Dwa filmy, podczas których czas zdawał się płynąć poza mną. Dwie historie tak skrajnie różne a jednak poprzez kontrast dopełniające się nawzajem. Dwa światy, które nigdy się nie spotkają. Dwa sposoby narracji, dwie drogi, którymi dochodzimy do odpowiedzi na to samo pytanie. Co jest w życiu najważniejsze? W czym tkwi sens? Po co tak naprawdę budzimy się co rano?
Niezwykłe, że przyszło mi je obejrzeć w odstępie zaledwie 24 godzin...
Pierwszy film.
Sobotnie popołudnie...szybko rzucone przez Małża "idziemy do kina?" ... możemy - odpowiadam - ale na co? ... znajdź coś. Czytam na głos tytuły filmów i słyszę jak Synio krzyczy ze swojego pokoju - O! na to idźcie, ponoć super. Omiatam wzrokiem "listę płac", reżyseria Martin Scorsese , w głównej roli Leonardo DiCaprio, dostrzegam mały minus, długość filmu - prawie trzy godziny, ale OK, nie ma problemu, nie pójdziemy na dwudziestą tylko na osiemnastą, to nie zasnę. Nie żebym zawsze spała, ale raz mi się zdarzyło zdrzemnąć... głupie uczucie.
Szybka rezerwacja biletów, ogarniamy się i jazda. W kinie tłumy... kolejka do kas, kolejka po jedzenie, nawet kolejka do przedarcia biletu. Czyżby wszyscy na ten film? Nie... dziś premiera "Nimfomanki", to tamta sala pęka w szwach, ale nasza też pełniutka.
A potem zaczyna się seans i zanurzam się w świat Jordana Belforta (według mnie absolutnie oscarowa rola "boskiego Leo"), młodego maklera, któremu pechowy start na Wall Street nie przeszkadza w zrobieniu szybkiej, oszałamiającej i niezwykle degenerującej kariery.
Giełda, maklerzy, akcje, prowizje, pieniądze, które przychodzą tak łatwo i w takiej ilości, że już się ich nie liczy i nie bardzo szanuje. Szybko zarobione pieniądze równie szybko się wydaje. Z gestem. Jeśli dom, to największy i najdroższy, jacht najbardziej luksusowy, jeśli imprezy to do upadłego (a raczej upodlonego), jeśli kobiety to piękne, bezpruderyjne i w hurtowych ilościach. I narkotyki. Najpierw z rzadka, jako panaceum na otwarty umysł i świeżość myślenia, z czasem coraz silniejsze, w coraz większych ilościach i wymyślnych kombinacjach. Jak wszystko inne w nadmiarze, do przesytu, do szaleństwa, do obrzydzenia. Życie jest nieustanną zabawą i grą, wyścigiem i happeningiem. Ale bez tych wszystkich gadżetów, emocjonalnych afrodyzjaków, bez tego nieustannie wzniecanego haju jest puste jak mydlana bańka. I jak ona pryska nagle ...
To nie mój świat, ale zatonęłam w nim zupełnie nie zauważając jak mijają te trzy godziny. Bo to po prostu świetnie opowiedziana historia człowieka, który miał marzenie, realizował je i który stał się w pewnym sensie ofiarą własnego planu na życie. Bo wciąż i wszystkiego chciał więcej...
Drugi film
Niedziela, w naszym kościele zorganizowano pokaz dokumentu nakręconego w katolickim studiu filmowym w Nowym Jorku.
Kilku młodych chłopaków u progu dorosłości postanowiło dowiedzieć się czym tak naprawdę jest życie, w czym tkwi jego istota. Odpowiedzi na te pytania szukali wśród bezdomnych w Nowym Jorku, z którymi spędzili tydzień śpiąc w kartonowych pudłach, żebrząc o jedzenie, czy grzejąc się przy prowizorycznych ogniskach. Pojechali też do Ameryki Południowej , gdzie pomagali pracownikom i wolontariuszom szpitala dla porzuconych chorych i kalekich dzieci. Na końcu wybrali się do Afryki, by prawdy o sensie życia szukać wśród chorych na AIDS i trędowatych. Cały czas towarzyszyła im kamera i chociaż osią główną filmu była "podróż" jednego z chłopaków do nie widzianego od dziesięciu lat ojca, to dla mnie najważniejsze i najbardziej wzruszające były wypowiedzi napotkanych przez niego po drodze ludzi. Bezdomnego alkoholika z NY, który pociągając raz po raz z butelki mówił jak przegrał swoje życie, czy innej bezdomnej, która ze łzami w oczach opowiadała, jak pewnej zimy tak zwani "normalni ludzie" pochylali się nad losem czterech bezpańskich psów które błąkały się po ulicy ją samą, tak samo jak te psy zmarzniętą i głodną traktując jak powietrze. Ci bezdomni, młoda dziewczyna umierająca na AIDS, trędowaci ze zdeformowanymi kończynami, małe dzieci skrzywdzone przez dorosłych, okaleczone i chore, oni wszyscy mówili, że mimo tego całego nieszczęścia, jakie ich spotkało, są szczęśliwi, bo mają obok siebie bliskich ludzi. Nie zawsze jest to rodzina, czasem przyjaciele, innym razem wolontariusze, czy po prostu ludzie tak samo dotknięci przez los jak oni, ale są to ci, którzy dają wsparcie, zainteresowanie i ciepło. I jest w nich wiara. I nadzieja. I miłość.
Dwa filmy, dwie historie, dwa światy, które nigdy się nie spotkają. Jeśli będziecie mieć okazję, zobaczcie obydwa. Naprawdę warto.