o podłoże ze zmęczenia.
Zbliżający się koniec roku nie oznacza dla mnie rocznych podsumowań, postanowień czy drastycznych zmian (chociaż po chwilowym zastanowieniu mogę stwierdzić, że po trochę z każdej kategorii się zbliża; przypadkiem). Koniec roku to w pewnych firmach zatrudniających studentki, okres podsumowań i rozliczeń finansowych - a co za tym idzie, wzmożonej pracy. Zwłaszcza jeżeli od podsumowań i rozliczeń jest jedna osoba. Mój dzień pracy ostatnio prawie za każdym razem wydłuża się o trzy-cztery godziny. Jeśli w ogóle wyniosę laptopa z firmy, rzadko mam ochotę uruchamiać go w domu. Spędzałabym ponad pół doby przed monitorem, fuj.
W minionym tygodniu służbowa wigilia przerodziła się w naprawdę dobrą imprezę, a impreza ta skończyła się dla mnie oczywiście szpitalem. Un-fucking-believeable, jak nie urok to pod rynnę. Zapicie piwem -nastej godziny poza domem (alternatywą była warszawska kranówa) obudziło we mnie przeczucie, że natychmiast powinnam znaleźć się we własnym łóżku. Przekonałam współbiesiadników że ja muszę i jak Kopciuszek zniknęłam z lokalu grubo przed północą. Nie zdążyłam nawet dotrzeć na autobus, a moja twarz już wyglądała jakbym spała w gnieździe wyjątkowo wkurwionych os. Pół roku temu sama przestrzegałam co w takiej sytuacji należy zrobić, jednak moja hipokryzja i - tym bardziej - poziom adrenaliny zrobiły swoje. Przeżyłam podróż do domu, spakowałam szczoteczkę do zębów i inne artykuły pierwszej potrzeby, wypiłam wapno i dopiero wtedy pozwoliłam wezwać do siebie pogotowie. W sytuacjach stresowych nie myśli się logicznie; w liceum poważnie obiłam sobie głowę o beton i zamiast od razu pokazać się u pielęgniarki szkolnej, najpierw wyszorowałam zęby w kiblu w damskiej przebieralni. Na szczęście na w-f już mnie nie wpuścili.
Kolejny raz przekonałam się, że wszyscy ratownicy to fajne chłopaki. W karetce ucięliśmy sobie miłą pogawędkę; zawsze w takich sytuacjach ociekam ironią i dystansem do siebie, nawet jeśli towarzyszą mi drgawki. Oberwałam lekami dożylnie, domięśniowo i gdyby nie zniekształcenie twarzy, nikt by nie powiedział że cokolwiek mi się stało. Kojarzycie 'Sposób na teściową' z J.Lo.? Główna bohaterka też była alergiczką i mimo że dzień przed swoim ślubem wyglądała tak:
to leżenie w łóżku jej pomogło i podczas ceremonii znów zachwycała urodą. Zaprawdę powiadam Wam, takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Mija trzeci dzień i dopiero teraz przestaję wyglądać jakbym poddała się botoksowi. W pracy wzbudzałam spore zainteresowanie, a do odespania mam jedną noc na plusie.
Kosztem przerwy na lunch pokopytkowałam w piątek na Centralny zbadać sytuację w szafie Hean. Niestety nie ma tam jeszcze żadnych z zapowiadanych ostatnio nowości. Na pocieszenie siła wyższa podstawiła mi pod nos pudełko ze świeżo ustawionymi mini dropsami MIYO. Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami...
Te masła Nivei pachną jeszcze lepiej niż karmelowa wersja. W pudełeczkach dostajemy budyń malinowy i nieokreśloną słodycz, momentami przypominającą syntetyczną waniliową świeczkę. Ciężko jest mi wybrać faworyta. ;)
Kolejny raz przekonałam się, że wszyscy ratownicy to fajne chłopaki. W karetce ucięliśmy sobie miłą pogawędkę; zawsze w takich sytuacjach ociekam ironią i dystansem do siebie, nawet jeśli towarzyszą mi drgawki. Oberwałam lekami dożylnie, domięśniowo i gdyby nie zniekształcenie twarzy, nikt by nie powiedział że cokolwiek mi się stało. Kojarzycie 'Sposób na teściową' z J.Lo.? Główna bohaterka też była alergiczką i mimo że dzień przed swoim ślubem wyglądała tak:
to leżenie w łóżku jej pomogło i podczas ceremonii znów zachwycała urodą. Zaprawdę powiadam Wam, takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Mija trzeci dzień i dopiero teraz przestaję wyglądać jakbym poddała się botoksowi. W pracy wzbudzałam spore zainteresowanie, a do odespania mam jedną noc na plusie.
Kosztem przerwy na lunch pokopytkowałam w piątek na Centralny zbadać sytuację w szafie Hean. Niestety nie ma tam jeszcze żadnych z zapowiadanych ostatnio nowości. Na pocieszenie siła wyższa podstawiła mi pod nos pudełko ze świeżo ustawionymi mini dropsami MIYO. Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami...