Po wysokości słońca ja i moja mama zawsze wiemy, co jest grane. Ja jeszcze czasem udaję, że nie zakumałam, ale już nikt w to nie wierzy, tylko po prostu otrzymuję naręcze prania białego i koloru.
O tej dziwnej porze, pomimo spadającego z wielkim hukiem dachowego śniegu, budzą się muchi, kręcą się glizdy w swoich norkach, kobiety z rodziny S. nerwowo rozglądają się za stołeczkami i ścierkami, a z rodziny R. za mopem i krochmalem.
Światło zimowe, przedbożonarodzeniowe jest bardziej łagodne; przytula do siebie zmęczone gospodynie i szepcze - nie męcz się tak, w tamtym kącie tego kurzu nie będzie widać! Światło okołowielkanocne jest precyzyjnie mordercze. Prześwietla kamienie na wylot, trenuje i drenuje ćwiczeniem duchowym nad zmatowiałymi szybami grzeszków zimowych.
Oto wyprane zostały wszystkie pionowe i poziomoleżące szmaty w całym domu.
Idzie wiosna.
6 komentarzy:
Ja też się uśmiecham!
Zwłaszcza do rytuału prania.
Zwłaszcza do prania suszącego się na wietrze, między dwiema czereśniami.
Uściskowywuję!
naprawdę już trzeba? Bosz:)
nie trzeba - ale nie ma wyjścia...
M. i P. uściskowuję!
Ja jak zwykle zapatrzona w szczotki gałęzi. I w światło na środkowym!
Rytuały odnawiania świata... Przypominam sobie teraz, jak byłam dzieckiem to tak BYŁO, potem się zgubiło i była tęsknota i jałowe próby odzyskania tego poczucia przez powielanie tradycji. Teraz chyba znowu wiedziałabym co i jak palić w ogniu "judasza" :)
Taaak, bezlitosny demaskator z tego okołowielkanocnego słońca. I ta sterylność na zewnętrzu...
Zaprawdę czas zakasać rękawy. I całe szczęście!
Pzdr.
Prześlij komentarz