Jest niedzielny wieczór. Siedzimy w salonie, Maja ogląda swoja ulubioną bohaterkę Świnkę Peppę, my mecz Polska - Irlandia. Przed chwilą w przerwie, poszliśmy na ogród nazrywać truskawek. Jest piękny, spokojny i ciepły wieczór, ptaki śpiewają łagodnie, dzień powoli chyli się ku końcowi i zwalnia rytm. W tej ciszy i spokoju zaglądam głęboko w swą duszę i muszę się z Wami podzielić moimi myślami.
Wielokrotnie pisałam wam o plusach życia na wsi. Dziś dołożę jeszcze jeden. Wieś, kontakt z naturą, życie w zgodzie z rytmem przyrody, zmienia człowieka. Zmieniło mnie. Kiedyś byłam niepoprawna perfekcjonistką. Chciałam być najlepsza we wszystkim. Wyznaczałam sobie cele i stale podnosiłam poprzeczkę. Studiowałam dziennie dwa kierunki i pracowałam dziennie. W tym wszystkim prowadziłam dom, zdawałam magisterki na piątki, chodziłam na fitness, do kosmetyczki, wyjeżdżałam na wakacje i spotykałam się z przyjaciółmi. Jednocześnie realizowałam marzenia o życiu na wsi. Wielkie miasto wyznaczało mi cele, rysowało obraz kobiety sukcesu jaką muszę być. Zawsze nienagannie ubrana, wyfryzowana i umalowana, zdobywająca kolejne szczeble kariery, stale dokształcająca się i nadążająca za trendami. W tym wszystkim nienaganny dom, dwudaniowy obiad, niedzielne ciacho. Czas na przyjaciół i rodzinę. SUPER POWER WOMAN.
Trzy lata temu opuściłam ten zgiełk, te pędzące ulice, wyścig szczurów i wielkomiejski styl. Spełniłam marzenia. Zamieszkałam na wsi, wyszłam za mąż, zostałam mamą. I znowu wrócił do mnie ten bakcyl. Znowu musiałam coś pokazać sobie, innym? No bo co ja na tej wsi robię? Czemu nie pracuję, co z karierą? Po co mi podwójny magister skoro na wsi siedzę.? Zaczęłam zastanawiać się czy oby czegoś w życiu nie tracę, czy nadal jestem tak cool i na czasie? Może czas wrócić do pracy, realizować się zawodowo, wbić w szpilki i kostiumik i śmigać rowerem z najnowszym o`bagiem pod pachą. Zaczęłam się miotać. Szukać rozwiązań. Nawet zastanawiałam się czy nie zmienić miejsca zamieszkania. Bo tak bardzo przestałam pasować do współczesnego nurtu. Zupełnie poza niego wypadłam.
Osiągnęłam pewien etap, pułap życia, spełniłam wiele marzeń i co dalej. Przecież MUSZĘ zdobywać, osiągać, robić, planować....
STOP! O co chodzi w życiu? O odhaczanie kolejnych pozycji z listy TO DO? O zaspokajanie innych? Na wpasowaniu się w wyobrażenia innych? No chyba NIE. Więc czego JA chcę od życia?
To chyba jasne. Chcę być szczęśliwa. A szczęśliwa jestem tylko wtedy kiedy żyję zgodnie ze SOBĄ. Bez spełniania oczekiwań innych. Żyjąc z tym cudownym uczuciem lekkości, jakie daje postępowanie w zgodzie ze własnymi przekonaniami. NIC nie muszę, wszystko MOGĘ. Dziękuje Bogu, że mogę wybierać, że w życiu nie mam przymusów, nie mam krytycznych sytuacji stawiających mnie pod ściana i narzucających wybory. Mogę żyć w zgodzie ze sobą, swoimi wartościami i przekonaniami.
Teraz będzie nie skromnie... bardzo nieskromnie. Kocham siebie. Wiecie? Cenię siebie. Swój sposób myślenia, patrzenia na życie, swoją wyobraźnie, hierarchię wartości, etc. Dobrze mi ze sobą, lubię siebie. I może dlatego tak lubię to co robię, to jak wygląda moje życie.
