Kolejny stary budynek w pięknej i starej dzielnicy Biskupia Górka jest przeznaczony do rozbiórki. Co pewien czas nadjeżdżają ciężkie maszyny, ziemia drży i ściany się walą. Taką scenę zamieściłam w mojej powieści "Królowa Salwatora". Nie jest fikcją, jest prawdą.
Stowarzyszenie Biskupia Górka zwraca się do władz miasta Gdańska z prośbą o remont. Obywatele mogą jedynie prosić. Otrzymują grzeczną odpowiedź, tyle że odmowną: nie ma pieniędzy.
Historyczny budynek przy ul. Biskupiej 35 jest przeznaczony do rozbiórki, taką informację Stowarzyszenie uzyskało z GZNK. Było to kilka lat temu. Nic się nie działo, termin rozbiórki się zbliża.
Ten dom Dom uwieczniono już na fotografii R.T. Kuhna w 1879 r., wygląda tam atrakcyjnie, jest zadbany, a część parterową zdobi boniowanie.
Na ścianie bocznej budynku od 1998 r. znajduje się jeden z pierwszych murali w Gdańsku, jego autorem jest Tomasz Bielak. Niedawno odpadający tynk zaczął odsłaniać tajemnicze malowidło na ścianie frontowej. Jeździmy do Paryża, by podziwiać stare budowle, którymi szczyci się ten kraj, słynący z kultury. Chodząc po ulicach Londynu, otwierałam szeroko oczy, przyglądając się starym domom. Nikt ich nie zburzy, są dumą i ważnym świadectwem: patrzcie, od jak dawna należy do nas ta ziemia. Nasz kraj, często dzielony przez historię szczególnie potrzebuje starych fundamentów.
Biskupią Górkę darzę od lat zachwytem. Wracając z pracy, nadkładałam drogi, by się zatrzymywać przed starymi budynkami i podziwiać ich piękne detale: kolorowe, rzeźbione framugi, balkony. Podnosiłam głowę, by podziwiać wieżę z zegarem.
Mieszkańcy kochali kulturę, wszyscy jej potrzebowali, to mnie urzekło. Stowarzyszenie Waga organizowało wystawy, wernisaże i wiele innych przedsięwzięć. Brałam w nich udział z radością. Kiedyś zgadałam się z panią Krystyną Ejsmont: napiszę o was książkę. Gromadzenie materiału zajęło mi bardzo dużo czasu, otrzymałam wiele pomocy i cennych danych. Książka jest oparta na faktach i wydarzeniach. "To o nas i nie o nas" powiedziała kiedyś pani Krystyna. Dobrze rozumiała, że powieść to nie reportaż.
I właśnie "Królowa Salwatora" zaczyna się od historycznej już sceny. Na budynku nr 35 przy ulicy Biskupiej naklejono plakat informujący o wyznaczeniu go do rozbiórki. Czy kiedyś zostanie po nim tylko scena w mojej powieści?
Oto fragmenty sceny:
- To ta rudera. Walczyli całymi latami o wpisanie do
rejestru zabytków.
- Co tu podziwiać - robotnik wzruszył ramionami - barak,
ściany wybetonowane, zwyczajne drzwi i okna, nadżarte porządnie przez korniki -
podszedł bliżej i poskrobał ramę paznokciem - próchno się sypie - spojrzał na
swoją rękę i obrócił wzrok na urzędnika - jeszcze rok dwa i cegły zaczną spadać
ze skarpy.
- Wtedy podniesie się wrzawa: "Zagrożenie życia, Urząd
nie troszczy się o mieszkańców!" Oskarżenia, może nawet sądówka,
demonstracje przed gmachem Urzędu, szczwani dziennikarze, telewizja - pokręcił
głową - nie wolno do tego dopuścić, rozwalimy zawczasu. - Odwrócił się do
robotnika - Dawaj pan plakaty.
Robotnik wyjął spod pachy rolkę i zaczął rozwijać. (...)
