Bardzo łatwo ulegam pokusom. Na moje nieszczęście odwiedza nas w biurze co jakiś czas dwóch hurtowników, którzy kuszą książkami w niezwykle atrakcyjnych cenach. I już prawie kupiłabym w zeszłym tygodniu kolejną, ale na szczęście dla mojego portfela, a już na pewno dla moich półek, na których brakuje już miejsca na nowe książki (i na nowe półki też brakuje miejsca, więc nie mówcie mi, że zawsze mogę mieć nowe półki!),
Magda postawiła mnie do pionu (dzięki!). Napisała mi (z wrodzonym optymizmem), że na pewno połowa przepisów jest tam beznadziejna i że sama będę w stanie wymyślić lepsze. Mowa była o książce z przepisami na dania z czterech lub mniej składników.
Wzięłam sobie jej słowa do serca, siadłam z piórem i kartką papieru i spisałam wszystkie potrawy, które znam, a których przygotowanie nie wymaga (oprócz soli, pieprzu i wody) więcej niż pięciu składników. Byłam zaskoczona ile tego było. A jeszcze wtedy nie przejrzałam książek kucharskich, wycinków z magazynów, czy magazynów jeszcze nie pociętych.
Postanowiłam tę wiedzę wykorzystać, szczególnie, że czasem na forach, czy Facebook pojawiają się jęki i stęki, że niektóre przepisy wymagają kosmicznej ilości składników. A przecież można prościej i nadal smacznie. I to chcę pokazać w nowej serii "Pięć lub mniej składników".
Kilka słów wyjaśnienia. Przepisy będą wymagały nie więcej niż pięciu składników, wyłączając wodę, sól i pieprz. Czasem na zdjęciu zobaczycie np. świeże zioła do przybrania, ale pojawią się one bardziej ze względów estetycznych, a nie wpłyną decydująco na smak potrawy - bez nich danie się też obroni.
Na pewno będę sięgać po półprodukty - bulion w proszku dobrej jakości, gotowe ciasto francuskie, pesto, czy pastę curry ze słoika. Zresztą, co tu dużo pisać - w codziennym gotowaniu też ich używam, bo w tygodniu nie zawsze mam czas na gotowanie bulionu od podstaw (nie zawsze mam zapas domowego w zamrażarce), czy ucieranie własnego pesto, czy orientalnej pasty ze wszystkich składników. Uważam, że tego rodzaju produkty, jeśli są dobrej jakości ułatwiają ogromnie życie. O cieście francuskim nie wspomnę, bo do jego wykonania jeszcze nie dojrzałam.
Po tym przydługim wstępie zapraszam na pierwszy odcinek serii. Dziś indyk w sosie karmelowym podany z ryżem. Przepis z "Quick & easy Vietnamese" Nancie McDermott, zmieniony przeze mnie. Robiłam go wielokrotnie z różnymi rodzajami mięsa - najbardziej chyba smakuje mi z wieprzowiną, ale indyk, kurczak czy nawet krewetki też świetnie się sprawdzają.
Indyk w sosie karmelowym 2 porcje
400g filetu z indyka, pokrojonego na cienkie paski
4 łyżki brązowego cukru
6 łyżek sosu rybnego (nam pla)
pół łyżeczki sproszkowanej chili
ryż do serwowania (przyjmuję ok. 80-100g nieugotowanego ryżu na osobę)
sporo zmielonego czarnego pieprzu
2 łyżki zimnej wody
2 łyżki gorącej wody
Mięso zalałam sosem rybnym, dodałam chili, łyżkę cukru, pieprz i dokładnie wymieszałam. Odstawiłam na bok.
W naczyniu z powłoką nieprzywieralną (patelnia teflonowa wystarczy) zagotowałam trzy łyżki cukru wymieszane z dwoma łyżkami zimnej wody. Sos powinien się gotować, bąbelkować, aż zmieni kolor na miodowy i będzie miał konsystencję syropu. Wtedy dolewam dwie łyżki gorącej wody, chwilę gotuję i dorzucam mięso wraz z całą marynatą i mieszam dokładnie, tak aby cale mięso pokryło się dokładnie sosem. Trzymam na dużym ogniu, aż sos zgęstnieje, a całość będzie dość lepka.
Serwuję z ugotowanym ryżem. Na zdjęciu akurat basmati, choć moim zdaniem jaśminowy pasuje lepiej, tyle, że akurat wyszedł.