poniedziałek, 31 grudnia 2012

Życzenia noworoczne


Szampana w bród, 
wódeczki ciut, 
kaca małego 
i brzuszka pełnego, 
zdartych zelówek, 
wielu śpiewanych solówek, 
porannej kawy 
i wspaniałej Sylwestrowej zabawy!



WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO W NADCHODZACYM 2013 ROKU!!!

sobota, 29 grudnia 2012

Z serii: dialogi rodzinne

Wikusia dziś bardzo długo kokosiła sie zanim zasnęła. W międzyczasie zadzwonił M. co tylko ją wystraszyło i o dodatkowych kilkanaście minut przedłużyło zasypianie.
Przysnęło się i mnie.
Jak sie obudziłam, puściłam strzałkę do M..
W słuchawce hałas.
- Gdzie ty jesteś?
- W kiblu
Straszny hałas w tym kiblu - pomyślałam.
- Na ...cie - dodał M. niewyraźnie.
Ok, dedukowałam logicznie, siedzi w kiblu, na klozecie, ale dalej nie rozumiałam skąd tam taki hałas.
- A czemu tam tak głośno? - spytałam
- Czemu głosno? Przecież mówię, że jestem w kinie na "Hobbicie" - powiedział głośniej do słuchawki.
I stała sie jasność.

piątek, 28 grudnia 2012

Nieprzewidziana złość

Czy tylko ja tak czasami mam, że wydaje mi się, że już wszystko ogarniam, kiedy nagle dzieje się coś, ze mnie trafia nagły szlag?
Absolutnie nie mam na myśli zdarzeń losowych, ot po prostu szara codzienność i nagle bum!
Tak właśnie miałam dzisiaj, kiedy to szczęśliwa stwierdziłam, że pogoda sprzyja wyjściu, dzieci z psotami w normie, a ich wybryki już mnie tak nie irytowały, bo albo się przyzwyczaiłam, albo ich pomysły aż tak bardzo mnie nie zaskakiwały.. Sielsko, anielsko jednym słowem.
Towarzystwo do wyjścia przygotowałam, tylko przez sekundę tiku nerwowego doznałam, ale jego sprawca wabiony cukierkiem momentalnie się wyciszył.
Zaplanowałam wyjście do sklepu bardziej oddalonego niż Biedronka mając nadzieję, że młodsze dziecię fakt ten wykorzysta i pośpi.
Nadzieja złudna była, bo Wiki zasnęła w drodze powrotnej, tuż przed wspomnianą wyżej Biedronką.
No dobra! Zakupy zrobimy i jeszcze trochę się powłóczymy - pomyślałam naiwnie.
Stanęłam przy mandarynkach, nawet worek na owoce do ręki wzięłam, kiedy nagle usłyszałam:
- Mamusiu siusiu!!!!
O, żesz...
- Wytrzymaj!
- Nie wytrzymam, siusiu!!!
Woreczek rzuciłam i pędem przelecieliśmy koło kas.Facet nie pytał o co chodzi, bo chyba wszyscy obecni słyszeli o gwałtownej potrzebie mojego synka.
Prawie biegiem przebyliśmy te 150-200 metrów dzielące nas od domu.
Wiki siłą została wyjęta z wózka i gwałtownie obudzona, oszołomiona przelewała się przez ręce.
Wózek do komórki wprowadziłam niemalże kopnięciem.
Dwie siaty w jedną, córkę  w drugą rękę i prawie biegiem na górę. Mati sam z siebie przyspieszał drobno przebierając nogami.
Drugie piętro to nie wieża Eiffla, ale i tak ledwo dobrnęłam z ciężkim siatkami i podrzemującym dzieckiem.
Postawiona mała oczywiście od razu oprzytomniała i zrobiła tył zwrot.
Złapałam córkę i synkowi rękę siostry wcisnęłam.
Otworzyłam drzwi, Mati lekko Wikę wepchnął, ta straciła równowagę i w ryk. Mega ryk, bo przecież niewyspana, popchnięta i ogólnie nie w temacie jakoś musiała dać upust swemu niezadowoleniu.
Przytuliłam małą i spojrzałam na małego, który z niemą prośbą w oczach dalej w miejscu dreptał.
No tak! Przecież chce siku.
Puściłam córkę, która głośno zaprotestowała i rozebrałam synka, żeby ten mógł wreszcie skorzystać z toalety.
Wzięłam z powrotem Wiktorię na ręce, Mateusz pobiegł do łazienki, a ja przyjrzałam się rozwalonym, bo przecież gwałtownie rzuconym, siatkom, ciuchom i rozdartej córci i czułam jak we mnie wzrasta irytacja.
Co za chaos!
Na szczęście długo mnie nie trzymało.
Czasem bzdura potrafi wyprowadzic z równowagi.

czwartek, 27 grudnia 2012

Z serii: dialogi z synkiem cz. 5

 Dziś wieczorową porą, przebierając się w piżamę, mój pierworodny rzekł z pełną powagą:
- Ale ja stary jestem
- Dlaczego tak mówisz? - spytałam zaskoczona
- Bo się dzisiaj tyle nagadałem 

I już po Świętach.

Dlaczego co roku obiecuję sobie tyle nie żreć i nie dotrzymuję słowa?
Oczywiście dziś jest dzień pt. "Trzeba zjeść, żeby się nie zepsuło"
Wrzucam więc w siebie resztki poświąteczne i ledwo się toczę.
Pocieszam się, że na kolację już nic z potraw świątecznych nie zostanie i mam szansę przejść na dietę.
Tak, tak dieta to jest właściwe słowo. Ale nie jedyne, bo w kolejce czeka kolejny zestaw słów: Ruszyć tyłek!
Ale to od juta :)

Drugi dzień świąteczny minął, jakże by inaczej, na obżarstwie i mega lenistwie.
Po południu M. zmobilizował nas do krótkiego spaceru mimo, że za oknem było szaro, buro, ponuro i wilgotno. mimo kiepskiej aury spacer dobrze nam zrobił.
Mnie na tyle dobrze , że padłam po 17:00 i zasnęłam. Żarełko musiało się przecież wygodnie ułożyć, a tłuszczyk budować w spokoju kolejną oponkę.

W nocy M. znowu wyjechał. Wróci w Sylwestra :(
Dzisiaj zatem rządzimy we trójkę. A efektem tych rządów jest limo pod okiem Młodej, a właściwie nad okiem, po bliskim spotkaniu z kuchennym stołem.


Zresztą ona ma wybitne talenta do spadania, bo włazi gdzie nie potrzeba. Niestety choćbym nie wiem jak się starała to małej łajzy nie upilnuję, bo ona bardziej pilnuje mnie i korzysta z mojej nieuwagi.
Ulubionym jej miejscem jest parapet w jednym z pomieszczeń (pokój to zbyt dużo powiedziane, ale na upartego i tak można je nazwać).


Na szczęście jest on na tyle nisko, że jak już z niego zleci to tylko się otrzepie z lekka zdziwiona.





wtorek, 25 grudnia 2012

Świątecznie.

Uff, przebrnęłam przez wczoraj. Dzieci były kochane.



Nie miałam zatem dodatkowego stresu oprócz tego czy zdążę.
M. przyjechał dość późno, więc do kolacji siedliśmy dopiero o 18:30.

Oczywiście kulminacyjnym punktem wieczoru były PREZENTY!











A dziś lenistwo i praca nad nowym, powiedzmy, że projektem :)
Niestety u nas dosyć mocno pada, więc z planowanego spaceru nici. Ale najważniejsze, że jesteśmy w komplecie.

niedziela, 23 grudnia 2012

Wesołych Świąt!

Jak co roku o tej porze pora życzeń nadeszła.
Zatem jak co roku życzę wszystkim zdrowych i spokojnych świąt Bożego Narodzenia.
Dużo jedzenia, aż do przejedzenia.
Moc prezentów, byle trafionych.
Miłej rodzinnej atmosfery, ale nie udawanej.


Wesołych Świąt!




piątek, 21 grudnia 2012

Dziecięca katastrofa

Obiecałam dziś Mateuszowi, że jak ładnie zje zupę to dostanie snack nesquick'a

Młody wpałaszował zupę, snacka obiecanego dostał i zaczął konsumować.
Oczywiście nie usiedział z tyłkiem tylko musiał szwendać się po pokoju. Chwilę go obserwowałam, a potem zatopiłam się w lekturze książki.
Nagle usłyszałam krzyk.
Zerwałam się na nogi. Gdzie Mateusz?!
Młody wyłonił się zza fotela z histerycznym płaczem, tupiąc nogami i machając ręką.
- Co się stało?!
- Mamo boli!!
- Ale co boli?
- Boli, boli!!!
Co jest do cholery? Co on dotknął? Pomyślałam zaniepokojona.
Umyłam mu ręce, ale jakiejś wielkiej rany nie zobaczyłam, tylko trzy małe kropeczki, ale Mati darł się wniebogłosy widać bolało go bardzo.
Zaprowadziłam go zatem za fotel gdzie leżał papierek od ciastka, nadgryzione ciastko  i niedaleko rozgałęźnik z kablami.
- Mati co dotknąłeś?
Młody pokazał palcem w nieokreślony punkt na podłodze, ale tak się zanosił, ze nie mógł nic wykrztusić.
- Dziecko, uspokój się i powiedz co dotknąłeś?
Tym razem pokazał na ciastko.
No ciastko mu raczej krzywdy nie zrobiło.
- Synek, nic nie rozumiem. Co dotknąłeś?
Tym razem zęba pokazał.
Nie skumałam.
- Ząb Cię boli?
Pokręcił głową i coś zaczął przez łzy dukać.
W końcu zaskoczyłam.
- Jedząc ciastko ugryzłeś się w palca?
Tym razem trafiłam, bo synek pokiwał głową i ponownie łzami się zalał.
Może nie powinnam, ale roześmiałam się. Co za ulga.


czwartek, 20 grudnia 2012

Przedświątecznie

Jak wczoraj postanowiłam tak dziś zrobiłam. wróciłam do porządków przedświątecznych.
Wydawało mi się, że skoro przeprowadzaliśmy się niecałe cztery miesiące temu to niewiele bedzie do "oporządzenia". A tu niespodzianka. Wywaliłam już dwa wory niepotrzebnych "przydasie". Planuję jeszcze zrobić porządek w zabawkach (czytaj: wywalić ile się da). Nawet podjęłam dziś próbę, ale starszy dzieć uderzył w lamenta, że on nie chce, że on lubi, że on będzie się bawił, że będzie po sobie sprzątał i żeby nie wyrzucać. Spojrzałam trochę zbita z tropu na trzymane w rękach Wikusine grzechotki.
- Będziesz się bawił grzechotkami?
- Eee...ale tylko grzechotki wyrzuć.
Tym razem uległam. Do czasu.
Ubraliśmy też dzisiaj choinkę. Według mnie jest urocza, ale na razie nie możemy zapalić światełek, bo przedłużacza brak, ale zapewniam , że lampki są i cierpliwie czekaja na dodatkowy kabelek.
Szarańcza dzielnie pomagała








A później poszli się bawić do swojego pokoju. Ja zasiadłam do komputera, ale oczywiście cisza mnie zaintrygowała. Zajrzałam zatem do pokoju dzieci i...




...pozostało mi tylko westchnąć.

