I znowu zaczęło się kręcić i podpowiadać. Zewsząd nadchodziły informacje. Musiałam je zapisać.I wszystko się kręci wokół gara z zupą.Tłustą, z mięchem.
W nocy słuchałam audycji pewnej pani profesor o jedzeniu
ketonowym. Zasadą było spożywanie tłuszczu, a unikanie węglowodanów jako
niepotrzebnych, a nawet szkodliwych. Tłuszcz ma dobry wpływ na neurony, mózg i
pamięć. O takich skutkach świadczyły ostatnie wyniki naukowe.
Przypomniałam sobie gwałtowne wypowiedzi pewnego blogera.
Utrzymywał, że dla człowieka zdrowe jest tylko mięso i tłuszcz. W bardzo
dawnych czasach mieszkańcy Ziemi składali ofiary bogom, dając im zwierzęta, ich
mięso i tłuszcz, był to bowiem pokarm bogów. Rośliny przeznaczono dla ludzi,
stojących na niskim poziomie rozwoju. Spożywanie przez nich pokarmu roślinnego
miało powstrzymywać rozwój ich mózgu. Czyżby nauka znowu udowodniła starą
prawdę? Obawiam się jednak, że to odkrycie pozostanie zepchnięte do magazynu
niemodnych teorii i przeleży na zakurzonej półce do czasu, kiedy na ratunek
będzie już za późno: rozpowszechnią się choroby.
Następnego dnia w audycji porannej specjalista od żywienia
radził matkom, aby podawały dzieciom na śniadanie płatki na mleku, co jest
oczywiście powszechne w zachodnim kręgu kulturowym. Jakże to pięknie wygląda na
filmie: rodzina zasiada w pustej białej kuchni, gdzie wszystkie przedmioty są
poukładane, i stawia na stole pudełka z płatkami kukurydzianymi w różnych
smakach i z masą witamin. Chcemy tak jadać, jesteśmy bowiem kulturalni i na
czasie. Zapomniało się nam jakoś. że mleko działa nasennie, kiedyś szklankę
wypijano przed pójściem do łóżka. Dzieci będą zasypiać przed drugą lekcją, a
wtedy się zaleca posilający słodki batonik z nasionami. Myślę, że lobby mleczne
wprowadziło modę i ona długo się utrzyma.
Wobec obfitości i pełnych półek musimy się powstrzymywać od
jedzenia. Za atrakcyjne i pociągające są uznawane kobiety bardzo szczupłe.
Przed każdym posiłkiem muszą przeliczyć kalorie i co modniejsze indeks
glikemiczny, stosunek masy ciała do podściółki tłuszczowej. No i ten gluten. Bo jedzenie jest niebezpieczne na każdym
etapie: w sklepie musimy dokładnie czytać etykiety, decydować, czy ilość
trucizn nie zaszkodzi nam od razu.
Mamy trudny wybór. Wiemy, że cukier, sól i biała mąka to
biała śmierć, mleko zakazane, bo jak utrzymują uczeni, piją je tylko ludzie,
żadne dorosłe zwierzę tego nie robi. Mięso szkodliwe w najwyższym stopniu, zwierzęta
karmione antybiotykami i paszą z GMO. Pozostaje nam marchewka, jeszcze tak
niedawno zalecana do chrupania, ale teraz już oskarżana o zbyt dużą ilość
trucizn, którą tak hojnie wysiewa się w glebę. Ostatnio i ryby utraciły dobrą
opinię, wyjawiono bowiem, że hoduje się je w błotnistych basenach, pełnych
nieczystości, które pożerają. Naturalne
hodowle nie są zdrowsze, baseny myje się wodą z chlorem.
Pewna pani na Facebooku żaliła się, że nie lubi mięsa, nie
wie, czym się odżywiać. Grono znajomych zaleciło jej cieciorkę. Och, nie
przepiórkę, bynajmniej. Po południu wybrałam się na wystawę do ratusza, ale
podpowiedzi wciąż napływały. Gdy doszłam do Bramy Wyżynnej, przypomniałam
sobie, że pozostawiłam na gazie garnek z zupą. Zatrzymałam się: iść, czy
wrócić? Pójdę, chociaż się przywitam.
Zawróciłam.