Życie rzuciło mnie do Północnego Yorkshire, które słynie ze swej wyśmienitej wołowiny. Czyste powietrze, soczysta trawa przez cały rok, odpowiednio długie dojrzewanie mięsa po ubiciu - to wszystko sprawia, że lokalna wołowina rozpływa się w ustach. Dlatego też często gości na naszym stole.
Wołowina dobrze sprawdza się w potrawkach z dodatkiem ciemnych piw, takich jak stout, ale czy porter, natomiast jeden z klasycznych przepisów francuskich łączy ją z wytrawnym, czerwonym winem. W przepisie, który dziś podaje użyłam wina, bo akurat miałam resztki z poprzedniego wieczoru, ale możecie użyć ciemnego piwa, a jeśli nie uznajecie alkoholu – bulionu warzywnego. Najczęściej jednak wołowinę duszę z piwem - taka nam najbardziej smakuje, a lokalny browar oferuje ciekawe wyroby.
Potrawka z wołowiny na czerwonym winie
Na 4 porcje:
4 łyżki neutralnego oleju roślinnego (np. słonecznikowego)
1kg wołowiny (kupiłam wołowinę do potrawek, już pokrojona w ok. 3cm kostkę, można użyć po prostu gulaszowej, albo pokroić na większą kostkę kawałek pieczeniowy, czy tańsze rodzaje steków)
3-4 marchewki, obrane i pokrojone w grubsze talarki
2 cebule, obrane i pokrojone w ósemki
2 ząbki czosnku, obrane i pokrojone w plasterki
400g puszka krojonych pomidorów
garść suszonych grzybów, namoczonych przez ok. 20 minut w filiżance cieplej wody (wodę spod moczenia grzybów zachowajcie)
ok. 200ml czerwonego wytrawnego wina
garść świeżych ziół, takich jak tymianek czy rozmaryn (można użyć suszonych, smak będzie nieco inny)
sól i świeżo zmielony czarny pieprz
W sporym garnku, z grubym dnem rozgrzałam olej i na dużym ogniu obsmażałam partiami mięso. Gdybym wrzuciła całe mięso jednocześnie, to nie obsmażyłoby się, tylko zaczęło wydzielać sok - ma się ściąć z zewnątrz i lekko zbrązowieć. Mięso smażyłam więc w czterech porcjach, usuwając obsmażoną na talerz, przed podaniem kolejnej.
Następnie na nieco już przypalonym dnie (to nadaje potrawie ciekawy smak i kolor), obsmażyłam krótko cebulę, czosnek i marchewkę. Włożyłam mięso, dodałam grzyby wraz z wodą, w której się moczyły, wino, puszkę pomidorów, ok. ¾ puszki wody i wrzuciłam zioła związane nitką w pęczek. Potrawa nasyci się ich smakiem i aromatem, a wygotowane można łatwo usunąć przed jedzeniem. Lekko posoliłam i zmieliłam sporo czarnego pieprzu. Przykryłam i dusiłam pod przykryciem, na małym ogniu przez ok. 2 godziny.
To danie można przygotować w żaroodpornej brytfance i piec w piekarniku pod przykryciem, przez ok. 3-4 godziny w temperaturze 120C.
Przed podaniem lubię udekorować potrawkę świeżymi ziołami. Najbardziej smakuje nam ze świeżym domowym pieczywem, które można maczać w sosie. Pasują też gniecione, kremowe ziemniaki, albo polenta.
bardzo smacznie wyglada Twoja wolowina. Z ciekawosci pytam sie, bo nic nie wiem na ten temat, ile czasu mieso powinno "dojrzewac" po ubiciu ?
OdpowiedzUsuńDziękuję. Wołowina standardowo dojrzewa 21 dni,to minimalny okres dojrzewania tego mięsa. U niektórych rzeźników można kupić wołowinę dojrzewającą 28 dni, innych nie widziałam, ale czytałam kiedyś o wybornych stekach, które dojrzewały 45 dni. :) W tym czasie mięso ciemnieje i nabiera intensywniejszego smaku. Podczas dojrzewania powinny być zachowane specjalne warunki - odpowiednia temperatura, wilgotność powietrza i inne, aby mięso nie ulegało procesowi psucia.
OdpowiedzUsuńDzieki.
OdpowiedzUsuńTo bylam ja, emi34, ale zapomnialam podpisac sie w poprzednim poscie.
Przepiękne zdjęcie! Dawaj ich więcej, są bardzo ładne :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Aaa, to Ty, Emi. :) To Ci jeszcze powiem, ze czytałam opinie Anglików na jakimś forum kulinarnym i naśmiewali się z ludzi, którzy wybierali jasnoczerwoną wołowinę.
OdpowiedzUsuńMafilko, dziekuję. Mam nadzieję, że kiedyś będzie ich więcej.
Puk, puk! :)
OdpowiedzUsuńCałkiem inaczej ogląda się Twe zdjecia na blogu, wiesz Serwusowa? Może to za sprawą tej wielkiej bieli dokoła.
A ja widze serwetkę, którą sama posiadam, nawet identyczny kolor! Strasznie jąlubię :)
Uściski slę!
w końcu się doczekałam Twojego bloga, od razu podlinkuję u siebie :)
OdpowiedzUsuńA co się stało z jagnięcą łopatką? Podzieliła los kaczki-dziwaczki? ;o)
OdpowiedzUsuńMuszę w końcu zacząć markiewkę tak w skos kroić. O wiele ładniej się prezentuje od zwykłych krążków.
Cześć, Aniu, serwetki dostałam w prezencie, a były kupione... na Pomorzu. :)
OdpowiedzUsuńAga-aa, po inspiracje makaronowe zajrzę do Ciebie. ;)
Szalony, ostatnie kęski jagnięciny dojada dziś luby. Sfotografowana czeka na swoja kolej. :) Marchewkę pokroiłam tym razem w zwykłe krążki. Mam wrażenie, że to co wydaje Ci się być marchewką, to cebula. :)
O Jose! Rzeczywiście! Muszę chyba wrócić do noszenia okularków.
OdpowiedzUsuńBardzo mi sie podoba przepis, choc to przeciez czysta klasyka :)
OdpowiedzUsuńCzuje sie zainspirowana do tego, by go wykorzystac jak najszybciej !
usciski!
Blog na 6 z + :-)
Misia
Dziękuję, Misiu. :)Czasem dobrze jest sięgnąć po sprawdzone klasyki. :)
OdpowiedzUsuńNo wiec zrobilam dzis. Jeszcze siedzi w piecu, ale pachnie cudownie. Jesli smak bedzie w polowie tak dobry jak zapach, to bede miala kolejny kulinarny sukces.
OdpowiedzUsuńPieknie dziekuje za inspiracje :)
Misia
Bardzo się cieszę, że dałaś znać Misiu. :) Życzę smacznego i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDobrze, że mi przyszło do głowy żeby szukać u Ciebie, tego przepisu mi było trzeba! :)
OdpowiedzUsuń