Czyli ab ovo, jeśli mam się trzymać tytułu. Będę pisała o UFO i zacznę od początku, lubię bowiem uporządkowane wiadomości. Aluzje i nawiązania pójdą w różne strony, pewnie dość daleko. Powiedzenie o jajku, od którego Rzymianie rozpoczynali swoje słynne uczty, wbiła się w mowę i nie badamy wcale, co ze skorupkami. Może ich nie było ani też słynnych uczt na leżąco.
Kenneth Arnold zaczepił oko na jasnych światłach, kiedy po
południu 24 czerwca 1947 leciał samolotem ponad górami w północno zachodniej
części stanu Waszyngton. Zaskoczony, gdyż nie przypominały mu niczego, co znał,
skupił wzrok na szybko posuwającej się formacji, obliczając jej prędkość. Przekraczała
wszystkie ziemskie obiekty. Obserwując, sądził,
że obiekt jest amerykańskim samolotem, odbywającym próbny rejs. Natychmiast
opisał stacji kontrolnej, co widzi. Kiedy wylądował na lotnisku Yakima, opadła
go chmara dziennikarzy domagających się sensacyjnego opisu.
I tu właśnie zaczynają się moje wątpliwości. Kto wezwał
dziennikarzy? Stacja kontroli lotów. Czy to standardowa procedura, zawiadamia
się prasę, a nie szefów? Podejrzewam, że władze od samego początku znały prawdę
o UFO i wymyślały historyjki, aby nas zwodzić i oszukiwać. I właśnie to
spotkanie jest tego dowodem. Jaki był cel wezwania dziennikarzy? Mieli
rozgłosić niesamowity raport Arnolda? Cóż powiedział? Wcale nie mówił o
latających spodkach czy talerzach. Dziwny sposób posuwania się obiektów
porównał do tak zwanych kaczek puszczanych na wodę. Każdy z nas zna tę zabawę:
znajduje się dość płaski kamyk i rzuca się go na powierzchnię jeziora w taki sposób,
aby się odbijał od wody, leciał kawałek, znowu się odbił i znów poleciał dalej.
Chłopcy pamiętają rekordy z okresu dzieciństwa i mogą powiedzieć. ile razy
kamyk odbił się od powierzchni.
Stacja naziemna z pewnością poinformowała szefów, a ci
podali wiadomość jeszcze wyżej. I zapadła decyzja: nie ukrywać, bo Arnold i tak
rozgada, rozgłosić, czyli właśnie ukryć, pokazać, że jest to zupełnie coś innego,
niż naprawdę. Arnold wszak był pewien, że widzi nieznany wytwór amerykańskiej
techniki podczas lotu próbnego. Ci u góry błyskawicznie skojarzyli, jak wielkie
zagraża im niebezpieczeństwo: oto doświadczony pilot rozgłasza wiadomość o
niezwykłym dokonaniu w dziedzinie lotnictwa. USA wyprodukowało obiekty
poruszające się z ogromną prędkością, nic nie lata tak prędko. Jakiż to smakowity kąsek dla przeciwników
spoza drugiej strony globu, których boimy się jeszcze bardziej niż wtedy.
Ciekawe, czy to stało się przypadkiem, czy historyjka była
już od dawna przygotowana? Kto wpadł na ten genialny pomysł, czy był to
dziennikarz z grupy, która przybyła, by wypytać Arnolda? Ktoś wykonał do niego
szybki telefon? Na pewno działali w pośpiechu i napięciu, temperatura emocji
była ogromna, stawka wyższa niż kiedykolwiek padła na loterii. Podobna sytuacja
pomiędzy dziennikarzami zdarzyła się w związku z Roswell, o czym napiszę.
W prasie ukazała się sensacyjna wiadomość o latających
spodkach. Slogan się przyjął, no i się zaczęło. Tajemnica wynalazku została
uratowana. Nikt nie mógł oficjalnie dowiadywać się ani drążyć tematu
nowych technologii, gdyż przecież ich
nie było. Przybyli oni, tamci i historia się zaczęła.
Kule światła mogły latać swobodnie. Na skrzyżowaniach dróg
wystawali ludzie z lornetkami, unosząc je do nieba. Ledwo zauważyli
błyskawicznie mknący obiekt, zawiadamiali prasę, szeryfa i lotnictwo, które
miało przygotowaną odpowiedź: żaden z naszych samolotów nie jest w ruchu w
podanej lokalizacji. Ludzie z lornetkami uzyskiwali dowód: oni są; ludzie po
tamtej stronie również, poznawali co do minuty czas i miejsce. Następne
wynalazki ulegały udoskonaleniu.
Dziś nikt już nie obserwuje nieba, raczej szuka się po
jaskiniach istot o wydłużonych czaszkach i trzech palcach u rąk. Fantastyka i
UFO mają swoje tajemnicze symboliczne powiązania. Pociski balistyczne,
wyglądające jak ogromne kule światła, przemierzają swobodnie tysiące
kilometrów. My, wyglądający kosmicznych braci, daliśmy im czas i odwracamy
oczy.
Emma Popik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz