![]()
Nareszcie w domu!
Po 15 dniach spędzonych w szpitalu, dziś wreszcie wróciliśmy.
Szczerze mówiąc tym razem nie mogę narzekać na szpital i pracowników tam pracujących. Poza kilkoma zgrzytami wszystko było tak jak być powinno. Oczywiście lepiej by było gdyby nas tam nie było, ale skoro stało się jak się stało, to lepiej być otoczonym dobrą opieką.
Mateuszem opiekowała się sama pani ordynator. i o ile na początku była ogromnie zainteresowana stanem zdrowia małego, to juz kilka ostatnich dni traktowała nas trochę "po łebkach". Ale M. ustawił ja troszkę do pionu i dziś, przy wypisie udzieliła nam znacznie więcej informacji niż przez ostatnie dni.
A warunki?
Hmm...niemalże hotel. Pierwsze 5 dni spędziliśmy w izolatce, gdzie mieliśmy do dyspozycji łazienkę z ubikacją
Pierwszego dnia, po otrzymaniu 750 ml kroplówki, młodemu już poprawił się humor. a następnego dnia zaczęło mu się włączać "fisiowanie". Jednakże, mimo wszystko, był osłabiony, więc można było go jeszcze czymś zająć. Na przykład czytaniem książek.
Z czasem doszły i puzzle wyścigi samochodów na parapecie. Przez 5 dni nie mógł, bez konieczności, wychodzić z izolatki, chyba, że...
... szedł na inhalacje.
Inhalacje miał 3 razy dziennie.Na początku znosił je dzielnie, a potem pajacował robiąc sobie z inhalacji mikrofon, albo przykładając sobie do ucha.
Lekarka wspomniała też o jakiś delikatnych zrostach na płucach czy coś w tym stylu (podejrzewam, że więcej doczytam na wypisie) i mój synek dostał wodę i kazano mu robić bąbelki, żeby mu sie poprawiła wydolność oddechowa.
Wreszcie nastał dzień kiedy młody mógł wyjść z sali. Wyszliśmy oboje, bo nagle, wieczorową porą okazało się, że izolatka jest niezbędna dla innego dziecka. Tego wieczoru dyżur przy małym miała babcia i to ona biedna, tak pechowo trafiła, że miała do wyboru krzesło lub łóżeczko dziecięce.Zdecydowała się jednak na noc w łóżku, u boku wnuczka.
Kolejną noc w takich warunkach spędziłam ja, ale jak tylko łóżko obok się zwolniło, to zajęłam.
Oczywiście sala wspólna to i łazienka, ale nie było źle
Mati uwolniony z czterech ścian, zaczął zwiedzać pozostałą część oddziału i wszędzie go było pełno.
Szpitalna świetlica była troszkę nudna w porównaniu do ...szkoły.
Sama nie byłam świadoma jej bytności w szpitalu, mimo, że pracuje tam moja znajoma. I to ona właśnie nas tam zaprosiła. Poszliśmy i wsiąknęliśmy. a raczej Mateusz. Przebywał tam pół dnia, a jakby mógł to i dłużej, a mi, dzięki temu, dwukrotnie udało się wyrwać do miasta.
Pomysł ze szkołą mega trafiony. Dzieciaki w różnym wieku tam przebywały, łącznie z nastolatkami. I co ciekawe, że ci 16-latkowie i maluchy fantastycznie razem potrafiły spędzić ze sobą czas. Jest gdzie przepisywać notatki od kolegów, a także odrabiać lekcje, bo pracownicy szkoły są pedagogami i pomogą w razie potrzeby w lekcjach. Gry, układanki, puzzle, malowanki, książki dla dzieci i młodzieży w różnym wieku oraz internet. nie dziwiłam się, że mój syn i inne dzieci chętnie spędzały tam czas, bo i opiekunowie niesamowicie życzliwi i pomocni.
Wszystko fajnie, ale 15 dni to długo i mój 4-latek ostatnie dwa dni to już nie miał ochoty na nic, wszystko go drażniło i denerwowało. Ewidentnie czas był do domu.
Dziś rano przed śniadaniem inhalacja, o 8:15 śniadanie, 15 minut później kontrolne zdjęcie RTG raz USG opłucnej , a za kolejne 15 minut lekarka oznajmia, że zdjęcie piękne, na USG jeszcze widać milimetr płynu, kilka zaleceń i pozwolenie na wyjście do domu O 9:20 wreszcie opuściliśmy szpital.