niedziela, 26 września 2010
Marzenie
Mam jedno marzenie, ale wielkie. Tym marzeniem jest DOM, który możecie zobaczyć, kiedy klikniecie na słówko. Dom stoi do sprzedaży od wielu lat - jeszcze zanim sprowadziliśmy się do Portarlington. Teraz kosztuje TYLKO! 720tys. euro. Jego ogromną zaletą jest to, że posiada sporo ziemi. Oczywiście jak dla mnie 1 akr(ok. 0,4 hektara) to niewiele, zważywszy że stoi na tym dom; jest to jednak więcej, niż moje przysłowiowe 10mkw.
Urzekł mnie swoim ogrodem - zapuszczonym zresztą, kamiennymi ścianami i takim też murem. Wieje od niego przeszłością, a ja to lubię. Tylko te 720 tysięcy...
Przechodzę koło posiadłości wiele razy, przejeżdżam i marzę...
Siostra stwierdziła, że jak już bym dostała ten właśnie ogród i ten dom, to dzieci matki by nie widziały, albo uczestniczyłby we wszystkim: odnawianiu, sadzeniu roślin, remontowaniu, itd. Póki co, ciesze się dłuższymi wieczorami i światłem kandelków oraz ich zapachem:
sobota, 25 września 2010
Znowu zmiany w ogródku
Tym razem w jego drugiej części - ale wciąż tej frontowej. Za "tylny" ogród się nie zabieram, jak już Wam wspominałam.
Co nowego? Otóż wyrwałam wszystko, co kwitło i rosło pod oknem. Skopałam ziemię na głębokość szpadla - tym razem było to łatwiejsze, niż pół roku temu. Nie wiem, czy to kwestia już ruszonego podłoża, czy deszczy, które rozpulchniły naszą zwięzłą - i to strasznie! - glebę.
Kiedy już przygotowałam pole, ruszyłam z sadzeniem. Wgłąb poszły wszystkie cebulowe: czosnek olbrzymi - fioletowy, narcyzy - będą pachnieć, żonkile - różne odmiany, szafirki - niebieskie, krokusy - mieszanka kolorów, przebiśniegi, chionodoksa - niebieska, irysy cebulowe - ciemny niebieski, hiacynty - mieszanka kolorów. To chyba wszystkie. Żeby teraz nie było pusto, nad nimi posadziłam to, co mam wieloletnie - a już rosło latem i dodałam: stokrotki pełne - białe, niezapominajki, powojnik - tuż przy wejściu i lawendę - w kątku.
A jak to wszystko wygląda? Otóż tak:
Stokrotki mają pąki, więc lada dzień powinny kwitnąć.
To jest goryczka - Gentiana. Jak widać, kocham kolor niebieski, nie tylko na swoich ubraniach, ale i w ogrodzie. Goryczka posadzona jest na stosiku kamieni, jako że jest roślina skalną. Stosik ukryty jest pod powierzchnią gruntu i imituje podłoże skaliste:)) mam nadzieję, ze kwiatek zaakceptuje warunki.
A tu mamy powojnik - słabiutki, bo rośnie od nowa. Cała górna część uschła i przyznam, że nie miałam nadziei na odrost, a tu taka niespodzianka. Tym bardziej cieszy mnie jego pojawienie się, że jest to odmiana pełna - w odcieniu niebieskim:) - 'Multi Blue'
I na koniec lawenda, skromna na razie roślinka, ale myślę, że trochę podrośnie za rok.
Jak ja się cieszę, że mam ten kawałek ziemi!
wtorek, 21 września 2010
Wciąż do przodu z szyciem
Bardzo powoli, ważne jednak, że coś się dzieje w zakresie szycia.
Nie mam teraz czasu i chęci do niczego, bo Artur zaczął pracować w nocy. Przejęłam zatem chodzenie nocne między dwoma sypialniami. Mniej więcej od 3-4 nad ranem zaczyna się wędrówka. Czasem tylko 2-3 razy, czasem więcej. O 7 wstaję i szykuję dziewczyny do szkoły, Izę do śniadania; w tym czasie wraca Artur i w zasadzie kładzie się spać. Do 14 nie ma go w domu. Wczoraj, kiedy jechałam samochodem, otworzyłam okna, bo myślałam, że tam padnę. Mam nadzieję, że jeszcze tydzień i mój organizm przystosuje się do mniejszej ilości snu.
Wracając jednak do szycia... Zaczynam przygotowywanie pasów z kwadratów. Wygląda to tak:
Kiedy już potnę wszystko na pasy, zacznę znowu zszywać - i tego właśnie nie czai mój mąż. Po co sobie nadawać tyle pracy - pyta - skoro można położyć materiał w całości i też będzie ładnie? Mam nadzieję, ze niedługo będę mogła pokazać kolejny etap.
sobota, 18 września 2010
Sama nie mogę w to uwierzyć...
...że po prawie 10 miesiącach, w naszym pokoju dziennym zawisły lampy! Tak, dziś Artur przykręcił to, co wczoraj kupiłam. Niebywałe, prawda? Nie dość, że w końcu dostałam to, co chciałam, to jeszcze małżonek zaraz zabrał się do pracy.
Lampy upatrzyłam już w tygodniu i bałam się, że znikną mi ze sklepu, jak dwa poprzednie modele. Wczoraj wsiadłam specjalnie w samochód i pojechałam do Portlaoise.
Teraz rzeczone produkty:
Wiszą jak plafony tuż pod sufitem. Jest ich dwa i mają średnicę około 40cm.
Tak wyglądają, jak się świecą:
Zdjęcia trochę ciemne, bo żarówka jeszcze się nie "rozgrzała".
Z przykrością donoszę, że jesień do nas zawitała. Pajęczyny już wiszą cały czas na naszych płotach:
niedziela, 12 września 2010
Muszle
Nie pokazałam jeszcze, jak wspólnie z dziewczynami zabezpieczyłyśmy brzegi ogródka, a w zasadzie trawnika.
Ponieważ wstawiony border znajduje się wewnątrz ogrodzenia, na zewnątrz pozostaje pasek ziemi, którą trzeba było jakoś "przytrzymać". Jak to zrobiłyśmy? Za pomocą muszli:
Muszle zostały ułożone dość ciasno. Z brzegu już ktoś mi zakosił dwie i rozłożył pozostałe dla niepoznaki:)
Włożyłyśmy też kilka ładnych kamieni, oszlifowanych przez fale.
Dziewczyny są niesamowicie zadowolone z tego, że ich zbieractwo jest tak wyeksponowane.
Natomiast w torbie wciąż sporo pozostało(ten zbiór jest z Brittas Bay):
Mają różne kształty i kolory:
Jedne są większe, inne całkiem małe; z tej dużej mogłabym zrobić mydelniczkę:
Co ja planuję zrobić z tą ilością materiału? Border w łazience. Chcę przykleić muszle na ścianie, tuż pod sufitem, tworząc kolorowy pas. Jak je ułożę? Jeszcze nie wiem. Może w kwiaty:
A może w całkiem co innego?
Mamy też małe muszle - te z Tramore, które powędrowały do szkła:
Możliwe, że też wylądują na ścianie. Zobaczymy. Na razie muszę przemyśleć koncepcję, znaleźć odpowiednie materiały i przede wszystkim zrobić milion innych, ważniejszych rzeczy.
niedziela, 5 września 2010
Trawa rośnie
Nagle, po ponad tygodniu wspaniałego lata, oziębiło się. Deszcz, wiatr... Całe szczęście, że udało mi się pomalować choć raz drzwi i furtkę do ogrodu, ale po kolei.
Najpierw pokażę, jak pięknie wyrosła mi trawa. Jestem z niej dumna, bo to mój pierwszy założony własnoręcznie - od początku do końca - trawnik.
Oczywiście chwasty już na nim królują, ale nie zamierzam włosów z głowy rwać. Mchu i chwastów z trawnika nie zwalczę, poza tym nikt tu z tym nie walczy.
Jestem zachwycona tegorocznymi lobeliami. Zarówno te kolorowe, jak i fioletowe, rosną i kwitną przepięknie.
Te poniżej kwitną już od połowy kwietnia.
Werbena trochę podupada, ale myślę, że do zimy wytrzyma.
Teraz kolejna rzecz: odnowione drzwi:
Na razie położyłam tylko jedna warstwę lakieru, ale już wyglądają lepiej. Jak tylko pogoda dopisze, polakieruję jeszcze przynajmniej raz. Plusem zakupionego lakieru jest jego szybciutkie schnięcie i bezzapachowość.
Furtka na tyłach też doczekała się zabezpieczenia(widok od strony parkingu):
Też na razie tylko jedna warstwa, ale nie mogłam od siebie za dużo wymagać, bo i tak trzeba było ją całą szlifować. Ręce mi prawie odpadły, a Iza straciła cierpliwość tuż pod koniec pracy.
Z drugiej strony - od strony ogrodu - ta sama furtka ma kolor zielony:
Taką farbę dostałam wczesną wiosną. Nie jestem nią zachwycona(kolorem znaczy) ale wolałam taką, niż czarną lub soczyste rudości i żółcie. Jak widać fragment wciąż czeka na dokończenie.
Furtka miała pasować do ogrodzenia, stąd dwoistość jej natury:
Ogrodzenie zielone, nawet nie tak tragiczne, jak początkowo myślałam. Siostra pociesza mnie, że zawsze mogę dokupić ciemniejszą zieleń i namalować na płocie jakieś krzewy, czy coś. Jednym słowem stworzyć obraz. Oczywiście to tylko nasze żarty. Przed zakupem tejże farby, marzyła mi się transparentna, która zostawiłaby widoczne słoje drewna; niestety, nie była na naszą kieszeń, biorąc pod uwagę ilość metrów kwadratowych. Nie ma co narzekać. Zawsze mogło być gorzej. Teraz muszę tylko zastanowić się, co zrobić z tymi obleśnymi betonowymi słupkami.
piątek, 3 września 2010
Czas najwyższy...
...napisać coś o córkach.
Otóż... Małgosia od poniedziałku zaczęła szkołę - senior infants. Od poniedziałku, bo tak zaczyna się tutaj rok szkolny, nie od pierwszego września. W zasadzie zbyt wiele się nie zmieniło. Nowa nauczycielka, nowa sala, te same dzieci. Doszedł język irlandzki do nauki - czyli w tym roku zaczynam się uczyć razem z dzieckiem.
Monika zaczęła przedszkole w pełnym wymiarze godzin i dni. Co to znaczy? Otóż maluchy na rok przed pójściem do szkoły - do junior infants, maja bezpłatny rok w przedszkolu. Monika chodziła już do przedszkola od lutego(w wakacje mamy przerwę) ale była to totalna porażka. Płaciliśmy za jeden dzień - wtedy tak się złożyło, że na więcej nie mogliśmy sobie pozwolić - a jeden dzień dla takiego dziecka jest chyba gorszym rozwiązaniem niż dwa czy trzy. Cóż, każdy popełnia błędy. Teraz zaczynamy jakby od nowa.
Pierwszy dzień był w miarę prosty - tylko trochę płaczu, bo nie pamiętała poprzedniej traumy. Drugi dzień - rozpacz totalna!!! Myślałam, że "zejdę" w przedszkolu, kiedy chwyciła mnie za szyję i zaczęła dusić; wszystko, żeby tylko nie zostać. Została. Tonęła we łzach. Trzeci dzień... tylko troszkę kwęczenia, że nie chce. Sheila - jej nauczycielka, powiedziała, że już jest bardzo dobrze. Płacz jeśli trwa, to 5 minut, potem dziecko się bawi. Cieszę się niezmiernie, bo chyba nie ma nic gorszego, niż zabierać rękę maluchowi, który cię po niej całuje i prosi, żeby zabrać go do domu. Uwierzcie, serce mi się krajało i tylko siłą woli powstrzymałam łzy cisnące się do oczu. Nie mogłam się przecież tam rozpłakać, bo to byłaby totalna porażka!
I wreszcie Izabela. Od miesiąca chyba przekręca się na brzuch. Teraz zaczyna odpychać się nóżkami od podłogi i w ten sposób obracać się wkoło siebie. Po czwartym miesiącu wprowadziłam jej dodatkowe jedzenie: owsiankę, i jeszcze jakieś zmielone mieszanki. Dodaję też owoce. Póki co jest w porządku. Tylko mina, kiedy pierwszy raz dostała jedzenie inne niż mleko mamy, jest bezcenna. Wyglądało to tak, jakbym jej podała sok z cytryny.
Teraz kilka zdjęć
Pierwszy "dorosły" posiłek. Prawda, że smakuje?
Rozrywkowanie w towarzystwie taty.
I pierwsze próby podnoszenia ciała.
"Plażowanie" w ogródku.
Subskrybuj:
Posty (Atom)