Nie bardzo jestem przekonana, czy jest się czym chwalić. Mało ostatnio dekupażuję. Tak mało, że pędzle mi pozasychały. Ale warsztacik znowu wyciągnęłam i nie chowam, bo jak schowam, to już nie tylko pędzle zaschną, ale i moja zabiedzona wena. A tak rozpirzony na środku salonu bałaganik sprawia, że wena powoli i niziutko, ale jednak czasem przefrunie.
Dużo się nie narobiłam. Miało byś prosto, wyszło chyba trochę zbyt surowo. Ale może się podobać... mam nadzieję, bo to jedna z rzeczy, które obiecałam mojej drogiej Pani Justynce do jej kwiaciarni. Zobaczymy. Przez te trzy lata zdążyłam się przekonać, że klienci kwiaciarni potrafią mnie zaskoczyć wykupując na pniu coś, co oddawałam z duszą na ramieniu i bez przekonania , a innym razem zupełnie odrzucając coś, co dla mnie było absolutnym numero uno.
De gustibus non est disputandum...
Komódka... poziom przydatności dość niski, szufladki maleńkie i płytkie. Ale coś tam zawsze można skryć... choćby garść biżutków.
A teraz przebieram się za kobietę, robię sobie oko, wskakuję na obcasy i pędzę w miasto świętować z przyjaciółmi naszą i ich rocznicę ślubu. To już 21 lat. Kiedy to zleciało?