środa, 28 marca 2018
Wielaknoc po raz trzeci
...i chyba ostatni, jeśli idzie o ozdoby.
Z włóczkowych jajek, które mi zostały, zrobiłam mini dekorację w oknie:
Na zdęciu z lampą widać je troszkę lepiej. Z zewnątrz nie mogłam uchwycić uroku ażurowych jajek, bo szyba odbijała, wyjątkowo dzisiaj błękitne, niebo.
Na kominku pojawiły się kurki, zarówno z poprzednich lat, jak i tegoroczne.
Kolory wybierały dzieci, a ja szydełkowałam
Wypróbowałam nowy wzór z gazetki, wzór na dużą kurkę i nie wiem dlaczego, ale wyszła jakaś niekształtna; nie mogę jej w żaden sposób wymodelować. Osobiście mi się nie podoba, ale Monika powiedziała, że ma najładniejsze kolory i chce, żeby tu stała.
Ta mniejsza już wyszła ładnie i stoi sobie nawet bez uszytwniania:
I na koniec prezent od koleżanki:
Myślę, że z dekoracjami skończyłam w tym roku. Co najwyżej pozostało mi ubrać koszyczki na święconkę.
piątek, 23 marca 2018
Wielkanocnie po raz drugi
Osłonki szydełkowe, które dostałam od Uli, już są zagospodarowane.
Miałam kilka ufarbowanych jajek, które akurat nadawały się na te ubranka. Już leżą sobie w koszyku i czekają na święta:
We wtorek coś mnie podkusiło i zrobiłam jajka ażurowe. Kiedy dzieci to zobaczyły, poprosiły, żeby wykonać po jednym dla ich nauczycielek. Owinęłam więc dodatkowe balony i wyliczyłam sobie, że w weekend je ozdobię. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w czwartek znajoma przypomniała mi o piątku, tym dzisiaj- 23 marca - jako o ostatnim dniu szkoły przed świętami!
Zupełnie mi to umknęło i cały ostatni tydzień wmawiałam moim dzieciom, że szkołą trwa jeszcze w kolejnym...
Zatem, czasu na ozdabianie nie miałam prawie wcale. Nie miałam też materiałów, poza tym, co w domu. Co wykombinowałam?
Na szybko wydziergałam motylki, całą masę, tyle, ile mi czas pozwolił...
Nie było mowy o zabawie w bardziej skomplikowane wzory!
Kiedy już miałam trochę szydełkowych owadów, przymocowałam je klejem do jajka. Można by było bawić się w przypinanie, ale podejrzewam, że w tej opcji są bezpieczniejsze z moimi dziećmi. Jest szansa, że dotrą do rąk nauczycielek w mało zmienionej formie:)
Dziewczyny same dopasowały sobie motylki do koloru jajek. Ulubiony kolor sprawdziły wcześniej z nauczycielkami.
Teraz same motylki... Wzór, a raczej film jest w linku. Bardzo dobrze opowiedziane i pokazane. Zrobisz jedno skrzydełko i już masz ideę, jak to idzie. W moim przypadku braku czasu było to rozwiązanie idealne.
wtorek, 20 marca 2018
Wielkanocnie po raz pierwszy
Zanim jednak przejdę do tematu Wielkanocy, coś innego:
W końcu odplamiłam, uprałam i uprasowałam, więc można się pochwalić.
Do tego - nie tworzą co prawda kompletu, ale też ładne - dwie haftowane serwetki-podkładki:
Jeszcze zbliżenie haftu z angielską "porcelaną":)
I pierwsze jajka:
Gotowane w cebuli, w znanych dobrze kolorach:
Wzory takie, jak przyszły mi do głowy w trakcie skrobania; niektóre, np. szyszka, wyszły przypadkowo. Piersza przypominała rybią łuskę bardziej niż szyszkę. Arturowi podoba się druga wersja zdecydowanie bardziej; mi chyba też.
Dzieci też próbują swoich sił - już 3 jajka zgniecione - wypadek podczas pracy. Wydawało im się, że to takie proste!
Próbowałam też , sprzedawanych w lidlu, barwników do jajek. Reklama głosi, że nadają się do barwienia i białych i brązowych jaj. Powiem tak: g...prawda. Z czterech kolorów: zielonego, różowego, żółtego i czerwonego najlepiej wyszedł czerwony(tak samo można sobie ufarbować w łuskach cebuli), różowy...jak cię mogę, ale szału nie ma, o żółtym nie wspomnę. Z zielonej farbki porobiły się farfocle i z koloru nici. Myślę, że na białych jajkach może wyszłoby to lepiej, ale już nie będę z tymi barwnikami eksperymentować.