środa, 19 grudnia 2012

Domowo

Od piątku przebywam z Szarańczą pod jednym dachem przez 24 godziny na dobę. Efekt? Oznaki silnej nerwicy.
Mati wziął się i rozchorował w piątek. Syropy typu "precz z gorączką" pomagały na 3-4 godziny. Znaczy się, że coś było na rzeczy. Do tego doszło narzekanie na bólu gardła i uszu (obu!) nie napawało optymizmem.
Nasz rodzinny był podobnego zdania, bo, mimo, ze wróg antybiotyków wszelakich, tym razem zakomunikował, że niestety antybiotyk  BEZWZGLĘDNIE. No to się kurujemy
M. wyjechał na kilka dni, więc jestem z młodzieżą sama i chyba oszaleję.
W związku z powyższym przygotowania do Świąt znacznie spowolniały, a nawet rzekłabym, że zanikły zupełnie. Planuję w dniu jutrzejszym na właściwe tory powrócić i zacząć przedświątecznie ogarniać to co do ogarnięcia zostało..
Ale mamy za to choinkę!
Żywa, nieduża, bo około 1,5 metra ma, śliczna, ale jeszcze nie ubrana. Mnie się podoba taka jak jest, wcale nie musiałabym jej stroić...
Szarańcza po kilkuminutowym zafascynowaniu choinką przestała się nią interesować. I dobrze.Ciekawe czy przystrojona będzie również mało atrakcyjna.
Spędzamy sobie zatem czas w domu. Dzieci z nudów dostają małpiego rozumu, a ja dostaję z nimi pierdolca, bo ich pomysły czasami na czerwono zabarwiają mi obraz przed oczami.
Ale damy radę, bo kto jak nie my?
Teraz kochane aniołki sobie śpią, a ja mam błogą chwilę ciszy i spokoju. Dla siebie.


piątek, 14 grudnia 2012

Szalony piątkowy poranek

Generalnie wpadłam wczoraj na głupi pomysł. Pomyślałam, że jak, wyjątkowo, maluchy będą spać ze mną to przestanę do nich latać i choć jedną noc prześpię.
Mój błąd.
Spałam chyba z koparką i jakimś walcem. Na dodatek miał on włączony silnik, bo chrapał cała noc (powiększone migdały).
Wstałam zatem stłamszona, niewyspana, generalnie ledwo żywa.
Powtórek nie przewiduję.
Jak to zwykle bywa o poranku trzeba było skorzystać z toalety. Szarańcza dla towarzystwa również się przypałętała.
I tu błąd numer dwa. Zapomniałam wczoraj, po kąpieli bąbli, wypuścić wody. Zatem woda nadal miała się całkiem dobrze w brodziku i zabawki jej towarzyszące również. Wiki na widok gumowej kaczuchy od razu straciła zainteresowanie otoczeniem, ale kaczuchą niestety nie. W konsekwencji cała piżama mokra i trochę podłogi.
Zabrałam młodej zabawkę i wyprowadziłam z łazienki.
Błąd numer trzy.
Mała dostała mega wścieku, histerii i ogólnie niepohamowanej furii.
Przebranie jej graniczyło z cudem, ale się udało. W końcu straciłam do rozdarciucha cierpliwość i zaprowadziłam ją na fotel do ich pokoju. Posadziłam i powiedziałam "Jak się uspokoisz to po ciebie przyjdę".
Cisza nastąpiła po jakichś dziesięciu sekundach. Odczekałam jeszcze chwilkę i wzięłam ją na ręce.
Uspokoiła się. Uff...




środa, 12 grudnia 2012

Miało nie być

Jakoś weny brak, więc i notki miało nie być. Ale w faktach wieczornych wspomniano o dzisiejszej dacie. Uznałam, że w takim dniu warto jednak coś napisać ku pamięci.
Tylko co?
Dzień o dziwo nie obfitował w jakieś ciekawe wydarzenia poza porannym buntem Małej Księżniczki, która nie chciała założyć rękawiczek.
Dziatwa w miarę spokojnie w żłobku i przedszkolu zmieniła przyodziewek. Kurka wodna, no nie ma się czego przyczepić.
Było dziś zebranie Rady rodziców w przedszkolu, które trwało aż 25 minut. Sami byliśmy zdziwieni, że tak nam sprawnie poszło.
Aaa, no przecież miało miejsce wielkie wydarzenie dzisiaj. Sama zrobiłam naleśniki!!! I sama je zeżarłam, bo nikt inny nie chciał. Dobrze, że byłam przewidująca i ciasta zrobiłam na 6 sztuk.
Wszystko odbyło się pod czujnym okiem mojej mamy, która uznała, że nie może być tak, że ja naleśników nie umiem, bo przecież one są takie proste. No cóż, rzeczywiście są proste :)
I to by było na tyle.
Acha i jeszcze mi się coś przypomniało. Udało mi się na allegro wylicytować ciuszki dla Wikusi


W sumie zapłaciłam za nie około 30 zł z przesyłką.
Aż jestem ciekawa jak wyglądają w rzeczywistości.
Uwielbiam "przekopywać" allegro.



poniedziałek, 10 grudnia 2012

Miłość od pierwszego wejrzenia

Zaczęło się od M.
Kiermasz świąteczny a na nim stoisko. Inne. Pełne drewnianych cudowności.
- Zobacz jaki samolot
Popatrzyłam, na cenę zerknęłam, buzię rozdziawiłam. To u nas w kraju można jeszcze kupić takie zabawki za 25,00 PLN ?
Poszliśmy stamtąd, ale tryby w mózgownicy ruszyły. Kalkulowanie, przeliczanie, z czego można zrezygnować, żeby kupić...
Nie tylko ja o tym myślałam...
Decyzja zapadła.
Wracając z dziećmi do domu zboczyliśmy na kiermasz.
Za chwilę Mati dzierżył samolot drewniany, a Wiki dostała drewnianego człapiącego pelikana (koszt 27,00 PLN)
Wikusia pokochała pelikana całym sercem. Nie pozwoliła dotknąć go nikomu przez ponad 2 godziny.
Dwie godziny z hakiem moje dziecko bawiło się jedną zabawką! Gdybym sama tego nie widziała to bym nie uwierzyła.





Mati dzisiejszego popołudnia był dzielnym pilotem




A na koniec trochę przytulasów





niedziela, 9 grudnia 2012

Z cyklu: wybryki Wiki

Moja córcia postanowiła dziś być przekorna.
Chłopaki nasze wybrali się na basen, a ja, żeby nie siedzieć w domu zaplanowałam zimowy spacer, szaleństwo na śniegu i w ogóle aktywne przedpołudnie.
Młoda jednak miała inne plany i zanim dotarłyśmy na miejsce młoda pochrapywała w najlepsze.


A to mnie dziecię w balona zrobiło. Pozycję miała niestety niewygodną, bo wyrodna matka poduszki nie wzięła.Ale i tak pospała całkiem długo. Obudziła się w drodze powrotnej.

Wieczorowa porą zawołała "fufu", które nie wiedzieć czemu oznacza  zarówno potrzebę fizjologiczną, jak i puszczenie delikatnie mówiąc "bąka".
Posadziłam ją na nocnik. Było włączone radio. W pewnej chwili muzyka poderwała ją do tańca. Nie zdążyła usiąść na nocnik z powrotem. No nic. Zdarza się.
Parę minut później M. przyszedł i zakomunikował "Ona znowu się zesikała!"
Poleciałam do kuchni i co zobaczyłam?
Moje dziecię rączkami złożonymi w łódkę próbowała zebrać swoje siki z podłogi do nocnika stojącego w drugim końcu kuchni. A na mój widok jeszcze przyspieszyła. Wyglądało na to, że świetnie się przy tym bawiła.Nie wnikam czemu miała przy tym mokre włosy (chwilę wcześniej ściągnęłam jej gumkę), bo i tak był już czas na kąpiel.


sobota, 8 grudnia 2012

Z cyklu: dialogi z synkiem cz. 4

Rozścieliłam łóżko dla młodej i zaczęłam przygotowywać mleko.
Szarańcza długo nie myśląc łózko dopadła i zaczęła szaleć.
Kołdra wylądowała wreszcie częściowo na podłodze.
Podeszłam, kołdrę na łóżko rzuciłam i wróciłam do kuchni.
- Mamo!!! - słyszę krzyk Młodego
- Co się stało?
- Popsułaś mi domek, który zbudowałem!
- Przepraszam, myślałam, że kołdra z łóżka spadła.
- Nie myślałaś! - odburknął.



piątek, 7 grudnia 2012

Mam firanki!