Pan Jasiu, odwrócony do niego plecami, w skupieniu pociągał
pędzlem pionowo po ścianie. Kiedy nabierał kleju, pochylił się, nawet nie
rzuciwszy okiem na urzędnika mocującego się z rulonem i plakatem. Posmarował
ścianę w poziomie, zaczepił pędzel o brzeg wiadra, wyprostował ramię i wreszcie
jednym szarpnięciem wyciągnął plakat ze zwoju.
- Trzymaj pan za drugi koniec!
Urzędnik złapał za róg, papier się wyprostował i obydwaj zgodnie, idąc w jednej linii, zbliżyli się do budynku i przycisnęli plakat do ściany. (...)
- A co tu kiedyś było?
- zainteresował się pan Jasiu.
- Fryzjer.
- Ktoś stracił zakład
pracy, panie Nożyc. - Jasiu wybuchnął głośnym rechotem. - Chociaż to nie urząd.
Wciąż się śmiał, gdy urzędnik zawrócił i zaczął schodzić po wystających stopniach, uniósł wiadro z klejem, wylał sporo płynu na schody, lecz wydeptane obniżenia pomiędzy stopniami uratowały urzędnika i nie ugrzązł w tej robocie. (...)
Czy to było to, czego się bała? Zatrzymała się. Serce waliło
jak szalone. Musi zobaczyć z bliska, by się upewnić, że się myli. Oszukiwała
się, wiedziała o tym. Ruszyła szybko do przodu. Stopy się ześlizgiwały z
kamieni bruku, szła jak postrzelona w nogi.
Ulica ostro skręcała w lewo. Stuletni bruk się urywał, zamieniając w ścieżkę, prowadzącą do przelotowej szosy, wytyczonej w poprzek. Pozostały tu stare poręcze, ochraniające przed wtargnięciem na jezdnię, a obok schodki w dół. Tu dzielnica się kończyła, odcięta nagle, by zrobić miejsce dla asfaltowej drogi.
Po lewej stronie od zakrętu wysoka ziemna skarpa groziła osunięciem.
Stojący na niej budynek odwrócił się do miasta ceglaną ścianą. Podpierały ją
drągi aż do wysokości pierwszego piętra, lecz choć z wysiłkiem napierały belki ramion,
już nie wytrzymają długo. Przeraźliwie pękającym drewnem połamią się jeden po
drugim i padną na ziemię. W środku domu coś jęknie z rozpaczy i wtedy z góry
spadnie pierwsza cegła.
Po prawej stronie zakrętu stał jednopiętrowy budynek. Pomiędzy
dwoma oknami naklejono na ścianie olbrzymi żółty plakat. Z trudem składała w
słowa czarne litery. Kiedy doszła do końca linijki, zaczynała od początku. Oczy
znieruchomiały na słowach: "Do rozbiórki". Przecież pisała do
Miejskiego Konserwatora, błagając o ratunek dla starych domów, ledwo stojących
na drżących ścianach. Przecież przyjął dokumenty. Miał je rozpatrzyć.
Wszystkie wysiłki, protesty, monity, pisma i publiczne
dyskusje na próżno. Stała przygarbiona, a potem jej wzrok zaczął wędrować po
ulicy i domach. Dzielnica ginęła na jej oczach. Smutnym wzrokiem patrzyła na
bezcenne budynki skazane na zagładę. Jak je uratować? Gdzie szukać pomocy i
wsparcia? Wydeptała już wszystkie drogi, użyła każdego z możliwych sposobów.
Ramiona zrobiły się ciężkie, jak zrobione z kamieni, nie
mogła ich udźwignąć, musiała pozwolić im opaść. Zakołysały się wzdłuż boków i
zamarły w bezruchu. "
To pierwsza scena, Mam nadzieję, że was zachęci do zmagań o zachowanie tego budynku. A co dalej w powieści? Kolejny wpis na blogu za tydzień.