Mam chęć popróbować z naturalnymi barwnikami, ale w sumie po co mi tyle jaj?
Tuż przed Wielkanocą zakwitło hippeastrum:
W tle widać ogołocone z liści, zimujące drzewko fuksji, które teraz służy za wieszak na styropianowe pisanki.
niedziela, 18 marca 2018
Jak błyskawica
Wczorajsze święto Św. Patryka przeminęło szybciuteńko i leniwie, a co najciekawsze, po raz pierwszy mój plan zdjęciowy nie wypalił.
Do południa byliśmy w domu, średnia ćwiczyła jeszcze grę na irlandzkiej "piszczałce", bo miała wystąpić na paradzie. O wskazanej przez szkołę godzinie, odwiozłam ją na miejsce zbiórki i spokojnie wróciłam do domu po aparat i ciepłe ubrania, wszak zawiewało chłodem i padały pierwsze płatki śniegu. Razem z mężem wyszliśmy o godzinie, która dawała nam czas na dojście do punktu końcowego parady, ustawienie się i spokojne robienie zdjęć tym, którzy dobili już do mety.
Jakież było moje zaskoczenie, kiedy w połowie drogi do celu minął nas wracający już, wystrojony na zielono, motor! Kiedy doszliśmy na miejsce, Monika już czekała na nas, a po paradujących nie było śladu.
Pierwszy raz nie zrobiłam zdjęć! a parada przeszła tak szybko przez całe miasto też chyba pierwszy raz.
Monika podzieliła się wrażeniami z marszu. Powiedziała, że ona nie zagrała ani jednej nutu tak, jak trzeba, bo paluch zamarzły jej na metalowym flecie; na dworze było wszak 3 stopnie i wiał naprawdę zimny wiatr. Po raz pierwszy od długiego czasu moje dziecko przyjęło z wdzięcznością kurtkę i czapkę. Na paradzie szła w mundurku i pelerynie, tak, jak widać na zdjęciu powyżej, więc kiedy dotarliśmy do niej, szczękała zębami.
To tyle o święcie Patryka....
W nocy spadł śnieg, znowu, ale tym razem topi się znacznie szybciej. Jest nadzieja, że może jutro zniknie... kwiatki znowu "przybetonował" do ziemi.... ten rok daje żonkilom w kość.
Dotarła do mnie przesyłka od Urszuli - wygrana z losowania! Jeszcze raz dziękuję. Twoje szydełkowe udziergi są piękne; już cieszę się na ubranie pisanek w szydełkowe koszulki.
Serwetkę od razu wykorzystałam do zdjęć moich nowych nabytków:
Z jaką starannością, dbałością o szczegóły zostało to namalowane:
I coś do kolekcji chińskiej:
czwartek, 15 marca 2018
Dzień Książki
W szkole podstawowej był obchodzony - trochę z opóźnieniem - Dzień Książki. Dzieci miały się przebrać za bohaterów ulubionych powieści. Okazuje się, że jest to jakiś problem, bo teraz książki nie są w modzie i jak nie ma filmu powiązanego z lekturą, to koniec!
Izabela, która lubi czytać, długo się nie zastanawiała, ale i tak posiłkowała się filmem, jeśli idzie o detale. Wybrała "Kroniki Narnii" i przebrała się za jedną z dziewczynek.
Gosia pomogła mi rankiem, zaplatając warkoczyki i komponując całą fryzurę Izki.
Niby niezbyt duża praca, ale oszczędziła mi czas. Po takich właśnie zachowaniach widzę, jak Gosia dojrzewa i coraz częściej zachowuje się dorośle, odpowiedzialnie.
Do stroju wykorzystałyśmy jedną z sukienek księżniczkowych - Iza tu się bulwersowała, że bohaterki miały takie zwykłe stroje, brązowe i szare, ale ostatecznie dała się namówić. Wytłumaczyłam jej, że nie jestem w stanie uszyć z dnia na dzień potrzebnej kiecki, a w książce dziewczynki przecież też brały udział w przyjęciach, więc taka suknia jest jak najbardziej na miejscu :)
Oczywiście detale były najważniejsze, czyli przywiązana do paska butelka z magiczną wodą i nóż.
W szkole dzieciaki nie miały pojęcia, co to są "Kroniki Narnii", ale to nie zniechęciło Młodej do tej książki.
Monika wybrała przebranie kota z książki/filmu o dwóch kotach - czarnym i białym. Pierwotnie miała być czarnym, ostatecznie została białym kocurem. Zdjęć nie ma, bo średnia przeżywa kryzys jeśli idzie o jej wygląd i fotografie.
Poniżej szczegóły wyposażenia Izabeli:
Noże wycięłam z tektury, okleiłam srebrnym papierem i wykończyłam brokatem. Z butelką było podobnie.
poniedziałek, 5 marca 2018
Kolejne prace
Żeby nie być monotematycznym i pisać tylko o śniegu, wstawiam moje zaległe prace.
Najpierw szalik zielony, który na wszelki wypadek jest w szafie, jako że święto Patryka nadchodzi. Wydziergałam go żeby po prostu był tylko na tę okazję, bo jakoś ten kolor nie podchodzi nikomu w naszej rodzinie.
Kolor jest zdecydowanie bardziej jak na dolnym zdjęciu. Może nie aż tak żarówiasty, ale nie stonowany.
Na jego zrobienie poszło mi 100g akrylu.
Zakończyłam komplety podkładek serduszkowych.
Jeden w odcieniach naturalnego lnu, chyba tak to mogę nazwać:
Drugi, to delikatny róż:
Wzór jest wspaniały do dziergania. Po zrobieniu pierwszej umiałam go częściowo, a po skończeniu drugiej podkładki, szydełkowałam już z pamięci. Nie ma w nim pomyłek, niedociągnięć, idealny.
W ten sposób powstałyb dwa prezentowe komplety; być może przeznaczę je dla nauczycielek...
niedziela, 4 marca 2018
Jeszcze trochę zimy
...którą zapamiętamy na trochę, tak, jak tamtą z 2010.
Uderzenie zimy w tym roku dało nam trochę popalić. I to nie ze względu na niskie temperatury, których nie da się znieść, czy zawieje śnieżne... Porównując to wszystko do Polski, to naprawdę byłoby nic, gdyby tutejsze służby drogowe były do tego przygotowane. Nie są, bo nie mamy takiej pogody regularnie, co roku.
W naszym miasteczku, drogi były tylko rozjeżdżone przez auta; dopiero 3 dnia zaczęli coś z tym robić, bo powstałe na środku koleiny "obsługiwały" jeden samochód. Gdy spotykały się dwa, trzeba było uciekać na bok, gdzie auto zaczynało lekki taniec.
Jak zaczęło padać we wtorek - w naszej okolicy - to z przerwami padało do piątku. Artur, którego głupia babka z biura firmy ściągnęła w czwartek do Dublina, do pracy, wrócił do domu w sobotę po 14-tej. Pracował, z małą przerwą - 48 godzin, bo nikt nie dojechał do pracy, albo po prostu nie chciało mu się jechać, choć mieszkał na miejscu. Pogoda była dobrą wymówką:)
My, będą w domu (od środy dzieci nie poszły już do szkoły)mieliśmy i prąd i wodę. W wielu domach padła elektryczność, a co za tym idzie - wszystko, w tym, najważniejsze - ogrzewanie, które często gęsto, sterowane jest elektrycznie.
Sklepy nie działały u nas od czwartku. Na szczęście my przeżywamy na wodzie, mleku, herbatach, owocach, warzywach i płatkach śniadaniowych:); do tego napiekłam się w tym czasie bułeczek drożdżowych co niemiara!!!
Na koszach śnieg po dwóch dniach. Trzeciego dnia już nawet zdjęć nie robiłam :) W niektórych miejscach spadło go podobno około 1 metra.
Wczoraj - sobota - kiedy firma ostatecznie znalazła kogoś na miejsce Artura, okazało się, że koleje dalej nie jeżdżą, co było dla mnie zagadką. Dlaczego pociągi nie jeżdżą, kiedy śnieg pada?
Firmowy samochód dowiózł A. jakieś 70km, a tam ja już odebrałam mojego przepracowanego męża:) i do wtorku ma wolne.
Podsumowując: przeszliśmy przez to wszystko lekką ręką. Dzieciaki miały co jeść i pić, mieliśmy prawie ciepło w domu, nie rozbiłam samochodu i zakopałam się tylko raz w śniegu(pomogli mi wyjechać), kwiatki w ogrodzie przeżyły i dzięki podpórkom nie połamały się całkowicie:)
Szczerze powiedziawszy jednak.... wolałabym na jakiś czas pożegnać się z zimą w Irlandii
Subskrybuj:
Posty (Atom)