Showing posts with label Maybelline. Show all posts

#Makeup Menu - dziewczęcy makijaż krok po kroku

Tuesday, April 5, 2016 -

Dzisiaj duże #MakeupMenu, przy którym sporo się napracowałam. Dajcie mi znać, czy lubicie takie rzeczy, krok po kroku. Chciałam Wam pokazać mój szybki i bardzo prosty makijaż, do którego przemyciłam odrobinę różu. Mam nadzieję, że się Wam spodoba.


Pierwszym krokiem, od którego zawsze zaczynam makijaż, jest oczywiście zaaplikowanie bazy pod cienie. Niezmiennie w tej kwestii, używam Primer Potion z Urban Decay. Warta jest każdej złotówki i jako jedyna, perfekcyjnie trzyma makijaż oczu. Wklepuję ją palcem, by mieć pewność, że rozłożę ją równomierną oraz cienką warstwą. Następnie sięgam po róż do policzków z Bourjois. Jego różowo-złota barwa sprawiła, że chciałam się nim pobawić. Jako produkt wypiekany, daje trwałość oraz intensywny kolor. Dlatego nie przesadzam z jego ilością, nakładam go lekką ręką. Chcę uzyskać bardzo delikatny efekt. Chwytam pędzel do blendowania, nabieram odrobinę bronzera z paletki Wibo i starannie rozcieram go w załamaniu powieki. 


Lubię optycznie zagęszczać linię rzęs, a w tej kwestii idealnie sprawdza mi się eyeliner Pupa Milano, którego czekoladowa barwa daje naturalny, nienachalny efekt. Po nałożeniu i roztarciu go pędzelkiem w celu uzyskania miękkiego przejścia, chwytam po maskarę Maybelline, Lash Sensational, która sprawdza się u mnie rewelacyjnie. Nie osypuje się, nie odbija na powiece i pięknie podkręca mi rzęsy - aGwer, to potwierdzi ;) 

Następnie przechodzę do makijażu twarzy. Ujednolicam cerę jedną pompką podkładu Chanel, Les Biege w kolorze 10. Aplikuję podkład gąbeczką beautyblender, bo według mnie, najlepiej wygląda właśnie wtedy. Pędzel mi się w jego przypadku nie sprawdza. Chcę też zakryć moje cienie pod oczami, dlatego wklepuję odrobinę kryjącego korektora Clarins, Instant Concealer



Kryjący korektor, to nie wszystko. Nigdy nie omijam kroku z rozświetleniem okolic pod oczami. W tym celu używam korektora Shiseido, Sheer Eye Zone Corrector. Następnie starannie przypudrowuję całą twarz oraz okolice pod oczami pudrem wykańczającym Provoke, którego jasny kolor, znakomicie rozświetla mi cerę. Następnym krokiem jest wyczesanie brwi, precyzyjne wypełnienie wolnych przestrzeni kredką Soap&Glory oraz pokrycie włosków żelem utrzymującym się cały dzień, L'Oreal


Dobrze i starannie przypudrowana twarz stanowi dla mnie bazę pod nadawanie koloru. Dzięki temu wiem, że mam zdecydowanie mniejsze szanse na to, żeby zrobić sobie plamy bronzerem i różem. W celu lekkiego zaznaczenia kości policzkowych, sięgnęłam tym razem po bronzer z paletki Wibo. Jest ona moim osobistym ulubieńcem. Jestem szczerze zaskoczona, jak dobra jakościowo się okazała. Róż, który jest w zestawie, fajnie nadaje cerze blasku i zdrowego wyglądu. A rozświetlacz jest jednym z piękniejszych, dostępnych w drogerii. Jeśli jeszcze nie macie tej paletki, warto się w nią zaopatrzyć. 


Na koniec jeszcze usta. Na samym początku obrysowuję je konturówką Golden Rose, która służy mi tutaj tylko, jako wyznacznik linii, której nie chcę przekroczyć aplikatorem pomadki Bourjois, Rouge Edition Velvet. Kolor, na który postawiłam dziś, to Pink Pong - odważny róż w odcieniu magenta. 



A na koniec efekt przed i po. 

Mam nadzieję, że dzisiejszy post przypadł Wam do gustu. Dajcie znać, co dla Was oznacza dziewczęcy makijaż.

11 najlepszych i najgorszych produktów do brwi

Thursday, October 8, 2015 -



Dzisiaj sposoby na brwi idealne. Wiem, że każda z nas jest inna i każda z nas metodą prób i błędów dochodzi do kształtu brwi, który naprawdę nam pasuje, ale ja chyba z powodzeniem mogę powiedzieć, że jestem ze swoich zadowolona. Przynajmniej na razie. Może za kilka lat złapię się za głowę :) 

Jednak mam ochotę przybliżyć Wam trochę ten temat. Jako że jestem brwiową maniaczką i nie wyobrażam sobie makijażu bez zrobionych brwi, to wydaje mi się, że mam coś-niecoś na ten temat do powiedzenia. 

ŻELE 

Maybelline browDRAMA (ok. 25zł)
Zaczynamy od produktu, który niespecjalnie polecam. Pamiętam, że bardzo go chciałam, gdy jeszcze nie był dostępny w Polsce. Swój pierwszy, z tintem koloru, kupiłam w Norwegii. Wtedy zapłaciłam za niego krocie, bo kosztował jakieś 160kr (co w przełożeniu na polskie pieniądze daje nam niezłą sumkę, około 70zł). Szczoteczka jest, jak w moim mniemaniu, do bani. Byłoby zdecydowanie łatwiej, gdyby nie była zakończona taką dziwną kulką. Sam żel w środku, niestety, nie jest zbyt imponujący. Mam dwie wersje - transparentną oraz barwioną. Ta barwiona wykazuje zdecydowanie lepsze właściwości, zwłaszcza jeśli chodzi o utrzymanie włosków w miejscu. Jednak, jak dla mnie, na dwóch-trzech godzinach spokoju się kończy. Wieczorem moje brwi wyglądają, jakby chciały, a nie mogły. Mimo lepszej trwałości, można mu zarzucić fakt, że brudzi przestrzeń dookoła brwi. Jak nie jesteście wystarczająco uważne i nie depilujecie włosków, które są niewidoczne, to... niestety się na nich osadzi. A wszystko przez tę dziwną, kosmiczną końcówkę. Proponuję więc sięgnąć po nożyczki i samemu skrócić włoski do równej długości, tak żeby szczoteczka była, taka jak wszędzie. 


