Pokazywanie postów oznaczonych etykietą prezenty kulinarne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą prezenty kulinarne. Pokaż wszystkie posty

9 grudnia 2013

Kulinarne podarki vol. 10


Obawiam się, że może to być moja jedyna propozycja w tym roku na świąteczne prezenty kulinarne (choć coś mi jeszcze chodzi po głowie, no zobaczymy...), ale mam nadzieję, że znajdziecie coś ciekawego we wpisach z poprzednich lat:


 
 
Dzisiejsza propozycja jest bajecznie prosta do wykonania, jeśli sięgniecie po gotowy marcepan i kandyzowaną skórkę cytrusów (pomarańcza, cytryna, limonka - wszystkie się nadają). Jeśli podejdziecie do tematu ambitnie, to zróbcie Wasz marcepan domowy i skórkę - wtedy na pewno osiągniecie kulinarną nirwanę. 
 
Ja bez bicia przyznaję, że użyłam produktów sklepowych, ale za to uwinęłam się z czekoladkami w ok. 30 minut. Efekt smakowy jest jednak świetny, więc jeśli nie macie za dużo czasu, a chcecie sprawić komuś przyjemność ręcznie robionymi czekoladkami, to polecam ten przepis. 
 
 
 

27 lipca 2013

Konfitura morelowa - przepis podstawowy







24 lipca 2013

Konfitura z moreli z rozmarynem i różowym pieprzem



Obok korzennej konfitury z moreli z wodą różaną ta jest moją drugą ulubioną. Zrobiłam eksperymentalnie kilka słoiczków zeszłego lata, a w tym roku podwoiłam ilosć. Nie bójcie się proszę różowego pieprzu. Jest on lekko pikantny i słodkawy, jakby owocowy, łagodniejszy od pieprzu czarnego i bardziej aromatyczny. Pasuje idealnie do owocowych przetworów.  

12 lipca 2013

Chutney z agrestu z dodatkiem daktyli i suszonych śliwek




Przygotowuję się do licznych wizyt przyjaciół i rodziny tego lata - zapas dżemów, chutneyów, dojrzewające ciasto, tak aby nam starczyło i coś ze słoiczków zostało też na zimę i na prezenty dla smakoszy

Kupiłam na targu kilogram agrestu i miał być chutney, który już robiłam - chutney z agrestu, bardzo prosty. Tak się jednak składa, że dzień przed weekendową produkcją chuneya nastawiłam dojrzewające ciasto owocowe i zużyłam wszystkie rodzaje rodzynek, które miałam w domu oraz żurawinę i większość brązowego cukru. Jak może wiecie, mieszkam w środku pola. Do delikatesów mam 15km w jedną stronę - nie ma bata, że pojadę po cukier, czy rodzynki. Poza tym to wyzwanie zrobić chutney z tego, co się akurat ma w domu. To zrobiłam. Po ugotowaniu smakował dobrze, choć był mocno octowy. Jestem pewna, że po 4-6 tygodniach dojrzewania będzie tylko lepszy. Zaufacie mi kolejny raz?


13 kwietnia 2013

Dukkah z pistacjami i mietą




Dukkah to mieszanka posiekanych orzechów czy też migdałów z sezamem i różnymi przyprawami popularna w Egipcie i Syrii. Podejrzewam, że przepisów na nią jest tyle, co przepisów na bigos i każdy, kto ją przygotowuje ma swój ulubiony zestaw i proporcje składników. Nigdy nie jadłam dukkah przywiezionej z jednego z tych krajów i pewnie szybko nie spróbuję (chyba, że ktoś mi przywiezie suwenir), bo jestem z tej frakcji emigracji, która nie lata na wczasy all inclusive do Egiptu, a namiętnie zwiedza Zjednoczone Królestwo (w tym roku Zewnętrzne Hebrydy, juhu!). Dukkah zrobiłam sama, bo to prościzna. Czy ma wiele wspólnego z tymi "oryginalnymi"? Mam nadzieję, że tak.

17 grudnia 2012

Kulinarne podarki vol. 9



To ostatnia w tym roku propozycja na świąteczny prezent kulinarny. Skórki pomarańczowe pojawiały się na wielu anglojęzycznych i polskich blogach kulinarnych, a ja zrobiłam je pierwszy raz, dodałam od siebie sproszkowany imbir, aby nadać im jeszcze więcej zimowych nut, a jak pomyślę, ile skórek pomarańczowych wylądowało w śmietniku, to trochę jestem zła na siebie. Od dziś będę kandyzować przynajmniej część z nich. Oblane czekoladą i zapakowane w torebki mogą być całkiem smacznym prezentem. 

A czy Wy przygotowaliście jakieś prezenty kulinarne z okazji nadchodzących świąt?


3 grudnia 2012

Kulinarne podarki vol. 8



Znowu nastał ten czas w roku. Czas zabrać się za przygotowanie prezentów kulinarnych, którymi będziecie mogli obdarować smakoszy. A co można podarować serowym smakoszom, poza dobrym serem oczywiście? Dodatek do sera - domowy chutney.


27 sierpnia 2012

Ge-nia-lna! Konfitura morelowa jakiej nie znałam



Konfiturę morelową zrobiłam pierwszy raz w życiu. Przez lata zachwycałam się konfiturą pewnej znanej firmy, a którą pierwszy raz z Francji przywieźli moi rodzice pod koniec lat osiemdziesiątych. Wtedy to był szok smakowy, szczególnie w porównaniu do dość przaśnych dżemów i marmolad dostępnych na rynku. Morelowa konfitura była dla mnie jak szczyt egzotyki. Tak więc gdy pojawiła się ona na polskim rynku, to kupowałam ją dość regularnie. Ostatnio mi jednak nie smakowała. Zepsuła się? Mój smak się zmienił? Nie wiem. Wiem tylko, że w sklepie zobaczyłam przecenione, bardzo dojrzałe morele i kupiłam kilogram, aby zrobić podejście do własnej konfitury. 

Tego samego dania zajrzałam na forum kulinarne i znajomy podał tam przepis na konfiturę z korzennymi przyprawami i wodą różaną (której jestem wielką fanką). Połączenie mi nieznane i bardzo intrygujące. W domu zajrzałam z ciekawości do "The Flavour Thesaurus" autorstwa Niki Segnit  i tam morele występują obok korzennych przypraw oraz róży. Tego samego wieczoru nastawiłam konfiturę. A wczoraj pobiegłam dokupić moreli i właśnie druga partia pyrka powoli na piecu. 


Korzenna konfitura z moreli z wodą różaną 

3 słoiczki (każdy ok. 200ml) 

1 kg dojrzałych moreli, wypestkowanych, pokrojonych na pół 
½ kg białego cukru 
½ łyżeczki mielonego cynamonu 
¼ łyżeczki mielonych goździków 
1 zielony kardamon, obrany z łupiny, a czarne kuleczki zgniecione w moździerzu
1 łyżeczka wody różanej do celów spożywczych 

Połówki moreli zasypać cukrem w rondlu, przykryć i zostawić na całą noc. 

Następnego dnia dodać przyprawy i wstawić na namniejszy możliwy ogień. Smażyć przez ok. 2 godziny, mieszając od czasu do czasu. Wyłączyć, przykryć i zostawić. 

Następnego dnia powtórzyć smażenie na minimalnym ogniu, przez 2 godziny, po czym wyłączyć i zostawić. 

Trzeciego dnia powtórzyć smażenie przez 2 godziny, ale pilnować już bardziej, bo masa będzie gęsta i będzie łatwo o przypalenie, tak więc trzeba mieszać dość regularnie. Na ostatnie smażenie dodać wodę różaną - ja dałam ją na ostatnie pół godziny, bo nie chciałam, aby aromat bardzo wyparował. 

Gorącą konfiturę przełożyć do świeżo wyparzonych i jeszcze ciepłych słoiczków, zakręcić je, postawić do góry dnem na blaszce wyłożonej ściereczką i wstawić do piekarnika nagrzanego do 120 stopni C. Po ok. 20 minutach wyłączyć piekarnik i pozostawić słoiczki (w zamkniętym piekarniku!) do całkowitego ostygnięcia. Przechowywać w chłodnym i ciemnym miejscu.

Nie wiem jak długo można trzymać, ale u mnie na pewno znikną w ciągu 3-6 miesięcy.

14 grudnia 2011

Kulinarne podarki vol. 7




Dla szybkiego poglądu wszystkim zainteresowanym robieniem kulinarnych prezentów świątecznych podaję odnośniki do poprzednich sześciu wpisów:

Likier pomarańczowy arancello z korzennymi przyprawami
Sól miętowo - rozmarynowa 

A dziś orzechy i migdały w jednej z moich ulubionych form, czyli słodko - pikantnej glazurze. W internecie jest sporo przepisów na tego typu smakołyki, ja jednak wypracowałam swoją ulubioną mieszankę przypraw, której używam też do aromatyzowania popcornu. I sekretem jest też solone masło. Zachęcam do zrobienia, może nawet jako przekąskę, choć te orzechy zapakowane do ładnych słoiczków moim zdaniem stanowią ciekawy i smaczny prezent.


Słodko - pikantna mieszanka orzechowa 

2 porcje 

200g dowolnych orzechów i/lub migdałów (na potrzeby tego wpisu użyłam 100g połówek włoskich orzechów i 100g całych, nieblanszowanych migdałów)
ok. 30g solonego masła, stopionego
1 łyżka oleju słonecznikowego
¼ łyżeczki pieprzu cayenne
¼ łyżeczki mielonego kuminu
¼ łyżeczki wędzonej papryki w proszku 
½ łyżeczki mielonego cynamonu
1 płaska łyżeczka przyprawy korzennej (użyłam mixed spice, może być przyprawa do piernika)
2 łyżki płynnego miodu
2 łyżeczki ziaren sezamowych 

Piekarnik nagrzałam do 150 stopni C i wyłożyłam dużą blaszkę papierem do pieczenia.

W misce wymieszałam masło ze wszystkimi przyprawami, olejem, jedną łyżką miodu, następnie dorzuciłam orzechy i migdały. Dokładnie wymieszałam, aby masa pokryła orzechy i migdały, następnie wyłożyłam je na blaszkę, w jedne warstwie, starając się zachować między nimi małe odstępy.

Wstawiłam do piekarnika na 10 minut, a po tym czasie skropiłam resztą miodu i piekłam kolejne 5 minut. Następnie posypałam sezamem i piekłam jeszcze 5 minut. Trzeba kontrolować piekarnik, bo miód lubi się przypalić i być gorzki.

Po upieczeniu od razu wyciągnęłam blaszkę z piekarnika i odstawiłam do całkowitego ostygnięcia.

Orzechy i migdały przełożyłam do słoiczków i szczelnie je zakręciłam. Myślę, choć jeszcze nie próbowałam, że szczelnie zamknięte powinny wytrzymać przez ok. miesiąc.

10 grudnia 2011

Kulinarne podarki vol. 6

Oj, jestem złą, złą blogerką. W zeszłym roku byłam lepiej zorganizowana i udało mi się przedstawić Wam aż pięć propozycji na kulinarne prezenty świąteczne.* Pamiętacie je jeszcze? Wklejam odnośniki do nich, może komuś się przydadzą i w ty roku, może ktoś przeoczył, może są tu nowi czytelnicy.  


W tym roku najprawdopodobniej dorzucę tylko dwie propozycje, ale serdecznie zapraszam do obejrzenia całego działu "prezenty kulinarne", bo oprócz wyżej wymienionych są inne (niestety sezonowe) chutneye, ale i kruche ciasteczka, które z powodzeniem piekłam do świątecznych paczek. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby o tej porze roku wykonać np. karmelizowaną cebulę, która w niektórych delikatesach potrafi być dość droga. Zachęcam gorąco do zrobienia prezentów własnoręcznie - dla wielu foodies (czy ktoś wymyślił już polski odpowiednik?) takie prezenty to wielka frajda - zarówno robić je i dostawać w prezencie. Ale dosyć tego wstępu i tłumaczenia się. Czas na pierwszą w tym sezonie propozycję.

Jest to likier, na który przepis znalazłam w jakimś starym numerze "Good Food", oczywiście nie byłabym sobą, gdybym go nie zmieniła. Nazwany został arancello, gdyż przypomina trochę znany likier z cytryn - limoncello, ale ma dodatek korzennych przypraw. W sam raz na zimowy wieczór.


Likier pomarańczowy arancello z korzennymi przyprawami

ok. 0.75l

skórka obrana cienko z 5 małych pomarańczy (bez tej białej warstwy)
mały kawałek kory cynamonowej 
laska wanilii, nacięta (opcjonalnie)
3 strączki kardamonu (użyłam zielonego)
5 goździków
500ml czystej wódki
250g drobnego cukru
250ml wody

Skórkę pomarańczową, cynamon, wanilię, kardamon i goździki zalałam w słoiku wódką i zamknęłam szczelnie. Zostawiłam na 7 dni, codziennie wstrząsałam lekko słoikiem.

Po tym czasie do słoika dodałam wodę z rozpuszczonym w niej cukrze i zamknęłam na kolejne 5 dni, codziennie potrząsając lekko słoikiem.

Przecedziłam do butelki, zachowując korę cynamonową i dwa paski skórki pomarańczowej, jako element dekoracyjny. Można dorzucić goździki czy strąki kardamonu do dekoracji, jak ktoś ma ochotę.

* już wiem, czemu w zeszłym roku miałam więcej czasu! Nawaliło śniegu, w związku z małym ruchem w biznesie szef nas puszczał do domu ok. 16, także dlatego, żebyśmy gdzieś nie utknęli w jakiejś zamieci, a centrum fitness było w ogóle nieczynne wieczorami.  Tak było! (kiedy tu był ten brzeziniak, co co już teraz nie ma ;) )

25 lipca 2011

O chutneyu, śliwkach, Hugh i zaufaniu


 


Zaufałam przepisowi Hugh Fearnley-Whittingstalla, który opublikował The Guardian , ale zapomniałam kupić jabłka. Zaufajcie mi proszę, że ten chutney chociaż ze zmienioną recepturą, może się udać. Choć o smaku tego przetworu będę Wam mogła napisać dopiero za 2-3 miesiące, jak smaki dojrzeją i zniknie mocny octowy zapach. Choć przyznaję, że smakował mi już na ciepło, ale ja lubię ocet...

Ponieważ zapomniałam o jabłkach, które są bogate w pektyny, to do chutneya dodałam ok. 70 pektyn w płynie. Zmieniłam też nieco proporcje śliwek świeżych do suszonych. Jeśli jesteście szczęściarzami z własnym sadem, pamiętajcie, że na chutney idealnie nadają się owoce nie pierwszej jakości, które już spadły, może nieco się obiły. Myślę, że różne rodzaje śliwek się nadadzą, ja nie wiem, którego gatunku użyłam, bo na targu nie było informacji i zapomniałam spytać. Myślę, że powtórzę ten chutney z innych odmian, późno sierpniowych lub wrześniowych.


Lekko pikantny chutney ze śliwek

1.1kg śliwek, waga po wypestkowaniu, pokrojonych w ćwiartki
180g śliwek suszonych, pokrojonych z grubsza
300g cebuli, obranej i pokrojonej w kostkę 
kawałek świeżego imbiru wielkości kciuka, obranego i drobno posiekanego
400g brązowego, ciemnego cukru
400ml octu (miałam mieszankę czerwonego winnego i słodowego)
2 łyżeczki płatków chilli
2 łyżeczki ziaren gorczycy
1 łyżeczka ziaren pieprzu, z grubsza rozdrobionych
sól
ok. 70g pektyn w płynie

Wszystkie składniki oprócz pektyn umieściłam w garnku z grubym dnem, zagotowałam, zmniejszyłam ogień do minimum i gotowałam przez ok. 2 godziny. Mieszałam od czasu do czasu, szczególnie pod koniec gotowania, gdy chutney jest gęsty i może się przypalić. Ściągnęłam z ognia, spróbowałam, czy nie potrzebuje więcej soli i dodałam pektyny. Wymieszałam dokładnie.

Gorący przełożyłam do wysterylizowanych słoiczków, zakręciłam, odwróciłam do góry nogami i zostawiłam do ostygnięcia. Nie pasteryzowałam, ale jeśli chcecie trzymać go dłużej niż 6-9 miesięcy, to na wszelki wypadek bym pasteryzowała. Nasz zniknie na pewno do końca roku. Przechowuję w ciemnym i zimnym miejscu.
AKTUALIZACJA: już po degustacji - chutney jest rewelacyjny!

2 lipca 2011

Czy aby nie wpuszczam Was w maliny?





















Albo może powinnam spytać: czy nie wpuszczam Was w agrest? Na blogu prezentuję potrawy, które przygotowałam i zjadłam, co więcej, smakowały mi i z czystym sumieniem je polecam. Dzisiaj będzie inaczej - sama zrobiłam, ale nie miałam jeszcze okazji spróbować. Chutney musi bowiem dojrzeć, smaki przegryźć się, mocny octowy posmak złagodnieć. Próbowałam go jednak na ciepło i mimo silnego octowego zapachu, który wiem, że i tak się ulotni, kombinacja przypraw i agrestu bardzo mi się spodobała. Nie miałam ochoty czekać do przyszłego roku z tym przepisem. Postanowiłam zaryzykować, może i Wy zaufacie moim zmysłom i zrobicie taki, lub podobny jeszcze w tym sezonie.

Idealnie byłoby zapomnieć o chutneyu na 3 miesiące, ale myślę, że 6-8 tygodni powinno wystarczyć. Mam nadzieję, że z kawałkiem sera to będzie kulinarne niebo. Na 100% sprawa wyjaśni się w pełni około września. Na pewno dam znać, mam nadzieję, że wtedy nie będę musiała ratować nadszarpniętej 2 miesiące wcześniej reputacji.

Improwizowałam ze składnikami na chutney z agrestu z sieci sklepów Waitrose, a także oparłam się na kilku innych znalezionych na angielskojęzycznych stronach.


Chutney z agrestu 


2½ słoiczka, o pojemności 190ml 


400g agrestu, ogonki usunięte
1 duża cebule, obrana i pokrojona w kostkę
garść sułtanek 
150g lepkiego brązowego cukru
180ml octu słodowego *
łyżeczka soli
½ łyżeczki mielonego imbiru
łyżeczka ziaren gorczycy
¼ łyżeczki pieprzu cayenne

Wszystkie składniki umieściłam w garnku z grubym dnem, zagotowałam, zmniejszyłam ogień do minimum i gotowałam przez ok. półtorej godziny. Mieszałam od czasu do czasu, bardzo delikatnie, aby za mocno nie rozwalić agrestu, szczególnie pod koniec gotowania, gdy chutney jest gęsty i lubi się przypalić.

Gorący przełożyłam do wysterylizowanych słoiczków, zakręciłam, odwróciłam do góry nogami i zostawiłam do ostygnięcia. Nie pasteryzowałam, bo zjemy je na pewno w ciągu najbliższych 3-4 miesięcy. Przechowuję w ciemnym i zimnym miejscu.

Degustacja ok. września. Trzymajcie kciuki!

* malt vinegar, ocet maltozowy - dużo delikatniejszy niż polski spirytusowy, jeśli go nie macie, myślę, że jabłkowy, albo winny dadzą radę, ale zmniejszyłabym nieco jego ilość, lub rozcieńczyła delikatnie wodą. Użyłam słodowego ciemnego, stąd taki intensywny kolor końcowego wyrobu.

AKTUALIZACJA: już po degustacji - chutney jest rewelacyjny!

15 grudnia 2010

Kulinarne podarki vol. 5




Ześwirowałam. Znowu zrobiłam smakową sól. Nie mogłam się powstrzymać, kiedy powąchałam świeży rozmaryn, a w pamięci miałam resztkę mięty, którą kupiłam do obiadu (a dokładnie tego makaronu), a która pałętała się drugi dzień w lodówce bez pomysłu na wykorzystanie. Następnego dnia przygotowałam więc sól świetną do jagnięciny, a w weekend już udało mi się ją przetestować - okazało się, że pasuje także idealnie do pieczonych ziemniaków.

Ptasia kilka dni temu napisała mi o soli świerkowej, czy sosnowej, a mnie na myśl przyszły od razu odświeżacze do WC z lat osiemdziesiątych. Otóż chyba muszę cofnąć te słowa, bo czymże pachnie rozmaryn, jak nie właśnie czymś leśnym, choinkowym? A mimo to, sól jest fantastyczna. I ten kolor!


Sól miętowo - rozmarynowa


ok. 8 łyżek soli gruboziarnistej (lub w płatkach)
ok. 2 łyżki igieł świeżego rozmarynu
ok. 2 łyżki listków świeżej mięty

Wszystkie składniki umieściłam w robocie kuchennym i zmieliłam, ale nie za drobno. Zioła były zmielone dość drobno, natomiast sól zachowała jeszcze nieco grubości. Możecie oczywiście zmielić ją na proszek.

Sól rozłożyłam na blaszce wyłożonej papierem i umieściłam w piekarniku, z którego akurat wyciągnęłam upieczone ciasto. Wyłączyłam więc piekarnik, ale był on ciągle nagrzany do ok. 175 stopni C. Umieściłam w nim sól i zostawiłam zamknięty. Trzy razy, co ok. 10 minut przemieszałam sól, aby równomiernie wysychała. Gdy piekarnik zupełnie wystygł, sól była sucha, więc przełożyłam ją do czystego, suchego słoiczka.

Naprawdę myślę, że to ostatnia sól smakowa. (przynajmniej na obecną chwilę... Kto wie, czy znowu mnie nie natchnie?)

13 grudnia 2010

Kulinarne podarki vol. 4



Siedzę właśnie ciągle rozsmakowana w leniwym niedzielnym śniadaniu i najlepszym dżemie jaki dotąd własnoręcznie przygotowałam. Nie jest zbyt słodki, a kwaskowato - goryczkowy, ma ciekawą nutę kardamonu, głównie w zapachu. Myślę, że to ciekawa propozycja szczególnie dla tych, którzy lubią typową angielską marmoladę - skórka pomarańczowa podkręca dodatkowo smak tego dżemu.

Myślę, że póki świeża żurawina jest w sprzedaży, to będę musiała powtórzyć produkcję tego dżemu, bo słoiczki napełnione tym z wczorajszej produkcji na pewno wypełnią koszyczki z zestawami świątecznymi dla znajomych. Uważam, że jest to świetny podarek kulinarny i podciągam pod tegoroczną serię. Znowu żurawina? Cóż poradzę na to, że kojarzy mi się bardzo zimowo? Poza tym naprawdę jestem dumna z tego dżemu, więc chcę się nim podzielić z innymi. Za inspirację dziękuję ślicznie Roseanne z Kuchennych Pogaduszek.




Dżem żurawinowo - pomarańczowy z nutą wanilii i kardamonu


ok. 5 słoiczków, każdy 190ml

500g świeżej żurawiny
1 duża pomarańcza
500g cukru
ziarenka z laski wanilii (albo łyżeczka ekstraktu naturalnego waniliowego)
3 sztuki kardamonu
sok z połowy cytryny
125ml pektyn w płynie (opcjonalnie, ja dodałam, bo chciałam mieć mało płynną konsystencję, bez pektyn uzyskacie coś w rodzaju konfitury; możecie także użyć cukru żelującego, który ma dodane pektyny)

Obieraczką do warzyw obrałam skórkę z pomarańczy, w miarę cienko i pokroiłam ją na wąskie paseczki.

Z łupinek kardamonu wyciągnęłam czarne ziarenka i utłukłam je w moździerzu na proszek.

W dużym garnku umieściłam żurawinę, zasypałam cukrem, dodałam skórkę z pomarańczy i wycisnęłam z niej cały sok. Dodałam sok z cytryny, wanilię, kardamon i zagotowałam. Zmniejszyłam ogień i gotowałam odkryte, aż większość żurawiny się rozpadła (uwielbiam ten odgłos, gdy pęka podczas gotowania!).

Ściągnęłam z ognia, dodałam pektyny i dokładnie wymieszałam. Jeszcze ciepłe przełożyłam do wysterylizowanych gorących słoiczków, zakręciłam i odstawiłam do góry nogami, aż całkowicie wystygły.

Szczerze mówiąc, nie wiem jak długo można je przechowywać (ale myślę, że 3 miesiące na pewno), natomiast wiem na pewno, że dżem jest pyszny i znika dość szybko...

9 grudnia 2010

Kulinarne podarki vol. 3




Wobec popularności odcinka pierwszego tej serii, czyli tej soli cytrynowo - tymiankowej, postanowiłam przygotować kolejną sól smakową, którą będziecie mogli dołączyć do zestawu, albo po prostu zrobić ją dla kogoś kto nad ziołowe stawia sobie wyżej aromaty przypraw. Ta sól powinna dobrze sprawdzić się w daniach z wieprzowiną, rybnych czy warzywnych.

Sole smakowe robione w domu dają setki możliwości, wystarczy użyć wyobraźni, lub poszperać w pamięci, czym najbardziej lubimy przyprawiać ulubione dania. Zapewne nie jest to moje ostatnie słowo... znaczy sól! Tyle, że nie wiem, czy dam radę jeszcze jakąś pokazać przed świętami. Pamiętajcie zatem - ogranicza Was tylko Wasza wyobraźnia i zasoby przypraw i ziół!



Sól cytrynowa z koprem włoskim, chilli i pieprzem syczuańskim


ok. 10 łyżek gruboziarnistej soli morskiej
skórka z jednej cytryny, dość cienko obrana
1 suszona papryczka chilli
2 łyżki pieprzu syczuańskiego
2 łyżki nasion fenkułu (kopru włoskiego)

Skórkę cytrynową pokroiłam na niedużą kostkę i wstawiłam na blaszce do piekarnika, który nastawiłam na ok. 100 stopni C. Suszyłam przed około kwadrans, wyłączyłam piekarnik i w zamkniętym zostawiłam skórkę cytrynową, aż zupełnie wystygł. W tym czasie skórka wysuszyła się.

Umieściłam ją w mini robocie kuchennym z resztą przypraw i zmieliłam z grubsza. Możecie użyć moździerza, tyle że ucieranie przypraw zajmie więcej czasu. Dodałam sól i mieliłam do utrzymania pożądanej grubości. Tę sól w przeciwieństwie do poprzedniej zmieliłam od razu, aby zapachy przypraw ją przeniknęły i była gotowa do użycia.

Zamknęłam w szczelnych, suchych, czystych słoiczkach.

6 grudnia 2010

Kulinarne podarki vol. 2

Idąc za ciosem i biorąc pod uwagę, że czas leci jak szalony pokazuję dziś kolejną, pyszną rzecz, która możecie zrobić sami i podarować bliskim. Podobny przepis widziałam w grudniowym wydaniu "Good Food", ale w przeszłości robiłam niemal taki sam chutney do użycia bieżącego, głównie do pieczonych mięs i nie pakowałam go w słoiczki. Tym razem postanowiłam zrobić go wcześniej i pozostawić parę tygodni, aby smaki się przegryzły.

To obok tej soli moja kolejna propozycja na kulinarne podarki świąteczne. Zapraszam!





Chutney z żurawiny i jabłek

ok. 4 słoiczki 200ml

3 duże, kwaskowe, twarde jabłka
1 twarda gruszka
1 duża biała cebula
350g świeżej żurawiny
kawałek świeżego imbiru, wielkości orzecha włoskiego
ok. 150g cukru
ok. 100ml octu jasnego winnego lub jabłkowego
kilka kulek czarnego pieprzu

Jabłka i gruszkę obrałam, pozbyłam się gniazd nasiennych, pokroiłam w niedużą kostkę. Cebulę obrałam i pokroiłam w półplasterki. Imbir obrałam i drobno posiekałam.

W rondlu umieściłam wszystkie składniki, oprócz żurawiny. Zagotowałam, zmniejszyłam ogień i odkryte gotowałam, aż cebula i jabłka były miękkie, a większość płynu wyparowała. Dodałam żurawinę i od czasu do czasu mieszając delikatnie trzymałam na ogniu jeszcze 10 minut. Część żurawiny może się rozpaść, dobrze byłoby, gdyby część pozostała w całości.

Gorący chutney przełożyłam do wysterylizowanych słoiczków, dokładnie zakręciłam i pozostawiłam do góry nogami do ostygnięcia. Chutney należy przechowywać w ciemnym, chłodnym miejscu i spożyć do 6 miesięcy. Smaki przygryzają się po minimum 2-3 tygodniach i wtedy jest on najlepszy do spożycia.

4 grudnia 2010

Kulinarne podarki vol. 1



Kilka tygodni temu ubolewałam nad faktem, że prawdopodobnie nie będę miała zbyt wiele do pokazania na blogu w klimatach około świątecznych. Nie mam zbyt czasu na praco i czasochłonne dania, które zwykle królują na stole w moim rodzinnym domu, a i nie mam też niejednokrotnie części składników, aby je ugotować. Zresztą i tak najlepiej zawsze smakuje u Mamy i jak człowiek z daleka od domu i tęskni, to mu się nawet specjalnie nie chce kombinować w kuchni. Przynajmniej ja tak mam.

Nie chciałam Was zawieść Drodzy Czytelnicy i dlatego zmobilizowałam się na razie do wykonania dwóch kulinarnych pyszności w słoikach, które mogą stanowić ciekawe prezenty kulinarne. Wiem, że są osoby, które wyjątkowo cenią sobie takie podarki. Na pewno pomogła mi w tym fatalna pogoda - od wtorku kończę pracę wcześniej i odwołują mi codziennie siłownię i basen, więc przymusowo siedzę w domu. Postanowiłam więc zakasać rękawy i coś przygotować.

Dziś będzie pierwszy z nich, do którego natchnął mnie Jamie O. Pod koniec października na wyprzedaży kupiłam młynek z solą sygnowany jego imieniem i nazwiskiem. Nie byle jaką solą, bo z dodatkiem tymianku i skórki cytrynowej. Oszalałam na jej punkcie i ponieważ powoli mi się kończy i nie wiem, czy uda mi się znowu ją kupić, postanowiłam postudiować dokładnie etykietę i sama zrobić podobną mieszankę. Oto co mi wyszło:



Prawda, że ładna? A jaka pyszna! Do dań mięsnych, warzywnych, do zup, do ryb. Sypię ją ostatnio do wszystkiego. Zapakowana w ładny słoiczek jest oryginalnym prezentem kulinarnym. A być może do kompletu uda Wam się dokupić jakiś ciekawy młynek? Myślę, że obdarowanej osobie będzie miło, że wykonaliście coś własnoręcznie.


Sól cytrynowo - tymiankowa


ok. 10 łyżek gruboziarnistej soli morskiej (lub soli w płatkach)
ok. 30 g świeżego tymianku (zwykłego lub cytrynowego)
1 liść laurowy
skórka obrana z jednej cytryny, możliwie cienko, biała błona pod spodem jest gorzka

Piekarnik nagrzałam do ok. 100 stopni C.

Skórkę z cytryny pokroiłam na nieduże kwadraciki i ułożyłam na blaszce do pieczenia wyłożonej pergaminem. Obok rozłożyłam tymianek i dodałam liść laurowy. Trzymałam w piekarniku, aż tymianek był zupełnie suchy, obracając go raz podczas suszenia.

Tymianek i liść laurowy wyciągnęłam, piekarnik wyłączyłam i zostawiłam skórkę cytrynową w jego środku, aż zupełnie wystygł. Po tym czasie skórka była już zupełnie sucha.

Listki tymianku delikatnie strzepnęłam z gałązek do soli, jeśli jakieś gałązki wpadły do miseczki z solą wyciągnęłam je. Do soli pokruszyłam też liść laurowy. Dodałam skórkę cytrynową i wymieszałam.

Rozłożyłam do małych słoiczków i szczelnie zakręciłam.

Możecie oczywiście całość zmielić i wtedy otrzymacie smakową sól gotową do użycia.

1 listopada 2010

Ciasteczka z przypadku




Trochę przez przypadek, trochę z lenistwa wyszły mi ostatnio całkiem dobre ciastka. A to dlatego, że miałam się zabrać za zrobienie ciasteczek maślanych (shortbread) z guzikami ciemnej czekolady, które ostatnio trzaskałam co weekend, ale okazało się, że mam ich za mało na ilość ciasta, na które już miałam w misce odmierzone ingrediencje. Do sklepu mam daleko, nie ma mowy o wyprawie po jeden brakujący składnik. Przekopałam szafkę i znalazłam napoczęte opakowanie suszonej żurawiny. Zaryzykowałam i oto na stole pojawiły się nasze najnowsze ulubione kruche ciasteczka. Zastąpiły (myślę, że na długo, na pewno na jesień i zimę, bo żurawina bardzo kojarzy mi się z tym czasem w roku) lawendowy shortbread. Lubimy je szalenie, bo słodycz ciasta jest zrównoważona gorzką czekoladą i kwaśną żurawiną. Mam nadzieję, że i Wam przypadną do gustu.


Ciasteczka maślane z ciemną czekoladą i żurawiną

375g mąki pszennej
250g masła niesolonego, pokrojonego w małą kostkę
125g cukru drobnego
garść małych guzików z ciemnej czekolady
garść suszonej żurawiny

Mąkę przesiałam i wymieszałam z cukrem. Dodałam masło i szybko zagniotłam ciasto. Pod koniec zagniatania dodałam guziki czekoladowe oraz żurawinę.

Uformowałam długi wałek i zawinęłam go w folię spożywczą. Włożyłam do lodówki.

Piekarnik nagrzałam do 140 stopni. Blaszkę do pieczenia wyłożyłam papierem. Wałek ciasta pokroiłam na ok. 7mm plasterki i ułożyłam je, niezbyt ciasno na blaszce. (piekłam je w dwóch porcjach, bo wychodzi ich sporo)

Piekłam przez 15 minut i delikatnie szpatułką przenosiłam na kratkę. Ciastka po upieczeniu są dość miękkie i łamliwe, trzeba uważać przy przenoszeniu ich na kratkę. Po ostygnięciu twardnieją lekko i nie kruszą się. Można przechowywać je do tygodnia, najlepiej w szczelnym pojemniku.

17 sierpnia 2010

Bliskie spotkania trzeciego stopnia




Jako, że całe życie mieszkałam w mieście i nie miałam rodziny na wsi, do której mogłabym jechać na wakacje, to nie miałam dużego doświadczenia z żywym inwentarzem dopóki nie przeprowadziłam się na wieś.

Mój pierwszy kontakt z kozą miał miejsce w okolicznościach... służbowych. W obecnej firmie, zanim dostałam pracę na pełen etat w księgowości, pracowałam przez cztery miesiące dwa razy w tygodniu i robiłam różne drobne roboty - przynieś, podaj, pozamiataj. Albo posortuj pocztę. Albo zrób wpłaty do banku. Albo pojedź i zrób zdjęcie nieruchomości, którą mamy do sprzedania, czy wynajęcia.

W rejonie, w którym mieszkam i pracuję szalenie popularne jest przerabianie starych kaplic, kościołów czy stodół albo stajni na domy. Dlatego też nikogo nie dziwią oferty sprzedaży stodoły (kamienne ściany, dach z kamiennych dachówek, czasem wybrakowany i nic więcej - zero okien, zero drzwi) za pieniądze, za które 20km dalej można kupić gotowy dom. Ktoś musiał przygotować ofertę dla potencjalnych klientów i potrzebował zdjęcia pewnej stodoły z pozwoleniem na przerobienie na dom. I padło na mnie.

Wjechałam w środek pola i wysiadłam z samochodu. Nie miałam kaloszy, więc w szpileczkach raz po raz wbijałam się w miękki grunt. Udało mi się zrobić kilka dobrych zdjęć i już miałam wracać do samochodu, kiedy poczułam, że coś mnie szarpie za spodnie. Koza próbowała je zjeść. A druga na mnie tupała. Zaczęłam odganiać tę pierwszą, ale chyba ją to jeszcze bardziej zachęcało. Czym prędzej uciekłam do samochodu i wróciłam do biura w oślinionych spodniach.

Do dziś nie ufam kozom, ale sery kozie wcinam na potęgę. A do kozich i innych serów pasuje idealnie karmelizowana cebula. A jeśli taka cebula dojrzeje kilka tygodni w słoikach, to dopiero palce lizać.

Przepis improwizowany i zdecydowanie do powtórki, bo właśnie otwarłam ostatni słoiczek. Jako, że sery u nas goszczą często, to cebula schodzi bardzo szybko i moja pierwsza porcja zrobiona z kilograma cebuli zniknęła w mig. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba miałam 6 słoiczków o pojemności 190ml. Niech Was nie kusi otwierać słoiczki wcześniej niż 4-6 tygodni po zawekowaniu. Ta cebula musi dojrzeć, otwarta wcześniej może Was zawieść.


Karmelizowana czerwona cebula

1kg czerwonej cebuli
ok. 50g masła (użyłam klarowanego)
ok. 150ml czerwonego octu winnego
ok. 100ml czerwonego wytrawnego wina
ok. 300g ciemnego cukru muscovado
dwie garści suszonej żurawiny
pół łyżeczki mielonej chilli
odrobina soli

Cebulę obrałam i pokroiłam na półplasterki. W dużym garnku z grubym dnem rozgrzałam masło i dodałam cebulę. Smażyłam na małym ogniu, mieszając, przez ok. 15 minut. Cebula ma być miękka i szklista, nie brązowa.