W wielu domach to normalka. W naszym zasadniczo też, ale po przeprowadzce firanek na oknach brakowało.
Denerwowało mnie to strasznie, ale stan finansów nie pozwalał na zakup tego co bym chciała, a wydawać na byle co nie miałam ochoty.
I tu, z odsieczą przybyła rodzina. Ciocia firanki sobie zmieniła, siostrze odpaliła, siostra o córce pomyślała, telefon wykonała.
Córka czyli ja we własnej osobie ciekawością gnana w domu rodzicielskim się zjawiłam, pooglądałam i zdecydowałam.
Dwa okna, wiec i firanki dwie potrzebne, a że ta długaśna to mama zaproponowała, że z tej jednej zrobi dwie, żeby pasowało.
I zrobiła, a nawet mi do domu przyniosła.
Następnego dnia M. się o te firanki zapytał.
Trzeba wyprasować!
Hasło rzuciłam i wyszłam, bo trzeba było wyjść.
Po powrocie co zastałam?
Okna pomyte, firanki wyprasowane i wiszą!
Mam firanki i jestem w niebie.
I wszystko "samo" się zrobiło :)




czwartek, 6 grudnia 2012

Mikołajki

Na dzisiejsze święto dla dziatwy prezenty zakupione były już ze dwa tygodnie temu. Wczoraj M. przyjechał z trasy,  i dopiero on włożył je dzieciom pod poduszki. Mnie się nadal wydawało, że ja mam czas.
W nocy Mati spał niczego nie świadom, za to Wiktoria spała niekoniecznie. No, bo kto wiaderko z klockami o gabarytach dosyć fest wkłada pod poduszkę?
Dzieć zatem w nocy zamiast spać nerwa miał, a ja razem z nią. W końcu tradycje zaczęłam mieć w nosie i pudełko z klockami postawiłam obok łóżka.
Córcia w końcu spokojnie zasnęła, a ja razem z nią zamiast przeleźć z powrotem do swojego łóżka.
Rano obudziło mnie "Co to?"
Mateusz w ciemnościach wpatrywał się w pudło.
- A - mruknęłam nie do końca rozbudzona - Mikołaj był.
-A dla mnie?
- Sprawdź pod poduszką
Śmignął, w tempie błyskawicy bajzel na łóżku zrobił pozbawiając wyrko poduszek. Znalazł!
- Jeep!!! - wykrzyknął radośnie, po czym dodał - A czemu taki mały?
No i masz.
Ale po kilku sekundach problem zniknął, bo był tak podekscytowany, że wielkość przestała mieć znaczenie.
Z dumą taszczył swój skarb do przedszkola i dopiero przed samymi drzwiami dał się przekonać, żeby w domu auto przechować.
A to jeszcze nie był koniec.
Żłobek i przedszkole tez hojnie obdarzyły dzieci prezentami. Zwłaszcza słodkimi prezentami.
Musiałam z Pierworodnym stoczyć wojnę i na wyżyny słodycze wynieść, bo marny byłby ich los, a i kolacja marnie by wyglądała w zderzeniu ze słodyczami.
Mati z dżipem się nie rozstaje, a Wiki z lubością dokopuje klockom.
Wszystko wskazuje, że prezenty były trafione, a przed nami kolejne wyzwanie. Gwiazdkowe.







poniedziałek, 3 grudnia 2012

Niewychowane?

