Zacznę od tego, co najbardziej rani moje serce, mianowicie - nie wprowadzimy się w czerwcu, ani pewnie w lipcu też nie... Oczywiście, nie znaczy to, że planowaliśmy do tego czasu zakończyć remont, co to to nie, ten będzie jeszcze trwał i trwał, chcieliśmy "tylko" wygospodarować i oswoić małą przestrzeń, w której będziemy mogli zamieszkać my i 2 koty (jeden już tam mieszka - więc jego nie liczę). Tylko nie jest to takie proste, jak nam się wydawało, remont domu to fantastyczna przygoda, ale jest mnóstwo rzeczy, których nie sposób przewidzieć, a które "wychodzą" po drodze i wydłużają cały proces. Ale, jak już kiedyś wspomniałam należy się cieszyć z procesu i my właśnie to robimy! Staram się tylko pogodzić z tym, że nie będzie jeszcze tych codziennych, cudnych wschodów i zachodów słońca, leniwych poranków na łące z kubkiem kawy, chodzenia po rosie, zrywania szczypiorku na śniadanie, które to jeść mieliśmy na trawie...Będą za to, tak jak do tej pory pracowite, ale i zarazem fantastyczne weekendy spędzane w naszym Domu.
Przechodząc do prac z września 2010 r. to w dalszym ciągu P. Zbyszek wykonywał prace ciesielskie przy lukarnach, a M. je malował:
Trwały dalsze prace przy ogrodzeniu "włości", zaczął powstawać płot od strony frontowej. Pod deskami będzie murek, tylko jeszcze nie wiemy, czy otynkowany, czy obłożony kamieniem - łupkiem szarogłazowym, takim jaki będzie na cokole budynku.
No i nie mogę zapomnieć o ważnym wydarzeniu: 09.09.2010r. na budowie urodziły się kotki, ściślej mówiąc - sześć kotków, niestety jeden - cały biały nie przeżył. Było trochę problemów ze znalezieniem kotków, ponieważ mamka je przenosiła - w końcu M. znalazł je pochowane w dachu w wełnie mineralnej. Pozostała piątka z kocią mamką:
Świetnie się złożyło i "trikolorka" została naszą sąsiadką, dwa szarobiałe zamieszkały razem w pewnej sympatycznej agroturystyce, a szary i czarny, też razem w sąsiedniej wsi.
Wrześniowe obrazki: