Niedawny post fuks_ja skłonił mnie do refleksji i pochylenia się nad sprawą kluczową - dlaczego wieś i dla kogo wieś. Trochę na ten temat pisałam już we wcześniejszych postach, o tęsknocie i wspomnieniach z dzieciństwa oraz zmęczeniu wielkomiejskim szumem.
fuks_ja pisze o negatywnych konotacjach słowa wieś i negatywnym obrazie życia na wsi. Mi życie na wsi nigdy nie kojarzyło się negatywnie, wręcz przeciwnie zazdrościłam koleżankom które dojeżdżały do mojej podstawówki czy liceum z okolicznych wsi. Czego zazdrościłam? Tego, że mają domy (nie mieszkania), że mają kuchnie z dużym stołem przy którym cała rodzina zasiada do posiłków. Ogrodów i łąk, przestrzeni i przyrody.
Moje pozytywne myślenie o wiosce wynika zapewne nie tylko z miłych wspomnień, sielskich obrazów, które pozostały mi z dzieciństwa. Wydaje mi się, że nie doświadczyłam i nigdy nie doświadczę tych ciemnych stron życia na wsi. Tego, że w wakacje zamiast nad morze na wsi dzieciaki chodziły do pola bo żniwa, bo wykopki, bo zbiory. Nie musiałam pomagać w oprzątaniu żywego inwentarza, czuć obornika zza okna, nie doświadczyłam bezrobocia rodziców, czy tragedii klęsk żywiołowych. Nikt nie oceniał mnie ze względu na miejsce zamieszkania i nie dokuczał mi z jego powodu. Może gdyby moje doświadczenia były właśnie takie, uciekłabym do miasta i uważała życie w nim za największe szczęście. Jednak znam ludzi, którzy właśnie tak zrobili, wyemigrowali do dużych miast, założyli rodziny, odchowali dzieci i co? Na starość zatęsknili i wrócili! Dlaczego? Bo wbrew pozorom miasto nie jest dla ludzi starszych. Mimo, że blisko do szpitala, przychodni, apteki i warzywniaka. W mieście ludzie starzeją się szybciej. I nie chodzi mi o starzenie zewnętrzne (zmarszczki, siwe włosy, etc.). Ludzie pozbawieni są aktywności, prawie nic już nie muszą i niewiele mają do zrobienia. Nic ich nie zmusza do wyjścia z domu , do opuszczenia fotela i wyłączenia telewizora. I zastygają w tej pozie, zasypiają wewnętrznie. Na wsi, ludzie są pogodniejsi, bardziej żwawi, mają bliższe relacje społeczne, bo zawsze znajdzie się sąsiadka zza płota i zaprosi na herbatę. Oczywiście ktoś odpowie no dobrze a pijaństwo, brak higieny, nie dbanie o zdrowie... a czy w mieście tego nie ma? We Wrocławiu jest i to niemal na każdym kroku...
Uważam, że człowiek szczęśliwy może być wszędzie, jeżeli tylko zrozumie, że szczęście jest w jego rękach i to on kreuje swój świat, swoją przestrzeń. Czy na wsi, czy w mieście... nie ważne, ważne aby tam nas ciągnęło i aby posłuchać tego wewnętrznego głosu który mówi "tak, dobrze mi tu". Wtedy nie ważne są uprzedzenia, nazywanie wieśniakiem, czy negatywne konotacje słowa wieś. Bo to nie administracyjny wytwór związany z ilością osób zamieszkujących dane miejsce jest wyznacznikiem szczęścia.
Mnie nie interesuje co sobie myślą inni o moich planach. Nie interesują mnie również zdania typu: po co Ci dwa fakultety jak zamierzasz mieszkać na wsi, zmarnujesz się tam, będzie Ci ciężko dojeżdżać itp. To ja tworzę swoje życie i swoją przestrzeń. To ode mnie zależy czy się zmarnuję czy nie, nie od miejsca zamieszkania. Najważniejsze zasoby mam w sobie. Kiedy zamieszkam na wsi wykreuje swój własny obraz wsi, wezmę z niej to co chce, z miasta to co mi potrzebne i urządzę własne życie tak aby było mi w nim przytulnie i dobrze. Chce jeść jajka od kur z wolnego wybiegu, a nie chcę ich hodować - kupię od sąsiadki, chcę mleka koziego - proszę bardzo sąsiadka ma kozy, będę chciała mąki na chleb - pójdę do sąsiada. Będę chciała pojechać z rodziną do kina - pojadę, do teatru - pojadę itp. Nic nie stoi na przeszkodzie.
Odpowiadając na pytanie dla kogo wieś - dla wszystkich, którzy wiedzą, że tylko od nich zależy czy będą tam szczęśliwi i tych którzy są gotowi pracować na to szczęście. Ujęła bym to tak "Tam dom Twój, gdzie serce Twoje".
fuks_ja pisze o negatywnych konotacjach słowa wieś i negatywnym obrazie życia na wsi. Mi życie na wsi nigdy nie kojarzyło się negatywnie, wręcz przeciwnie zazdrościłam koleżankom które dojeżdżały do mojej podstawówki czy liceum z okolicznych wsi. Czego zazdrościłam? Tego, że mają domy (nie mieszkania), że mają kuchnie z dużym stołem przy którym cała rodzina zasiada do posiłków. Ogrodów i łąk, przestrzeni i przyrody.
Moje pozytywne myślenie o wiosce wynika zapewne nie tylko z miłych wspomnień, sielskich obrazów, które pozostały mi z dzieciństwa. Wydaje mi się, że nie doświadczyłam i nigdy nie doświadczę tych ciemnych stron życia na wsi. Tego, że w wakacje zamiast nad morze na wsi dzieciaki chodziły do pola bo żniwa, bo wykopki, bo zbiory. Nie musiałam pomagać w oprzątaniu żywego inwentarza, czuć obornika zza okna, nie doświadczyłam bezrobocia rodziców, czy tragedii klęsk żywiołowych. Nikt nie oceniał mnie ze względu na miejsce zamieszkania i nie dokuczał mi z jego powodu. Może gdyby moje doświadczenia były właśnie takie, uciekłabym do miasta i uważała życie w nim za największe szczęście. Jednak znam ludzi, którzy właśnie tak zrobili, wyemigrowali do dużych miast, założyli rodziny, odchowali dzieci i co? Na starość zatęsknili i wrócili! Dlaczego? Bo wbrew pozorom miasto nie jest dla ludzi starszych. Mimo, że blisko do szpitala, przychodni, apteki i warzywniaka. W mieście ludzie starzeją się szybciej. I nie chodzi mi o starzenie zewnętrzne (zmarszczki, siwe włosy, etc.). Ludzie pozbawieni są aktywności, prawie nic już nie muszą i niewiele mają do zrobienia. Nic ich nie zmusza do wyjścia z domu , do opuszczenia fotela i wyłączenia telewizora. I zastygają w tej pozie, zasypiają wewnętrznie. Na wsi, ludzie są pogodniejsi, bardziej żwawi, mają bliższe relacje społeczne, bo zawsze znajdzie się sąsiadka zza płota i zaprosi na herbatę. Oczywiście ktoś odpowie no dobrze a pijaństwo, brak higieny, nie dbanie o zdrowie... a czy w mieście tego nie ma? We Wrocławiu jest i to niemal na każdym kroku...
Uważam, że człowiek szczęśliwy może być wszędzie, jeżeli tylko zrozumie, że szczęście jest w jego rękach i to on kreuje swój świat, swoją przestrzeń. Czy na wsi, czy w mieście... nie ważne, ważne aby tam nas ciągnęło i aby posłuchać tego wewnętrznego głosu który mówi "tak, dobrze mi tu". Wtedy nie ważne są uprzedzenia, nazywanie wieśniakiem, czy negatywne konotacje słowa wieś. Bo to nie administracyjny wytwór związany z ilością osób zamieszkujących dane miejsce jest wyznacznikiem szczęścia.
Mnie nie interesuje co sobie myślą inni o moich planach. Nie interesują mnie również zdania typu: po co Ci dwa fakultety jak zamierzasz mieszkać na wsi, zmarnujesz się tam, będzie Ci ciężko dojeżdżać itp. To ja tworzę swoje życie i swoją przestrzeń. To ode mnie zależy czy się zmarnuję czy nie, nie od miejsca zamieszkania. Najważniejsze zasoby mam w sobie. Kiedy zamieszkam na wsi wykreuje swój własny obraz wsi, wezmę z niej to co chce, z miasta to co mi potrzebne i urządzę własne życie tak aby było mi w nim przytulnie i dobrze. Chce jeść jajka od kur z wolnego wybiegu, a nie chcę ich hodować - kupię od sąsiadki, chcę mleka koziego - proszę bardzo sąsiadka ma kozy, będę chciała mąki na chleb - pójdę do sąsiada. Będę chciała pojechać z rodziną do kina - pojadę, do teatru - pojadę itp. Nic nie stoi na przeszkodzie.
Odpowiadając na pytanie dla kogo wieś - dla wszystkich, którzy wiedzą, że tylko od nich zależy czy będą tam szczęśliwi i tych którzy są gotowi pracować na to szczęście. Ujęła bym to tak "Tam dom Twój, gdzie serce Twoje".