Showing posts with label John Frieda. Show all posts

Moja przygoda z John'em Friedą

Saturday, September 14, 2013 -



Podczas promocji w Super-Pharmie skusiłam się na dwa produkty marki John Frieda. Padło na szampon i odżywkę dla brunetek. Chociaż typową brunetką się nie nazwę. 


Zapłaciłam za nią 17.49zł, czyli prawię połowę jej normalnej ceny. Ceny, która według mnie jest niezwykle wygórowana i nie chciałam sprawdzać tych produktów, dopóki nie trafię na spoko promocję. No i się trafiło.

Odżywką, jaką wybrałam jest Liquid Shine, czyli płynny blask. I taki efekt daje. Moje włosy po jej użyciu rzeczywiście ładnie się błyszczą i są wyjątkowo wygładzone. Wyglądają zdrowo, są sypkie i łatwo się rozczesują. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że są jakby prostsze i wyglądają lepiej.


Jak widzicie na zdjęciu zawiera sporo rozświetlających drobin. Nie jest to żaden brokat i nie widać ich na włosach. Odżywka nie obciążyła mi włosów i nie przetłuszczały się przez nią szybciej.
Pięknie pachnie! Naprawdę niesamowicie. Nie jestem w stanie określić tego zapachu, ale porównam go do zapachu dobrych kosmetyków używanych w profesjonalnych zakładach fryzjerskich. Moja fryzjerka ma podobnie pachnący szampon. Chociaż on jest z Artego. Tak w ogóle, to wiecie gdzie dostanę ich szampony w Internecie? Jestem tym zapachem kompletnie zauroczona i ogromnie mi się on podoba. Włosy, jak wiadomo, długo utrzymują zapachy, więc mamy tutaj do czynienia z takim samym zjawiskiem.


Szybko ją zużywam, ale mam długie włosy, więc nie robi to na mnie wrażenia - zawsze szybko zużywam odżywki. Chociaż tej nie potrzeba dużo na włosy. Spłukujemy ją od razu, nie trzymamy niepotrzebnie, jak maskę.

Nie wiem, czy kupię ponownie. Mimo to oszalałam na punkcie jej zapachu i efektu, jaki mi daje, ale odstrasza mnie cena. 30zł za ten produkt, to zdecydowanie za dużo. Dlatego, jeśli ją ponownie kupię, to dopiero, jak upoluję ją w naprawdę dobrej promocji.

Zdobycze z Wrocławia

Monday, September 2, 2013 -

Od kilku wakacyjnych dni spędzonych w miłosnym towarzystwie z Jakubem we Wrocławiu minął już prawie miesiąc, a ja się nadal z Wami nie podzieliłam moimi kosmetycznymi łupami. Zła jestem, bardzo. Dzisiaj jednak wszystko nadrabiam i z chęcią chwalę się tym, co cieszy moje serduszko. Kupiłam same produkty, na które chorowałam. Na razie nie mam kosmetycznych marzeń. To znaczy mam, ale zdaję sobie sprawę, że jestem chomikiem i chciałabym wiele "na już". Byle by mieć. A nie na tym ta zabawa polega :)


Kupiłam moją pierwszą świętą trójcę z MACa. Wrocławski salon jest przepiękny i jeśli tylko bym mogła, to chętnie bym tam zamieszkała. Obsługa marzenie! Pani, która pomagała mi dobrać odcień korektora była przemiła i bardzo pomocna. Nie czułam dystansu, że "O Boże, jest niezręcznie". Było bardzo przyjemnie. W zupełnym przeciwieństwie do salonu MACa w Złotych Tarasach w Warszawie. Tam mi się ani nie podoba, ani obsługa się za dobrze nie sprawuje. Tym bardziej, że to co tam zastałam, to był po prostu syf. Było brudno i nieciekawie. Nie chcę nawet tego pamiętać. Za to sklep we Wrocławiu aż błyszczał.


Naked Lunch i Satin Taupe, to jedne z klasyków od MACa, więc nie sposób było mi się im oprzeć. Trochę drogo, bo 54zł za pojedynczy wkład, ale wiem, że starczą mi na całe wieki. Tym bardziej, że kolory są dość niepowtarzalne, ciekawe, piękne wręcz. Fantastycznie spisują się, jeśli chodzi o mój makijaż. Można nimi zrobić zwykły naturalny makijaż oka, jak i pobawić się na większe wyjście. Są bardzo trwałe i świetnie napigmentowane. Ja i tak nie rozstaję się z bazą pod cienie, ale i bez niej sobie nawet dobrze radzą.


Skusiłam się też na kultowy korektor, którego ja głównie używam pod oczy, ale podczas "pomocy" przy niespodziankach też się świetnie sprawdza. Okazało się, że moim kolorem jest NC20. Pro longwear concealer kosztował mnie najwięcej, bo 74zł. Ale ja już wiem, że to będzie mój korektor do końca życia. Chętnie zaopatrzę się w jeszcze jeden o ton jaśniejszy i podkład w takim samym kolorze, ale to jak już odbiję się od portfelowego dna:)


W Super-Pharmie dopadłam się do szamponu i odżywki Johna Friedy. Były przecenione i za każdy produkt zapłaciłam 17.49zł. Co mnie ogromnie cieszy, bo normalna cena jest dość nieciekawa i odstraszała mnie skutecznie przed kupnem. Zrobię ich osobną recenzję, bo zwłaszcza odżywka bardzo na to zasługuje.


Zupełnie przypadkowo (NAPRAWDĘ!) trafiliśmy z Kubą na Mydlarnię Wrocławską gdzieś tam na Rynku, dokładnie Wam nie powiem, bo nie wiem :) Posiedziałam tam trochę, ale widziałam, że Jakubowy jest delikatnie mówiąc znudzony, więc nie przeciągałam wakacyjnej struny. Skusiłam się na bombę Królowa Nilu od Bomb Cosmetics. Pachniała cudownie, fajnie mi się dzieliła i przyjemnie wyglądała zanim zdecydowałam się z bólem serca ją rozwalić :) Kosztowała jakieś 16zł. Naprawdę fantastycznie zmiękczała wodę w wannie i nadawała jej ładny kolor. Olejki zawarte w nadzieniu pączka delikatnie nawilżały skórę. Powiem jedno - CHCĘ WIĘCEJ! :)



Dopadłam się też do dwóch piaskowców od Golden Rose i był to znakomity zakup.


Na koniec coś pielęgnacyjnego, ale tak konkretnie. Testuję ten peeling już trochę czasu i na pewno niedługo pojawi się jego obszerniejsza recenzja. Na stoisku Clareny (Boże, czemu nie ma go w Szczecinie?!) trafiłam na fajną promocję. Peeling z kwasami AHA dostałam za 24zł. Tubka spora, kosmetyk fajny, marka, którą lubię. Dodatkowo miła pani rzuciła mi paroma próbkami kremu matującego a i Jakub dostał coś dla siebie :)

Wakacje minęły, ja dopiero zebrałam się, żeby wrzucić ten post, ale i odpoczynek, i łupy są dla mnie bardzo udane. Było naprawdę sympatycznie. Podobają się Wam moje zakupy? :) A może i Wam się udało kupić ostatnio coś ciekawego?
DO GÓRY