Po kilku dniach z deszczem ostatnio mocno świeciło słońce. Termometr wskazywał 32 w cieniu, a mi dni mijały w chłodzie domu z książką w ręku. Duszno było również niemiłosiernie. Namoknięta ziemia intensywnie parowała serwując iście tropikalne warunki. Szczelnie zamknięte okna uchroniły mnie przed omdleniem z powodu braku jakiegokolwiek ruchu powietrza. Wentylator miło szumiał a ja oddawałam się błogiemu nic nierobieniu.
Jednak wczesnym rankiem i późnym wieczorem, kiedy skwar na moment odpuszczał spacerowałam z lubym po włościach i szukałam tego czego w takie dni powinno być mnóstwo.
I rzeczywiście grzyby rosły jak szalone, a my nie nadążaliśmy ich zrywać. Wspomnę tylko, że nie zapuszczaliśmy się w żadne ostępy leśne, a wszystkie okazy znaleźliśmy na naszych włościach.
Z zebranych okazów zrobiłam sosik grzybowy na niedzielny obiad. Wiosna i lato to bardzo przyjemne pory roku na wsi. Właściwie sklepy nam nie potrzebne, bo produkty mamy na wyciągnięcie ręki :)
I rzeczywiście grzyby rosły jak szalone, a my nie nadążaliśmy ich zrywać. Wspomnę tylko, że nie zapuszczaliśmy się w żadne ostępy leśne, a wszystkie okazy znaleźliśmy na naszych włościach.
Z zebranych okazów zrobiłam sosik grzybowy na niedzielny obiad. Wiosna i lato to bardzo przyjemne pory roku na wsi. Właściwie sklepy nam nie potrzebne, bo produkty mamy na wyciągnięcie ręki :)