Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sztuka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sztuka. Pokaż wszystkie posty

sobota, 2 lipca 2022

[Relacja] Browar Obywatelski Tichauer w Tychach, wystawa Zbigniewa Beksińskiego, Tichauer Restaurant


 Zrobiłam  sobie małe wakacje od książek i wybrałam się z mężem do Browaru Obywatelskiego Tichauer w Tychach.  Wizyta była zdecydowanie udana!

 

Zaczęliśmy od wystawy poświęconej twórczości Zbigniewa Beksińskiego w Tichauer Art Gallery "Beksiński na Śląsku".
 Ponad 50 oryginalnych obrazów artysty, do tego pokazy multimedialne, galeria zdjęć, nagrany wywiad z twórcą - naprawdę jest co oglądać i  podziwiać. Obrazy są... jak to obrazy Beksińskiego, niepokojące. Uwierają, przyciągają wzrok, intrygują, a czasem odpychają. Zwłaszcza pokaz multimedialny oparty na obrazach i zdjęciach Beksińskigo, wspaniale zilustrowany muzyką, zrobił na mnie duże wrażenie (prawie się rozpłynęłam z zachwytu, słysząc "Requiem" Mozarta i widząc, co się dzieje na ekranie; mąż za to prawie zasnął, o mało się nie obraziłam). Dla chętnych - są plakaty z reprodukcjami do kupienia.

czwartek, 31 stycznia 2019

"Sen nocy letniej" William Shakespeare

Tytania  i Oberon to chyba jedna z najbardziej energetycznych par w szekspirowskich sztukach.

"Oberon: Fatalny księżyc ściągnął nas ku sobie,
                 Dumna Tytanio.

Tytania: Zazdrośnik Oberon!
              Nie chcę z nim dzielić stołu ani łoża.
              Chodźmy stąd, elfy.

Oberon: Wstrzymaj się, niesforna
              Wietrznico! Czyż nie jestem twoim panem?

Tytania: To i ja pewnie jestem twoją panią?"

piątek, 7 grudnia 2018

"Krótka historia sztuki" Susie Hodge - bardziej felieton niż recenzja


Moje zainteresowanie sztuką jest fragmentaryczne i dość przypadkowe. Owszem, miałam to szczęście przeczytać w młodości doskonałą książkę "Udręka i ekstaza" Stone'a o życiu Michała Anioła, dzięki czemu zyskałam niezły wgląd w jego twórczość. Niestety, nigdy wcześniej i nigdy później nie zdarzyło mi się tak polubić dzieł artysty po przeczytaniu z książki o nim... 

Dalsze wykształcenie pozwoliło mi poznać sztukę ogólnie: najważniejsi twórcy, okresy, dzieła. Jednak oglądanie obrazów, rzeźb czy fresków na fotografiach nijak się ma do oglądania ich na żywo! W ostatnim czasie miałam okazję troszkę popodróżować i część czasu przeznaczonego na zagraniczne wypady (zbyt krótkie, by je nazwać wycieczkami) przeznaczyłam na oglądanie dzieł sztuki.

poniedziałek, 26 czerwca 2017

"Copperplate. Kaligrafia od podstaw" Grzegorz Barasiński


Trafiła w moje ręce kolejna propozycja książka adresowana do miłośników pisma ręcznego. To "Copperplate. Kaligrafia od podstaw" Grzegorza Barasińskiego, reklamowana na stronie wydawcy jako "podręcznik do kaligrafii w stylu kursywy angielskiej po polsku".

Co znajdziemy w podręczniku?

Rys historyczny omawiający pismo copperplate od początku jego istnienia. Dość obszerne omówienie podstaw, obejmujące wybór odpowiedniego narzędzia, atramentu, papieru. Jest też rozdział poświęcony liniaturze, której powinno się używać do ćwiczeń.

czwartek, 10 kwietnia 2014

"Nasz folklor ocalony" Marek Borucki


Są  takie serie wydawnicze, które w ciemno można gromadzić,bo są znakomicie przygotowane, pięknie i solidnie wydane - cud, miód i malina. Oczywiście, jeszcze trzeba być zainteresowanym tematem, na przykład fantastyką w przypadku Uczty Wyobraźni wydawnictwa MAG czy też polską kulturą i tradycją w przypadku serii Ocalić od zapomnienia wydawnictwa MUZA.

"Nasz folklor ocalony" to książka wydana z okazji Roku Oskara Kolberga, czyli 2014. W tym roku obchodzimy bowiem 200. rocznicę urodzin Kolberga - czego dowiedziałam się właśnie z książki. O Roku Łukasiewicza też dowiedziałam się z innej książki tej serii, ale jakoś nigdzie indziej nie wpadło mi w oko, że są jakieś obchody - jakoś słabo są promowane takie wydarzenia. A może to ja za słabo się tym interesuję?...

Powracając do książki - to jest przewodnik, ale wyjątkowy i niezwykły. Taki, że by się go od razu brało w dłoń i ruszało w drogę, zwiedzać i oglądać. Wędrówkę trzeba by zaplanować długą, bo "Nasz folklor ocalony" jest przewodnikiem po skansenach, parkach etnograficznych oraz muzeach w całej Polsce, które specjalizują się w gromadzeniu zabytków kultury ludowej.

Układ książki jest bardzo prosty i przejrzysty. Całość podzielona jest na dwanaście rozdziałów odpowiadających regionom. Są to: Podkarpacie, Małopolska, Śląsk, Ziemia lubuska, Wielkopolska, Kujawy, Mazowsze, Kurpie, Lubelszczyzna, Podlasie, Warmia i Mazury, Pomorze oraz Kaszuby. Każdy z rozdziałów ma wstęp zawierający położenie, rys historyczny, krótką charakterystykę regionu, pochodzenie nazwy (jeśli to jest wiadome, bo nie zawsze jest) oraz opis miejscowej ludności. Dla mnie jest to zdecydowanie najciekawsza część przewodnika. Historie Łemków, Kurpiów, bogactwo etnograficzne Podlasia - to wszystko wręcz czytało mi się samo!

Po tej części następuje strona nieco "luźniejsza" w przekazie, gdzie zamieszczone są przepisy na potrawy regionalne. Wpadł mi w oko przepis na hreczanyki, czyli kotlety mielone z kaszą gryczaną, kiedyś zrobię.

Dalej mamy rozdziały poświęcone poszczególnym obiektom w regionie. Każdy skansen czy park etnograficzny opisany jest szczegółowo, poczynając od historii powstania poprzez  założycieli, kończąc na obiektach dostępnych do zwiedzania i ich wyposażeniu. Zamieszczone są też informacje, które, jak sądzę, mogę okazać się bardzo przydatne dla nauczycieli, czyli lekcje tematyczne organizowane przez placówkę. Do tego spis imprez plenerowych, festiwali, jarmarków i wszelkich cyklicznych wydarzeń. Jest w czym wybierać. W tej części oko zawiesiło mi się, to chyba naturalne, na placówkach mi najbliższych, czyli na skansenie w Chorzowie. Byłam raz, ale mało co pamiętam, więc chciałabym wybrać się jeszcze raz, tym razem z rodziną.
Akcent piekarski też jest! Tak nadmieniam, bo mieszkam w Piekarach Śląskich. Na stronie 94. odkryłam fotografię podpisaną "Ślązaczki na procesji Bożego Ciała w Piekarach Śląskich, 8 czerwca 1939 rok. Fot. NAC". Kobiety w pięknych, regionalnych strojach.

 źródło zdjęcia - NAC

Szczególną mą uwagę zwróciła jeszcze historia Skansenu Kurpiowskiego w Nowogrodzie, a właściwie osoba Adama Chętnika, założyciela tego Muzeum. Pozwolę ją sobie w skrócie przytoczyć.
Adam Chętnik to etnograf z zamiłowania, badał historię i obyczaje na Kurpiowszczyźnie, zbierał też stare narzędzia i wyposażenie mieszkań. Kolekcja ta trafiła do muzeum w Ostrołęce i przepadła podczas I wojny światowej, co absolutnie nie zniechęciło pana Chętnika do kontynuacji swoich działań. Znów wędrował po wsiach i zbierał eksponaty, z wybitną pomocą żony Zofii; tym razem nie przekazywał ich nigdzie, tylko gromadził, starając się jednocześnie o przydział kawałka ziemi na muzeum. W 1920 roku znaczna część zbiorów znów przepadła, zniszczona przez bolszewików.
Wciąż jednak małżonkowie nie tracili ducha, pracowali dalej i w 1927 roku udało im się otworzyć muzeum jako placówkę Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego w Łomży. Adam Chętnik był tam dyrektorem, jego żona kustoszką. Po kilku latach małżonkowie przekazali obiekt, zakupiony z ich własnych pieniędzy, PTK, co skończyło się próbą wyrzucenia ich z zajmowanych stanowisk przez nowego właściciela  i próbą przeniesienia muzeum. Państwo Chętnikowie cofnęli więc darowiznę i zajmowali się muzeum sami.
Ale przyszła II WŚ i znów los przeczołgał się po zbiorach Chętników: zabudowania spłonęły prawie w całości, a co się nie spaliło, ludzie porąbali. Koniec. Muzeum przestało istnieć.
Myślicie, że Chętnikowie dali za wygraną? A gdzież tam. Powstało nowe muzeum, małżonkowie z pomocą władz i dobrych ludzi odtworzyli stan sprzed wojny. Dziś możemy podziwiać ten stary, piękny skansen z fantastycznie starym eksponatem - łodzią rzeczną liczącą sobie około tysiąca lat!  Kawał czasu, prawda?

Historia Chętników jest wspaniała, oto ludzie, którzy mają pasję, oto prawdziwi bohaterowie.

W książce można jeszcze znaleźć mnóstwo innych informacji, jak perełek rozrzuconych to tu, to tam. Fotografia kapliczki, widokówka ze strojami ludowymi, malowana wieś. Wszystko zilustrowane zdjęciami, w sporej części zrobionymi przez autora. Sporo zdjęć pochodzi też z Narodowego Archiwum Cyfrowego.

Brakowało (ale za to bardzo) mi tylko jednej rzeczy - mapek przy omawianiu poszczególnych regionów, z zaznaczeniem, choćby ponumerowanymi kropkami, lokalizacji wszystkich wymienionych skansenów. No i jeszcze jedna maluteńka uwaga - nie ma co poprawiać sztucznie zdjęć...

To świetna pozycja. Mojej mamie też się spodoba - bo to ona wyciągała mnie na wizyty w lokalnej Izbie Regionalnej, gdzie można obejrzeć stare sprzęty; szafy, żelazka z duszą, makatki...

 Na zdjęciu ozdoby wielkanocne w Izbie Regionalnej

Jest też w pełni wyposażona kuchnia, gdzie nauczycielki zabierają przedszkolaki czy dzieci szkolne na pieczenie chleba lub lepienie pierogów. Izbę też stworzyli zapaleńcy, jak Adam Chętnik, tylko może na mniejszą skalę. Podziwiać.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu MUZA.

"Nasz folklor ocalony" Marek Borucki, Sport i Turystyka MUZA SA, Warszawa 2014. 

niedziela, 24 marca 2013

"7 + 37 cudów świata" Igor Możejko - drugie oblicze Bułyczowa


Igor Możejko to dla mnie Kir (Kirył) Bułyczow, a nie żaden tam Możejko. Autor s-f, twórca "Osady", ojciec Korneliusza Udałowa i tak dalej.
Aż tu nagle objawił mi się Bułyczow archeolog, historyk, orientalista, czyli właśnie Możejko. Zupełnie inny człowiek!

Umiecie wymienić siedem cudów świata? Ja umiem. Piramidy, kolos rodyjski, latarnia na wyspie Faros, mauzoleum w Halikarnasie, wiszące ogrody Semiramidy, świątynia Artemidy w Efezie i... eee... umiałam.
Możejko do tych siedmiu dokłada jeszcze kilkadziesiąt cudów, czyli obiektów wykonanych przez człowieka (wodospad Niagara się nie liczy, bo to cud natury), które uważa za wyjątkowe. Z różnych powodów.

Opisuje je w książce szczegółowo, metodycznie przeczesując Europę, Afrykę i Azję. Na inne kontynenty zapewne nie udało mu się dotrzeć, a szkoda, chętnie bym go wysłała do Australii i poczytała potem, co sądzi o tamtejszej historii. Gdyby był mniej pisarzem, a bardziej archeologiem, byłoby to bogate, ale nieco drętwe czytadło. Aleeeee....
Możejko opisuje cuda świetnie, z pasją, swadą, wrażliwością na piękno... Wystarczy spojrzeć na te fragmenty:

"Późnym wieczorem, przed powrotem do Delhi, przyszedłem jeszcze raz na plac przed Tadż Mahal. U wrót chwiały się ogniki świeczek, palonych przez kupców. Pod łukiem dalej płynął strumień ludzi, bo mauzoleum w świetle księżyca to widok jeszcze bardziej bajeczny. Wisi nad ziemią jak błękitna mgła, a ogromne gwiazdy tulą się do jego kopuł".[1]

"Cywilizacja saharyjska upadła, nie zdążywszy wybudować miast i świątyń. Ale to, co po niej pozostało, zmusza nas do pochylenia głów przed artystycznym geniuszem tych koczowników, hodowców bydła i początkujących rolników, którzy w wielu rzeczach prześcignęli swych sąsiadów i dali wyraz wielkiemu artystycznemu talentowi. I nie da się wyjaśnić powstania setek tysięcy rysunków tylko motywacjami religijnymi. Artyści cieszyli się otaczającym ich światem i to oni właśnie byli pierwszymi, którzy potrafili opiewać cudowną harmonię ludzkiego ciała, grację zwierząt, urodę tańca. To oni potrafili nam opowiedzieć o całym pięknie świata, pięknie, które zabiła pustynia".[2]

Do tego można się dowiedzieć mnóstwa ciekawych rzeczy, na przykład, jak w Persji traktowano artystów:

"W Persji Achmenidów pracowało wielu artystów i rzemieślników, przywiezionych tu ze wszystkich stron świata. Kiedy Aleksander Macedoński podszedł do Persepolis, zobaczył przy drodze olbrzmi tłum okaleczonych ludzi - byli to greccy rzeźbiarze, malarze i snycerze, którzy trafili do perskiej niewoli. Żeby uniemożliwić im ucieczkę, okrutnie ich okaleczano - pozbawiano tych części ciała, które nie były niezbędne przy pracy".[3]

Albo gdzie znajduje się pierwsza na świecie  drukowana książka:

