Wczorajszego popołudnia kochające się rodzeństwo dostało małpiego rozumu z głośnym przytupem.
Po około trzech godzinach ja wymiękłam i zarządziłam kapiel i spanie.
-
Mamusiu, a bedziemy mogli się pobawić w kapieli? - zapytał Mati.
Przyzwalająco głową skinęłam, a nawet wrzuciłam im zabawki, które zalegały na półce z szamponami.
Zabawek było sztuk cztery, po dwie na łebka.
Wika złapała te, którymi zwykle bawił się Mati.
Nie spodobało się to starszemu bratu.
I się zaczeło.
Wiktoria wyła, bo Mateusz chciał jej zabrać, a Mateusz wył, bo Wiktoria nie chciała mu oddać.
Zawzięte towarzystwo cholera jasna.
Oczywiście nie byłam w stanie przez ten jazgot przebić się z moim głosem rozsądku, wiec zrobiłam to co uznałam za stosowne i zabrałam wszystki zabawki z powrotem na półkę z szamponami.
Ale dzieciom się to nie spodobało, wiec wyć nie przestali.
W przyspieszonym tempie umyłam wyjców, a gdy stawiali opór przy myciu zębów, kazałam wyjść z brodzika z robalami w buzi.
Nie mieli wyjścia, zęby umyli.
Na chwilę zrobilo się cicho, ale po wyjściu z łazienki, kiedy Mati zobaczył szykujacego się do pracy tatę, znowu w lament uderzył, bo on chciał z tatą zostać, zanim Wiki zaśnie.
I tak stał w przedpokoju i wył, aż oszołomiona i zdezorientowana Wiktoria w ramach solidarności z bratem, swojego wyjca włączyła.
Pierwszy parsknął śmiechem M., ja po nim, choć mi wcale do śmiechu nie było. Ale to już z bezsilności.
Wyjce buzie zamkneły około 20:00, bo wreszcie zasnęły.
Pięcdziesiąt minut jazgotu! Oszaleć można!