Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tusz do rzęs. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą tusz do rzęs. Pokaż wszystkie posty

06 stycznia, 2013

2012 kosmetycznie



Nawet jeśli tworzenie kosmetycznych podsumowań staje się powoli zbyt mainstreamowe, to ja i tak  chętnie skorzystam. W ubiegłym roku moja kosmetykomania rozwinęła się w tempie niemalże natychmiastowym i moje zbiory dość szybko ewoluowały z turkusowej kredki do oczu w... ech, liczyć będę może innym razem.

Zmieniło się wiele. Moja pielęgnacja włosów nie opiera się teraz wyłącznie na umyciu ich szamponem. Na dobre wkręciłam się w olejowanie - najlepiej olejem kokosowym. Kupiłam go z zamiarem nawilżania twarzy i ciała w gorsze dni, jednak szybko się przekonałam że świetnie sprawdza się na wielu płaszczyznach. Jego aplikacja jest łatwiejsza i przyjemniejsza niż w przypadku płynnych olei, a w duecie z odżywką Garniera czyni, proszę Państwa, cuda. Po pierwszym zastosowaniu tego połączenia spędziłam pół godziny czesząc i macając swoje wyjątkowo miękkie i sypkie włosy.

Cuda - tym razem na twarzy - potrafi czynić też pędzel do makijażu. W czerwcu na stałe przerzuciłam się z aplikacji podkładu palcami na flat topy: pierwszy z nich niestety nie podołał, zastępca rewelacyjnie sprawuje się do dziś. Mowa pędzlu marki Everyday Minerals. Mimo że początkowo wydawał mi się bardzo krótki, w dłoni leży idealnie (co ja piszę...). Włosie jest miękkie, gęste i nawet jeśli nie umyję go zaraz po użyciu, spiera się bez problemu. Tylko raz musiałam użyć oliwki do rozpuszczenia resztek podkładu. Photoshopa na twarzy mi nie robi - nie ta twarz :P - ale efekt i tak wart jest wydania na niego czterdziestu złotych (allegro). 

W marcu/kwietniu postanowiłam rozszerzyć kolekcję róży do całych dwóch sztuk. Essence Silky Touch Blush w wersji 20 Babydoll (róż) i 30 Secret-it-girl (brzoskwinia) zaspokajały moje potrzeby przez kilka miesięcy. Później uwierzyłam że jestem w stanie się tym kosmetykiem posłużyć i kolekcja rozrosła się o kilka innych egzemplarzy, w tym pięć jebitnie napigmentowanych Inglotów. To jednak nie one, a czerwony egzemplarz z limitowanej edycji Essence Breaking Dawn 2 zawładnął moją kosmetyczką. Idealny na dni, kiedy przejedzą mi się typowo pomarańczowe czy różowe odcienie. Dzięki Little Sunshine mam nawet kolejny w zapasie :) 

Często pomijam malowanie rzęs czy oczu ogólnie, jednak 2012 uświadomił mi, że bez modelowania twarzy nie lubię wychodzić z domu. Zamiast różu wybieram czasem duet brozner + rozświetlacz. Od kiedy w moje ręce trafił Mary-Lou Manizer, nic więcej już nie chcę. Chęć używania go dodatkowo motywuje mnie do walki z przetłuszczającą się twarzą. Tańczy, śpiewa, recytuje a niedługo zacznie nawet zmywać.

Kolejną nowością na mojej twarzy okazały się szminki. Przeróżne odcienie wpadły mi do koszyka kilkanaście razy i dzięki posiadaniu w kolekcji jasnego, koralowego odcienia wiem już, że moja bajka to ciemne, widoczne kolory. Rok temu piłam szampana z fioletem na ustach, w tegorocznego Sylwestra uśmiechałam się Sephorą R02. Poza nią równie często towarzyszył mi Red Butler - ciemna, malinowa czerwień z Catrice'owej hollywoodzkiej kolekcji.

To chyba na tyle, jeśli chodzi o totalne nowości w moich makijażowych (nie autokorekto, nie masażowo-parowych) rytuałach. Jeśli chodzi o czynności które obce mi nie były, oto kosmetyki które najbardziej przypadły mi do gustu:
  • H&M, Midnight Passion - najbardziej uniwersalny kolor na moich paznokciach. Bo od rażących czerwieni bardziej wolę te wpadające w bordo. I często pasuje do ust.
  • Tusz do rzęs, czy jak kto woli - maskara od Essence: Multi Action - nigdy nie wydałam więcej niż 11zł na tusz do rzęs (zdarzyło mi się kupić tylko ten i inny wytwór E. w ojro, więc o czym ja mówię...). Robi mi z rzęs firany, to lubię.
  • Dzięki Zoili odkryłam perełkę wśród korektorów. Kremowy camouflage od Alverde nakładany pod oczy nie piecze, nie szczypie, w dodatku kryje. Rzecz niespotykana.
  • Woda termalna - najczęściej od Avene - to zbawienie dla mojej atopowej skóry. Poza nawilżaniem świetnie chłodziła w upalne dni, odwlekając w czasie moment uderzenia pokrzywki.
  • Last but not least: Inglot Freedom System. Uruchomiłam już drugą paletę na róże, pojawiła się też konieczność zakupienia kolejnej 'dziesiątki' na cienie. Wishlista z odcieniami stale się powiększa, a ja nawet nie czuję potrzeby malowania oczu czymś innym. Trochę niedobrze, wypadałoby zużyć zapasy.