L'Oreal Brow Artist Plumper (ok. 40zł)
A to mój niekwestionowany ulubieniec. Nic mu nie jest w stanie zaszkodzić. Moje brwi trzyma w miejscu cały dzień, a jak już wiecie, bywają niesforne. Dlatego z ręką na sercu mogę go polecić każdemu. Ja akurat mam wersję z kolorem, ale na pewno, podczas jakiejś promocji w Rossmannie, zaopatrzę się też w wersję transparentną. Nie sprawia, że brwi są błyszczące, doskonale je trzyma i ma wygodną szczoteczkę. Aplikator ma długą rączkę, ale malusią spiralkę na końcu. IDEAŁ!

Essence, Make me brow (ok. 10zł)

Jako jedyny żel z mojej kolekcji, ma w sobie delikatne włoski, które przyczepiają się do naszych naturalnych i udają, że są prawdziwe :) Tani, jak barszcz! A jaki dobry! Może nie ma mocy wymienionego wyżej (tutaj polecam użyć jeszcze jakiegoś utrwalacza), ale za to fenomenalnie wypełnia brwi. Co prawda, nie spodziewajcie się dwóch, wyrysowanych ideałów, ale co prawda, to prawda - świetnie się nada na dni, w których nie będziecie mieć ochoty w precyzyjne zabawy. 


KREDKI 

Kiko Precision Eyebrow Pencil (ok. 25zł)

To moja ulubiona kredka do brwi z tych tanich propozycji. Jedynym jej minusem jest fakt, że trzeba ją temperować. Ja jednak wolę te wysuwane, chociaż nie dają one takiego idealnego konturu. Mimo wszystko, Kiko daje mi maksimum precyzji. Szczoteczka/grzebyczek, który znajduje się na końcu... przemilczmy sprawę, bo się do wyczesywania nie nadaje, ale tutaj najważniejsza jest kredka. A ta, zasługuje, żeby znaleźć się w zbiorach każdej kosmetykomaniaczki.

Golden Rose, Eyebrow Pencil/ Classics (ok. 8zł) 
Kupiłam je stosunkowo niedawno i powiem szczerze, że szału nie robią. Wiem, że są tutaj też ich duże fanki, ale ja niestety nie mogę się do nich zaliczyć. Nie zrobiły na mnie fenomenalnego wrażenia. Przede wszystkim, uważam, że są trochę za miękkie - przynajmniej dla mnie. Chociaż wybór kolorystyczny jest świetny, bo znajdziecie w asortymencie mnóstwo odcieni, to niestety... konsystencja, a co za tym idzie - trwałość, to rzecz nie dla mnie. Zostanę więc przy konturówkach do ust.


Na  zdjęciu kolejno: Anastasia Beverly Hills,  Brow Wiz w odcieniu Taupe; Golden Rose Dream Eyebrow Pencil 307 i 309; Golden Rose Classics Eyebrow Pencil 404; Kiko Precision Eyebrow Pencil 02; L'Oreal Brow Artist Shaper brunette; Maybelline browSATIN, medium brown; Inglot konturówka do brwi w żelu 12

Maybelline, browDRAMA (ok.25zł)
W przeciwieństwie do żelu, który według mnie jest niewypałem,  kredka zasługuje na pochwały.  Na wiele pochwał. To uroczy produkt do brwi, który jak na swoją cenę,  jest naprawdę dobry jakościowo.  Rysik jest wykręcany (takie lubię najbardziej), więc nie daje precyzji natemperowanej, ostrej kredki, ale nie ma tragedii, pozwala na dobre wyrysowanie kształtu brwi. Jedyny minus - rysik jest delikatny,  więc radziłabym uważać na to, żeby nie wysunąć go zbyt mocno, bo łatwo się łamie. Z drugiej strony mamy wykręcaną gąbeczkę, która nabiera odrobinę cienia, ukrytego w zatyczce. Daje to naturalny i delikatniejszy efekt, ale ja nie jestem jego fanką.

L'Oreal, Brow Shaper (ok. 30zł)
Jeśli chcecie ją kupić - zdecydowanie odradzam. Tutaj mamy sytuację odwrotną, niż z Maybelline. Tak już się niestety stało,  że żel jest genialny, a kredką można malować chyba tykko w kolorowance... z jednej strony zakończona woskiem, który...hm... nie daje nic? Moich włosków nie utrzymuje w ryzach, nieprzyjemnie je oblepia i sprawia że kredka nałożona przed, czy po - wygląda nieestetycznie. Wosk do wyrzucenia,  formuła do naprawy! Kredka jest miękka,  ale niestety aż za bardzo. Nie działa to na jej korzyść.  Rozmazuje się w ciągu dnia i nie wytrzymuje na miejscu zbyt długo.  Żywotność porównywalna do muszki owocówki (chociaż tamta daje radę dłużej :))

Anastasia Beverly Hills, Brow Wiz (ok. 90zł)
Najdroższa z kredek, jakie posiadam, ale zarazem najlepsza. Kiko jest fenomenalna, ale na dłuższą metę,  ta jest lepsza.  Przede wszystkim, nie marnuje się ani gram produktu. Dlatego nie lubię temperować kredek, wkurzam się,  że połowę wrzucam do kosza... Brow Wiz jest trwała, precyzyjna, idealnie woskowa. Jej formuła dlugo się utrzymuje.  Ta woskowość sprawia, że łatwo się z nią pracuje,  ale też nie trzeba się martwić, że w ciągu dnia zniknie z twarzy. Kredka ma też najlepszą szczoteczkę do wyczesywania nadmiaru produktu i układania włosków - cudo! Nawet takie szczoteczki z firm zajmujących się produkcją pędzli, jej nie dorównują.  Ja jestem szczerze zakochana.  Starczyła mi na kilka miesięcy używania i chcę kupić kolejne, trzecie już opakowanie. Chociaż waham się,  czy nie zdecydować się na pomadę. 