Następnie dodałam cukier, delikatnie wymieszałam i trzymałam na ogniu przez ok. 10 minut, po czym resztę składników i wymieszałam. Trzymałam na ogniu przez kolejne 15 minut. Część płynów musi odparować, więc można zwiększyć ogień, ale pilnować, aby nic się nie przypaliło.

Gorącą cebulę przełożyłam do wyparzonych słoiczków, zakręciłam i wstawiłam do góry nogami do garnka wyściełanego ściereczką. Zalałam wodą do połowy wysokości i gotowałam przez 10 minut. Ostudziłam i przechowywałam w ciemnym, chłodnym miejscu.

Do cebuli można dodać zioła, idealnie pasuje tymianek, ale ja wolę mieć bardziej neutralną cebulę, a zioła dodawać wg uznania przed podaniem.

23 lipca 2010

Lawenda z Yorkshire - czy to nie brzmi dziwnie?




Najprawdopodobniej kiedy myślicie “lawenda” to do głowy od razu przychodzi Wam “Toskania”, czy “Prowansja” (niektórym "mydło" czy "mole", ha, ha, ha!). Pomyślelibyście “Yorkshire”? Szczerze wątpię.


Kiedy w ręce wpadła mi ulotka reklamująca “Yorkshire Lavender” (Lawenda z Yorkshire) wiedziałam, że muszę odwiedzić to miejsce jak najszybciej. Przyznaję, że mam małą obsesję na punkcie lawendy – jeden z naszych pokoi pomalowany jest na lawendowo, w domu mam porozwieszane w rożnych miejscach woreczki z lawendą, nie wspominając nawet o świeczkach, kadzidełkach, olejkach czy mydłach i żelach pod prysznic. Oczywiście na patio w donicach też właśnie kwitnie lawenda. Nie było innej opcji jak odwiedzić to miejsce.

Jest ono położone w Północnym Yorkshire i łatwo do niego dotrzeć z York, po drodze można zawitać do zamku Howard, albo odwiedzić ruiny przepięknego opactwa cystersów w Rievaulx, które jest malowniczo położone.





Początkowo na ten rodzinny projekt składało się kilka rządków lawendy, a dziś można tam obejrzeć masę odmian tej rośliny i zachwycić się różnorodnością kolorów i zapachów. Jeżeli ktoś ma ochotę może na miejscu kupić sadzonki lawendy uprawianej w tamtejszym ogrodzie. Zachwyca również wybór sadzonek ziół. Pierwszy raz w życiu widziałam tyle odmian mięty! Skusiłam się na miętę marokańska i majeranek złocisty, które rosną sobie teraz w moje ziołowej donicy. Spacerując po ogrodzie raz po raz zaskakiwały mnie krzaki różnych ziół – zapach kopru mieszał się z rozmarynem, skubaliśmy ukradkiem krzak (naprawdę duży!) majeranku.







Na miejscu można się posilić w kawiarence i restauracji, które zdobyły branżowe nagrody, a także zrobić zakupy w małym sklepiku. Tu roi się od lawendowych smakołyków – miodu, herbatników, a także różnej maści specyfików: olejków, mydeł czy kremów. Moja uwagę zwróciła lawenda do celów kulinarnych i do domu wróciłam z małym woreczkiem, którego zawartość wykorzystałam do lawendowych shortbreadów (tradycyjnych szkockich maślanych herbatników).

Inna atrakcja tego miejsca jest mini park zwany "Duchem Yorkshire" z jedenastoma rzeźbami z metalu, które przedstawiają mecz krykieta, a także można poobcować z jelonkami, które są tylko parę kroków od ogrodu.





Jednym zdaniem – dla fanów lawendy miejsce absolutnie do zobaczenia i pamiętajcie wchodząc do ogrodu, ze wyrywanie chwastów jest bardzo mile widziane, jak mówi tabliczka na drzwiach wejściowych.





Nie znudziła Was ta lawendowa opowieść? Rzućcie okiem na przepis na lawendowe herbatniki inspirowane sierpniowym wydaniem magazynu Olive.


Lawendowy shortbread


200g masła
300g mąki pszennej
100g drobnego cukru i nieco do posypania herbatników
kopiasta łyżeczka lawendy do celów kulinarnych
łyżka lodowatej wody

Przesianą mąkę wymieszałam z masłem pokrojonym na niewielką kostkę.

Cukier za pomocą robota kuchennego utarłam niemal na pył wraz z lawendą i przesiałam do mąki z masłem. Wyrzuciłam resztki lawendy, które zostały na sicie.

Wyrobiłam ciasto, zawinęłam je w papier do pieczenia i schłodziłam w lodówce przez około 30 minut. Jeśli ciasto nie chce się łączyć w całość dodaję łyżkę lodowatej wody. Czasem to nie jest konieczne.

Piekarnik nagrzałam do 140 stopni (termoobieg), ciasto pokroiłam na herbatniki. Najbardziej tradycyjny jest kształt prostokątny i nakłuty widelcem, ale można sobie ułatwić sprawę i wałek ciasta pokroić na okrągłe herbatniki. Posypałam cukrem i piekłam na blaszce przez ok. 12 minut. Do wystygnięcia zostawiłam na kratce.

Z podanych proporcji wychodzi ok. 20 herbatników, które należy zjeść w ciągu tygodnia. Trzymam je w blaszanej puszce na herbatniki, ale z reguły po trzech dniach już znikają - są takie pyszne.