Tego dnia Marysia znowu nie została pisarką. Słońce świeciło
przez żaluzje i rzucało romantyczne cienie na cały pokój. Przed oczami wciąż
miała las Beskidu Niskiego i niemal czuła zapach ziemi mokrej od rosy (zaledwie
w piątek wróciła z krótkich wakacji). W uszach słyszała Turnaua, ale sama nie wiedziała
który utwór – bo miała ochotę na wszystkie. A serce? Od siedmiu miesięcy jej
serce biło w rytmie oddechu pierworodnego – zwanego poTomkiem. Miała problem z
tą wirówką w umyśle - jej ręce rwały się do pisania, ale miały także ochotę coś
narysować. Mnogość tematów i możliwości ciążyły na barkach Marysi znacznie
bardziej niż świadomość jakichś tam brudnych garów w zlewie czy psich kudłów w
każdym kącie.
Marysia wiedziała jak ciężko jest być humanistą. Umysłom
ścisłym musi być łatwiej, to pewne. W końcu liczby to zawsze jednak tylko
liczby. A co ma zrobić ten, którego interesuje wszystko? Chciała jednocześnie
napisać powieść (a może jednak bajkę dla dzieci?), namalować coś akwarelami,
nauczyć się grać na pianinie, wydziergać sweter, założyć blog podróżniczy i
jeszcze wspierać pozytywne podejście kobiet do porodu. A to wszystko podczas
opieki nad synkiem oraz kawiarnią, którą założyła dwa lata temu.
Właśnie tego dnia (a była to środa) Marysia siedziała na
swojej szarej, twardej kanapie przygnieciona gigantyczną weną, której nie
potrafiła spożytkować. Dziecko szczęśliwie spało już drugą godzinę, a ona NIC.
Ani kreski nie namalowała, ani bloga nie założyła, a psie kudły wciąż leżały
beztrosko na podłodze. Miała wrażenie, że zaraz eksploduje od potężnej potrzeby
zrobienia czegoś TWÓRCZEGO. Czy inni ludzie czują to samo? Dlaczego nie
potrafiła skupić myśli na jednej rzeczy i poświęcić się jej w całości? Czy jej
znajomi też mają twórczą wirówkę w
głowie?
Winę za to fatalne samopoczucie Marysia zrzucała na
rozmemłany po ciąży mózg, który nie wrócił jeszcze do normalności (chociaż
minęło już przecież PONAD PÓŁ ROKU!). Stwierdziła, że tak dłużej nie może być.
Wstała, tupnęła nogą (dla rozładowania emocji) i poszła po swojego syna, żeby
go zabrać na spacer (co z tego, że spał. Pośpi w wózku, wśród szumu drzew).
Zaledwie wczoraj wieczorem przeczytała ciekawy artykuł, o
tym, że ludzie którzy mają pasję żyją dłużej i są szczęśliwsi. A co z tymi, których
inspiruje wszystko? Co, jeśli Marysia dostaje od rodziców zdjęcie z Tajlandii
(bo są właśnie w podróży marzeń) i natychmiast staje w boksie startowym gotowa wsiadać
do samolotu? Widzi fotografię i czuje zapach tego morza. Zapomniała, że
przecież chciała zostać podróżniczką! Że nic w życiu nie jest tak ważne jak wiatr
we włosach i mapa w kieszeni. Egzotyczni ludzie, wąskie uliczki dalekich miast
i kilka sukienek ściśniętych w walizce. Że musi to wszystko pokazać synkowi!
Jest gorzej niż myślała. Dwa dni wcześniej oglądała
mieszkanie na wynajem (bo w obecnym się nie mieszczą. Wszędzie bałagan. Miliony
rzeczy! Może większa przestrzeń sprawi, że poszerzą się jej horyzonty, a ten twórczy
burdel wreszcie znajdzie ujście. Haha…). No i to mieszkanie tak Marysię
zainspirowało, że postanowiła zostać pośredniczką nieruchomości. Cóż za
wspaniały zawód! Kto nie lubi zaglądać wieczorami w rozświetlone życiem okna
sąsiadów? Mogłaby podglądać ich od środka, wyszukiwać ciekawe niuanse (stylowy porcelanowy
kotek ze złoceniami stojący na ikeowskiej komodzie – tej samej, którą w
dzisiejszych czasach mają chyba wszyscy) i z zaangażowaniem opowiadać o nich swoim
klientom. Nakręcona wizją świetlanej przyszłości (agenci nieruchomości doskonale
zarabiają) przybiegła do domu, żeby zapisać się na specjalistyczny kurs w tej
dziedzinie. I przeczytała, że wymagają umiejętności ekonomicznych. Czyli, że
trzeba umieć LICZYĆ. Uf, liczyć to ona akurat nie potrafiła. Liczby zawsze
sprowadzały Marysię na ziemię (całe szczęście! Przynajmniej ta jedna rzecz jest
stała i niezmienna – nigdy nie będzie robić nic wymagającego umiejętności
matematycznych).
Więc tego dnia Marysia wraz z poTomkiem szła przez park. Jej
synek z otwartą buzią podziwiał gęstwinę liści na drzewach. Spojrzała razem z
nim na strzelistą lipę i przypomniała sobie słowa jednej z popularnych blogerek.
„Ja wiem, że pieniądze, praca, że zakupy, że odpisać, zadzwonić i trzeba i
rozwój i odpowiedzialność. Ale patrzę na pióropusze drzew z zachwytem i
prześladuje mnie myśl, że to one są tak naprawdę ważne.” Jakby wyjęte z jej głowy!
Czy ktoś, kto ma trzydzieści lat (i dziecko oraz psa!) może
sobie pozwolić na kompletny chaos w głowie? Czy jest jeszcze ktoś drugi na
świecie, kto chce rysować, pisać, podróżować, dziergać sweter, być pianistą,
filmowcem i wydawcą (a najlepiej jeszcze
mówić wszystkim napotkanym kobietom, żeby nie bały się porodu), a nie robi nic
z tych rzeczy (bo nie wie co wybrać na początek - w tej akurat wolnej chwili)?
Marysia nie znała odpowiedzi na te trudne pytania. Ale znalazła
pod lipą pięć złotych. I postanowiła, że zrobi tak jak jej tata – wrzuci monetę
do słoika. A wraz z nią wszystkie inne pięciozłotówki, które wpadną w jej ręce.
To podobno wspaniały sposób na uzbieranie porządnej kwoty na wakacje marzeń! A potem się zobaczy co będzie dalej.
O Cudownie :) <3
OdpowiedzUsuń:) No właśnie:)
OdpowiedzUsuń