CIENIE I POMADY


Gosh (ok. 40zł)
Nie jestem fanką podkreślania brwi cieniami. Jakoś,  nie są to moje klimaty i nie podoba mi się ten efekt u mnie. Wiele z Was preferuje taką metodę i bardzo ją sobie chwalicie. Fakt, teraz wyszły (podobno genialne!) cienie do brwi z Golden Rose. Znany i lubiany jest też Brow Pow z theBalm. Ja jednak mam tylko paletkę z Gosha, która spisuje się nawet ok. Fanki makijażu brwi przy użyciu cieni, na pewno będą zadowolone. W palecie znajdują się trzy cienie o różnej barwie oraz wosk. Wosk uczczę minutą ciszy... tyle w tym temacie. Cienie jednak są ok. Mają ciekawe, chłodne tonacje a paletki są tak skonstruowane by każda z nas mogła sobie dobrać odpowiedni kolor do swoich brwi.

Inglot (ok. 35zł)
Ta pomada była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Jest malutka i nie najtańsza, bo za 2g płacimy prawie 40zł, ale warto! Naprawdę warto ją mieć. Przede wszystkim, jest to ilość produktu, którą da się zużyć, przynajmniej w znakomitej większości, nim wyschnie, czy straci ważność. Jest wydajna, długo utrzymuje się na brwiach i nie znika z nich, z niewyjaśnionych przyczyn. Jest całe mnóstwo kolorów, które będą pasowały do każdego typu urody. Ja ją uwielbiam! Produkt naprawdę wysokiej jakości. 

Make Up For Ever (105zł)
Niewidoczna na zdjęciach, ale o niej napiszę, bo swoją miałam i zdanie o niej też jakieś tam posiadałam. Generalnie - nie polecam. Po pierwsze, na pewno nie nadaje się dla dziewczyn, które chcą szybkiego efektu. Ona wymaga precyzji i więcej roboty, niż dwa machnięcia kredką. Łatwo z nią przesadzić i zrobić sobie dwie brwi odrysowane od szklanki. Jej cena ciągle, ale to ciągle rośnie! Dwa lata temu kosztowała 86zł. Mnie udało się ją kupić taniej, ale jak zerknęłam dzisiaj na stronę i zobaczyłam cenę - nie warto! Naprawdę nie warto w nią tyle inwestować. Niby jest wodoodporna, niby trwała i wydajna, ale... jest tyle dobrych produktów na rynku, które są tańsze i lepsze, że naprawdę... uważam, że to jeden z produktów MUFE, w który nie powinno się ładować pieniędzy. Tym bardziej, że cena ciągle rośnie, a pojemność przecież i tak zostaje taka sama. W dodatku, według mnie, mamy słaby wybór kolorystyczny. Lepiej skierować swoje kroki w stronę Inglota. SERIO.


A co jest Waszym ulubionym produktem do brwi? Wolicie cienie, czy kredki? Czego nie polecacie?
A jeśli nie wiecie, jak malować brwi, to zapraszam Was na post Agnieszki ;) 

Nowości, zakupy i takie tam, czyli WIELKI HAUL

Friday, November 21, 2014 -

Co warto kupić w promocji 1+1 w Rossmannie?

Tuesday, November 11, 2014 -


Norweska wishlista - plany zakupowe

Saturday, November 1, 2014 -




Ulubieńcy września

Wednesday, October 1, 2014 -

Nadszedł ten czas. Pora na kolejnych ulubieńców. Miało ich być więcej, bo za każdym razem, gdy wkładam sobie do koszyczka kosmetyki, które uważam, że powinny znaleźć się na zdjęciu, mam problem z przesadzaniem i braniem wszystkiego. Uznałam jednak, że chyba będzie lepiej, jeśli będę wybierać śmietankę śmietanki.



TAG: Ile jest warta moja twarz?

Sunday, May 25, 2014 -

Hej!

Dawno nie było u mnie żadnego TAGu, o ile jakiś kiedykolwiek był ;) Przygotowywałam długi czas 50 faktów o mnie, ale jeszcze się nie ukazał. Dajcie mi znać, czy macie jeszcze ochotę coś takiego przeczytać ;)

Z racji tego, że lubię TAGi na YouTubie, postanowiłam się za taki zabrać. Chociaż nie powiem, czasami jest ich znacząco za dużo i sporo omijam, bo nudzi mnie słuchanie piętnasty raz tego samego pytania. Zagraniczny YT zalał ostatnio Lip Product Addict, na który mam chrapkę, ale jeszcze się do końca nie zebrałam do jego stworzenia. 

Dzisiaj za to kilka słów o moim codziennym makijażu twarzy, czego używam i przede wszystkim, ile to wszystko kosztuje. Nie będę ukrywać, że obawiam się sumy końcowej, bo nie podliczyłam jeszcze wszystkiego z kalkulatorem w ręku, ale niestety poglądowo ceny znam. I to mnie przeraża ;)

Oczywiście, jak udało mi się coś upolować na promocji, to nie zamierzam podawać innej ceny niż właśnie ta. Oby mnie to uratowało! 

No to zaczynamy?



Tutaj jest wszystko, co nakładam na twarz, gdy wykonuję mój standardowy makijaż. Nie będę ukrywać, że nie jestem osobą, która do sklepu idzie w pełnym makijażu. "Naturalność" zdarza mi się często, a już najbardziej właśnie w ciepłych miesiącach, gdzie wolę dać skórze oddychać, niż przytłaczać ją toną kosmetyków. No i jestem śpiochem! Wolę czasem pospać te kilka minut dłużej, niż siedzieć przy toaletce ;)


Przede wszystkim, po nałożeniu kremu do twarzy sięgam po bazę pod makijaż. Często omijałam ten krok, ale ostatnio stał się on moim niezbędnikiem. Makijaż lepiej mi się utrzymuje, pory są wyrównane a ja szczęśliwsza ;) Następnie sięgam po coś do wypełnienia brwi. Przez długi czas kochałam się w Aqua Brow, ale ostatnio nie chce mi się z nim paćkać i szybciej mi idzie z cieniem w kremie Maybelline, w odcieniu Permanent Taupe. Na wypełnione brwi nakładam jeszcze żel Brow Drama. Na linię wodną i pod łuki brwiowe wędruje cielista kredka Essence



Potem jadę z cieniami do oczu. Wolę umalować oczy zanim sięgnę po podkład. Zawsze żałuję innej kombinacji, bo nie ma takiego dnia, żeby chociaż odrobina cienia mi się nie osypała. Jeśli chodzi o moje cienie, to sięgam ostatnio namiętnie po moje perełki z MACa, Satin Taupe i Naked Lunch. Ten ostatni doznał lekkiego wgniecenia, o czym już ode mnie słyszeliście.