28 czerwca, 2012

Przegląd kosmetyczki - tusze do rzęs cz. I

Na palcach jednej ręki mogę policzyć tusze, jakich w swoim życiu używałam. Tych, które nie poszły w świat a dokonały żywota używane przeze mnie jest jeszcze mniej.
W podstawówce namiętnie kolekcjonowałam Twisty, Bravo i inne odmóżdżające gazety. Do jednej z nich dodane było fioletowe mazidło do rzęs którym kilka razy skrzywdziłam się na szkolne dyskoteki. Na szczęście szybko o nim zapomniałam i porzuciłam w niewiadomych okolicznościach. Nawet nie wliczam do rankingu.
Następne dwa kupiłam pod wpływem mojej przyjaciółki (której wyczyny makijażowe zawsze podziwiałam - sama nie umiałam nawet narysować kreski na oku czy położyć na powieki więcej niż jeden odcień cienia; jej kolekcja kosmetyków też robiła wrażenie - dziś pewnie jesteśmy na równi). Pierwszy poważny: Colossal, na którego namówiła mnie w gimnazjum. Opakowanie nadal turla mi się między rzadko używanymi kosmetykami i chociaż nie widać na nim już żadnej literki, rozszyfrowałam że to wersja z czarnymi napisami: Volum` Express 100% Black. Kilka minut przypominałam sobie słowo które by idealnie go określiło, powtarzając w myślach: 'py, py, py... porządny? nie, to nie to...'.
Przyzwoity. Twór Maybelline jest przyzwoity. Ładnie podkreślał rzęsy i pomalowana nim (bez towarzystwa reszty tapety) nie wyglądałam jak mała-dorosła. Mimo włosów w kolorze blond (ostatnio ściemniały, choć blond jest nadal - tylko ciemny i typowo słowiański) mam ciemną oprawę oczu. Ani razu nie robiłam henny brwi, przyciemnianie ich jest mi obce, a rzęsy bez wspomagania nie są niewidoczne. Nie byłam więc przyzwyczajona do codziennego tuszowania ich, a żółta tubka potrafiła przeleżakować zapomniana kilka miesięcy. Mimo to tusz nie skamieniał, nie uczulił (nawet nie wpadłabym wtedy na to, że jest otwarty już baaardzo długo i może się nie nadawać do użytku). Możliwe że kiedyś do niego wrócę, żeby sprawdzić jak będzie mi służył po kilku kosmetycznych doświadczeniach więcej.
Kolejna była Lash Mania Mascara. Wpadła do koszyka, kiedy przy okazji odwiedzania P. w Niemczech robiłam zapasy kosmetyków których nie mogłam dostać na co dzień. Ten wyczyn marki Essence mnie nie porwał, smarowałam się nim wyłącznie dla komfortu psychicznego kiedy zaczynałam eksperymenty z delikatnymi cieniami do oczu i nie chciałam mieć przy tym nietkniętych niczym rzęs. Ponoć miał pogrubiać, ha. U mnie sprawiał jedynie wrażenie że wydłuża, tylko dlatego że końcówki rzęs mam jaśniejsze i na co dzień ich nie widać. Ostatecznie zasechł i wylądował w koszu, więcej się nie spotkamy.
W ramach gratisu przewinął się u mnie też 1-2-3 Looks od Rimmela. Obietnica pogrubienia skończyła się jak wyżej, pozornym wydłużeniem. Przekazałam dalej, nie potrzebowałam dwóch tuszy jednocześnie mając problemy z wykończeniem jednej buteleczki (??? jak się właściwie nazywa to, w czym tusze są zamknięte? albo mam zaćmienie umysłu, albo nigdy nie miałam potrzeby używania tego słowa).

Na szczęście po serii nijakich produktów nie powodujących większego zachwytu nadeszła ona. Cover Girl Lash Blast Volume Mascara w kolorze very black, przywieziona mi w prezencie z USA. Początkowo oszczędzałam ją jak mogłam, używając tylko na imprezy, kiedy chciałam żeby z mocniejszym makijażem oczu szły w parze mocniej podkreślone rzęsy ;) Jest to pierwszy tusz, który faktycznie 'coś tam' pogrubia. Nie osypuje się w ciągu dnia, ma super wygodną szczoteczkę. Po obejrzeniu zdjęć mam wrażenie, że trochę też podkręca. I najważniejsze: sposób pakowania, dzięki któremu możemy dokładnie obejrzeć szczoteczkę bez konieczności otwierania tuszu.


Powoli zaczynam polowanie na następne opakowanie, jednak póki co Allegro świeci pustkami. Całe szczęście że mam też tusz-zamiennik o którym opowiem innym razem ;)

gołe rzęsy

Cover Girl Lash Blast Volume



Zaczerwieniona powieka widoczna na środkowym zdjęciu to efekt pół na pół AZSu i moich zmagań z podkręceniem kolorów tak, aby rzęsy były bardziej widoczne. Niestety tylko opcja saute była trzaśnięta przy świetle dziennym, nie mam aparatu na co dzień i działam na tym co podkradnę. Kajam się i obiecuję poprawę!






Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka