, że za śmierć 200 tysięcy warszawiaków i zniszczenie stolicy odpowiadają Niemcy, a nie powstańcy!

Historia to magistra vitae, ale my wciąż nie chcemy się uczyć...