W nawyk weszło mi podkręcanie rzęs zalotką i używam jej już chyba za każdym razem. Zaraz potem tuszuję rzęsy moim ulubieńcem, czyli Bourjois Twist Up the Volume. I dopiero teraz chwytam za podkład. Męczę ostatnio intensywnie mój zakup z szafy Chanel. Mowa tutaj o Perfection Lumiere Velvet. Okolice pod oczami rozświetlam korektorem z L'oreal, Lumi Magique. Zdarza mi się sięgnąć po MAC Pro Longwear Concealer, ale to w sytuacjach wymagających niezłego krycia. Okolice pod oczami i strefę T przypudrowuję moim pudrem-odsypką z Ben Nye, w kolorze Cameo. Mam go już długo, a w zapasie czeka jeszcze Fair, ale czuję, że jak W KOŃCU zużyję te odsypki, to zdecyduję się na zakup pełnowymiarowego pudru. 
Całą twarz przypruszam na koniec pudrem wykańczającym makijaż, czyli moimi Meteorytami Guerlain.


Zostały mi już tylko policzki i usta. Na te pierwsze nakładam kremowy róż Chanel, z którym zdradziłam ostatnio Hervanę Benefitu. Skradł moje serce, ale niestety muszę zaopatrzyć się w porządny pędzelek typu duo-fiber, bo jednak nie przepadam za używaniem palców w makijażu. Do konturowania, ale dość delikatnego używam bronzera z The Body Shopu. Usta maluję pomadką MAC, w odcieniu Angel, którą ostatnio wręcz maltretuję. Na koniec jeszcze delikatne muśnięcie ukochaną Mary Lou na szczytach kości policzkowych i jestem gotowa do drogi ;)

To teraz chyba czas na podliczenie wszystkiego, czyli to, czego się najbardziej obawiam. 

Co prawda, dwa kosmetyki kupiłam w Norwegii i ich cena będzie niestety znacznie większa niż u nas. Co tak naprawdę ma inne przeliczenie, jeśli chodzi o zarobki. Dlatego podam ich ceny, ale nie skupiałabym się raczej na nich zbyt długo.

1. Maybelline, Color Tatoo, Permanent Taupe             17zł
2. Maybelline, Brow Drama                                         149kr - ok. 75zł
3. Essence,  kredka nude                                             9zł
4. MAC, Satin Taupe i Naked Lunch                           54zł/szt.
5. Bourjois, maskara Twist Up the Volume                  40zł
6. Chanel, Perfection Lumiere Velvet                           150zł (strefa bezcłowa)
7. L'oreal, Lumi Magique                                             24zł
8. Ben Nye, Cameo, odsypka                                     15zł
9. Guerlain, Meteoryty                                                 220zł
10. Chanel, róż w kremie                                             125zł (strefa bezcłowa)
11. The Body Shop, Honey Bronzer                            65zł
12. MAC, Angel                                                         71 zł
13. The Balm, Mary Lou-Manizer                                65zł
14. L'oreal, Blur Cream                                              179kr - ok. 89zł
(w bloggerze wszystko jest równe, a w poście już mi się chamsko rozjeżdża!!!)

Celowo nie liczyłam tutaj żadnych pędzli do makijażu i innych tego typu rzeczy, bo uważam, że to nie jest na nie miejsce ;)

RAZEM daje to mi... 1 073zł. Policzyłam to 6 razy, żeby sprawdzić, czy przypadkiem się nie pomyliłam. Nie pomyliłam się.  

Idę się pochlastać...

Nawet nie wiem, jak to się stało!
Ale z drugiej strony, to są dobre jakościowo produkty, które starczą mi na lata i... same wiecie ;)

Dajcie znać w komentarzach, co sądzicie. Dużo, czy w skali jakości i wydajności, jednak niedużo. Chętnie poczytam Wasze odpowiedzi na ten TAG, więc śmiało linkujcie swoje posty niżej. No i zachęcam całą resztę do takiego podsumowania. Nie odpowiadam jednak za późniejsze problemy z ciśnieniem ;)

Wróciłam!

Sunday, April 27, 2014 -

Hej!
W końcu! W końcu coś się pojawia na blogu! ;) Nie było mnie w cholerę czasu, ale już wróciłam i właściwie dopiero teraz mam chwilę, żeby usiąść i trochę dla Was popisać.  Tak naprawdę, wracając wpadłam z deszczu pod rynnę. Podczas świąt spędzonych za granicą chciałam odpocząć i nie zajmować się blogiem. Gdy wróciłam, czekało na mnie kolokwium z matematyki, mnóstwo zakupów oraz całkiem mało czasu i ochoty. 

Postanowiłam zdać Wam chociaż minimalną relację z mojego wyjazdu. Podzielę ten wpis na dwie części, ponieważ w ciągu tych ponad dwóch tygodni sporo się u mnie wydarzyło. Czeka mnie też parę zmian, ale o tym w drugiej części. 

Przejdźmy do wyjazdu. Część z Was wie, część może nie, ale wybrałam się do Norwegii na minione święta. Moi rodzice mieszkają tam już od kilku lat. Oczywiście ogromnie się stresowałam lotem, ponieważ
1) mam lęk wysokości,
2) lotnisko w Oslo jest przerażająco wielkie,
3) ostatni raz leciałam samolotem 4 lata temu.

I właściwie w momencie, gdy siedziałam w samolocie w Goleniowie, większość stresu po prostu ze mnie zeszła. Tym bardziej, że całą drogę do Oslo siedziała koło mnie dziewczyna, która stresowała się lotem tak bardzo, że miałam wrażenie, że zaraz odepnie pasy i postanowi zacząć krzyczeć. Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć jej, że samolot się rozbije i wszyscy zginiemy, ale postanowiłam nie być wredna ;)

Po dotarciu do Oslo, zgubieniu się (ale tylko tak myślałam) osiemdziesiąt razy, przyszła pora na odprawę i czekanie na następny lot. Żeby było śmiesznie, zostałam wybrana do przypadkowej kontroli. Przypadkowo, gdy stałam w kolejce, do takiej przypadkowej kontroli, całkowicie przypadkowo zostały wybierane kobiety. Cóż za przypadek! No cóż. I tak nie zazdroszczę temu panu, że musiał dotykać moich Conversów :P

Dotarłam do domu i właściwie powiedziałam Wam na Facebooku, że w górach leży śnieg. Nie zrozumieliśmy się do końca, bo wiele osób napisało do mnie, że życzy mi wesołych świąt, mimo że pojechałam w zimowe warunki. Kochani! Śnieg leżał w górach ;) Ja go tylko widziałam. Wyglądało to ślicznie, nie powiem, ale na szczęście nie musiałam się wspinać w te góry i spędzać świąt na mrozie. 






Tato postanowił zrobić nam prezent, po tym, jak dowiedział się, że w naszym studenckim mieszkaniu tajemniczo zniknęła tarka.



Wszystkie zdjęcia robiłam telefonem. Bałam się zabierać aparat ze sobą, bo byłam pewna, że coś odwalę. Jestem ogromną niezdarą i wiedziałam, że wystarczy chwila nieuwagi. Dlatego muszę Wam powiedzieć, że to wszystko wyglądało miliony razy lepiej na żywo ;)


Zachwycona reklamą, która molestowała mnie przez ten tydzień, postanowiłam spróbować cukierków. O matulu! Nie kupujcie, jeśli macie do nich dostęp. Fuj, fuj, fuj! Chyba, że lubicie anyż. Bleeee...
Ale reklama dobra ;)



Co szokujące, trafiła mi się naprawdę fantastyczna pogoda. Nabrałam ze sobą cieplejszych rzeczy, ale na szczęście słońce mnie nie opuszczało. Sporo pozwiedzałam i zobaczyłam. Wychodząc z domu, z jednej strony miałam góry a z drugiej morze. Miejscowość, w której mieszkają moi rodzice jest pięknie położona i dość spokojna. Muszę przyznać, że siedząc już teraz w Szczecinie, trochę za tym spokojem tęsknię.

Jednego dnia pojechaliśmy na większe zakupy, do innego miasta. Połaziłam po galeriach, pooglądałam różne rzeczy. Zdziwiło mnie chyba najbardziej to, że w H&Mie i Cubusie są zwyczajne szafy z kosmetykami, jak w Rossmannie itp. I można też kupić markowe perfumy. Nie będę ukrywać, że dostałam tam małpiego rozumu i dopiero w domu zorientowałam się, że popełniłam błąd kupując dwie rzeczy. O nich za chwilę. 

W H&Mie skusiłam się tylko na buty. Dlaczego nie przyjechałam z tobołkiem ciuchów, mimo że w Norwegii teraz są całkiem przyjemne promocje? O tym już dokładniej powiem Wam w następnej części. Jak to powiedział mój tata, "były, jak za darmo". Cena 99koron to stosunkowo mało (fakt, wszystkie koronowe ceny dzielcie sobie na pół), ale wiadomo - tam są też zupełnie inne zarobki, a co za tym idzie - ceny.


Zakupiłam też trzy kosmetyki. Właściwie, żadnego nie planowałam, po tym, jak mama powiedziała mi, że AŻ takiej wielkiej różnicy między kosmetykami nie ma. Capnęłam - jak mi się wydawało - korektor z Maybelline, coś jakby tint z L'oreal'a i żel do brwi, który lubi KatOsu. Dlaczego dałam ciała? Po pierwsze, korektor okazał się być podkładem. Coś mi nie pasowało, że był taki gruby, a nie chudziutki, jak widziałam na zdjęciach. Ale nie, osoba, która zdała FCE na 96% (czyli ja), nie zauważyła na opakowaniu słowa FOUNDATION. BRAWO! Jeszcze w ogóle wzięłam kolor z dupy. Następnym razem wezmę jakieś leki uspokajające zanim wejdę do sklepu...


Dorwałam też nowość w szafie L'oreal. Byłam pewna, że jest to coś na zasadzie dopasowującego się do naszej cery, tintu. Jest nawet podzielony na light to medium skin oraz medium to dark skin. Marketingowo świetnie! Ale więcej na temat tego cudaka opowiem Wam w osobnym poście. Ciekawe, czy w ogóle pojawi się w Polsce...


I jedyny zakup, z którego jestem bardzo zadowolona, to właśnie żel do brwi. Recenzje produktów trafią na bloga, nie martwcie się ;)


Oczywiście dostałam też mój zajączkowy prezent, czyli tablet Samsung Galaxy Note 8.0. Całkiem przyjemne cacuszko ;) Fakt, już mi się cham zarysował na ekranie, ale to pewnie tylko moja wina. Przeczesuję aktualnie całe miasto w poszukiwaniu głupiej folii na ekran i wyobraźcie sobie, że żaden sklep jej nie ma. Już pominę fakt, że podobno będzie mnie ona kosztować 60zł. Pff... Chyba zostaną mi tylko zakupy przez Internet. Mimo wszystko, jestem już prawie cała z Samsunga ;) Telefon, laptop, tablet. 
Kto mnie zna, ten wie, że jestem wielką gadżeciarą. 



Tegoroczne święta spędziłam pogańsko ;) Bez święcenia jajek, ale za to z żurkiem. Chyba wyrosłam z latania do kościoła z koszyczkiem i nie jest mi szczęścia potrzebne kilka kropelek wody, którą ktoś nazwał sobie święconą. Szanuję wiarę innych i rozumiem, że dla kogoś nie ma bez tego świąt. Ja raczej jestem z osób, które same nie wiedzą, czy wierzą, czy nie wierzą. W każdym razie, jest mi to obojętne. Ważne, że spędziłam je z rodziną.

W kolejnej części pokażę Wam z bliska moje zdobycze ze strefy wolnocłowej, kilka nowych zakupów, które poczyniłam już tutaj na miejscu oraz opowiem Wam, dlaczego nadchodzący poniedziałek jest dla mnie przełomowy. 

Na razie życzę Wam miłego, niedzielnego wieczoru. I zmykam pisać drugą część ;) 

Haul, haul...

Monday, December 2, 2013 -

Obiecałam Wam zakupowe rozliczenie, więc tak dzisiaj na blogu będzie. Wybaczcie mi tę ostatnią nieobecność, ale kompletnie opuściły mnie siły i niestety po tym, jak zasuwałam z nauką na uczelni postanowiłam się rozchorować. Dlatego ostatnimi czasy raczej kicham i śpię, zamiast pisać dla Was notki. Dopadła mnie niemoc i nawet teraz nie bardzo mam wenę, żeby cokolwiek sensownego wyskrobać. 
Dlatego modlę się, że to co napiszę będzie miało ręce i nogi :)

Nie podam Wam dokładnych cen co do grosza niektórych produktów, ponieważ zakupy te nie są z jednego dnia. Dlatego nie bądźcie przerażeni, że nakupowałam na raz tyle dobra. Nie, nie. Te rzeczy pojawiły się u mnie w przeciągu mniej więcej 2 ostatnich miesięcy. Poza tym, część z tych nowości jest prezentami.


Jakoś zawsze, jak jestem w Biedronce, to coś z tych kosmetyków wpadnie mi w oko. Podczas pewnych zakupów wrzuciłam do koszyka lip smackera Coca Cola. I tak, jak byłam zachwycona jego wyglądem, bo taki kapselek jest naprawdę uroczy, tak jeśli chodzi o to, co znajdziemy w środku - porażka. Pięknie pachnie i rzeczywiście smakuje jak Cola, ale żeby cokolwiek wydłubać z opakowania trzeba się namęczyć kilka minut. Jest twardy, kompletnie nie daje ze sobą współpracować. Ja żałuję, że nie wzięłam wersji w sztyfcie. Te wydane 6 złotych uważam za wyrzucone w błoto.


Stałam się też posiadaczką mojego wymarzonego rozświetlacza Mary-Lou Manizer. Niedługo  na pewno podzielę się z Wami moją opinią, w końcu mam tego wszystkiego tyle, że tematy na posty są - gorzej z weną :P Rozświetlacz został zamówiony na stronie Minti-Shop ( 61.50zł) i nie wiem, co mnie podkusiło, żeby kliknąć dostawę paczką biznesową (Poczta Polska), zamiast kurierem. Czas dostawy miał trwać do 2 dni roboczych, ale niestety moja paczka dotarła do mnie po 5(!) dniach. Szlag mnie trafiał i szczerze mówię, że z takich usług już nie skorzystam. Wolę kuriera i nie będę już na nim oszczędzać. Pierwszy i ostatni raz.


W Super-Pharmie skorzystałam z promocji -40% na oczyszczanie twarzy, więc do koszyka wpadła moja ulubiona pianka do mycia twarzy z La Roche Posay. Nie będę się tutaj rozpisywać nad jej cudownością, wystarczy, że klikniecie sobie LINK i poczytacie jej recenzję.



Postanowiłam też zrobić zamówienie na stronie Pierre Rene (około 20zł) i kupiłam najjaśniejszy podkład, który jest nowością i kredkę Miyo (ok. 5zł) w cielistym odcieniu, która jako pierwsza utrzymuje mi się na linii wodnej (jestem płaczkiem!) i bardzo fajnie sprawdza się do rozjaśniania łuku brwiowego.


Moje Rossmannowe zakupy już widziałyście, więc wrzucam tylko zdjęcie i LINK do poprzedniego posta na ten temat.


W Biedronce skusiłam się też na dwa słoiczki soli do kąpieli, na którą wszyscy się rzucili. Kosztowała chyba 2.49 za opakowanie, o ile się nie mylę.


Przy jakichś tam zakupach w Super-Pharmie, kiedy kupowałam prezent dla mojej mamy (którego nie pokażę, może po świętach :P Wiem, że mama tutaj zagląda, więc nie będę jej psuć niespodzianki :) ) kupiłam sobie pomadkę do ust Maybelline, Baby Lips, która jest nowością - ale szczerze, wygooglujcie sobie amerykańskie opakowania, są ładniejsze. Zapłaciłam za nią 9.99zł.


U Blanki z bloga Mój zakupoholizm wypatrzyłam mineralny podkład Amilie. Kolor jak najbardziej mi pasuje, a ja jeszcze minerałków nie używałam, więc jestem ciekawa, jak się spisze. Na pewno opowiem Wam o moich wrażeniach.


I to by było na tyle. Trochę tego kupiłam, ale w sumie nie ma takiej tragedii. Chociaż 3 nowe podkłady, to całkiem sporo :) Używałyście, jakiejś z tych rzeczy? Coś Wam wpadło w oko?

Jestem chora i postanowiłam poprawić sobie humor. Z racji, że dzisiaj jest Dzień Darmowej Dostawy, zrobię jeszcze malutkie zakupy z rzeczami, na które polowałam, a jakoś nie mogłam się zdecydować. Dlatego dzisiaj składam zamówienie i za kilka dni na pewno Wam te rzeczy pokażę:) TUTAJ znajdziecie listę sklepów, która dzisiaj wysyła wszystko za darmo :) Owocnych zakupów! :*

Maybelline, Color Tattoo

Friday, October 4, 2013 -


Hej! 
Pewnie obiła się Wam o uszy akcja w Rossmannie. Chodzi mi o promocję na cienie w kremie od Maybelline, które możecie teraz dorwać w świetnej cenie - ok. 14zł. (Zgubiłam paragon, ale cena to chyba 14.40, ale ręki sobie obciąć  nie dam:) ) W każdym razie, ja jeden już w swojej kolekcji miałam i nie planowałam zakupów, jeśli nie byłoby promocji. Za 26zł za sztukę, uważałam, że nie są mi aż tak potrzebne, żebym nie mogła poczekać na jakąś dobrą dla portfela okazję. No i się udało. 