"Brylantowa Sutra -  indyjska praca w XI stuleciu przetłumaczona na język chiński. [...] zwój ten jest pierwszą na świecie książką drukowaną.
Mistrz Wen Czi, o którym poza tym nic nie wiemy, wyrzeźbił na sześciu deskach zwierciadlane odbicie tekstu i pokrywszy owe klocki farbą, nakładał na nie karty papieru. Działo się to w roku 868, tysiąc sto lat temu. Na sześćset lat przed pierwszą księgą Gutenberga".[4]

Lub też w jaki sposób dzieła sztuki są napastowane przez szaleńców:

"Parę lat temu jakiś szaleniec chciał zabić piękności Sigiriji. Zanim go powstrzymano, zdołał poważnie uszkodzić malowidło. Maniakom nie podobają się wielkie dzieła. Przypomnijmy sobie, jakie cuda próbowali już unicestwić - Wymarsz strzelców  Rembrandta, Giocondę Leonarda... A całkiem niedawno ofiarą jakiegoś maniaka padła  Pietà Michała Anioła".[5]

Monumentalne projekty ochrony zabytków porażają rozmachem - na przykład przeniesienie świątyni Abu Simbel, by ją uchronić przed zalaniem - tylko czy zawsze są do zrealizowania?

"W 1970 roku [...] opracowano projekt, wedle którego wzgórze, po zdjęciu z niego świątyni [Borobudur], zostanie przykryte żelazobetonowym kołpakiem. Na nim z powrotem postawi się świątynię".[6]

Świetnie też autor opisał, w jaki sposób Anglicy traktują (traktowali) swoje kolonie:

"Kiedy tylko pojawiała się  możliwość rozpoczęcia ataku na Birmę, od razu znalazł się humanitarny pretekst - a to nieodpowiedni stosunek birmańskiego króla do angielskich kupców, a to finansowe nieporozumienia między birmańskim władcą a angielską firmą, a to w końcu paskudny charakter samego monarchy. Wielka Brytania nigdy nie napadała na inne państwa ot, tak sobie. Nie, żadnych takich! Po prostu Anglicy zawsze stawali po stronie sprawiedliwości, po stronie słabych i zniewolonych - szczególnie, kiedy byli to brytyjscy kupcy albo krewni angielskiego króla. W takim wypadku Anglia błyskawicznie wysyłała potężną eskadrę i na polach bitewnych uczyła władcę napadniętego państwa prowadzić się przyzwoicie".[7]

Jest też fragment, który szczególnie mnie ujął:

"W 116 roku do wieszczka świątyni Jowisza w Heliopolis przybył rzymski cesarz, Trajan.[...] Ale dla nas ważne jest co innego: do II wieku świątynia w Heliopolis miała takie znaczenie, że do jej kapłanów zwracali się nawet władcy Rzymu".[8]

Pokazuje, jakimi drogami archeologowie i historycy odkrywają przeszłość. Strzępki opowieści, podania, legendy - plus DEDUKCJA.

Świetna książka! Sporo w niej zawarto, dlatego najlepiej nie czytać ciurkiem, bo jedna piękna historia wyprze z pamięci drugą piękną historię. Najbardziej zaś cieszy mnie to, że Kir Bułyczow pokazał mi swoje drugie oblicze.

P.S. Książka jest wędrująca i można się do niej zapisywać.

---
[1] "7 + 37 cudów świata" Igor Możejko, przełożyli Anita Tyszkowska i Tadeusz Gosk, Zakłąd Narodowy im. Ossolińskich - Wydawnictwo, Wrocław 1988, s. 264
[2] Tamże, s.158-159
[3] Tamże, s. 64
[4] Tamże, s. 343-344
[5] Tamże, s. 278
[6] Tamże, s. 333
[7] Tamże, s. 303
[8] Tamże, s. 70

środa, 6 lutego 2013

"Nie widać nic. Opowiadanie obrazów" Daniel Arasse


Rzadko mam kontakt ze sztuką, ale to nie przeszkadza jej lubić. Jak tu zresztą nie lubić pięknych rzeczy: obrazów, rzeźb, architektury?
Autor książki "Nie widać nic" też je lubi, ba, przepada za  nimi, uwielbia oglądać obrazy, wzdłuż, wszerz i w poprzek. Wymyśla sobie różne teorie na ich temat, potem z nich rezygnuje, popatrzy na obraz jeszcze raz - i już ma inny jeszcze pomysł na interpretację czy to obrazu, czy to jego części. O tym właśnie jest ta książka.
Mamy kilka rozdziałów, każdy o innym obrazie.

Na przykład "Mars i Wenus zaskoczeni przez Wulkana" namalowany przez Tinorettiego ok. 1550 roku. Widać Wenus, widać jej męża Wulkana, ale gdzie jest kochanek, Mars? Skrył się pod łóżkiem, prawie go nie widać, ale przecież hałaśliwie ujadający pies zdradza jego kryjówkę Wulkanowi, czemu go nie wywleka i nie daje, za przeproszeniem, w pysk? Ha, Wulkan nie jest zainteresowany szukaniem Marsa, skupia się zupełnie na czymś innym. Wystarczy spojrzeć na jego odbicie w lustrze.

Kolejny obraz to "Zwiastowanie" z 1470-1472 roku, autorem jest Francesco del Cossa. Zwiastowanie jak malowanie, jest Maria, jest Gabriel, jest sceneria typowa dla średniowiecza (kto by tam wtedy malował, jak to NAPRAWDĘ wyglądało), jest też ślimak. Tego właśnie ślimaka uczepił się Arasse, uczepił, uchwycił, przewiózł się na nim, opukał z każdej strony, aż biedak ledwo dyszał.


Czarnego króla na obrazie  Piotra Bruegela starszego "Pokłon Trzech Króli" z 1564 roku  też się uczepił. To rzeczywiście intrygująca postać, jest tak czarny, że aż trudno go zauważyć, jego, nie ubranie.
"To dziwne, jak słabo w malarstwie widać Murzynów, ich karnacja tworzy często rodzaj "czarnej dziury", w której percepcja się gubi, na korzyść sąsiednich kolorów"[1].
"Kolorem swej skóry Kacper dobitnie manifestował duchową uniwersalność chrześcijańskiego objawienia"[2].


Następny omawiany obraz... wróć, to nie obraz, to postać Magdaleny, Marii z Magdali, grzesznicy o pięknych włosach. Dlaczego nie ma obrazu, dlaczego autor nie przytoczył żadnego przykładu? Czy to znaczy, że mamy sobie sami poszukać? Przecież nie chodzi o to, że nie chce zamieszczać wizerunku kobiety okrytej tylko włosami, skoro na następnych stronach zamieszcza obraz Tycjana z 1538 roku "Wenus z Urbino". Opowiada o tym obrazie długo i skomplikowanie, by wreszcie podsumować:
"Wenus z Urbino narzuca nam właśnie takie przesunięcie, dotyk ustępuje miejsca widzeniu. Służąca na klęczkach dotyka, ale nic nie widzi, my widzimy, ale nie możemy dotknąć, a kobieta na pierwszym planie widzi nas i się dotyka..."[3]


Daniel Arasse zabiera nas jeszcze w podróż po obrazie Velázqueza "Panny dworskie" z 1656 r. O tym obrazie, przedstawiającym rodzinę i dwór Filipa IV napisano już wiele, jak się domyślam. Arasse dokłada cegiełkę od siebie - o czym pisze, nie wiem. Znużył mnie już swoją elokwencją, wielopiętrowymi dygresjami, szczegółową analizą.


Jednakowoż ma zupełną rację ten facet: na obrazy trzeba patrzeć, oglądać po swojemu, nie opierać się na opiniach krytyków. Sztuka jest dla wszystkich, nie dla krytyków. Niech żyją ślimaki.

Książka przeczytana w ramach akcji "podaj książkę dalej".

---

[1] "Nie widać nic. Opowiadanie obrazów" Daniel Arasse, tłumaczyła Anna Arno, Dodo Editor, Kraków 2012, s.54
[2] Tamże, s.70
[3] Tamże, s.126

wtorek, 15 stycznia 2013

"Nekropolis" Adam Bujak - cmentarze są piękne



Lubię cmentarze. To nie jest takie lubienie, jak się lubi kluski z makiem (że tak nawiążę do tradycji wigilijnych), tylko takie, że odnajduję na cmentarzach pewien ład i spokój, przyprószony odrobiną smutku. Wyciszam się i zwalniam. Mama mnie tego nauczyła - nie wyciszania, tylko chodzenia po cmentarzach, oglądania nagrobków, czytania napisów, epitafiów (swoją drogą, coraz rzadszych)...
Do albumu "Nekropolis" od razu zaświeciły mi się oczy. Album o cmentarzach, zdjęcia autorstwa Adama Bujaka, to musi być coś wspaniałego - pomyślałam. Faktycznie. Album jest wspaniały.

Zamieszczono w nim zdjęcia z czterech nekropolii: cmentarza Rakowickiego w Krakowie, Łyczakowskiego we Lwowie, wileńskiego cmentarza na Rossie i warszawskich Powązek. Przed oglądaniem zapoznałam się z krótkim wstępem autorstwa Jacka Kolbuszewskiego o historii i specyfice każdego z tych miejsc, po czym przeszłam do oglądania zdjęć.

Oto cmentarz w Krakowie i czarny kot przecinający alejkę, czujący się jak u siebie w domu. Pewnie jest u siebie w domu. Niebieskie, czyste niebo i kondukt pogrzebowy złożony z ośmiu smukłych kariatyd - to ktoś z rodziny Schutzerów udaje się na miejsce wiecznego spoczynku.

Anioły, popiersia, rzeźby wyłaniające się z mgły, przysypane śniegiem... piękne zdjęcia robi Bujak.

Następny to cmentarz Łyczakowski we Lwowie, o którym czytam:
"Arcydziełem polskiej poezji nagrobnej wiersz Teofila Lenartowicza na grobie poetki Marii Bartusówny (1854-1885)[...]" [1] - ech, nie można było zacytować tego wiersza? Musiałam sama poszukać.
"Chateńkę, jakiej nie miała sierota,
Wzdychając za nią aż po życia kres,
Stawiają dłonie czułych sióstr i braci;
Księgi jej pieśni nie na wagę, złota
Ciężą, — a na wagę łez.
Za takie księgi Pan Bóg tylko płaci,
I z niemi ona, tam wysoko w górze,
Stoi nad tobą, pobożny przechodniu;
I jako dzwonek, co rozpędza burze,
Dzwoni nad Polską w tych straceńców chórze,
Którzy się jawią i nikną dzień po dniu."

Zdjęcia. Ileż zieleni, drzewa, krzewy, paprocie, to nie cmentarz, to ogród na wzgórzach. Natknęłam się na zdjęcie grobu Artura Grottgera, ze smutnym aniołem, zwróciło moją uwagę, bo widać na nim tablicę (a tego mi brakuje w albumie) o treści "Artur Grottger, ur. 1837, zm. 1867. Niech Cię przyjmie Chrystus, który Cię wezwał, a do chwały Jego niech Cię odprowadzą aniołowie". 

Inne znane nazwiska: Maria Konopnicka, Gabriela Zapolska. Cmentarz Orląt Lwowskich robi wrażenie rzędami białych krzyży. A te rzeźby! Biała, alabastrowa postać kobieca w zamyśleniu spoglądająca w niebo - cudna. Twórcą jest Tomasz Dykas, grobowiec rodziny Krzeczunowiczów. 

Inny artysta, Zygmunt Kurczyński, na nagrobku Wilhelma Konstantego Stanka wyrzeźbił klęczącego Chrystusa ukrzyżowanego. Ta rzeźba robi wrażenie. 

Przewracam kartki, docieram do strony 92 i dech mi zapiera z zachwytu. Czytam podpis "Jeden z najbardziej znanych łyczakowskich nagrobków - rzeźba Juliana Markowskiego na grobie Ludwika i Katarzyny Markowskich" - a kim jest ta kobieta, która wygląda, jakby właśnie zasnęła, być może snem wiecznym? Czy to Katarzyna? Jest piękna! Chcę tam pojechać i zobaczyć to na własne oczy.

Wilno, Rossa, również zielona, pełna drzew i konwalii, krzyże, anioły i aniołki na dziecięcych grobach, gdzieniegdzie zdjęcie nagrobne, czyje, nie wiem. Jest melancholijnie, jest poetycko.

Powązki, chyba najsłynniejszy polski cmentarz.
"Wielkie znaczenia* Powązek wynika też z tego, że stały się one galerią polskiej rzeźby XIX i XX wieku, ukazującą zarówno jej artystyczny dorobek, jak i przemiany zachodzące w tym czasie w sztuce polskiej"[2].
* - chyba powinno być "znaczenie"

Oglądam te rzeźby, nagrobki, strona po stronie, i znów docieram do czegoś, co mnie powala siłą wyrazu.
Nagrobek rodziny Ambrożewiczów, dzieło Adolfa Niewiarowskiego. Postać kobieca złamana bólem, gest ręki zakrywającej oczy, niema rozpacz, ten kamień jest przesycony emocjami. Co za talent! 

Kilka stron dalej małe dziecko wspinające się na paluszki chwyta za serce. To grobowiec Bolesława Prusa z napisem "Serce serc". Piękne. Tam też chcę pojechać.


Przepiękny, przecudowny album. Tylko napisów na nagrobkach mi brak, Lubię oglądać, ale lubię też i czytać. 

Twarda oprawa, kredowy papier, dwujęzyczny tekst - świetny materiał na prezent. Za możliwość zapoznania się z tą pozycją dziękuję Wydawnictwu Bosz oraz firmie Business & Culture

---
[1] Tekst: Jacek Kolbuszewski, zdjęcia: Adam Bujak, wydawnictwo BOSZ, Olszanica 2012, s.59
[2] Tamże, s.140

sobota, 1 września 2012

"Lampy naftowe" Teresa Jabłońska - ależ uciechy miałam z czytania i mówienia o tej książce

*

Druga książka z serii "Ocalić od zapomnienia", którą miałam sposobność przeczytać (a trzecią mam w zasięgu ręki) i muszę przyznać, że to znakomita merytorycznie i edytorsko seria. Pierwsze, co zwraca uwagę, to staranne przygotowanie do tematu. Solidne fundamenty to podstawa - chyba taką dewizę wyznają autorzy.

Zobaczcie sami: tytuł książki to "Lampy naftowe", a pierwszy rozdział to "Najdawniejsze sposoby oświetlenia" i traktuje "O życiodajnym Słońcu i jego kulcie, nieśmiertelnych rumakach Heliosa, iskrach skradzionych przez Prometeusza, hubkach i krzesiwach, łuczywach i pochodniach, czerwonej lampce z Lascaux, wiecznie płonących lampach oliwnych oraz magicznej lampce Tutanchamona" *.
Patrzę, a kolejne rozdziały szczegółowo opisują świeczniki, lampy olejne, lampy naftowe, osobę Ignacego Łukasiewicza, producentów lamp naftowych, a także (bardzo ciekawe!) motyw światła w sztuce i literaturze.
Wszystko to bogato ilustrowane zdjęciami (choć do tego jeszcze się później przyczepię) i cytatami z literatury, okraszone przysłowiami i powiedzeniami oraz objaśnieniami trudniejszych słów.

Podczas czytania zaczęłam się zastanawiać, dlaczego mnie ominęła ta epoka i nie pamiętam lamp naftowych w użyciu - no tak, za późno się urodziłam. Szkoda mi! Jak widzę te lampy prześliczne, to mi szkoda. A potem sobie uprzytomniłam, że jako dziecko mieszkałam na wsi i te bogato zdobione, kolorowe i bajeczne lampy naftowe byłyby poza moim zasięgiem, a właściwie poza zasięgiem mojej rodziny. Jeśli już, to w domu byłaby najprostsza i najzwyczajniejsza lampa ze szklanym kloszem i szklanym zbiornikiem na naftę. Muszę wypytać mamę - pomyślałam. Wypytałam, mama potwierdziła, że zwykła, po czym zamyśliła się.
- A wiesz, że ta lampa to chyba jeszcze gdzieś jest? Poszukam, była też lampa do wozu, z zadrutowanym kloszem... - powiedziała i poszła szukać. Lampy do wozu nie znalazła, ale domową tak.  Straszliwie zakurzoną i porządnie zardzewiałą.
O, proszę:

Szklanego klosza oczywiście brak, bo to chyba pierwsze, co się tłukło. Ale za to knotek jest, długi, schowany w zbiorniku na naftę. Wysunąć przez szczelinę już go się nie dało, bo pokrętło całkiem zardzewiało. Patrzę na lampę, wycierając ją z kurzu (swoją drogą, dziecięce chusteczki dodupne są naprawdę znakomite do porządków domowych) i majaczy mi się, że klosz, a właściwie nie klosz, tylko szkiełko, tak się właśnie mówiło, szkiełko do lampy, to on był z dziurką, okrągłą, na poziomie knota. Jakby do zapalania? Ale do zapalania to się zdejmowało... Pytam mamę, skarbnicę mądrości wszelakiej, ona myśli, marszczy czoło, kręci głową. Nie pamięta. Pewnie mi się pokićkało z tymi zniczami stylizowanymi na lampy, tam otworek jest niezbędny, by sięgnąć zapałką.

To drugie zdjęcie to lampa sąsiadki, mamy koleżanki.

Byłyśmy z wizytą, to zapytałyśmy przy okazji o lampę. Też prościutka, też bez szkiełka, tylko w lepszym stanie, bo zakonserwowana, no i z lusterkiem, czyli odbłyśnikiem.Sąsiadka postawiła odkurzoną lampę na stole, po czym westchnęła.
- Były jeszcze dwie, znacznie porządniejsze, miały szkiełka i wszystko, ale oddaliśmy naprzeciwko, a teraz tam zamknięte, bo nikogo nie ma. I nie ma jak obejrzeć, szkoda.
Naprzeciwko jest stary, maleńki domek przerobiony na letnisko, więc zamieszkały bardzo sporadycznie. Bez prądu, więc te oddane lampy naftowe to nie do kolekcji czy podziwiania, tylko do używania. Chociaż właściwie teraz to używają tam świec, jednak wygodniejsze niż grzebanie w nafcie...

Mama ogląda książkę pani Jabłońskiej, przewraca kartki, ogląda zdjęcia i pomrukuje pod nosem:
- Piękne, piękne. Te klosze, te abażury, kwiaty, obrazki.... Na wsiach takich nie było, kto by tam mógł sobie na taką pozwolić. Chociaż właściwie to była jedna, świętej pamięci Franciszek miał taką, ciekawe, co się z nią stało po jego śmierci?...

Razem oglądamy w telewizji "Noce i dnie" i wołamy do siebie:
- O, a zobacz tę lampę na biurku! Albo tę na ścianie, to też naftowa!

Jedna książka, a tyle wspomnień, rozmów, zamyśleń. Dobra książka.

Miałam jeszcze na koniec doczepić się do zdjęć, ale ostatecznie się nie doczepię, bo jest ich dużo, są piękne, tylko nie są tak starannie rozmieszczone  i tak starannie umiejscowione w tekście jak w książce o kapliczkach - tam to już było mistrzostwo pod tym względem, jak widać, trudno osiągalne.

Za książkę bardzo dziękuję panu Arturowi z wydawnictwa MUZA. Bardzo! I moja mama też dziękuje, bo książka ostatecznie zostaje u niej :)

P.S. No tak, jeszcze zapomniałabym napisać, że Łukasiewicz wzbudził mój podziw talentem, uporem i dobrym sercem.

