Witajcie kochani!
Co u Was? Ja jestem dziś totalnie uwięziona na Hali Miziowej i pozostało mi jedynie niecierpliwie oczekiwanie na sylwestrową imprezę. Pomyślałam, że to odpowiednia chwila, by zaprezentować Wam bliżej kilka kosmetyków z serii Bell Glam Night Sparkle. Są one tak błyszczące, że idealnie nadają się na jedyną taką w roku okazję. Ja mam zamiar użyć dziś wszystkich czterech, które posiadam!
Dodam tylko na wstępie, że nie będzie to recenzja, ponieważ nie wypróbowałam tych kosmetyków dokładnie, a poza tym większości z nich nie da się używać samodzielnie, jak się zresztą przekonacie, czytając dzisiejszą notkę (a raczej oglądając, bo w przeważającej większości będą to fotki).

Zaczynamy od cieni do powiek Bell Glam Night Sparkle. Ja posiadam dwa spośród trzech odcieni-  01 (połyskujące stare złoto) i 03 (granat ze srebrnym shimerem). Brakuje mi numerku 02, czyli satynowego czekoladowego brązu.
Nigdy nie nakładałam tych cieni solo na powiekę, więc ciężko mi mówić o ich właściwościach, kiedy są zmieszane z innymi cieniami. Na bazie trzymają się naprawdę dobrze, całonocnej imprezy może nie wytrzymają, ale kilka godzin zabawy na pewno. Są przyzwoicie napigmentowane- to znaczy szału nie ma, ale też nie ma na co narzekać, zwłaszcza biorąc pod uwagę niską cenę. Granat ma tendencję do lekkiego osypywania się. Dobrze się blendują i współpracują z pędzlem.
Moim zdaniem cienie są całkiem niezłe, do tego w dobrej cenie. Ze względu na kolory ja raczej nie mam zamiaru używać ich solo, ale pomieszane z innymi cieniami- jak najbardziej!













W skład kolekcji Bell Glam Night Sparkle wchodzą również 3 lakiery do paznokci. Ja mam kolor 03. Jest to raczej top coat, bo nie zapewnia żadnego krycia. Baza jest przezroczysta, lekko zabarwiona na niebiesko. W niej zatopione są niewielkie błyszczące drobinki w kolorze niebieskim i złotym.
Trwałość lakieru ciężko mi ocenić, bo nakładam go na inny lakier, więc potem nie mogę ocenić, który z nich jest odpowiedzialny za odpryski czy starte końce. W każdym razie nie zauważyłam, by Bell Glam Night Sparkle negatywnie wpływał na trwałość innych lakierów.
Nakłada się dobrze, pędzelek jest wygodny. Lakier schnie standardowo, zmywa się trudno- jak to brokat. Daje piękny efekt na paznokciach! Jest niedrogi. Moim zdaniem warto go mieć- takie brokaty ładnie urozmaicają manicure.








A oto mój manicure sylwestrowy: (wybaczcie słabą jakość zdjęć, ale fotki robiłam wcześnie rano, przy porannym słońcu)


Manicure:
- baza - Eliksir z jedwabiem Wibo
- 2 warstwy niebieskiego Golden Rose Paris (nie pamiętam teraz numeru, uzupełnię po powrocie)
- 1 warstwa Sensique Fantasy Glitter (numeru nie pamiętam, uzupełnię)
- 2 warstwy Bell Glam Night Sparkle 03
- 1 warstwa top coatu z O.P.I.






