sobota, 23 grudnia 2017

"Dialog kosmitów z Ziemianami"




Nie, nie ja to wymyśliłam, dlatego umieszczam tytuł w cudzysłowie. Centrum Nauki Kopernik proponuje taki wykład Aleksandra Pawlickiego. Kimże jest ów kosmita? To nauczyciel, który chce włożyć wiedzę w głowy uczniów. Używa jednak trudnego dla nich języka. Buduje długie zdania, stosuje skomplikowaną składnię. W ogromnym stopniu przewyższa ich intelektualnie, jest przedstawicielem wyższej inteligencji, a więc kosmitą, a oni Ziemianami znajdującymi się na niższym poziomie.

Uważam, że to kolejny przykład przygotowywania nas do kontaktu z Obcymi, o czym już pisałam na tym blogu. Wkłada się w naszą świadomość idee i programy, przyjmujące ich istnienie jako coś oczywistego. Zaczyna się od przygotowania umysłów dzieci. Półki z książeczkami są pełne historyjek o kosmitach, podobnie jak i w grach i zabawach. Może kontakt nastąpi, gdy dorosną.
Jak szybko nastąpiło nauczenie Ziemian, że oni są. Zaledwie pięćdziesiąt lat temu ludzie ledwo zaczynali rozpoznawać istnienie postaci o olbrzymich głowach i wypukłych oczach, o twarzach ze szczątkowymi nosami, którymi nie wciągają powietrza, i z ledwo zarysowaną szczeliną ust, które nie służą do mówienia i pobierania pokarmów. Ten szokujący wtedy obraz, spopularyzowany przez wiele form kultury masowej: od komiksów po filmy, stał się teraz już nudnie oczywisty. Olbrzymia liczba ludzi zdaje sobie sprawę z istnienia życia w kosmosie.  
Zwróćmy uwagę na to, jak ich postrzegamy: ich inteligencja jest wyższa od naszej, co się ujawnia nawet w wykładzie nauczyciela, z czym, trudno się pogodzić. Są rasą istot stojących na wyższym szczeblu drabiny, my jesteśmy im podrzędni, dokładnie jak uczniowie wobec nauczyciela z dyplomem. Czy mamy się od nich uczyć? A może to już się dzieje. Przedsiębiorstwa high tech w swoich kampaniach innowacyjnych przedstawiają poziom swojej zaawansowanej technologii jako kosmiczny.
Według badań statystycznych ponad czterdzieści procent ludzi w Stanach Zjednoczonych uważa, że rząd zna prawdę o Obcych, ale ją ukrywa. Jeżeli procenty przełożymy na liczby, otrzymamy sto milionów. Z tej liczby jedna trzecia sądzi, że ludzkość właściwie już nawiązała kontakt z Obcymi. Astronauta z programu "Apollo" Edgar Mitchell powiedział w roku 1978 dziennikarzowi Johnowi Earls następujące słowa: "Nie popełnijcie błędu, wydarzenie w Roswell jest realne. Miałem wgląd w tajne akta, które dowodzą, że rząd wiedział o wydarzeniu, ale podjęto decyzję, by o tym nie mówić ludziom". Taak, jesteśmy traktowani jak uczniaki, nawet przez innych ludzi.
Coraz częściej się mówi o przekazywaniu czy kopiowaniu zdobyczy technologicznych od kosmitów. Być może odczytano je ze szczątków rozbitych pojazdów. Gdyby tak było istotnie, chyba nasz poziom należałoby uznać za znacznie wyższy niż uczniów, słuchających wykładu nauczyciela. W ostatnich pięćdziesięciu latach postęp technologiczny pędził jak olimpijczyk z pochodnią, by zapalić znicz.
Jack Schulman, założyciel American Computer Corporation, prowadził przez lata stronę, na której napisał, że szybki komputer został zbudowany przez jego przedsiębiorstwo na podstawie planów, otrzymanych od pewnego generała, a pozyskanych z rozbitych statków UFO.
Joe Firmage, współzałożyciel i współwłaściciel US Web Corporation, ujawnił, że przemysł komputerowy wiele zawdzięcza technologii Obcych, co jest ogólnie znaną tajemnicą wśród zarządu Silicon Valley.
Pamiętamy pierwszy komputer. Nazywał się ENIAC, co było skrótem od   Electronic Numerical Interpreter And Calculator. Został zbudowany w 1946 r. (14 lutego) w USA, przez J.P. Eckerta i J.W. Mauchly’ego. Maszyna wykorzystywała w swym działaniu lampy elektronowe. ENIAC był gigantyczny: 17.5 tysiąca lamp próżniowych, 7200 diod krystalicznych, 1500 przekaźników, 70 000 oporników, 10 000 kondensatorów, 1500 ręcznych przełączników. Jego wentylację napędzały dwa silniki Chryslera - każdy o mocy 34 KM. Ważył 27 ton i miał wymiary 30 x 2.4 x 0.9 m, zajmował 167 m2. Zużywał 160 kW mocy. W całej Filadelfii przygasały światła, kiedy go uruchamiano.
Bardzo szybko pojawiły się tranzystory, teraz mają wielkość atomu. W ślad za tym zaczęto używać układów scalonych. Zawierają w sobie od kilku elementów do kilku milionów, są to układy tranzystorów UL 1111, bramki logiczne układy TTL, CMOS, procesory, wzmacniacze operacyjne, mocy, modulatory, demodulatory i wszelkie inne rzeczy.
Nie rozumieliśmy, co kosmici trzymają w ręku, gdy kierują światło w naszą stronę, nie był to bynajmniej smartfon, ale nie traktujemy tego urządzenia jako coś nadzwyczajnego, raczej jako coś, co powinniśmy "rozgryźć", a co więcej: możemy to zrobić, gdyż dysponujemy wystarczającą inteligencją i wiedzą, nie jesteśmy bynajmniej uczniakami. Patrząc na płaskorzeźby z Asyrii, pewnie już się nawet domyślamy, co trzymają w ręku dziwne potwory ze skrzydłami, mające zwierzęce, wydłużone pyski. Każdy ma małą płaską i prostokątną "torebkę", pojemnik. A w nich z pewnością moduł dla szybkiej komunikacji ze statkiem. Zwierzęce mordy też nie są zagadką. To maski umożliwiające oddychanie, podobne mają piloci, latający na wielkich wysokościach.
Już w roku 1995 istniało przekonanie o realnym istnieniu Obcych. W marcu Michael Eisner wraz z Lucas Arts wypuścili non fiction TV film, w którym utrzymywali, że UFO to realność, a nie fantazja. Oto co powiedziano: "Ludzkość stoi na progu najbardziej znaczącego wydarzenia w historii, a jest nim kontakt z formami inteligentnego życia z innych planet. Widzimy, że oni starają się nawiązać kontakt z ludzką rasą. Mamy tego dowody".
A tymczasem, codziennie są napomknienia i wyraźne aluzje. Wczoraj wynoszono satelity sieci Iridium na niską orbitę. Elon Musk powiedział niby to półżartem: "To pewnie kosmici".
Pewnie ten mały tranzystor wielkości atomu już się zagnieździł w naszych mózgach i przekazuje kormiczny program. Być może jego informacje się powielają przez bezpośredni kontakt pomiędzy ludźmi, choćby przez wzrok. Niemożliwe? Stanie się szybciej, niż sądzimy. Sam Musk ma wielkie plany łączenia ludzi w maszynami. Idzie po nasz mózg.

piątek, 15 grudnia 2017

Gdy wyjdziemy z klatki



Klatką jest nasz system wiedzy, prawa nauki, na których się opieramy, usiłując interpretować zjawisko UFO. Nie tylko mnie niepokoi to ograniczenie. Zaczęłam oceniać przydatność tych praw, zapoznawszy się z opinią znanego ufologa, światowej klasy. To Allen Hynek.

Hynek od 1949 roku był naukowym konsultantem lotnictwa USA, szczególnie aktywnym przy tworzeniu Projektu Sign, następnie Projektu Grudge, a wreszcie Projektu Blue Book, pomagając zebrać dowody, wykazujące, że UFO istnieje, bądź też go nie ma. Jego praca na stanowisku konsultanta trwała dwadzieścia lat. Zajmując się tematem, doszedł do przekonania, że środowisko naukowe powinno podjąć rzetelne badania tego fenomenu. W roku 1966 w swym liście do "Science Magazine" odrzucił większość błędnych opinii na ten temat.
Zanegował przekonanie, że obiekty są widywane tylko przez osoby jakoś psychicznie zaburzone, świrów i oględnie mówiąc "entuzjastów". Udowodnił wręcz coś przeciwnego. Wykazał, że UFO widują osoby bardzo inteligentne, które wcale się tym nie interesowały. Obserwacja stanowiła dla nich szokujące doświadczenie.
Osoby zwariowane na punkcie tego zjawiska niemal nigdy nie składały raportów, a kiedy już to zrobiły, w treści ich wykazywano z łatwością bezsensowne rozbieżności.
Zbił również twierdzenie, że UFO nie jest widywane przez osoby o naukowym sposobie myślenia. "Wręcz przeciwnie - dowodził Hynek - niektóre raporty podali ludzie o umiejętności naukowego dowodzenia. Jednakże takich raportów jest niewiele. W dodatku te osoby na ogół unikają popularności i zakazują podawania nazwisk".
Hynek odrzucił również przekonanie, że żaden obiekt nie został schwytany przez radary lub urządzenia do śledzenia meteorów lub satelitów. W istocie rzeczy takie urządzenia wykazywały dziwne rzeczy, które wymykały się identyfikacji i z tego choćby powodu nie można potraktować zjawiska wzruszeniem ramion.
W wydanej w roku 1972 roku jego najbardziej znaczącej książce "The  UFO Experience: A Scientific Inquiry" Hynek zawarł stworzony przez siebie termin bliskie spotkania, następnie spopularyzowany przez film Stevena Spielberg  "Bliskie spotkania trzeciego stopnia". Dokonał również klasyfikacji raportów, rozróżniając na widywane z większej odległości i z bliska.
Obiekty oglądane z dużej odległości Hynek podzielił na nocne światła, dzienne dyski, z zastrzeżeniem, że najczęściej ich kształt jest owalny, toteż dysk stanowi uogólnienie. Kolejna kategoria to radar i obserwacja, co oznacza, że obiekt został schwytany przez radary i widziany przez ludzi.
Obserwacje dokonywane z niewielkiej odległości zostały również przez niego podzielone na trzy kategorie, a mianowicie:
a. bliskie spotkania pierwszego stopnia. Obiekt oczywiście widzimy z bliska, ale nie ma żadnego wpływu na środowisko, pomijając jednakże wrażenia i odczucia ludzi, a więc ich stres, szok, przerażenie, cierpienie.
b. bliskie spotkania drugiego stopnia są podobne do poprzednich, ale tu widać wpływ na środowisko, na zwierzęta, rośliny czy rzeczy nieożywione. Rośliny bywają pogniecione czy skruszone, spalone, zwęglone, gałęzie połamane, zwierzęta uciekają w przerażeniu, często tak oszalałe, że ulegają pokaleczeniu. Urządzenia mechaniczne i elektryczne, jak samochody, reflektory, aparaty radiowe milkną. Kiedy obiekt odlatuje, urządzenia samoczynnie się włączają.
c. bliskie spotkania trzeciego stopnia, widzimy ufonautów wewnątrz statku lub obok niego. Istnieje jednak różnica pomiędzy tą kategorią a przypadkami bliskiego kontaktu.
A przecież od czego się zaczęło zainteresowanie zjawiskiem? Od książki Adamskiego z 1953 roku "Flying Saucers Have Landed", i następnej "Inside the Space Ships", wydanej w roku 1956. George Adamski przypisał sobie tytuł profesora. Zrobił niesamowitą karierę, zaczynając jako podręczny w kawiarence liczącej cztery stoliki. Jego książki wzbudziły ogromne zainteresowanie. Teraz nie traktujemy ich jako sprawozdania kontaktowca, lecz jako powieści sf. Jego fotografia transportera od statku-matki, niosącego Wenusjan, przypomina urządzenie do wylęgania kurcząt, wzięte z katalogu. W latach pięćdziesiątych wydano jeszcze kilka książek: "Doktora" Daniela Fry "White Sands Incident" w 1954, Trumana Bethuruma "Aboard a Flying Saucer", 1954, Orfeo Angelucciego "Secret of the Saucers", 1955, Howarda  Mengera "From Outer Space to You", 1959. W każdej autorzy przyznawali się do kontaktu z ufonautami.
Fry dowiedział się od ufonautów, że są ocalałymi po wielkiej wojnie pomiędzy Atlantydą a Lemurią. Skontaktowali się z nim, a nie z kimś z władz, aby nie zniszczyć równowagi ego ziemskiej cywilizacji, co nastąpiłoby. gdyby ujawnili swoją tożsamość.
Bethurum miał szczęście spotkać na statku panią kapitan nieziemskiej urody. Angelucci był mechanikiem samolotowym, w książce ujawnił ostrzeżenie od kosmicznych braci, że Ziemia zagraża ewolucji życia.
Hynek potraktował te książki jako raporty kontaktowców, ale je odrzucił jako niewiarygodne. I teraz dochodzimy do najważniejszego stwierdzenia. Zwrócił uwagę na to, że naukowcy XX wieku zostaną zastąpieni pokoleniem uczonych wieku XXI, a ci kolei z XXX stulecia i o tym nie należy zapominać. Ich wiedza na temat kosmosu może obrać całkiem inny kierunek. "Cierpimy na pewnego rodzaju prowincjonalizm, coś jakby arogancję, która tak irytuje naszych następców".
W naszej epoce panuje zasada ujmowania wszelkich spraw w kategorie naukowe. Używa się naukowej terminologii we wszystkich chyba dziedzinach codziennego życia: od podawania składu, jedzenia, przepraszam substancji pokarmowych, do objaśniania, jak używać szczoteczki do zębów.
I tak zostaną potraktowane nasze dzieła i dowody poparte nauką. Powiedzą kiedyś: "W XXI wieku używano do wyjaśnienia zjawiska teorii psychologicznych na gruncie obowiązującej wówczas pracy Freuda, a przecież wiemy, że ona nie istnieje, gdyż każdy osobnik (!) posiada indywidualną linię energetyczną skomunikowaną i  zsynchronizowana z  nanoantykwantami na poziomie ogólnym".
I czyżby to była…? Tylko inna terminologia? Jak zawsze.

poniedziałek, 11 grudnia 2017

Niewidzialna transformacja



Ufologowie debatują, wiele osób stawia pytania, czy Obcy w ogóle istnieją. Nauka przecież tego nie stwierdza, brak jakiegokolwiek twardego i namacalnego dowodu. "To sprawa wiedzy, a nie wiary" odpowiadałam na pytanie: "Czy pani wierzy w UFO?". Okazuje się, że obeszło się bez dowodów.

Idę do kina, do multipleksu, jak to się teraz mówi. Na parterze, po obu stronach ruchomych schodów, które wiozą mnie w górę, stoją automaty do rozrywki. Spoglądam na nie z góry, oddalam się, gonią mnie łomoty i wrzaski.
Przy automatach siedzą chłopcy. Trzymając dłonie na joystikach, kierują ludzikami, żołnierzami w mundurach moro, pędzących na wozach bojowych. Pocisk, trafienie, wróg, taki sam człowiek, pada na plecy martwy, wrzask radości.
Na głowach chłopców kaski, na oczach gogle. Gałki oczne przesuwają się w bok, za nimi podąża wirtualny świat, który się otwiera: poruszają się sześciany przestrzeni, wyrastają budynki miast. Pejzaż pozaziemski: inna planeta. Biegną żołnierze, strzały, wrzask, trafiony, radość. Zwycięzca z Ziemi stoi, patrząc z triumfem na pole bitwy zasłane rozwalonymi fragmentami robotów. Z triumfem podnosi świetlny miecz i zatacza nim okrąg: bierze tę planetę w posiadanie. Nagle trafia go zabójczy pocisk, krew zalewa piersi, odpada głowa, kask stuka o kamienie. Chłopiec z całym spokojem naciska punkt na ekranie i włącza sobie kolejne życie.
Kiedy dorośnie, będzie już wytrenowanym żołnierzem i rakieta wyniesie go na satelitę, wraz z oddziałem. Siedząc obok kolegów na ławce w oczekiwaniu na lądowanie, otrzyma rozkaz utrzymania satelity za wszelką cenę. Każdy z żołnierzy ją zna. Ma tylko jedno życie. Nie jest to jednak problem nie do rozwiązania.
Kolega dotyka ramienia siedzącego przy automacie, ten się obraca całym ciałem, potem w drugą stronę, nie widzi osoby, która go dotknęła. Nie domyślił się, że powinien zdjąć kask. W jego rzeczywistości nie ma osoby, która go trąca. A może jest? Ucieka, kryje się za załomem budynku. Wytropić, anihilować.
Kolega strąca mu kask. Chłopiec otwiera szeroko oczy ze zdziwienia, potem wykrzywia usta w pogardzie. Toczy wokoło wzrokiem: dziwny, nieciekawy świat. Odpycha kolegę ręką. Nie ma mu nic do powiedzenia. Nakłada z powrotem kask, i trzask, łup, anihilacjaaa! Kolega wzrusza ramionami, odchodzi obojętnie. Już się nie będą spotykać. Chyba że na Messengerze.
Dzieci siedzą przed telewizorem, trzymając w ręku smartfony lub tablety z włączonymi grami. Spoglądają na ekran, czasami śledząc przygody. Mają podzielną uwagę, choć jeszcze im nie wszczepiono implantów.
Film dla dzieci. Główna postać, kilkuletnie dziecko, może trzyletnie, ma na sobie coś w rodzaju skafandra kosmicznego, który zdeformował jego kształty, czyniąc z niego pseudoistotę, przypominającą poduchę. Nie możemy odgadnąć, czy w ogóle są ludzka jest jej forma, płeć nieznana, może nieważna. Na głowie nosi jakby hełm z antenką. Towarzyszy mu dorosły człowiek, najwyraźniej ludzki, który wykonuje jego polecenia. Zajmuje się jakby badaniami przyrody na Ziemi. W trakcie zadania kontaktuje się z nim szef, który wzbudza postrach, jego rozkazy trzeba bezwzględnie wykonywać. Dziecko mówi: "transformacja", twarz dorosłego pojawia się na ekranie podręcznego urządzenia. Człowiek pełni podrzędną rolę, wykonuje zadania, rozkazy i stara się zadowolić obie strony i zabawić dziecko.
Potem zaczyna się wyświetlać film, na który dzieci patrzyły przez sekundę w zdziwieniu, potem odwróciły wzrok, by zająć się grami na tabletach i smartfonach. Nie interesuje ich film dla chłopców w wieku Bolka i Lolka, którzy żyją w całkowicie nieznanym świecie. Tego świata nie ma. Chłopcy na filmie mają masę czasu i biegają po rozległej przestrzeni, nazywanej podwórkiem. Na środku tego sześcianu pomiędzy budynkami stoi metalowa konstrukcja z rurek: dwie są zamontowane w stosunku do siebie równolegle, dwie ograniczają je po obu stronach i stoją pionowo. Konstrukcja nazywa się trzepak. Nikt nie wie dlaczego. Znaleziono stare zdjęcie w formie niecyfrowej, przedstawiające dziewczynkę zawieszoną na kolanach na poziomej rurce, głową w dół. Nikt nie umiał wyjaśnić, co oznaczała ta dziwna, bardzo niebezpieczna i bolesna figura.
Nareszcie włącza się kolejny film i dzieci sprzed telewizorów unoszą głowy, by śledzić przygody. Olbrzymi robot woła do chłopca Kodi, szuka swej płytki, patrzy poprzez ekrany. Ktoś pyta: "Kto jest do dezintegracji?". Chłopiec ucieka przez las, goni go lecący pojazd z dwiema obracającymi się tarczami. Widzi się kogoś, jeśli skrzyżują się na nim linie współrzędnych. To ciekawy, zrozumiały i bliski wyobraźni ośmiolatków świat techniki przyszłości. Kiedy dorosną, stworzą go realnie, gdyż ten, na którym są puste przestrzenie podwórek, a dzieci biegają i krzyczą, śmiejąc się bez powodu, jest dla nich obcy, nieciekawy i niezrozumiały.
Kilkadziesiąt lat temu postacie mówiących robotów i laserowe miecze fascynowały obecne pokolenie dorosłych, podczas gdy ich dzieci, bez smartfonów w kieszeni biegały wesoło po podwórku.
Jaki więc będzie świat realny współczesnych dzieci, gdy dorosną? Może zaprzyjaźnią się z towarzyszącym im wciąż robotem i będą chciały być im równe inteligencją, toteż powiedzą: "Wymieńmy się modułami" i wyjmą z jego głowy przedmiot wielkości paznokcia, który przykleją sobie na czole pomiędzy oczami, ów moduł, biologiczno - postelektroniczny natychmiast połączy się z systemem nerwowym człowieka, zwiększając możliwości percepcyjne.
Teraz dorośli, podobnie jak kiedyś, gdy tworzyli filmy o robotach, przygotowują świat dla przyszłych pokoleń. Do 2025 roku będą rozwijać systemy psychomedyczne w celu mechanizacji ludzkiego mózgu. Nastąpi to poprzez wszczepianie implantów. Temat ten poruszałam na blogu, pisząc o UFO. Czyżby inżynierowie czerpali inspirację z raportów porwanych przez Obcych, czy może mają jakiś kanał kontaktowy z przybyszami? To trudne do uwierzenia, przecież nauka nie udowodniła, że Obcy istnieją. Widzimy w grach i podczas oglądania filmów 3D hełmy, kaski i specjalne okulary. Te rozrywkowe przedsięwzięcia nie są dla naszej przyjemności. Nie wiedząc, jesteśmy testowani, a co więcej, przyzwyczajani do takiej technologii. Za kilka, kilkanaście lat zostaną wypuszczone na rynek przedmioty do nakładania na głowę. Posłużą do kierowania mózgiem. Och, jestem pewna, że ludzie chętnie będą je nosić. W razie potrzeby stworzy się modę. Mogą się stać dowodem i oznaką prestiżu. Idąc do multipleksu, usłyszymy małolaty mówiące do siebie: "Stary, ty bez opaski?" I pogardliwe wzruszenie ramion.
Używanie dwukierunkowego interfejsu mózg-komputer dla sczytywania i wgrywania informacji do mózgu stanie się powszechne jak GPS. Nie wyjdziemy z domu w obawie, że ominie nas pozyskiwanie danych z naszego komputera. Jak zawsze takie wyprzedzające badania i wdrażanie technologii prowadzi wojsko. Czy ktoś pamięta, że najpierw kserokopiarki i skanery były używane w wojsku, stanowiąc wielką tajemnicę. Pamiętam jakiegoś szpiega, który pierwszy przyniósł do Polski wiadomość o istnieniu takich urządzeń. Używał ich, kopiując materiały w jakimś tajnym biurze, do którego wdarł się w nocy. Nie pamiętam jego nazwiska ani też daty, tylko własne oszołomienie wysokim poziomem techniki i magicznym urządzeniem, o którym usłyszałam po raz pierwszy w życiu. Wkrótce żołnierze będą podczas szkolenia otrzymywać wszczepy do mózgu. Biologiczny komputer wielkości paznokcia być może zostanie wsunięty przez nozdrza, jak to czynią Obcy podczas badania porwanych Ziemian.
Tylko że to nie jest fantastyka naukowa ani wirtualna rzeczywistość. Obcy pewnie nie istnieją, brak dowodu. Spoglądam na film dla dzieci. Rozradowania drużyna wraca z walk w kosmosie. Niech zapamiętają, jaka to świetna zabawa i radość prowadzić wojnę w kosmosie. Lądują, szkoła zbombardowana. Pojawia się gigantyczny napis na niebie: "Aliens are here". Dowód naukowy nie będzie potrzebny.