Dorwałam jeszcze dwa kolory, które podobają mi się najbardziej i najlepiej mi pasują. Postawiłam na Permanent Taupe (od momentu kupienia cienia MAC w kolorze Satin Taupe, jestem zauroczona tym kolorem). Drugim słoiczkiem, na jaki padło był On and on Bronze.


Po środku widzicie jeszcze Turquoise Forever, który wpadł w moje ręce już dawno, dawno, jak jeszcze dinozaury chodziły po Ziemi.


Koło mojego domu ( no może nie tak "koło", bo jednak mam dwa przystanki autobusem - dla Szczecinian: chodzi mi o Rossmanna w CH Słoneczne) otworzyli niedawno nowego Rossmanna. I jaki on piękny w środku, jaki czysty! Wszystko jest w szafach! Dorzucili nawet szafę Eveline. Nie ma braków w asortymencie! Ochroniarz nie chodzi krok w krok. No mówię Wam, cud! Aż serce rośnie.

Byłam przekonana, że Color Tattoo będzie (O ILE JESZCZE BĘDZIE!) wymacane, podziabane paznokciami i takie tam. I jakie było moje zdziwienie, jak się okazało, że w szafie są dostępne wszystkie kolory (a ja nie byłam w pierwszy dzień promocji, tylko jakiś 5.-6.). W sumie na początku była skucha, bo jeden Permanent Taupe był wymacany (Wy durne, macające baby! Jak to czytacie, to rzucam na Was urok!). Cała reszta miała na sobie naklejki, które dokładnie obejrzałam, czy czasem nie są pęknięte i ruszane.

Jak można macać kosmetyki, jeśli nie są one testerami? No ja się pytam, jak?! Żadna z nas nie chciałaby kupić wymacanego cienia, to chyba tego nie robimy, prawda? Wydaje mi się, że te baby mają po prostu gąbkę zamiast mózgu. I weź jeszcze takiej zwróć uwagę, to zginiesz od samego spojrzenia. Dobra, ale nie o tym miał być post, tylko o tym, żeby Wam pokazać te cienie i zachęcić Was do ich zakupu, jeśli jeszcze ich nie macie.


Turquoise Forever, to kolor który jest bardzo intensywny. Ma sobie minimalne drobinki, które pięknie błyszczą na powiece, ale nie dają efektu "dyskoteki". Jak każdy z cieni z tej serii, jest idealnie kremowy i łatwo się rozprowadza na powiece. Ja wolę robić to palcem, bo pędzelkiem jakoś dziwnie mi się pracuje przy kremowych cieniach. Chociaż Permanent Taupe fajnie się rozciera "puchaczem", więc to nie jest tak, że się nie da. Po prostu musicie wybrać sobie dobrą dla Was metodę. Ja rozcieram pędzelkiem tylko Permanent Taupe.


On and on Bronze, to piękny kolor brązu skąpanego w złocie. Delikatne drobinki pięknie mienią się na powiece. Ja używam go gównie na środek powieki. Fantastycznie kremowy, łatwo się rozciera i dobrze stopniuje intensywność koloru. Gdy cień zastygnie na powiece - jest nie do zdarcia. Nie zbiera się w załamaniach, nie roluje, nie potrzebuje pod sobą żadnej bazy, bo sam nią może być. Utrzymuje się cały dzień, a co za tym idzie - potrafi też przedłużyć trwałość innych cieni nałożonych na niego. I nie chodzi mi tylko o ten jeden odcień. Każdy z tych cieni ma taką formułę, więc każdy zachowuje się równie znakomicie.


Permanent Taupe, to mój niekwestionowany ulubieniec i sięgam po niego najczęściej. Nie bez przyczyny. Takie kolory są bardzo "moje". Dobrze się w nich czuję i dobrze wyglądam. Nie posiada w sobie żadnych drobinek, ale nie jest "twardo" matowy. Pięknie się rozciera i nie ukrywam, że wystarczy on jeden do zrobienia całego makijażu oka i często takie rozwiązanie wybieram. Można się nim umalować dosłownie w minutę i nie ma żadnej gęstej atmosfery w ciągu dnia, że cień zniknął z powieki albo brzydko się zrolował.
Krążą ostatnio po Internecie plotki, że ten cień jest sporą konkurencją dla Aqua Brow. Jeszcze tego nie sprawdzałam, ale myślę, że spróbuję i dam Wam znać.


Na koniec małe swatche cieni, bardziej z bliska, żebyście mogły dokładnie zobaczyć, jakie barwy udało mi się dorwać. Gorąco Wam polecam te cienie. Mają znakomitą jakość, fantastycznie się trzymają, świetnie się z nimi pracuje, a cena jest teraz bardzo atrakcyjna. Mam nadzieję, że się skusicie, bo myślę, że naprawdę warto i nie zawiedziecie się na nich. To cudowny produkt. A może je już macie i lubicie? :)

Na sam koniec mam do Was pytanie. Ciężko mi się zdecydować i postanowiłam posłuchać Waszych opinii, może pomożecie mi w dokonaniu wyboru. Czy wolicie, gdy zdjęcia na blogu są takiej wielkości, jak w tym poście, czy takiej, jak w poprzednich?

Spory haul zakupowy

Thursday, June 20, 2013 -

Witam Was baaardzo zimno, chłodno i wszystko, co ma mało stopni. W taką pogodę, jaką ostatnio funduje mi Szczecin aż dziw, że jeszcze się nie roztopiłam. Staram się jednak, jak mogę, żeby żyć i nie ogłosić buntu w dziale z mrożonkami, jakiegoś wielkiego supermarketu. Radzicie sobie jakoś z tym, co dzieje się za oknem?

Dzisiaj przychodzę z postem, w którym wyspowiadam się ze swoich ostatnich zakupów. Od razu mówię, że jestem z nich totalnie rozgrzeszona, bo:
a) za chwilę mam urodziny
b) zbliżają się wakacje, a sporo z tych produktów, jest wakacyjnych.

To co? Zaczynamy maraton!


W tym roku totalnie zajarałam się na temat filtrów do twarzy. Wstyd się przyznać, ale to będzie mój pierwszy filtr. Przyszedł w moim życiu taki moment, że zaczęłam myśleć o tym, że nie chcę, żeby moja skóra wyglądała źle za x lat. Dlatego lepiej zapobiegać niż leczyć i postanowiłam uzbroić się w jakiś dobry filtr, dzięki któremu moja skóra będzie dłużej młoda. Robiłam zakupy w Super-Pharmie i zdecydowałam się na Anthelios XL od  La Roche-Posey za który zapłaciłam 52,49 ( w porównaniu do poprzedniej ceny, 74,99zł, to trafiłam na całkiem fajną promocję). Wybrałam 50ml lekkiego fluidu do twarzy. Do zestawu była dołączona mini woda termalna tej samej firmy.  Bardzo mnie to cieszy, bo niedawno kupiłam dużą butlę od Uriage (o tym niżej!), a taki liliputek świetnie sprawdzi się w torebce.



Przy kasie w SP dostałam gratis przy zakupie LRP. Większość z Was pewnie wie, że obowiązuje teraz taka akcja, że jak kupi się cokolwiek z LRP, to otrzymujemy zestaw miniatur. A w tym słodkim zestawie były trzy małe produkty.
50ml wody termalnej (super, jak się jedna skończy, to nie będę płakać:))
50ml pianki do mycia twarzy (całkiem jej sporo, ale jeszcze jej nie używałam. Zabiorę ze sobą na wakacje)
3ml kremu z filtrem (tak go malutko! ale na wakacyjny weekend poza miastem chyba wystarczy).


Nie będę owijać w bawełnę i jasno się przyznam, że jestem pazerna na wszelkiego rodzaju gratisy, zniżki, bla bla... Może nie kupuję wszystkiego, ale często ubolewam, jeśli na coś nie mogę sobie pozwolić. W razie czego, promocja w aptekach podobno trwa w najlepsze.


Bioderma Sensibio Light, 40ml kremu wartego 52,99zł
Ile zapłaciłam? 9,99... O tak, lubię takie promocje w SP i nie omieszkałam z niej skorzystać. Krem zapowiada się być znakomity, jest lekki , ale treściwy. Fajnie łagodzi, dobrze spisuje się pod makijażem i mam nadzieję, że mu się nie odmieni.


Pomadki Color Whisper
Mówiłam, że nie wytrzymam? No i już przepadłam. Miałam ochotę na więcej, ale poszłam po rozum do głowy, że przecież te 3 będzie mi ciężko wykorzystać. Ale dam radę. Do wcześniejszej dołączyły więc Pink Possibilities i Petal Rebel. Kolory bardzo ładne, delikatne, kobiece. Idealne na lato i idealne dla mnie. Jestem ogromną fanką tych pomadek i już niedługo pokażę Wam swatche. Niestety sierota to moje drugie imię i musiałam sobie dziabnąć nakrętką w Pink Possibilities. Serce mnie zabolało, no ale trudno. To, że jest kulawa nie znaczy, że już jest do bani. Będę ją kochać taką, jaka jest. Jedną kupiłam w Hebe za 21,99 a drugą w Super-Pharmie za 17,99.


Organix
Kupiłam sobie zapas odżywki do włosów, którą już opisywałam Wam na blogu. Dla mnie absolutny ulubieniec. Sprawia, że włosy są lśniące, pięknie pachną, są sypkie i są prostsze w ciągu dnia. Ja mam ogólnie proste włosy, ale lubią się one puszyć, wywijać w każdą stronę, itp. Przy tej odżywce zapominam o tym problemie. Droga, bo bez promocji 29,99 a to według mnie sporo, ale warta każdych pieniędzy.


Cleanic, dezodorant w chusteczce
Nowość na rynku, dopiero co to wprowadzają. Ja znalazłam w Hebe i od razu rzuciłam się jak szczerbaty na suchary, i wzięłam oba warianty zapachowe, bo jak inaczej? Nie pamiętam dokładnie ile kosztowały, ale było to mniej niż 4zł za opakowanie. Już sobie sprawdziłam i wariant Soft bardzo przypadł mi do gustu. Poręczne to, można zabrać do torebki - jestem zadowolona.


Woda termalna Uriage
Moja pierwsza butla, którą kupiłam z myślą, że załapię się na promocję, gdzie można było zgarnąć maskę z Uriage za 1gr. No niestety mi się nie udało i moje zakupy zakończyły się wtedy na tej wodzie termalnej i pierwszej Color Whisper na pocieszenie. 150ml kosztowało mnie 19,99. Nie wiem, tak szczerze mówiąc, jakim cudem żyłam wcześniej bez wody termalnej. Teraz zaczynam i kończę nią każdy dzień.


Catrice, Eyebrow Filler
Potrzebowałam czegoś, co będzie trzymać moje brwi przez cały dzień w jednej pozycji. Mam problem z lewą brwią - jest niesforna, a włoski rosną sobie, jak chcą. Żel jest bawiony i nadaje brwiom kolor, bez konieczności użycia kredki. Ja jednak wybieram połączenie, a nie tylko żel. Kosztował 9,99zł w Hebe.

To by było na tyle. Szczerze mówiąc, na razie nie potrzebuje NICZEGO. I mam nadzieję, że w związku z tym uda mi się trochę zaoszczędzić. Będę się bić po rękach, jeśli będę chciała wziąć coś, co nie jest mi potrzebne. Ciekawa jestem Waszych opinii na temat moich nowych nabytków i czy udało się Wam ostatnio kupić coś ciekawego:) Dajcie znać w komentarzach, chętnie poczytam.

Pozdrawiam Was jeszcze raz bardzo chłodno, bo raz w taką pogodę, to za mało :)

P.S. Przy okazji się pochwalę, bo jestem chwalipiętą, a taki dzisiaj post:) Wygrałam niedawno najnowszą książkę Kinga pt. "Joyland", na portalu lubimyczytac.pl. I to nie byle jak wygrałam, bo w zwycięskiej piątce znalazło się moje, budzące grozę opowiadanie. Czytaliście już Joyland?  :)
DO GÓRY