Celem naszej ostatniej wycieczki był zamek w Kilkenny, jedna z najbardziej rozpoznawalnych budowli w Irlandii. Słyszeliśmy o tym mnóswo i postanowiliśmy owo cudo zobaczyć sami, tym bardziej, że prognozy zapowiadały słoneczny dzień, w sam raz na piknik.
Najpierw troszkę o samym zamku.
Najpierw troszkę o samym zamku.
Już w 1172r normański rycerz Strongbow zbudował drewnianą wieżę, na wzgórzu, nad rzeką Nore. Dwadzieścia lat później, jego zięć - William Marshall - zaczął budować dalej, ale to, co powstawało było już kamienną twierdzą. Do dziś przetrwały trzy z czterech wież. Zamek króluje nad miastem Kilkenny, a to z kolei, w dużej części, położone jest na dość pagórkowatym terenie. Uliczki są wąski, zakręcają ostro, biegną w górę i w dół.
Twierdza stała się główną siedzibą bardzo bogatej i wpływowej rodziny Butlerów na niespełna 600 lat. W 1967r, ostatni właściciel - Arthur VI Markiz Ormonde - przekazał zamek na własność miasta, za symboliczną opłatą 50 funtów, a w dwa lata później, państwo oficjalnie przejęło opiekę nad posiadłością.
Do zamku przylega formalny ogród różany, którego ozdobą jest fontanna. Dalej rozciąga się park i ogromne połacie trawy - świetne miejsce na pikniki. Jest też plac zabaw dla maluchów, pięknie zorganizowany i zadbany. Oprócz wejściówki do zamku, wszystko jest dostępne bez opłat.
Z innej beczki: miasto Kilkenny zajmuje pierwsze miejsce w Irlandii pod względem czystości i mogę to potwierdzić. Tam naprawdę jest czysto, nie tylko w okolicach zamku, ale wszędzie.
Teraz porcja zdjęć - będzie sporo:)
Zamek robi wrażenie już z wejścia:
Potem "rośnie" w oczach:
Widac coraz więcej szczegółów:
...wież i wieżyczek...
...łuków, okien, okienek...
Kiedy stoi się blisko, można odczuć jego ogrom, masywność, potęgę:
Tu już widzimy go od drugiej strony - od ogrodu różanego:
Po raz pierwszy w Irlandii(być może nie ostatni)spotkałam się z tabliczkami, żeby nie deptać trawy.
Szczegół fontanny:
I już nasze pociechy na ławeczce wśród róż:
Siostra nie popuściła i nam:
Ona też ma kilka fotek, żeby nie było, że o niej nie pamiętamy:)
Iza wzbudzała zainteresowanie wielu osób, kiedy tak dzielnie maszerowała ze mną, bądź do mnie:
Po części parkowej poszliśmy zwiedzić wnętrza zamku. Są śliczne, ale obowiązuje zakaz fotografowania. To już można zakupić sobie na pocztówkach i obejrzeć w folderach.
Po tym wszystkim dotarliśmy do placu zabaw i ostatecznie wylądowaliśmy na trawie, urządzając sobie piknik:
Ponieważ na plecach rzeczy się nie dźwigało, a samochód wiele zniesie, było mnóstwo kocy i kocyków, toreb z piciem i jedzeniem - wszak każdy miał swoje potrzeby.
Iza padła, poleżała chwilę i pomaszerowała z butlą.
Gosia i Monika walnęły się na trawę, by odpocząć przed kolejnym szaleństwem - turlaniem się ze wzgórza.
Zieleń nas zalewała, niemalże tonęliśmy w niej. Dzieci wyglądały jak małe, biełe punkty; zupełnie przypadkowo wybrałam im białe stroje - wszystkim trzem:)
Tak myśle, że warto byłoby wrócić do Klikenny i obejrzeć miasto. Ze wzgórza zamkowego widziałam wieże przynajmniej trzech, pięknych architektonicznie, kościołów.
Około 16 wyjechaliśmy z Kilkenny i udaliśmy się do Thomastown odległego o około 15 km, ale o tym w następnym wpisie.
Twierdza stała się główną siedzibą bardzo bogatej i wpływowej rodziny Butlerów na niespełna 600 lat. W 1967r, ostatni właściciel - Arthur VI Markiz Ormonde - przekazał zamek na własność miasta, za symboliczną opłatą 50 funtów, a w dwa lata później, państwo oficjalnie przejęło opiekę nad posiadłością.
Do zamku przylega formalny ogród różany, którego ozdobą jest fontanna. Dalej rozciąga się park i ogromne połacie trawy - świetne miejsce na pikniki. Jest też plac zabaw dla maluchów, pięknie zorganizowany i zadbany. Oprócz wejściówki do zamku, wszystko jest dostępne bez opłat.
Z innej beczki: miasto Kilkenny zajmuje pierwsze miejsce w Irlandii pod względem czystości i mogę to potwierdzić. Tam naprawdę jest czysto, nie tylko w okolicach zamku, ale wszędzie.
Teraz porcja zdjęć - będzie sporo:)
Zamek robi wrażenie już z wejścia:
Potem "rośnie" w oczach:
Widac coraz więcej szczegółów:
...wież i wieżyczek...
...łuków, okien, okienek...
Kiedy stoi się blisko, można odczuć jego ogrom, masywność, potęgę:
Tu już widzimy go od drugiej strony - od ogrodu różanego:
Po raz pierwszy w Irlandii(być może nie ostatni)spotkałam się z tabliczkami, żeby nie deptać trawy.
Szczegół fontanny:
I już nasze pociechy na ławeczce wśród róż:
Siostra nie popuściła i nam:
Ona też ma kilka fotek, żeby nie było, że o niej nie pamiętamy:)
Iza wzbudzała zainteresowanie wielu osób, kiedy tak dzielnie maszerowała ze mną, bądź do mnie:
Po części parkowej poszliśmy zwiedzić wnętrza zamku. Są śliczne, ale obowiązuje zakaz fotografowania. To już można zakupić sobie na pocztówkach i obejrzeć w folderach.
Po tym wszystkim dotarliśmy do placu zabaw i ostatecznie wylądowaliśmy na trawie, urządzając sobie piknik:
Ponieważ na plecach rzeczy się nie dźwigało, a samochód wiele zniesie, było mnóstwo kocy i kocyków, toreb z piciem i jedzeniem - wszak każdy miał swoje potrzeby.
Iza padła, poleżała chwilę i pomaszerowała z butlą.
Gosia i Monika walnęły się na trawę, by odpocząć przed kolejnym szaleństwem - turlaniem się ze wzgórza.
Zieleń nas zalewała, niemalże tonęliśmy w niej. Dzieci wyglądały jak małe, biełe punkty; zupełnie przypadkowo wybrałam im białe stroje - wszystkim trzem:)
Tak myśle, że warto byłoby wrócić do Klikenny i obejrzeć miasto. Ze wzgórza zamkowego widziałam wieże przynajmniej trzech, pięknych architektonicznie, kościołów.
Około 16 wyjechaliśmy z Kilkenny i udaliśmy się do Thomastown odległego o około 15 km, ale o tym w następnym wpisie.