Informacje o różanej edycji limitowanej u Wibo nie robiły na mnie większego wrażenia. Kolory cieni i eyelinery 'nie moje', róże do policzków miałam aż dwa, błyszczyków nie lubię, a szminki to nie moja bajka. Oczywiście kiedy nastąpiła wielka wyprzedaż i kolekcję można było wykupić za 1,29zł od sztuki, spojrzałam na nią przychylniejszym okiem i pozwoliłam się rozwinąć mojej różomanii.
Producent opatrzył każde z opakowań nazwą i numerem. Do wyboru mamy (mieliśmy? niedawno jeszcze widziałam półki pełne różowości) trzy wersje - kolejno:
01 Nude Rose, 02 Pink Powder, 03 Silky Rose
Zacznijmy od opakowania. A opakowanie mnie wkurza. Chwilowo mieszkam na bardzo małej przestrzeni, więc każdy zaoszczędzony centymetr kwadratowy się liczy. Osobę odpowiedzialną za dizajn poniosła chyba fantazja. 4.5g produktu umieszczono w białym, plastikowym pudełeczku o wysokości 1.5 cm - zmierzyłam! W dodatku wytłoczone na powierzchni płatki róż uniemożliwiają ustawienie jednego na drugim bez obaw, że coś się ześlizgnie. Znacznie bardziej w kwestii wyglądu zewnętrznego odpowiadają mi barwidła do policzków od essence - 5g upakowano w ubranko niższe o połowę - da się? Da.
W podstawówce miałam przyjaciółkę, która dużo podróżowała i przywoziła równie dużo gadżetów/pamiątek. Zazdrościłam jej malutkiej srebrnej gwiazdki z napisem 'hope', którą dziś nazwałabym charmsem. Zazdrościłam kilkunastu maskotek-breloczków z Nici (więc na dwunaste urodziny dostałam od niej i dwóch zaproszonych koleżanek po jednym :') ). Zazdrościłam... małego, czerwonego, drewnianego różańca. Nie żeby jakoś szczególnie pociągały mnie dewocjonalia (chociaż wtedy jeszcze nawet chodziłam na religię), ale jak on obłędnie pachniał - różami właśnie. Wyjmowałyśmy go z opakowania tylko raz dziennie, żeby zapach się nie ulotnił. W przypadku różanej kolekcji, najchętniej przechowywałabym całość jak pokazuje powyższe zdjęcie, i to na balkonie. Zapach jest za mocny, po chwili drażniący. W dodatku przeszedł na resztę kosmetyków przechowywanych w blaszanej puszce - na szczęście w tym wypadku jest delikatniejszy, bardziej różańcowy. Rozumiem że cała ta oprawa ma nawiązywać do motywu przewodniego, ale nie dało się jakoś inaczej...?
w świetle dziennym... |
Okej, okej, koniec dygresji, przechodzę do zawartości. I tutaj nie wiem: narzekać, czy chwalić? Żaden z róży pigmentacją nie grzeszy, jednak nie uznaję tego za minus. Wolę poświęcić trochę czasu na uzyskanie odpowiedniego efektu, niż zrobić sobie krzywdę i przesadzić z kolorem, nie jestem mistrzem pędzla. Właśnie, pędzel. Używam Essence ze skośnym, różowym włosiem i muszę nim mocno poszorować o powierzchnię, żeby nabrać na niego cokolwiek. O dziwo, jeszcze nie straciłam cierpliwości...
Trwałość - nie jest źle. Nie trafiłam jeszcze na kosmetyk, który wytrzymałby na mojej twarzy cały dzień. Ten również nie trwa na skórze jak strażnicy pod Buckingham Palace, ale nie znika też niepostrzeżenie jak Nemo. Kilka godzin spokojnie daje radę, wyglądając przy tym naturalnie i świeżo.
... i wystawione na słońce |
Początkowo najbardziej przypadł mi do gustu 01 Nude Rose, ciągnie mnie ostatnio w stronę okołobrzoskwiniowych tonów na policzkach. Po testach okazało się, że 03 Silky Rose w niczym poprzednikowi nie ustępuje i z mocniejszym różem nie muszę wyglądać jak matrioszka (ale nie jest to pigmentacja jak w cieniach MIYO na przykład). Oba delikatnie mienią się w słońcu. Pink Powder za to ma w sobie wyraźne drobinki, jest chłodnym różem i podoba mi się najmniej ze wszystkich. Albo spróbuję oswoić go jako rozświetlacz, albo znowu pobawię się w dobrą siostrę i przekażę go młodszej pannie P., żeby nie zaczynała przygody z fuksją na przykład ;)
Podsumowując: gdybym miała zapłacić plus minus 6zł na jedną sztukę, nie uznałabym tego za dobrze wydane pieniądze. Jak na produkt w cenie biletu ulgowego - no cóż, źle nie jest. Będę je traktować jako urozmaicenie w kosmetyczce.