Udało im się uciec ze strasznego domu, dokąd zawieziono ich niemal od razu po urodzeniu. Białe automaty medyczne stwierdziły, że sieci neuronów były w wielu miejscach przerwane i nie da się ich odbudować. Te ludzkie odpadki wkładano do pojemników i pieczętowano. Pojemniki przywożono tu codziennie. Nikt nigdy go nie opuścił, dopiero tych dwoje.
Zobaczyli niebieskie szczyty gór, zieloną dolinkę, czerwone dachy białych domków miasteczka. Oczy chłopca poruszały się od przedmiotu do koloru, od kształtu do barwy. Nigdy nie widział tylu rzeczy, mózg rejestrował jak szalony tysiące doznań. Dziewczynka leżała na trawie, dotykała ustami łodyżek, odgryzła listki, jakże smakowały. Jakże się różniły od pożywienia, które rzucali im pielęgniarze. Poznawała smaki i barwy, które pędziły przez mózg.
Dobiegły ich głosy, miały tonację inną, niż kiedykolwiek słyszeli. Strażnicy i pielęgniarze odzywali się do nich z wrzaskiem, szczególnie wtedy, gdy wypili cuchnącą ciecz z butelki.
Rodziców przekonano o doskonałej opiece i terapii, jakiej podlegają ich zbierki. Większość otrzymywała urzędowe i oficjalne zawiadomienia o zgonie, przewidywanym zresztą, liczne choroby rozwijały się błyskawicznie. Całkowicie uniemożliwiały terapię.
Zawyła syrena na dachu budynku. "Moja matka oddała tu chłopca", powiedziała młoda kobieta. "Połowa rodzin z miasteczka pozbyła się wybrakowanego towaru", dodał mężczyzna. "My oddaliśmy dziewczynkę". "Dlaczego tyle się ich rodzi?", pytała kobieta.
Płuca dzieci napełniało świeże powietrze, wdychali zapachy traw łodyg ziemi, woń asfaltu i rowu przed szosą, słyszeli dźwięki przejeżdżających z rzadka aut, motory i klaksony, śpiewały ptaki. Te wszystkie doznania biegły jak szalone po ścieżkach mózgu. Dzieci rozwijały się, rosły w głąb.
Z budynku wybiegli strażnicy. Nad łąką i szosą krążył helikopter, szukający skrajnie nieprzewidywalnych osobników. Pędził samochód policyjny. Warczał motor, a mózgach dzieci wyła przerażona trąbka, waliły o siebie metalowe talerze. Z samochodu wybiegł oddział antyterrorystyczny i pędził za dziećmi w stronę gór. Nie było słychać wołania dziecka przyzywającego swoje człowieczeństwo. Już miała się otworzyć świadomość. "Jestem!" Padł strzał.