Pokazywanie postów oznaczonych etykietą indyk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą indyk. Pokaż wszystkie posty

10 kwietnia 2014

Sałatka, szaszłyki, dukkah. Obiad idealny.


Jak w temacie - zestaw ten okazał się być jednym z lepszych jakie ostatnio ugotowałam i na stałe zawitał w naszym menu. Na blogu pokazywałam Wam już przepis na dukkah - aromatyczny dodatek, który pasuje do zup, sałatek, do posypywania pieczywa skropionego oliwą. W kwietniowym numerze Good Food znalazłam zestaw, w którym była inna dukkah i postanowiłam zrobić ją dla odmiany. Ten przepis wykonałam dokładnie, a szaszłyki i sałatka były improwizowane na bazie przepisu z gazety.



Składniki szaszłyków można mieszać, jeśli nie gotujecie dla wegetarian, ale jeśli na obiedzie będziecie mieć kogoś, kto nie je mięsa, to można połowę wykonać tylko z kurczaka, a połowę tylko z bakłażana. U mnie wersja mieszana.

Sałatkę można podawać lekko ciepłą, tuż po ugotowaniu kaszy, albo ostudzić kaszę i podać sałatkę na zimno. Ja wolę ją lekko ciepłą.

26 października 2013

Paj (pie) z kurczaka, pieczarek i pora




As easy as pie (tak łatwe jak paj) - zwykli mówić Brytyjczycy, czyli bardzo łatwe, aby nie powiedzieć banalne. To danie być może banalne, ale idealne na jesienno-zimowe chłodne wieczory zagościło na stałe w menu wyspiarzy, którzy muszą się czasem bronić tego typu przysmakami przed wilgotnym klimatem. 
Tradycja pieczenia pajów na wyspach się czasów średniowiecza, a słuchy chodzą, że te zapiekanki podobno występowały już w czasach i na terenach starożytnego Egiptu i Imperium Rzymskiego. Dziś ich odmian występuje w Wielkiej Brytanii cała masa, nadzienie tradycyjnie jest mięsne (najbardziej popularne to wieprzowina, kurczak i wołowina, rzadziej jagnięcina i dziczyzna; są też paje rybne, ale te z reguły pieczone są z ziemniaczanym purée i o nich kiedy indziej…) schowane w „opakowaniu” z ciasta wyrabianego z udziałem smalcu czy łoju wołowego. 

Paje mogą być wykrawane z większej blachy i podane w porcjach, mogą być indywidualnie zapieczone w małych naczyniach, a także takie na wynos, w których całe nadzienie schowane jest w środku ciasta – idealne na piknik czy lunch.

Dziś na łamach bloga dla Zwierciadła - Grochalska po brytyjsku - prezentuję wersję obiadową, bardzo popularną, szczególnie z uwagi na fakt, że można wykorzystać do jej przygotowania obrane resztki z pieczonego kurczaka.

Zapraszam serdecznie i życzę miłego weekendu!

21 maja 2013

Burgery z kurczaka, salsa z awokado i pomidorów & frytki z batatów




Siedziałam przymusowo w domu. Od porannych godzin padał deszcz. Nie, on nie padał. Napierdzielał pod rożnymi kątami w takiej ilości, jaka normalnie spada o tej porze roku w ciągu miesiąca. Do tego wiał bardzo silny wiatr. A to wszystko w ciągu paru godzin. Wystarczyło, aby z sufitu ciurkiem zaczęła się lać woda. Prosto na dywan i ku zdziwieniu trójki kotów. I mojemu rzecz jasna. Odruchowo porwałam garnek. Kap. Kap. Bębnienie dość regularne i ciężkie.

W obawie, że pogoda może się pogorszyć (tak, to możliwe) i że trzeba będzie wymieniać wiadro pełne wody, zostałam w domu w środku tygodnia. W pracy są wyrozumiali, gdyż wiedzą, że w okolicy takie sprawy to norma, a fachowiec owszem naprawi dach, ale gdy będzie sucho (to kiedyś będzie?). Doraźnie nie pozostaje więc nic innego, jak opróżniać to wiadro z wodą. 

Czas spędzony w domu oczywiście wykorzystałam na dogadzanie sobie i poprawianie sobie humoru. Kosmetycznie i kulinarnie. Czyli wypiękniałam się (hmm, takie było założenie) w ciepłej kąpieli, ale to po przygotowaniu smacznego i kolorowego obiadu, który jak nic innego potrafi podnieść morale. 

Nie życzę sobie więcej przeciekającego dachu, nawet nie życzę sobie więcej takiej pogody w połowie maja, bo ona jest do zaakceptowania, ale powiedzmy sobie szczerze i zdecydowanie - w listopadzie. Natomiast takich obiadów życzę sobie więcej. I Wam również i zachęcam do jego przygotowania. 

10 maja 2013

Co do jedzenia do pracy? Albo przed treningiem. Sałatka siłacza.



Być może pomyślicie, że sałatka do pracy to trochę mało, ale uwierzcie, że ta jest tak sycąca i ma tak przemyślanie połączone składniki, które stanowią zbilansowany posiłek, że po zjedzeniu jednej porcji przez 3-4 godziny nawet nie pomyślicie o niczym do jedzenia. I to piszę ja, czyli ta, która o jedzeniu myśli średnio co godzinę!


29 kwietnia 2013

Dietetyczne chilli con carne - niskotłuszczowe, z zamiennikiem ryżu. Plus sałatka z awokado.



Luby i ja uwielbiamy chilli con carne na wołowinie, duszone godzinami, a potem zapieczone pod chlebem kukurydzianym, wg przepisu Nigelli Lawson z "Feast". Gości ono u nas na stole jesienią i zimą, a na wiosnę skomponowałam nieco lżejszą opcję chilli z mięsem - niskotłuszczową, z moją ulubioną ostatnio czarną fasolą i soczewicą Puy zamiast ryżu czy zapieczonego na górze chleba.

Soczewica Puy jest moją ulubioną, gdyż podczas gotowania całkowicie zachowuje swoją formę - jest sprężysta, mięsista i często gotuję zapas na kilka dni, bo jest świetnym wypełniaczem sałatek do pracy (o czym za parę dni), a także dodaję ją do obiadu zamiast produktów skrobiowych jak ziemniaki, czy ryż.

6 marca 2011

Brzydka jak... Albo z ładnej miski się nie najesz.

Albo nie oceniaj książki po okładce.

Z jedzeniem w zasadzie jak z facetami. Ten atrakcyjny, tak samo jak danie ułożone w fantazyjną piramidkę, wykończone pianką z szampana i ciekłym azotem, być może początkowo zrobi wrażenie, ale jak już się oczy nacieszą, to może okazać się, że poza ładnym obrazkiem nie ma nic ciekawego. Nic intrygującego, pustka, a wracając do jedzenia - brak smaku.

Z drugiej strony ten, który początkowo nie przykuł naszej uwagi w dalszym kontakcie odkrywa swe ukryte na pierwszy rzut okaz zalety. I znowu wracając do jedzenia - czasem nieatrakcyjne w swej odsłonie dania, potrafią zaskoczyć smakiem. Co tu dużo mówić - taki nasz polski bigos nie jest zbyt fotogeniczny, ani też piękny. A po co o tym piszę? Dlatego, że chcę Was przygotować na dzisiejsze danie, które choć wygląda jakby... i tu pominę moje pierwsze skojarzenie, aby nie odbierać Wam apetytu, to smakuje wybornie.

Klasyczne przepisy na to Murgh Keema (curry z mielonego kurczaka) znalazłam w internecie, mój jest wypadkową kilku i dla odmiany użyłam mielonego indyka. Dajcie temu brzydactwu szansę. No, troszkę je udekorowałam, więc ostatecznie nie jest AŻ takie brzydkie.




Curry z mielonego indyka i ziemniaków


2-3 porcje

500g mielonego mięsa indyczego
4 średnie ziemniaki, obrane i okrojone w niedużą kostkę
2-3 łyżki oleju słonecznikowego
1 średnia cebula, obrana
1 świeża zielona chilli (wypestkowana dla mniejszej mocy, lub z pestkami dla ostrości)
4 ząbki czosnku, obrane
2cm kawałek świeżego imbiru, obranego
łyżeczka kurkumy
pół łyżeczki mielonej kolendry
150ml gęstego jogurtu naturalnego *
200ml krojonych puszkowych pomidorów
ok. 250ml mrożonego groszku
sól
duża garść świeżej kolendry (liście do posypania/dekoracji dania, łodyżki do gotowania)


W dużym rondlu rozgrzałam olej. W tzw. międzyczasie w mini robocie kuchennym zmieliłam cebulę, z czosnkiem, chilli, imbirem i łodyżkami kolendry (mają wiele smaku, szkoda ich marnować), a następnie usmażyłam tę pastę na dużym ogniu, ciągle mieszając przez ok. minutę.

Dodałam kurkumę, kolendrę i smażyłam jeszcze przez pół minuty, po czym dodałam mięso. Smażyłam je mieszając i rozbijając grudki. Gdy było już wstępnie obsmażone dorzuciłam ziemniaki, ok. 100 ml wody, sypnęłam szczodrze solą, zamieszałam i przykryłam. Zmniejszyłam ogień i dusiłam przez ok. 10 minut. Następnie dodałam groszek, pomidory i jogurt wymieszany uprzednio z odrobiną soli, wymieszałam i dusiłam przez 5 minut.

Serwowałam w miseczkach udekorowane listkami kolendry. Można posiekać kolendrę i obficie posypać nią danie.

* Najlepszy jakie możecie dostać, im bardziej gęsty tym lepszy, u mnie w tym daniu sprawdził się najlepiej TOTAL. I tak nieco czasem się zwarzy, ale każdy inny jogurt poza wspomnianym kończył w daniu, jako okruszki twarogu. Nie wpływa to mocno na smak, ale pogarsza i tak już niezbyt ładny wygląda dania. Często pomaga wymieszanie jogurtu z solą, lub zahartowanie niewielką ilością gorącej wody - wszystko zależy od jogurtu, więc nie ma tu uniwersalnej rady.

11 czerwca 2010

Pięć lub mniej składników #1




Bardzo łatwo ulegam pokusom. Na moje nieszczęście odwiedza nas w biurze co jakiś czas dwóch hurtowników, którzy kuszą książkami w niezwykle atrakcyjnych cenach. I już prawie kupiłabym w zeszłym tygodniu kolejną, ale na szczęście dla mojego portfela, a już na pewno dla moich półek, na których brakuje już miejsca na nowe książki (i na nowe półki też brakuje miejsca, więc nie mówcie mi, że zawsze mogę mieć nowe półki!), Magda postawiła mnie do pionu (dzięki!). Napisała mi (z wrodzonym optymizmem), że na pewno połowa przepisów jest tam beznadziejna i że sama będę w stanie wymyślić lepsze. Mowa była o książce z przepisami na dania z czterech lub mniej składników.

Wzięłam sobie jej słowa do serca, siadłam z piórem i kartką papieru i spisałam wszystkie potrawy, które znam, a których przygotowanie nie wymaga (oprócz soli, pieprzu i wody) więcej niż pięciu składników. Byłam zaskoczona ile tego było. A jeszcze wtedy nie przejrzałam książek kucharskich, wycinków z magazynów, czy magazynów jeszcze nie pociętych.

Postanowiłam tę wiedzę wykorzystać, szczególnie, że czasem na forach, czy Facebook pojawiają się jęki i stęki, że niektóre przepisy wymagają kosmicznej ilości składników. A przecież można prościej i nadal smacznie. I to chcę pokazać w nowej serii "Pięć lub mniej składników".

Kilka słów wyjaśnienia. Przepisy będą wymagały nie więcej niż pięciu składników, wyłączając wodę, sól i pieprz. Czasem na zdjęciu zobaczycie np. świeże zioła do przybrania, ale pojawią się one bardziej ze względów estetycznych, a nie wpłyną decydująco na smak potrawy - bez nich danie się też obroni.

Na pewno będę sięgać po półprodukty - bulion w proszku dobrej jakości, gotowe ciasto francuskie, pesto, czy pastę curry ze słoika. Zresztą, co tu dużo pisać - w codziennym gotowaniu też ich używam, bo w tygodniu nie zawsze mam czas na gotowanie bulionu od podstaw (nie zawsze mam zapas domowego w zamrażarce), czy ucieranie własnego pesto, czy orientalnej pasty ze wszystkich składników. Uważam, że tego rodzaju produkty, jeśli są dobrej jakości ułatwiają ogromnie życie. O cieście francuskim nie wspomnę, bo do jego wykonania jeszcze nie dojrzałam.

Po tym przydługim wstępie zapraszam na pierwszy odcinek serii. Dziś indyk w sosie karmelowym podany z ryżem. Przepis z "Quick & easy Vietnamese" Nancie McDermott, zmieniony przeze mnie. Robiłam go wielokrotnie z różnymi rodzajami mięsa - najbardziej chyba smakuje mi z wieprzowiną, ale indyk, kurczak czy nawet krewetki też świetnie się sprawdzają.


Indyk w sosie karmelowym

2 porcje

400g filetu z indyka, pokrojonego na cienkie paski
4 łyżki brązowego cukru
6 łyżek sosu rybnego (nam pla)
pół łyżeczki sproszkowanej chili
ryż do serwowania (przyjmuję ok. 80-100g nieugotowanego ryżu na osobę)
sporo zmielonego czarnego pieprzu
2 łyżki zimnej wody
2 łyżki gorącej wody

Mięso zalałam sosem rybnym, dodałam chili, łyżkę cukru, pieprz i dokładnie wymieszałam. Odstawiłam na bok.

W naczyniu z powłoką nieprzywieralną (patelnia teflonowa wystarczy) zagotowałam trzy łyżki cukru wymieszane z dwoma łyżkami zimnej wody. Sos powinien się gotować, bąbelkować, aż zmieni kolor na miodowy i będzie miał konsystencję syropu. Wtedy dolewam dwie łyżki gorącej wody, chwilę gotuję i dorzucam mięso wraz z całą marynatą i mieszam dokładnie, tak aby cale mięso pokryło się dokładnie sosem. Trzymam na dużym ogniu, aż sos zgęstnieje, a całość będzie dość lepka.

Serwuję z ugotowanym ryżem. Na zdjęciu akurat basmati, choć moim zdaniem jaśminowy pasuje lepiej, tyle, że akurat wyszedł.

15 kwietnia 2010

Prawy prosty!


Dziesięć sierpowych! Dziesięć podbródkowych! Dwadzieścia brzuszków!

Czwartkowe wieczory nie są łatwe, satysfakcja jednak gwarantowana. Po zajęciach łapię torbę, pędem do samochodu, noga na gaz (byle nie za bardzo - uspokoiłam się po lutowym wypadku) i już myślami jestem w domu. Przy lodówce, rzecz jasna, bo apetyt bardzo dopisuje po godzinnym boksowaniu kilku znielubionych facjat (przecież zawsze sobie można wyobrazić czyjeś oblicze na padach bokserskich, prawda?).

Co przygotować, aby było:

a) szybko (jestem w domu później niż zwykle i umieram z głodu)
b) w miarę niskokalorycznie (nie po to spalałam w pocie czoła kalorie, aby teraz nadrobić to z nawiązką)
c) ze słodkim akcentem (aby po kolacji nie kusiły słodycze, z tego samego powodu, o którym w punkcie b)

Stir fry! Czyli mieszaj, smaż i za kilka chwil delektuj się lekkim daniem.


Indyk z mango w azjatyckim stylu


2 porcje

ok. 300g filetu z indyka (możecie użyć kurczaka)
2 łyżki oleju z orzechów arachidowych
2 ząbki czosnku
kawałek świeżego imbiru, ok. 2.5 cm
czerwona chili
mały brokuł
6 mini kolb kukurydzy
mango
limonka
łyżka sosu sojowego
łyżeczka skrobi kukurydzianej
filiżanka bulionu warzywnego, drobiowego lub wody
garść świeżej kolendry
jajeczne nudle chińskie (jak z zupek ekspresowych)

Przygotowałam wszystkie składniki, aby były gotowe do wrzucania do woka: mięso pokroiłam w cienkie plastry, czosnek i imbir drobno posiekałam, chili wypestkowałam (prawdziwi twardziele mogą zostawić pestki) i pokroiłam w paseczki. Brokuł podzieliłam na różyczki, a jego trzonek pozbawiłam wypustek i grubszej skóry i pokroiłam w plasterki. Kolby kukurydzy przekroiłam wzdłuż na pól, mango obrałam i pokroiłam na spore plasterki.

W woku rozgrzałam mocno połowę oleju i na dużym ogniu obsmażyłam mięso. Następnie odłożyłam je za pomocą łyżki cedzakowej do miseczki.

Do woka dodałam resztę oleju, czosnek, imbir i chili i smażyłam, ciągle mieszając, przez około minutę, aby kolejno dodać brokuły i po minucie połówki kukurydzy. Smażyłam, mieszając przez 5 minut.

Następnie dodałam mango, smażyłam minutę, wrzuciłam z powrotem indyka i zalałam filiżanką bulionu, w którym rozrobiłam skrobię kukurydzianą. Doprawiłam sosem sojowym i sokiem z limonki. Gotowałam pół minuty, sos bardzo szybko zgęstniał.

Serwowałam z nudlami jajecznymi posypane świeżą kolendrą.




P.S. Just let me die with dignity/It's not suicide, simply mercy/Life is killing me...

Dziś boksowałam ze szczególną siłą, aby pozbyć sie złych emocji. Pożegnaliśmy frontmana grupy Type O Negative, Petera Steele (wł. Petrus T. Ratajczyk). Kawał chłopa, kawał głosu i polskie korzenie. Wielka szkoda.