Ostatnim kosmetykiem wchodzącym w skład kolekcji jest brokatowy błyszczyk. Tak samo jak w przypadku cieni i lakierów, błyszczyki są dostępne w trzech wersjach kolorystycznych. Ja posiadam brokatową czerwień o numerze 01.
Błyszczyk jest gęsty, ale nie lepi się na ustach. Pachnie słodko, chemicznie, ale moim zdaniem przyjemnie. Nie ma smaku. Dobrze się rozprowadza (aplikator mamy w formie miękkiego pędzelka). Jest to czerwona 'żelkowa' baza, w której zatopione są spore brokatowe czerwone drobinki. Niestety czuć je na ustach po nałożeniu. Efekt, jaki daje ten błyszczyk jest moim zdaniem wybitnie dyskotekowy- na co dzień po prostu się nie nadaje. Trzeba uważać też, by z nim nie przesadzić- jeśli nakładamy inne brokatowe kosmetyki, trzeba zachować umiar ;)
Czy błyszczyk wysusza usta? Tego nie wiem, ponieważ na co dzień w ogóle go nie używam. Nakładany od czasu do czasu tylko na imprezy na pewno nie da efektu wysuszenia.
Błyszczyk jest dość trwały. Kiedy pierwszy raz swachowałam go na dłoni, nie miałam pojęcia, jak go zmyć! Woda i mydło odpada- kolor czerwony zmywa się dopiero za 3 razem, a i tak pozostawia po sobie lepką warstwę, jakby z kleju. Mleczko do demakijażu też go nie rusza, micel już najlepiej daje sobie radę, ale też łatwo nie jest.
Ja osobiście nie jestem zwolenniczką aż tak mocno nabrokatowanych błyszczyków. Jeśli już ma być brokat, to w postaci niewidocznych drobinek dających tylko efekt błysku. Dlatego błyszczyku nie polecam.

 Zdjęcia robiłam tutaj, bo przed wyjazdem zapomniałam- eh, skleroza...





Ta wysypka, którą widać na zdjęciu, to moje "uczulenie na zimę", czyli brak dobrego kremu do rąk :P


A na koniec chciałabym Wam pokazać, co robiłam wczoraj. Byłam na wycieczce na Słowacji w Demianowskiej Jaskini Wolności. Niesamowite doświadczenie, polecam! Oto kilka zdjęć z tego magicznego miejsca:






Dzisiejszy widok z mojego okna:






Kochani, bawcie się dobrze podczas 
sylwestrowej, szalonej nocy!!!



Pozdrawiam z mroźnej i wietrznej Hali Miziowej ;)
Postanowiłam krótko podsumować kończący się rok 2012.
W większości te 365 dni były dla mnie naprawdę cudowne. Oczywiście nie obyło się bez małych 'dołków', ale to chyba normalne. Na szczęście zdecydowanie więcej było przyjemnych chwil :)
Zapraszam na mój rok 2012 w telegraficznym skrócie.

Źródło zdjęcia: http://www.dyknow.com


Największy sukces 2012
Zaczynamy pozytywnie, od chwalenia się. Myślę, że w 2012 roku zanotowałam dwa ogromne sukcesy- po pierwsze napisałam i obroniłam pracę licencjacką, a następnie dostałam się na studia magisterskie. Co prawda na moim kierunku nie jest to jakiś wielki wyczyn, jednak zakończenie jakiegoś ważnego okresu w edukacji zawsze cieszy i motywuje do dalszej pracy nad sobą.
Drugim sukcesem było założenie i systematyczne prowadzenie bloga. O tym będę pisać jeszcze w styczniu, kiedy to podsumuję rok działalności bloga. Biorąc pod uwagę mój słomiany zapał, prowadzenie bloga przez prawie rok to naprawdę sukces! ;)

Źródło zdjęcia: http://lookrecjafashion.blogspot.com


Ulubiona piosenka 2012
Trudno wybrać tą jedną jedyną, która najczęściej towarzyszyłaby mi w tym roku. Wyróżniłam kilka:
Kasabian od dłuższego czasu jest jedną z moich ulubionych kapel, a ta piosenka zupełnie zawładnęła moim umysłem. Teledysk jest zabawny- zwłaszcza, że jednym z "bohaterów" jest nasz rodzimy Fiat - Maluch ;)

Florence jest jedną z moich ulubionych wokalistek, a ta piosenka na wyjątkowo długi czas zapadła mi w pamięć i skłaniała do klikania "odtwórz ponownie" w kółko i w kółko.


Spectrum w wykonaniu Florence jest świetne. Ale zmiksowane przez Calvina Harrisa to mój fav!


Immigrant Song w wersji "millennijnej" to piosenka, która pomimo ciągłego słuchania nie znudziła mi się przez cały rok.


Lubię Gossip, ale bez jakiegoś wielkiego "wow". Ta piosenka ma jednak dla mnie szczególne znaczenie- jest bardzo pozytywna, wspierała mnie w pisaniu pracy licencjackiej. Podczas słuchania właśnie tego utworu, postawiłam ostatnią kropkę w mojej pracy ;)


Ulubiona książka 2012
W tym roku niestety niewiele czytałam. Najpierw zamieszanie związane z pracą licencjacką, potem wykańczająca praca w wakacje, wyjazdy, sprawiły, że literatura zeszła na dalszy plan. Jeśli jednak miałabym wybrać książkę, która najbardziej mnie zaciekawiła, to zdecydowanie byłyby to "Kwiaty na poddaszu"- może nie jest to literatura najwyższych lotów, ale wciąga niesamowicie- ja przeczytałam jednym tchem.



Ulubiony film 2012
Na początku roku obejrzałam film "Dziewczyna z tatuażem", choć obiecywałam sobie, że najpierw przeczytam Millennium, potem obejrzę wersję skandynawską, a na deser zostawię wersję hollywoodzką. No cóż, jak zwykle zaczęłam z du... pupy strony :P W każdym razie film zrobił na mnie nieziemskie wrażenie. Zakochałam się w Craigu, w Rooney, w umiejętnościach reżysera. Czad totalny.
Bardzo podobał mi się również film "Nietykalni" - śmiałam się do łez i płakałam ze wzruszenia. Piękna historia, tym bardziej wciągająca, że oparta na prawdziwych wydarzeniach.




Ulubiona potrawa 2012
Bardzo chciałam silić się na coś oryginalnego, wykwintnego, ale nie mogę. Najczęściej w tym roku jadłam tosty. Pod każdą postacią- klasyczne z dużą ilością żółtego sera, z dodatkiem szynki i przyprawy kebabowej, albo szalone- z pokrojoną w plasterki parówką lub... kabanosem. Bywały też tosty bez sera żółtego, jedynie z szynką i pomidorem. Z dodatkiem keczupu lub majonezu. Z chleba słonecznikowego, cebulowego, nigdy z tostowego. Po prostu kiedy nie mam pomysłu na drugie śniadanie lub kolację, robię tosta.

Źródło zdjęcia: http://www.gotujmy.pl


Top kosmetyk 2012
Ten rok był dla mnie rokiem kosmetycznych odkryć- od stycznia zaczęłam bardziej interesować się kosmetykami, pogłębiłam swoją wiedzę na ich temat, stosowałam produkty różnych firm- od tych naprawdę ekskluzywnych i drogich, po te uważane za pospolite i tanie. Spośród nich ciężko było wybrać najlepsze. Na wyróżnienie na pewno zasługuje BB krem BRTC Blemish Recover Balm, Buche de Noel z Lush'a, Eksprezowa maseczka Natura Siberica, tonik do włosów Babuszki Agafii, krem na noc Marilou Bio, czarne mydło, mydło Alep, Kuracja z 40 aktywnych składników Bingo Spa i jeszcze sporo, sporo innych. Jest jednak jeden kosmetyk, który był ze mną prawie od początku roku- odkąd pierwszy raz go kupiłam, zawsze jest w mojej łazience. Co to takiego? Szampon albo uniwersalny żel Babydream. To kosmetyk bliski absolutnemu ideałowi- skuteczny, wielofunkcyjny (do mycia włosów, całego ciała, twarzy, do higieny intymnej), tani, łatwo dostępny, z przyjaznym składem.

Źródło zdjęcia: http://www.rossnet.pl


Podróże 2012
Rok 2012 rozpoczęłam poza domem- w Szczawnicy. Zakończę go również w górach- w Pilsku na Hali Miziowej. W maju 2012 roku zwiedzałam Wrocław, na początku września spełniło się jedno z moich podróżniczych marzeń- zaliczyłam wyprawę do Włoch. To była dla mnie niesamowita przygoda- pierwszy raz leciałam samolotem, pierwszy raz byłam na takich długich wakacjach zagranicznych. Cudownie spędzałam czas, zwiedzałam piękne miejsca. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się powtórzyć taką wyprawę :)

Wrocław- Ogród Japoński
 





To właściwie już wszystkie najważniejsze kategorie. Nie chciałam umieszczać tu jakiś smutów w stylu "największy mój błąd w 2012 roku"- to takie podsumowanie w optymistycznej wersji :)

Kochani, jestem teraz w Pilsku, w schronisku na Hali Miziowej. Mam dostęp do internetu, tachałam ze sobą lapka, ale niestety brak mi czasu na to, by śledzić Wasze wpisy i odpowiadać na komentarze, dlatego wybaczcie mi tą kilkudniową nieobecność. Wracam do domu 2 stycznia, wtedy wszystko nadrobię ;)

Kiedy kończę pisać tą notkę, słońce dopiero wstaje. Zobaczcie, jaki mam piękny widok z okna:




Pozdrawiam! I oczywiście czekam na Wasze komentarze :) Chętnie poznam Wasze zdanie o wyróżnionych kategoriach z 2012 roku.
Witajcie kochani!

Święta, Święta i po Świętach. Eh, wszystko co dobre, szybko się kończy. Czas wrócić na chwilę do "szarej codzienności". Na chwilę, bo na horyzoncie mamy już perspektywę sylwestrowych imprez, podsumowań 2012 roku i noworocznych postanowień.
Dziś czas na recenzję- w końcu Keep calm jest z założenia blogiem przede wszystkim kosmetycznym. Jednak nie będę zbytnio oddalać się od wciąż aktualnych, świątecznych nawiązań- opowiem Wam o czymś, co jest moim zdaniem równie świąteczne jak opłatek, św. Mikołaj czy światełka na choince. Oczywiście to coś nie jest tak głęboko zakorzenione w świątecznej tradycji, choć za kilka lat... kto wie ;)
Panie i Panowie (o ile jakiś przedstawiciel płci męskiej tutaj zagląda), przed Wami - czyścik do twarzy Buche de Noel Facial Cleanser Lush - czyli tzw. "busz de noel z lusza".


Czyścik ten dostałam od Marti, za co baaaardzo dziękuję :*
Jest to kosmetyk sprzedawany tylko w okresie świątecznym. Buche de Noel przygotowywany jest ze świeżych składników, dlatego jest ważny tylko przez 3 miesiące od daty produkcji.
Na wstępie zaznaczę, że ja stosowałam go tylko raz dziennie i nie na całą twarz- omijałam te miejsca, na których mam zaognione zmiany trądzikowe.


Źródło zdjęcia:
https://www.lush.co.uk/
Tak wygląda Buche de Noel w całości-
prawda, że jak sushi?
Opakowanie: czyścik ten przygotowywany jest podobnie jak sushi- masę (w tym przypadku nie z ryby i ryżu, a z migdałów i innych specjałów) zawija się w algi, a następnie kroi na 100 g kawałki. Są one sprzedawane pojedynczo w niedużych, plastikowych zakręcanych słoiczkach. Te opakowania są praktyczne, wygodne, na etykietkach znajdują się wszystkie niezbędne informacje (łącznie z mikołajowym "Ho ho ho!" oraz z grafiką przedstawiającą osobę, która ręcznie przygotowała dla nas ten kosmetyk!), a do tego przyjazne środowisku- możemy je ponownie używać do przechowywania innego kosmetyku czy czegokolwiek, co się tam zmieści, albo uzbierać 5 takich opakowań i w sklepie Lush'a wymienić na darmową świeżą maseczkę do twarzy.


Być może pamiętacie, że kiedyś nabrałam moją mamę, że Buch de Noel to migdałowa chałwa. Moja mama (wielbicielka chałwy tak samo jak ja) już chciała spróbować tej pięknie pachnącej pyszności, jednak musiałam ją rozczarować, że to tylko czyścik do twarzy. Gniewała się za to na mnie przez parę dni, bo nabrała strasznej ochoty na takie słodkości :P

Wspomniane mikołajkowe "Ho ho ho!" ;)

Źródło zdjęcia:
https://www.lush.co.uk/
Tutaj macie bardzo fajnie zaprezentowane, jak używać
Buche de Noel. Jak widać, ten czyścik
mogą stosować nie tylko panie ;)
Użytkowanie:
+/- Aplikacja - wystarczy nabrać odpowiednią dla nas ilość czyściku na dłoń, dodać trochę ciepłej wody i na dłoni rozcierać, starając się, by zbita masa rozpuściła się jakoś w płynie. Następnie nakładamy to na twarz i masujemy, masujemy i spłukujemy. Jest z tym trochę zabawy, bo w opakowaniu nie mamy produktu, który nakładamy od razu na twarz i gotowe, ale też nie jest to na tyle skomplikowane, by mogło sprawiać trudności.
+ Konsystencja - zbita- drobinki zmielonych migdałów są ze sobą zlepione.
+ Zapach - Buche de Noel  to jeden z najpiękniej pachnących kosmetyków, jakie miałam przyjemność stosować. Pachnie jak świąteczny drożdżowy makowiec, dopiero co wyjęty z piekarnika, z chrupiącą, błyszczącą skórką. Kiedy chwilę zastanowimy się nad zapachem, dochodzimy do wniosku, że przeważa w nim nuta migdałów. Zapach jest moim zdaniem wybitnie świąteczny, bardzo intensywny, ale nie męczący. Nie może się znudzić. Dla mnie każde stosowanie Buche de Noel było prawdziwą aromaterapią!
+ Wydajność - kosmetyk ma stosunkowo krótką datę ważności, więc producent zadbał też o to, by dało się go zużyć w ciągu tego czasu. Moim zdaniem wystarczy na około miesiąc lub dwa miesiące, zależnie od tego, czy stosujemy go raz czy dwa razy dziennie. Oczywiście wiele też zależy od tego, jaką ilość każdorazowo nabieramy.


Efekty:
Czyścik dobrze oczyszcza skórę. Co prawda ja nie testowałam go w warunkach ekstremalnych, czyli w pełnym makijażu- zawsze najpierw zmywałam makijaż jakimś micelem, a następnie dopiero stosowałam Buche de Noel. Ma on właściwie 3 zadania- oczyszcza skórę, delikatnie peelinguje i równocześnie nawilża. Z oczyszczaniem radzi sobie świetnie- zawiera glinkę kaolin oraz masło kakaowe i olejki eteryczne, a połączenie glinki z jakimś naturalnym tłuszczykiem musi dać dobry efekt oczyszczania ;) Jeśli chodzi o peelingowanie, to efekt ten zależy od nas samych- ile czyściku użyjemy i jak mocno będziemy go wcierać w skórę. Drobinki zmielonych migdałów są dość duże, ale nie na tyle ostre, by zrobiły nam krzywdę. Spokojnie można go stosować codziennie, nawet mając wrażliwą cerę. Jeśli chodzi o nawilżanie, Buche de Noel zawiera tak jak już pisałam trochę tych naturalnych substancji natłuszczających (chociażby masło kakaowe), więc po zmyciu go z twarzy, cera jest gładka, nie wysuszona, nie ma mowy o napięciu. Przy cerze tłustej lub normalnej właściwie już nie trzeba nakładać kremu (ja jednak zawsze to robiłam). Dodatkowo ten czyścik może być stosowany jako maseczka- po rozsmarowaniu na skórze można pozostawić go na parę minut- wtedy efekt nawilżenia będzie jeszcze większy.
Buche de Noel mnie nie podrażnił, nie zapchał.


Skład: Właściwie nie ma się do czego przyczepić- jedynie gliceryna na początku składu może zniechęcać osoby, których skóra reaguje zapchaniem na tą substancję. Wszystkie inne składniki są naturalne, bardzo przyjazne dla naszej cery.

INCI: Ground Almonds (Prunus dulcis), Kaolin, Glycerine, Fresh Satsumas/Mandarin (Citrus reticulata), Dried Cranberries (Vaccinium macrocarpon), Cocoa Butter (Theobroma cacao), Brandy, Almond Essential Oil (Prunus dulcis), Vetivert Oil (Vetiveria zizanoides), Cedarwood Oil (Cupressus funebris), Linalool*, Cinnamal*, Perfume, Nori Seaweed (Algae), Candy Pine Tree.
* pochodzenia naturalnego


Cena: ok. 30 zł za 100g

Dostępność: w Polsce kosmetyki Lush nie są dostępne stacjonarnie (nad czym bardzo ubolewam), a wysyłka z UK kosztuje sporo. Dlatego najlepiej kupować kosmetyki Lush przy okazji zagranicznych wakacji. Co ważne- Buche de Noel można kuć tylko w okresie świątecznym.


Ocena: 6-/6 (Odkąd tylko dowiedziałam się o istnieniu Lush'a, zastanawiałam się, czy te kosmetyki rzeczywiście są tak skuteczne czy może to po prostu przereklamowany trend? Buche de Noel sprawił, że jestem w stanie potwierdzić każde pochlebne słowo na temat Lush'a. Dla mnie jest to niesamowite odkrycie, ten czyścik trafia na moją listę KWC. Dla mnie jest idealny pod każdym względem- działa świetnie, jest praktyczny, ekologiczny, a do tego pachnie tak cudnie, że mam ochotę go jeść. I przyznam Wam szczerze, że zawsze podczas mycia twarzy zjadam trochę xD Uwielbiam rozgryzać te drobinki migdałów, kiedy szoruję buźkę. W smaku Buche de Noel jest słodki, pyszny. Gdyby nie glinka kaolinowa, mogłabym go jeść jak deser- bo niestety glinka daje wrażenie, jakby był tam tynk ze ściany. Ale tego się czepiać nie będę, w końcu Buche de Noel nie służy do jedzenia- wbrew pozorom :P Mały minus za słabą dostępność w Polsce.)

Judo, masz ode mnie wirtualnego całusa za zrobienie dla mnie Busza! ;)

Kosmetyk nie jest testowany na zwierzętach- to bardzo istotne.


Uf, rozpisałam się troszkę, ale to dlatego, że była to dla mnie zupełnie nowa forma kosmetyku, poza tym nieznana mi dotąd z praktyki marka owiana legendą. Jak widać- Lush obronił się świetnie. Przez BdN nabrałam ochoty na więcej! Dołączam do grona zniecierpliwionych fanek marki czekających na to, aż wreszcie raczy otworzyć swój sklep w Polsce.
Lush, come on!!!

Kochani, piszcie, czy znacie Lush'a - jeśli tak, to które kosmetyki z oferty firmy polecacie?
Jak tam po Świętach? Mam nadzieję, że brzuszki nie urosły ani o milimetr i wszystkie kalorie poszły w biust, bioderka czy gdzie tam sobie życzycie ;)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...