BYCIE W ZGODZIE ZE SWOIMI WARTOŚCIAMI WYMAGA STANIA SAMOTNIE. UCZCIWOŚĆ WOBEC SIEBIE JEST WARTA WIĘCEJ NIŻ AKCEPTACJA TŁUMU I TRZYMANIE SIĘ CUDZYCH KŁAMSTW.
Uświadomiłam sobie to wszystko na tyle wcześnie, aby nie rozpocząć rewolucji w moim życiu, która pozbawiła by mnie SIEBIE. Nie muszę i nie będę spełniać niczyich oczekiwań. Żyję dla siebie i moich najbliższych. TO daje mi szczęście. Dziś mam spokojne myśli i ład w sobie. Mieszkam na wsi i cieszę się jej sielskością. Jestem kobietą, pełnoetatową mamą. Prowadzę dom. Jestem żoną mego męża. Ale przede wszystkim jestem SOBĄ. I jestem szczęśliwa. To kim jestem, to jak żyję to mój wybór.
Wiem, że jest wielu ludzi którym to przeszkadza, kuje i nie daje usiedzieć w miejscu, jak nieleczone hemoroidy. Dlaczego? Pewnie dlatego, że obnaża ich smutne życia, pod dyktando nie wiadomo czego. Wydmuszki i bańki mydlane. Wyidealizowane historie, które sprzedają innym. Rozbijające się w starciu z rzeczywistością.
Kochani, wszystko to spowodowało milczenie na blogu. Nie muszę pisać, pokazywać, aby cokolwiek udowodnić, czy sobie czy innym. Nie muszą o moim życiu czytać miliony, abym uznała je za ważne i wartościowe. Nie potrzebują tysiąca pochwał pod postami, zdjęciami, etc. aby wiedzieć, że moje życie jest ważne, ma wartość i sens. Dlatego nie obiecuję regularności, płynności i atrakcyjności kolejnych wpisów. Zapraszam na istagram, tam znajdziecie codzienne urywki, bez zbędnych słów i patosu.
Dziękuję, że jesteście, zaglądacie i pytacie co u mnie. Więc odpowiadam, nic nowego, bez fajerwerków :) z radością w duszy :)
Wielokrotnie pisałam wam o plusach życia na wsi. Dziś dołożę jeszcze jeden. Wieś, kontakt z naturą, życie w zgodzie z rytmem przyrody, zmienia człowieka. Zmieniło mnie. Kiedyś byłam niepoprawna perfekcjonistką. Chciałam być najlepsza we wszystkim. Wyznaczałam sobie cele i stale podnosiłam poprzeczkę. Studiowałam dziennie dwa kierunki i pracowałam dziennie. W tym wszystkim prowadziłam dom, zdawałam magisterki na piątki, chodziłam na fitness, do kosmetyczki, wyjeżdżałam na wakacje i spotykałam się z przyjaciółmi. Jednocześnie realizowałam marzenia o życiu na wsi. Wielkie miasto wyznaczało mi cele, rysowało obraz kobiety sukcesu jaką muszę być. Zawsze nienagannie ubrana, wyfryzowana i umalowana, zdobywająca kolejne szczeble kariery, stale dokształcająca się i nadążająca za trendami. W tym wszystkim nienaganny dom, dwudaniowy obiad, niedzielne ciacho. Czas na przyjaciół i rodzinę. SUPER POWER WOMAN.
Trzy lata temu opuściłam ten zgiełk, te pędzące ulice, wyścig szczurów i wielkomiejski styl. Spełniłam marzenia. Zamieszkałam na wsi, wyszłam za mąż, zostałam mamą. I znowu wrócił do mnie ten bakcyl. Znowu musiałam coś pokazać sobie, innym? No bo co ja na tej wsi robię? Czemu nie pracuję, co z karierą? Po co mi podwójny magister skoro na wsi siedzę.? Zaczęłam zastanawiać się czy oby czegoś w życiu nie tracę, czy nadal jestem tak cool i na czasie? Może czas wrócić do pracy, realizować się zawodowo, wbić w szpilki i kostiumik i śmigać rowerem z najnowszym o`bagiem pod pachą. Zaczęłam się miotać. Szukać rozwiązań. Nawet zastanawiałam się czy nie zmienić miejsca zamieszkania. Bo tak bardzo przestałam pasować do współczesnego nurtu. Zupełnie poza niego wypadłam.
