"Opowiem wam historię odnowy mojego świata. Był
zdruzgotany i skazany na zagładę. Wśród płonącego asfaltu ulic przemykały się
grupy ostatnich mieszkańców. Powtarzali sobie jednak pewną opowieść."
Już nie
pamięta, od jak dawna mieszka w mieście, czy raczej w tym, co pozostało po
domach i ulicach. Nie wie, dlaczego zblakły kolory i co się stało z dżunglą i z
wodospadem, i gdzie podziały się zwierzęta, krzyczące z głębi zieleni.
Skakali w
dół z wodospadu. Dlaczego zniknął ich świat, być może z powodu ludzi, którzy
dawali im pieniądze za skoki do wody. Wszystko zginęło, pozostała tylko
opowieść o wodospadzie, którą opowiadał im starszy człowiek, nazywany przez
nich ojcem.
Jak pisałam
w poprzednim poście na temat opowiadania "Wodospad", zamieszczonego w
tomie "Plan", w mieście pozostała jedynie grupa nastolatków.
Dostawali żywność od organizacji pomocowych, jednakże ci ludzie, zgromadzeni w
białych namiotach planowali zniszczenie ocalałych, którzy przecież stanowili
dla nich problem i zagrożenie. Po zakończeniu
działań wojennych miasto
zamknięto i otoczono kordonem. Zakazano wstępu komukolwiek, czy to był
przedstawiciel Human Rights Watch czy producent odżywek lub też
przedsiębiorstwo rozbiórkowe, liczące na zysk. Potem przyszła nieznana choroba.
Choć zdziesiątkowała pozostałych mieszkańców miasta, ale nie to było
najstraszniejsze. Jej wynikiem była zła sława, wywołująca strach w świecie.
Odtąd nikt już nie mógł opuścić miasta. Każdego uważano za nosiciela niebezpiecznych
genowirusów.
Mieszkańców
trzymała przy życiu karmiąca ręka świata. Dostarczano żywność i ewentualnie
wszystko, czego by potrzebowały takie obdarte brudasy koczujące wśród ruin.
Świat zewnętrzny, zadowolony ze swej szczodrości, czekał w poczuciu spełnionego
obowiązku. Zbyt długo, ostatni mieszkaniec powinien już dawno umrzeć.
Oni jednak
trwali na ulicach, gdzie osypywał się gruz i spadały bloki betonu ze stropów,
uaktywniały się bomby i czyhała zaraza. To ich głupie trwanie przy swym nic nie
wartym życiu, wyczerpało cierpliwość ludzi z zewnątrz. Eksperci zapewniali, że
min próżniowych nie można uniknąć, jednak mieszkańcy je omijali. "
Demokraci z
zewnątrz zaczęli zadawać pytania rządowi o prawa tych istot. Liberałowie
podkreślili czerwonym ołówkiem kolumnę z wydatkami łożonymi na utrzymanie
miasta. Karmiąca ręką świata zaczynała się zaciskać w pięść. Palce szykowały
się do zakręcenia kraniku na rurce kroplówki. "
Pod gruzami
pozostały jednak bomby, wydobywające się z głębi i z wyciem lecące pod niebo,
by spaść z wielką siłą. Nagle od uderzenia wytrysnęła woda, potem opadła. Było jej bardzo dużo,
spadała kaskadami, jak silny wodospad. Zalewała gruzy i spływała ulicami.
Samochody
pomocy społecznej włączyły motory i z wielką prędkością odjechały. Opuściły to
miasto na zawsze. Pozostał tylko sanitariusz, lekko upośledzony, ale nauczył
mieszkańców wszystkiego, co im było potrzebne do przetrwania.