Wracamy do cyklu sielsko - anielsko, ale nie zawsze ...
Wielki Brat Patrzy
O tym, że na wsi wieści rozchodzą się z prędkością światła wiedziałam. Im mniejsza społeczność tym większa ekspozycja... jasne. Naszą wioskę zamieszkuje około 180 osób, kontakty utrzymuję może z dziesięcioma rodzinami, kolejnym dziesięciu potrafię przypisać nazwisko do miejsca zamieszkania. I na tym kończy się moja wiedza odnośnie sąsiadów. Przeprowadzając się tutaj postanowiłam nie nawiązywać silnych więzi społecznych, nie wchodzić w komitywy itp. Życ z każdym w zgodzie i utrzymywać poprawne stosunki sąsiedzkie. Niestety okazuje się, że na wsi istnieją silne podziały, są obozy, są ich liderzy i zaplecze. Stare, pokoleniowe zaszłości nadal rzutują na życie i relacje. Nie każdy z każdym rozmawiać powinien, a mówienie napotkanemu sąsiadowi dzień dobry nie jest tak oczywiste jak mniemałam. Co więcej nie z każdym przy stole dożynkowym usiąść należy bo kiedy siedzisz z jednymi to znaczy żeś ich popleczniczk. Jeżeli rozmawiasz z drugimi to znaczy, że donosisz o czym ci z którymi siedziałaś rozprawiali. Połapać się w tym galimatiasie nie sposób i ja nie zamierzam.
Jednak o raju! Jakaż naiwna byłam sądząc, że żyjąc sobie na końcu wsi pod lasem, nikomu w oczy się nie rzucam, nikogo nie kłuję i dla nikogo tematem do rozmów nie jestem. A guzik prawda. Niedługo miną dwa lata naszej tu bytności i jak się okazuje to nadal świeży i chętnie odgrzewany temat. Nawet ludzie których nie znałam, ba nawet nigdy wcześniej nie widziałam, w pierwszym kontakcie wiedzą o mnie dużo więcej niżbym sobie tego życzyła. Abstrahuję już od tego czy posiadane przez nich informacje są prawdziwe czy nie. Po prostu wiedzą, interesują się i nie uważają za nietaktowne w pierwszym kontakcie wypytać o wszystko co ich ciekawi. A wiedzę czerpią ze wszystkiego. Z tego czy w niedzielę słychać u nas kosiarkę, czy przed odpustem przystrzygliśmy trawnik, czy i jak często widują nas w Kościele, etc. Zasypana gradem pytań zazwyczaj próbuję taktownie wybrnąć z sytuacji nie pozostawiając jeszcze więcej informacji do rozważania. Najlepiej wtedy sprawdza się zwykła zmiana tematu na rolę lub pogodę, a ostatnio wybawieniem jest Majeczka. Zaglądnięcie do wózka w celu poprawienia kocyka czy sprawdzenia ciepłoty rączek szybko wybija rozmówcę z toru myśli i już można czmychnąć dalej.
Ekspozycja społeczna i lawinowy przepływ informacji sprawia, że łatwo się "narazić". Wystarczy wypowiedzieć pogląd niezgodny z opinia większości i już jesteś persona non grata. Bo nic tak nie jednoczy jak próba wprowadzenia zmian, nowości, zejścia z wytyczonej ścieżki. Zapomnij człowieku o próbie edukacji na temat paskudnego życia psów na półmetrowym łańcuchu, lub o konieczności spacerowania z pupilami na smyczy. Zapomnij o zwróceniu uwagi na bezprawne wycinanie drzew... w końcu nie są twoje, a niczyje wiec co się sadzisz. Jakoś rok temu pisałam o walce z wiatrakami. Jak się okazuje walkę wygrałam - i nie przypisuję sobie tej zasługi - po prostu tak się złożyło, że ich nie będzie i nie wiadomo komu to zawdzięczać. Może sam sygnał że ktoś się nie zgadza, może wypowiedzenie swojego poglądu na spotkaniu z burmistrzem, a może po prostu inwestor się wycofał. Nie mniej jednak był to czas kiedy czułam się nieco trędowata... jakby przebywanie ze mną skutkowało byciem antywiatrakowcem ;)
I chyba tylko dzięki temu, że mieszkają tutaj naprawdę fajni ludzie, ta ekspozycja społeczna jest do zniesienia. Czasami bywa przyjemna, a nawet pożyteczna. Bo pomimo typowo ludzkiej ciekawości, wszechobecnych wieści zza płota, istnieje też wielka życzliwości i chęć niesienia pomocy, o którą tak ciężko w anonimowych wielkomiejskich społecznościach.
Ciąg dalszy nastąpi...
Wielki Brat Patrzy
O tym, że na wsi wieści rozchodzą się z prędkością światła wiedziałam. Im mniejsza społeczność tym większa ekspozycja... jasne. Naszą wioskę zamieszkuje około 180 osób, kontakty utrzymuję może z dziesięcioma rodzinami, kolejnym dziesięciu potrafię przypisać nazwisko do miejsca zamieszkania. I na tym kończy się moja wiedza odnośnie sąsiadów. Przeprowadzając się tutaj postanowiłam nie nawiązywać silnych więzi społecznych, nie wchodzić w komitywy itp. Życ z każdym w zgodzie i utrzymywać poprawne stosunki sąsiedzkie. Niestety okazuje się, że na wsi istnieją silne podziały, są obozy, są ich liderzy i zaplecze. Stare, pokoleniowe zaszłości nadal rzutują na życie i relacje. Nie każdy z każdym rozmawiać powinien, a mówienie napotkanemu sąsiadowi dzień dobry nie jest tak oczywiste jak mniemałam. Co więcej nie z każdym przy stole dożynkowym usiąść należy bo kiedy siedzisz z jednymi to znaczy żeś ich popleczniczk. Jeżeli rozmawiasz z drugimi to znaczy, że donosisz o czym ci z którymi siedziałaś rozprawiali. Połapać się w tym galimatiasie nie sposób i ja nie zamierzam.
Jednak o raju! Jakaż naiwna byłam sądząc, że żyjąc sobie na końcu wsi pod lasem, nikomu w oczy się nie rzucam, nikogo nie kłuję i dla nikogo tematem do rozmów nie jestem. A guzik prawda. Niedługo miną dwa lata naszej tu bytności i jak się okazuje to nadal świeży i chętnie odgrzewany temat. Nawet ludzie których nie znałam, ba nawet nigdy wcześniej nie widziałam, w pierwszym kontakcie wiedzą o mnie dużo więcej niżbym sobie tego życzyła. Abstrahuję już od tego czy posiadane przez nich informacje są prawdziwe czy nie. Po prostu wiedzą, interesują się i nie uważają za nietaktowne w pierwszym kontakcie wypytać o wszystko co ich ciekawi. A wiedzę czerpią ze wszystkiego. Z tego czy w niedzielę słychać u nas kosiarkę, czy przed odpustem przystrzygliśmy trawnik, czy i jak często widują nas w Kościele, etc. Zasypana gradem pytań zazwyczaj próbuję taktownie wybrnąć z sytuacji nie pozostawiając jeszcze więcej informacji do rozważania. Najlepiej wtedy sprawdza się zwykła zmiana tematu na rolę lub pogodę, a ostatnio wybawieniem jest Majeczka. Zaglądnięcie do wózka w celu poprawienia kocyka czy sprawdzenia ciepłoty rączek szybko wybija rozmówcę z toru myśli i już można czmychnąć dalej.
Ekspozycja społeczna i lawinowy przepływ informacji sprawia, że łatwo się "narazić". Wystarczy wypowiedzieć pogląd niezgodny z opinia większości i już jesteś persona non grata. Bo nic tak nie jednoczy jak próba wprowadzenia zmian, nowości, zejścia z wytyczonej ścieżki. Zapomnij człowieku o próbie edukacji na temat paskudnego życia psów na półmetrowym łańcuchu, lub o konieczności spacerowania z pupilami na smyczy. Zapomnij o zwróceniu uwagi na bezprawne wycinanie drzew... w końcu nie są twoje, a niczyje wiec co się sadzisz. Jakoś rok temu pisałam o walce z wiatrakami. Jak się okazuje walkę wygrałam - i nie przypisuję sobie tej zasługi - po prostu tak się złożyło, że ich nie będzie i nie wiadomo komu to zawdzięczać. Może sam sygnał że ktoś się nie zgadza, może wypowiedzenie swojego poglądu na spotkaniu z burmistrzem, a może po prostu inwestor się wycofał. Nie mniej jednak był to czas kiedy czułam się nieco trędowata... jakby przebywanie ze mną skutkowało byciem antywiatrakowcem ;)
I chyba tylko dzięki temu, że mieszkają tutaj naprawdę fajni ludzie, ta ekspozycja społeczna jest do zniesienia. Czasami bywa przyjemna, a nawet pożyteczna. Bo pomimo typowo ludzkiej ciekawości, wszechobecnych wieści zza płota, istnieje też wielka życzliwości i chęć niesienia pomocy, o którą tak ciężko w anonimowych wielkomiejskich społecznościach.
Ciąg dalszy nastąpi...