Osiągnęłam pewien etap, pułap życia, spełniłam wiele marzeń i co dalej. Przecież MUSZĘ zdobywać, osiągać, robić, planować....
STOP! O co chodzi w życiu? O odhaczanie kolejnych pozycji z listy TO DO? O zaspokajanie innych? Na wpasowaniu się w wyobrażenia innych? No chyba NIE. Więc czego JA chcę od życia?
To chyba jasne. Chcę być szczęśliwa. A szczęśliwa jestem tylko wtedy kiedy żyję zgodnie ze SOBĄ. Bez spełniania oczekiwań innych. Żyjąc z tym cudownym uczuciem lekkości, jakie daje postępowanie w zgodzie ze własnymi przekonaniami. NIC nie muszę, wszystko MOGĘ. Dziękuje Bogu, że mogę wybierać, że w życiu nie mam przymusów, nie mam krytycznych sytuacji stawiających mnie pod ściana i narzucających wybory. Mogę żyć w zgodzie ze sobą, swoimi wartościami i przekonaniami.
Teraz będzie nie skromnie... bardzo nieskromnie. Kocham siebie. Wiecie? Cenię siebie. Swój sposób myślenia, patrzenia na życie, swoją wyobraźnie, hierarchię wartości, etc. Dobrze mi ze sobą, lubię siebie. I może dlatego tak lubię to co robię, to jak wygląda moje życie.
BYCIE W ZGODZIE ZE SWOIMI WARTOŚCIAMI WYMAGA STANIA SAMOTNIE. UCZCIWOŚĆ WOBEC SIEBIE JEST WARTA WIĘCEJ NIŻ AKCEPTACJA TŁUMU I TRZYMANIE SIĘ CUDZYCH KŁAMSTW.
Uświadomiłam sobie to wszystko na tyle wcześnie, aby nie rozpocząć rewolucji w moim życiu, która pozbawiła by mnie SIEBIE. Nie muszę i nie będę spełniać niczyich oczekiwań. Żyję dla siebie i moich najbliższych. TO daje mi szczęście. Dziś mam spokojne myśli i ład w sobie. Mieszkam na wsi i cieszę się jej sielskością. Jestem kobietą, pełnoetatową mamą. Prowadzę dom. Jestem żoną mego męża. Ale przede wszystkim jestem SOBĄ. I jestem szczęśliwa. To kim jestem, to jak żyję to mój wybór.
Wiem, że jest wielu ludzi którym to przeszkadza, kuje i nie daje usiedzieć w miejscu, jak nieleczone hemoroidy. Dlaczego? Pewnie dlatego, że obnaża ich smutne życia, pod dyktando nie wiadomo czego. Wydmuszki i bańki mydlane. Wyidealizowane historie, które sprzedają innym. Rozbijające się w starciu z rzeczywistością.
Kochani, wszystko to spowodowało milczenie na blogu. Nie muszę pisać, pokazywać, aby cokolwiek udowodnić, czy sobie czy innym. Nie muszą o moim życiu czytać miliony, abym uznała je za ważne i wartościowe. Nie potrzebują tysiąca pochwał pod postami, zdjęciami, etc. aby wiedzieć, że moje życie jest ważne, ma wartość i sens. Dlatego nie obiecuję regularności, płynności i atrakcyjności kolejnych wpisów. Zapraszam na istagram, tam znajdziecie codzienne urywki, bez zbędnych słów i patosu.
Dziękuję, że jesteście, zaglądacie i pytacie co u mnie. Więc odpowiadam, nic nowego, bez fajerwerków :) z radością w duszy :)