Gosia wyrosła ze wszystkich przebrań, które miała na halloween. Nie bardzo uśmiechało mi się iść i kupować kolejne(choć przecież i tak się nie zmarnuje, bo mam jeszcze dwie panny). Wkurza mnie strasznie jakość wykonanych strojów. Już pomijam to, że materiały, to same sztuczności, które wprost iskry krzeszą przy dotknięciu. Kosztują też nie mało, a prują sie przy lada pociągnięciu. Oczywiście nie mówię tu o przebraniach z "górnej półki", ale na te z kolei nie zamierzam wydawać aż tak dużych pieniędzy.
Gosia wymyśliła sobie przebranie wampira w tym roku. Zdjęłam moje pudło z materiałami, pogrzebałam i wyjęłam czarną, na wpół jedwabną podszewkę - pozostałość po jakiejś spódnicy, czarną satynową pelerynę(służyła mi jako część stroju wampira(!), kiedyś na studiach, potem odcinałam z niej po kawałku na różne, drobniejsze szycia, ale wciąż zostało mi dużo materiału. Artur, wtedy jeszcze nie mąż, kupił mi tej satyny hojną ręką, jak widać). W tesco zauważyłam czerwoną tunikę za 2.50, a ponieważ tak czerwonego materiału nie miałam na stanie, zaryzykowałam i wzięłam.
I tak oto dzisiejszego dnia, po odprowadzeniu Izy do przedszkola, a pozostałych dzieci do szkoły, zamiast zacząć mój trening, wyciągnęłam maszynę do szycia.
Mój zestaw początkowy:
Obcięłam tunikę na wysokości pasa + margines na szew i zszyłam ze spódnicą, marszcząc tak, by oba obwody się zgadzały. Ponieważ wszystko to wyszło strasznie szerokie, wszyłam gumki po bokach:
Żeby spódnica nie była tylko tak nudnie czarna, pocięłam pozostały, czerwony materiał na 2cm paski i przeszyłam rozregulowaną maszyną na najdłuższym ściegu; dzięki temu bez problemu zmarszczyłam potem każdy paseczek, trzymając jedną nitkę i przesuwając po niej materiał. Rozłożenie marszczenia zależy już od nas samych.
Następnie przypięłam wężyki przy dolnym brzegu spódnicy, układając je w nieregularne falki:
To samo zrobiłam przy kołnierzyku, tyle, że z paskiem czarnej satyny. Końcowy produkt wygląda tak:
Zbliżenie dekoltu(satyna ma się siepać, pozostawiłam to specjalnie):
I dół sukienki:
Na szybko, Gosia zmierzyła suknię, bo nie byłam pewna długości. Myślałam, że będę kombinować ze skracaniem, a tu się okazało, że nawet ziemi nie sięga! W sumie, tylko lepiej dla mnie.
Potem przyszedł czas na pelerynę. Najpierw miałam szyć ze specjalnym, usztywnianym kołnierzem, ale kiedy Gosia zobaczyła moją starą pelerynę, powiedziała, że chce taką samą.
W mojej pelerynie, przyszyta była tasiemka do wiązania, marszczyła ona jednocześnie materiał, ale... jak widomo satyna z jednej strony tylko jest błyszcząca i w związku z tym u mnie część kołnierzowa czyli ta "podfruwająca", na samej górze, wywijała się lewą stroną(matową) na zewnątrz. Chciałam to zmienić, więc u Gosi zrobiłam troszkę inaczej. Odmierzyłam około 50cm od brzegu, złożyłam to na pół(lewymi stronami do środka) i przeszyłam. Powstał w ten sposób 25cm kołnierz, który był błyszczący z każdej strony. Dodatkowo, nadało to mu objętości. Potem znowu przyszedł czas na marszczenia i zapięcie:
Tutaj widać, jak bogate są te marszczenia:
Za zapięcie posłużyła rozmontowana, popsuta bransoletka, z której utworzyłam pętelkę, a po przeciwnej stronie doszyłam błyszczący guzik:
W ten sposób, po niespełna 4 godzinach, strój Małgosi jest gotowy i wydaje się ona zadowolona z jego posiadania:) Mam nadzieję, że okaże się wytrzymały.