Dzisiaj trafiłam na blog Limonki.I się zbulwersowałam. Nie, nie blogiem, ale komentarzami pod jednym z postów.
Autorka była świadkiem sceny w tramwaju, kiedy to mała dziewczynka kopniakami chce wymusić na matce skasowanie przez nią samą biletu. Szczegóły tutaj.
Przeczytałam wpis, a potem komentarze i szlag mnie trafił. Większość, na podstawie jednej sceny stwierdziła, że dziecko jest niewychowane i, że to tylko i wyłącznie wina rodziców.
Ja się pytam skąd taki wniosek? Po jednej opisanej scenie już wszyscy oskarżyli i wydali wyrok na matkę jaka to ona w przyszłości biedna będzie, bo córka teraz ją kopie.
Przecież wychowanie dziecka to długotrwały proces!
Czy jaśnie państwo krytykujące byłoby bardziej usatysfakcjonowane gdyby mama dziecku wpierdzieliła? Albo się na nie wydarła? Albo sama kopnęła?
Oczywiście wtedy podniosłyby się głosy oburzenia, ze biedne dziecko bite i maltretowane...
Jak widać jakkolwiek matka by zareagowała czy nie to zawsze w takiej sytuacji byłaby złą matką, bo albo sobie nie radzi więc jej dzieć w przyszłości na łeb wejdzie, albo je bije i występuje z pozycji siły i najlepiej może byłoby odebrać jej prawa rodzicielskie.

U nas w sobotę rozegrała się taka scena w sklepie:
Mateusz wziął ze sobą auto, którym to jeździł po ladzie klęcząc na ubłoconej, sklepowej podłodze. Na zwróconą mu kilkukrotnie uwagę, żeby wstał to i owszem wstawał po czym po chwili ponownie zajmował z góry upatrzoną, ubłocona pozycję.
Akurat byłam w trakcie robienia zakupów (sklep z obsługą), kiedy to zareagował M. i bez słowa małemu samochód zabrał.
Mati, myśląc, że to ja, zezłościł się i zaczął mnie okładać. NIGDY wcześniej się to nie zdarzyło. Byłam tak zaskoczona, ze udało mi się tylko wydukać: No co ty robisz?
W tym przypadku zareagował M. i dziecko ze sklepu wyprowadził.
Jak myślicie, co pomyśleli ludzie w kolejce?
A co było potem?
Za karę nie poszedł na plac zabaw na kulki, a poza tym odbyła się rozmowa na temat jego zachowania. Tyle, że świadków tej rozmowy nie było.
Tak samo nikt z obserwujących scenę w tramwaju nie widział co potem zrobiła ta mama.

Trochę analogicznie do sceny w tramwaju inna scena w wydaniu Mateusza.
Rodzice przedszkolaków doskonale wiedzą, że wchodząc czy wychodząc z przedszkola trzeba elektronicznie "zalogować" lub "wylogować" dziecko w przedszkolu. Mati mówi, że zrobi on "pik".
Czasami wpadam do przedszkola tuż przed 14:30 lub 15:30 i wtedy sama "pikam" kartą.
Są dni kiedy Mateusz uderza w histerię, bo to on chciał. I wtedy robi się agresywny. Takie sceny wydarzyły się już kilkukrotnie, więc ja wiem jak zareagować. Przeważnie mówię dziecku, że " Oj, mama się zapomniała. Zrobisz to następnym razem. Mam nadzieję, że się gniewasz" albo coś w tym stylu i problem zażegnany. Dziecko mi "przebacza" i czuje się dzięki temu ważne.

Nie zawsze wiemy jak zareagować, czasem jesteśmy zmęczeni, a czasem nam się nie chce wysilać nawet.
Nikomu jednak nie daję prawa do oceniania mnie i mojego zachowania wobec dziecka.
Oczywiście na przemoc trzeba reagować, ale nie piszę tu o przypadkach ekstremalnych, ale o takich co się zdarzają bądź zdarzać będą każdemu z rodziców

Przyznaję, że jak czytam komentarze rodziców, którzy mają kilkumiesięczne dziecko co oni by i jak oni by, to chce mi się śmiać, bo jak ich dziecię dojdzie do lat trzech czy czterech to dopiero wtedy pokazuje charakterek i na co go stać. I czasem, a nawet bardzo często taka mama czy tata robi wielkie oczy, bo swego dziecka nie poznaje. Przecież było takie spokojne, ułożone  a tu nagle różki wyrastają i dziecię małpiego rozumu dostaje. I trzeba sobie z tym poradzić, a nie zawsze wiemy jak. Bo przecież  w szkole nas tego nie uczą.








niedziela, 2 grudnia 2012

Chodząca niewinność

Moje starsze dziecię od jakiegoś czasu daje mi solidnie popalić.
Wystawia moją cierpliwość na ciężką próbę.
Swoim zachowaniem doprowadza mnie do białej gorączki.

1.
- Mati, połóż guzik obok skarbonki Wiktorii - mówię do małego ubierając córcię.
- Dobrze mamusiu - odpowiada
Brzdęk!
Podnoszę gwałtownie głowę.
- Ja nic tam nie wrzuciłem - informuje mnie, zanim zdążyłam zapytać.
- Wrzuciłeś guzik do skarbonki??? Przecież prosiłam, żebyś położył obok.
- Ale to nie ja! - zapiera się w żywe oczy.
Zafundował mi tym samym niezły skok adrenaliny.

2.
- Mati, nie potrzebuję szelek Wikusi. Odniesiesz do szuflady?
- Tak
Nagle słyszę łoskot i w kątem oka wyłapuję spadające za fotel szelki.
- Mateusz!!!
- Ja nic nie zrobiłem! - odpowiada szelma

3.
- Mamusiu, zrobisz mi sok z wodą?
- Tak
- A przyniesiesz?...Proszę.
Przynoszę i proszę, żeby odstawił kubek do zlewu jak wypije.
Pora na mleko dla Wiki.
Biorę butelkę z przegotowaną, wystudzoną wodą i co widzę. Różowa.
- Mateusz, gdzie wylałeś resztę wody z sokiem?
- Do zlewu.
- Mateusz?
- Yyy, nie wiem
- To czemu woda na mleko różowa jest?
- To nie ja!
Jasne, że nie on. Wrr...

4.
- Mamusiu, daj rowerek, bo Wikusia chce.
Dałam, a młody od razu na niego wsiadł.
- Miał być dla Wiktorii - mówię
- Ale najpierw ja się pobawię - krzyknął i popędził w stronę dużego pokoju.
Ja za nim. Zdążyłam zobaczyć jak najeżdża na siostrę.
- Mateusz!!!
- Ja nic nie zrobiłem! - odkrzykuje, ale na wszelki wypadek zwiewa z pokoju.

5.
- Mamo, ja chcę kaszę!
- Za chwilę, teraz robię śniadanie Wikusi.
- Ale ja chcę teraz.
- Nie! Widzisz, że jestem zajęta.
- Ale mamo, nie może tak być.
- Ale jest. Poczekaj.
Stawiam kaszę dla małej na stole i robię Mateuszowi.
Nagle słyszę pisk!
Noż, cholera jedna, zabrał siostrze.
- Mateusz!!!
- To nie ja zabrałem - oczywiście idzie w zaparte

 A to tylko jeden dzień. Dzisiejszy. Ratunku!!!

Szelma we własnej osobie z w/w rowerkiem

sobota, 1 grudnia 2012

Z serii: dialogi z synem cz. 3

Wiki miała popołudniową drzemkę.
Poprosiłam Mateusza, żeby był w miarę cicho, żeby siostra pospała.
- Dobrze mamusiu
Wytrzymał 45 minut i poszedł ją obudzić.
Ja nieświadoma sytuacji zagapiona byłam w komputer.
Po chwili słyszę tuptanie.
Odwracam, a przy fotelu stoją moje dwa uśmiechnięte pyszczki.
- Mati, dlaczego obudziłeś siostrę? - spytałam surowo
- Bo jej brzuszek powiedział mi, że ona już nie chce spać.
- ???