P.P.S. A mój podziw wzbudziła też mama, która idąc za ciosem, a właściwie za serią, wybrała się do biblioteki i przywiozła jeszcze trzy książki z tej serii, po czym ułożyła gustowny stosik. Piękne te stroje, piękna biżuteria, szkoda, że czasu miałam niewiele i starczyło tylko na przekartkowanie pobieżne. Ale z książki o biżuterii dowiedziałam się na przykład, że nazwa "paciorki" pochodzi od pacierzy, czyli "Pater noster".


* - "Lampy naftowe" Teresa Jabłońska, seria "Ocalić od zapomnienia", Sport i Turystyka - MUZA SA, Warszawa 2012, s. 8

środa, 9 maja 2012

"Kapliczki i krzyże przydrożne w Polsce" Tomasz Czerwiński - znakomita książka


Cóż za piękna seria! Mówię o tej, w której wydano powyższy tytuł, czyli "Ocalić od zapomnienia" wydawnictwa MUZA. Dopiero jak skończyłam "Kapliczki", zdałam sobie sprawę, że wcześniej kupiłam też mamie "Tradycje polskiego stołu" Barbary Ogrodowskiej. Oddałam, zanim zdążyłam choćby przejrzeć, nic więc dziwnego, że nie zapisało się w mojej pamięci, ale co się odwlecze, to nie uciecze.
Ta książka też jest dla mamy, ale postanowiłam przeczytać, zanim oddam i absolutnie tego nie żałuję, bo jestem mądrzejsza w kwestii kapliczek i krzyży.

Dlaczego to w ogóle kupiłam, po co? Otóż kapliczki to taka mała pasja mojej mamy. Lubi je oglądać, lubi o nich opowiadać, zbiera zdjęcia w specjalnym albumie (sama jej te zdjęcia robiłam). Ma fotki wszystkich kapliczek i krzyży z mojej rodzinnej miejscowości, czasem nawet w kilku odsłonach - przed renowacją, po renowacji, przed malowaniem i po, nie zniszczone i już nadgryzione zębem czasu. Ma też zdjęcia kapliczek spoza swojego "rejonu", szczególnie ciekawe, unikatowe czy też darzone sentymentem.
Nawet udostępniała swoje zbiory na potrzeby wystawy w "Izbie Regionalnej" - takim minimuzeum. Pokazywała mi potem pamiątkę z tej wystawy, zdjęcia swoje, cudze, gdzieniegdzie zżymała się na błędy w podpisach...

No i jak tu nie kupić mamie takie książki? Zwłaszcza że to nie żaden album, tylko kompendium wiedzy. wszystko o kapliczkach i krzyżach, jak powstawały, w jakich miejscach, z jakich powodów, dlaczego niknęły z polskiego krajobrazu. Jakie są formy kapliczek, jakie w nich figury, jacy patroni, wszystko to bogato ilustrowane zdjęciami i rysunkami (szkicami), a gdy zdjęcia nie ma, autor nam szczegółowo jakieś ciekawe obiekty opisuje.
Dowiedziałam się na przykład o krzyżach pokutnych - kamienne świadectwa żalu za grzech zabójstwa, często z wyrzeźbionym narzędziem mordu. Dowiedziałam się, że Chrystusa Frasobliwego w zależności od regionu nazywano przeróżnie: Płaczebóg, Cierpiotka, Miłosierdzie czy Święty Piątek. Dowiedziałam się, że kapliczki stawiano, by uchronić się od epidemii bądź na jej pamiątkę. Że wśród figur można spotkać wielu świętych. Albo że niezwykle rzadko można zobaczyć kapliczkę poświęconą tylko Dzieciątku Jezus. Dowiedziałam się, że... i tak mogłabym jeszcze wymieniać i wymieniać. Jedno jest pewne - od teraz zacznę inaczej patrzyć ba napotkane krzyże i kapliczki, bardziej uważnie, bardziej świadomie.

Mam wrażenie, że mama chętnie by porozmawiała z autorem, choćby na temat stosunku hitlerowców do kapliczek - o tym właśnie ostatnio rozmawiałyśmy, a autor tę kwestię jakoś pominął, przeskoczywszy od roku 1896 do 1945.
"8 czerwca 1863 Muraniew wydał dekret zakazujący stawiania nowych krzyży przydrożnych i odnawiania starych z wyjątkiem cmentarzy. Obostrzenia te zniósł dopiero ukaz carski z 14 marca 1896 roku.[...] Krzyży i kapliczek nie oszczędzała również władza ludowa po 1945 roku". *

Nie mogę nie wspomnieć o pięknym wydaniu: twarda oprawa, znakomity papier, dużo fotografii, wszystkie starannie podpisane, żadnych literówek. Dla zainteresowanych tematem pozycja, myślę, obowiązkowa.

---
* "Kapliczki i krzyże przydrożne w Polsce" Tomasz Czerwiński, seria "Ocalić od zapomnienia", Sport i Turystyka - MUZA SA, Warszawa 2012, s. 46-47.