piątek, 30 grudnia 2011
dyndacze
lub wisior z sikor.
Dobrego, kukurydzianego Nowego Roku Wam życzę!
A przy okazji, może wiecie - ten biały dyndacz (dandys?;)) - co to za gatunek?
czwartek, 22 grudnia 2011
poniedziałek, 19 grudnia 2011
podarunki ;]]]
Kaganek oświaty dla latarnika.
W sam raz do mojego namiotu, w którym śpię, jem i oddycham. Siostra, dziękujęjakniewiemco!!
Cudownej urody Stwór, wydziergany przez Anetę ;*
Ośmiornica ma złote, cekinowe oczy i złotą mackę. Moja usychająca noga została uwznioślona, tą nogą kiedyś przekroczę próg nieba ;D
Dziękuję!
Nie pokażę wszystkich pięknych prezentów, bo smutek wielki mnie ogarnia z powodu zaniedbań tegorocznych - im więcej dostaję tym wyraźniej widzę, jak niewiele sama dałam.
Rehab jest intensywny, codziennie. Wierzę w zdolności samonaprawcze głowonogów ;)
niedziela, 18 grudnia 2011
bozon Higgsa a sprawa ikon
środa, 14 grudnia 2011
pejzaż plackowy
środa, 7 grudnia 2011
BuzzArt i ceramika
wykonanie:Pracownia Mahi
Zapraszam na kiermasz rękodzieła BuzzArt 9/10 grudnia w Rzeszowie!
Będzie można do woli grzebać w ceramicznych precjozach Basi i - jeśli się dowlokę po tych wszystkich niebywałych przygodach dni ostatnich - moich również.
Wystawa zorganizowana zostanie w Galerii Miejskiej działającej przy Zespole Sztuk Plastycznych w Rzeszowie od strony ul. Dąbrowskiego.
Godziny otwarcia dla zwiedzających;
9 grudnia (piątek) 12.00-18.00,
10 grudnia (sobota) 10.00-18.00.
http://www.galeria.resman.pl/
Nieformalnie szepnę, że Basia ma całą walizeczkę nowych, pięknych bransoletek!
Bardzo polecam też ceramikę bArt'a!
Mamy też już oficjalną ofertę warsztatów, na razie jeszcze bez dat - sami je sobie ustalicie. W tym roku będą się odbywać w budynku zabytkowego klasztoru Dominikanów, obecnie siedziba PTTK Łańcut. Ale o tym napiszę jeszcze na blogu Starego Sadu.
Zapraszam!
wykonanie:Pracownia Mahi
http://pracowniamahi.blogspot.com/
sobota, 3 grudnia 2011
stuletni dzień
Jeśli budzi Cię pies a dzień jest podejrzanie jasny to wiedz, że zaspałeś.
Jeśli w ciągu dwóch godzin przemierzasz w deszczu dystans przeznaczony dla trzech, a Twoja kawa w termosie nie stygnie to wiedz, że coś się dzieje.
Jeśli jakimś cudem drugi i trzeci prelegent spóźnia się tak jak Ty, o pół godziny, to wiedz, że musiała być to zmowa losu dla sierot życiowych.
Ręka Boska drepcze za mną krok w krok.
Dwa smaczki z seminarium:
Aśka pokazuje obraz śląski, przedstawiający świętą Barbarę, która płacze jak bóbr nad tym, że górnik zdradza żonę (Barbara jest między innymi patronką rodzin górników, spraw beznadziejnych).
Pani Profesor zadumała się - Jak ten górnik mógł zdradzić swoją żonę w tej kopalni?
Doktor Piotrek, z zadumą - W ciemności!
Monika opowiada o współczesnej artystce Podhala, która uparcie maluje zające tak samo jak koty, czym myli wszystkich interpretujących dzieło. Pani Profesor macha ręką ze zniecierpliwieniem. Przecież bardzo łatwo odróżnić kota od zająca! Z zającem na kolanach nie obejrzy pani filmu.
Po tej wizji przez jakiś czas nie mogliśmy wrócić na właściwe tory ;)
piątek, 25 listopada 2011
Mikołaj i zombie a sprawa Polska
Wczoraj odbyła się wywiadówka. Kilkoro rodziców dostało karteczki z ocenami dzieci oraz oddało karteczki z pisemną zgodą na coś tam. Zobaczyłam również, jak moje dziecko pięknie pisze "chryzantema". W zasadzie najlepszym punktem był pokaz pani wychowawczyni, jakie zabawy są najniebezpieczniejsze i tu - wskazała na mnie - pani syn w tym jest prowodyrem społeczności korytarzowo-latającej!
Po czym uniosła ręce wysoko, zaginając palce w szpony, wytrzeszczyła oczy, wysunęła dolną szczękę daleko przez czaszkę i wydała chrapliwy okrzyk "Jestem zooooombi, gonię cięęęę!!"
Zabawa w zombiaki została skatalogowana jako owoc zakazany w szkole, ale dozwolony w domu, wyłącznie z otwartymi oczami. Syn czeka z niecierpliwością, aż przyjdzie do niego młodsza sąsiadka, aby móc to zaprezentować...
Nie tylko o fascynacjach marą nieczystą było, pojawiła się sprawa upominków mikołajowych, rozdawanych w szkołach. Składki nie będzie, za to miło by było, jeśli ktoś z rodziców może przynieść jakieś drobiazgi i DYSKRETNIE dostarczyć je pani.
Jedne dzieci bowiem wierzą w Świętego Mikołaja, inne już nie. Po co zatem kastrować ze złudzeń?
Nieszczęsny mikołaj łaził za mną pół doby. W nocy przyśnił mi się jako pan woźny. Przypomniało mi się, jak w dzieciństwie pisałam listy i kładłam je na parapecie, po zewnętrznej stronie i bardzo dziwiłam się, że Mikołaj przynosi troszkę inne rzeczy. Później targałam listy na pocztę i tam jakaś pani powiedziała mi (zapytana o adres do Mikołaja), że pocztą list nie dojdzie, a sposób parapetowy trzeba zmodyfikować o WEWNĘTRZNY parapet, ponieważ mikołajowi wiatr rozrzuca listy. Konieczne jest również powiadomienie o fakcie parapetowym rodziców, bo oni odbierają od niego prezenty i ukrywają je w szafach, jeśli przyniesie paczki za wcześnie. Konstrukcja wydała mi się logiczna i spójna. Przez kilka lat system działał.
Kilkanaście lat później spotkałam na poczcie dziecko, które ściskało w dłoni kopertę i zapytało mnie o adres do Mikołaja. Manewr bez namysłu powieliłam.
Utkwiło mi w pamięci wczorajsze zdanie, powtórzone dwukrotnie przez panią wychowawczynię. Niektóre wierzą, inne nie. W co wierzą? Pomijając strefę "świętych obcowania" i ich wpływu na nasze życie, pozostaje jeszcze cały ocean możliwości! Przebrany facet z brodą nie powinien materializować wyobrażeń naszych dzieci o nowym lego. Mikołajem jest n a s z a uważność i przemyślane upominki, niekoniecznie te materialne.
Po czym uniosła ręce wysoko, zaginając palce w szpony, wytrzeszczyła oczy, wysunęła dolną szczękę daleko przez czaszkę i wydała chrapliwy okrzyk "Jestem zooooombi, gonię cięęęę!!"
Zabawa w zombiaki została skatalogowana jako owoc zakazany w szkole, ale dozwolony w domu, wyłącznie z otwartymi oczami. Syn czeka z niecierpliwością, aż przyjdzie do niego młodsza sąsiadka, aby móc to zaprezentować...
Nie tylko o fascynacjach marą nieczystą było, pojawiła się sprawa upominków mikołajowych, rozdawanych w szkołach. Składki nie będzie, za to miło by było, jeśli ktoś z rodziców może przynieść jakieś drobiazgi i DYSKRETNIE dostarczyć je pani.
Jedne dzieci bowiem wierzą w Świętego Mikołaja, inne już nie. Po co zatem kastrować ze złudzeń?
Nieszczęsny mikołaj łaził za mną pół doby. W nocy przyśnił mi się jako pan woźny. Przypomniało mi się, jak w dzieciństwie pisałam listy i kładłam je na parapecie, po zewnętrznej stronie i bardzo dziwiłam się, że Mikołaj przynosi troszkę inne rzeczy. Później targałam listy na pocztę i tam jakaś pani powiedziała mi (zapytana o adres do Mikołaja), że pocztą list nie dojdzie, a sposób parapetowy trzeba zmodyfikować o WEWNĘTRZNY parapet, ponieważ mikołajowi wiatr rozrzuca listy. Konieczne jest również powiadomienie o fakcie parapetowym rodziców, bo oni odbierają od niego prezenty i ukrywają je w szafach, jeśli przyniesie paczki za wcześnie. Konstrukcja wydała mi się logiczna i spójna. Przez kilka lat system działał.
Kilkanaście lat później spotkałam na poczcie dziecko, które ściskało w dłoni kopertę i zapytało mnie o adres do Mikołaja. Manewr bez namysłu powieliłam.
Utkwiło mi w pamięci wczorajsze zdanie, powtórzone dwukrotnie przez panią wychowawczynię. Niektóre wierzą, inne nie. W co wierzą? Pomijając strefę "świętych obcowania" i ich wpływu na nasze życie, pozostaje jeszcze cały ocean możliwości! Przebrany facet z brodą nie powinien materializować wyobrażeń naszych dzieci o nowym lego. Mikołajem jest n a s z a uważność i przemyślane upominki, niekoniecznie te materialne.
środa, 23 listopada 2011
ciepło
Szron potężny polizał mlecznym jęzorem cały sad. Odpalam cynamonową świecę i wsłuchuję się jeszcze raz w szum morza, który przezornie sobie nagrałam.
O zapachu ciepłej, słonej wody przypomina ciągle warsztatowy prezent od Hadesa, ręką własną i wiertełkiem w kości uczyniony.
Długa zima przede mną, choć będzie łatwiej - z takimi wspomnieniami.
Jeszcze raz pięknie dziękuję!
fot:dr
wykonanie:wisiorka:Hades
dla M.
niedziela, 20 listopada 2011
krajobrazy przyswojone
Alergicznie nie znoszę poezji, niemniej jednak czasem muszę, bo się uduszę.
Spędziłam z psem zachód słońca w polach, w wietrze z ognisk, w szczypiącej jesieni. Przez kilka lat uzbierało się kilka tysięcy kadrów tego samego terenu. Przez te hektary przewaliło się tyle myśli, planów i nadziei, że chcąc-nie chcąc - jestem już tutejsza, choć nie stąd.
sobota, 19 listopada 2011
notatka z przełomu
Zajętam pierońsko, zatem napiszę w skrócie: jestem faktycznie jak ośmiornica, łapiąca osiem rzeczy na raz. Ósma rzecz wyśniła mi się z czwartku na piątek i nie powiem, co to było. Rzecz dotyczy rękodzielniczych planów wiosennych - oby wyobraźnia nie była bardziej pomysłowa od swojej właścicielki, bo przepadnę! Zatem już dziś biorę się do pracy.
Z okazji nowego życia, które wstąpiło w moje schorowane kości, jeśli do bloga dobiją dwie kolejne osoby, czcząc go w hymnach i pieśniach na chwałę i chałę, zorganizuję małe candy. A co!
Tymczasem siejcie bazylię. Możecie również siać popłoch, do wyboru.
sobota, 12 listopada 2011
Jedność w zgiełku (Indii)
Zmiana listonosza natchnęła mnie do rozmyślań. Wesoła szatynka, która krąży rowerem i klnie siarczyście, przebijając dętki na moich zasiekach różanych gdzieś się zapodziała.
Autorka mimowolnych zwierzeń o kocie, reagującym na wdzięczne imię Dupek i żona męża bez szyi, czym wzbudziła ogromne zainteresowanie w ciuchlandzie, wybierając męski sweterek koniecznie bez golfu.
Zupełnie nowy, błyszczący i pachnący listonosz na skuterze uśmiecha się jak Marlon Brando, a ja wciąż tęsknię za opowieściami o sprzątaniu piwnicy i perypetiach ze zwierzętami.
Basi dedykuję ;)
A Wiktorowi i Ewie dziękuję raz jeszcze za płytę!
Live concert "Le Murmure de l'Orient -Whisper of... przez manuel-hermia
Murmure de l'Orient - photos przez manuel-hermia
środa, 9 listopada 2011
w poszukiwaniu puchnącego dinozaura
Dzieci ostatnio kupują obrzydliwe gumy do żucia z malusieńkimi stworami z jakiejś hydrofilowej pianki. Świństwo to potrafi, po zanurzeniu w wodzie, urosnąć nawet 300%.
Sklepik szkolny podobno sprzedaje jeden kontener dziennie tych gum - po czym dzieci gumy wsypują do szklanki, razem z dinozaurem, aby puchł o zapachu gumy balonowej. Stwór powiększa się, trzeba mieć jednak baczenie na proces, aby na przykład nie przytrzasła się kończyna - wtedy puchnie mniej.
Najpierw się śmiałam, a ze mną panie przedszkolanki. Później pojawił się problem, gdzie trzymać puchnące egzemplarze i co zrobić z dojrzałymi? Wszak bez wody zaczynają kapcanieć jak stare jabłko. Dzieciom z klas od 1 do 4 wtedy trzęsie się bródka. Paniom świetliczankom trzęsą się ręce. Matkom trzęsie się wszystko, bo każda powierzchnia pozioma w domu jest zastawiona kubkami po herbacie - z dinozaurem!
No i przechodzimy do sedna. Poszłam umyć pędzel i usłyszałam yyyyyyh!! Biegnę do pokoju spodziewając się odciętej kończyny, zwłok, złodzieja, wizyty Obcych - a to dziecko trzyma w teatralnej pozie spuchniętego różowego diplodoka z wyraźnie osobną głową. I straszliwie wyje!
Proszę Państwa. Po raz pierwszy szyłam różową nitką piankowego, zimnego i mokrego gada. Asystował mi właściciel i hodowca; podawał nić, nożyczki i skalpel. Łzami zraszał mi dłonie.
Dinozaur głowę ma, choć nie wiadomo na jak długo. Podobno, jak mawiają chłopcy z czwartej klasy, TEJ SERII z różowym z długą szyją już nie ma. Są inne.
Zwracam się zatem z dramatycznym pytaniem - gdzie można kupić - poza sklepikiem szkolnym - to świństwo?
Jutro dowiem się jak to się nazywa. Wstawię też zdjęcie ofiary - różową nitką szytej.
Na razie alledro na ten temat milczy.
wtorek, 8 listopada 2011
pełne koło
Wczoraj mój mały świat zatoczył pętlę. Napisałam komuś profesjonalną rekomendację do władz uczelni. Lekkości tego uczucia nie da się opisać.
W głowie i teczce mam też podobny papier, który kiedyś napisała mi pani promotor, podnosząc ze zgliszczy wieloletniego bezrobocia, po przeprowadzce do nowego miasta, z małym dzieckiem. Najpierw podniósł na duchu a później zawodowo. Przyszła teraz kolej na mnie, aby pchnąć dalej to jabłuszko.
Właśnie szukam informacji na temat dzisiejszonocnego bezkolizyjnego minięcia się Ziemi z masywną asteroidą. Ja sobie szukam a Wy możecie policzyć siłę impaktu ;)
bardzo zacny link, polecam!
http://simulator.down2earth.eu/
A tu filmik z NASA, jeszcze ciepły:
chleb z Gaci, lobo w kabaretkach i ... nadal jesień
Chleb z Gaci jest najwspanialszym chlebem świata. Taszczyła go moja Mama w prezencie, obok delicji i pietruszki.
Niedawno prawie zamordowałam mirta, przez nieuwagę. Miał jakiś defekt drenażowy i woda nie szła tam, gdzie powinna. Szła bokiem. Mirt nie potrafił, jak nasz kot, odkręcić sobie kranu, więc trwał. A woda szła bokiem. Mi też poszło bokiem, kiedy Mama się o tym dowiedziała. Dostałam rysunkowy przypominacz ze schematem wlewu, syn wspaniałomyślnie uzupełnił rysunek dodatkami robaczymi.
Dziadziowe imieniny zostały uświetnione specjalnym pudełkiem na czekoladki - ku chwale czarownicom! Czy Dziadziu jest czarownikiem, pytam? Nieee, ale i tak nieźle czaruje ;DDD
Dzisiejszy dzień sponsorują jabłka lobo, w kabaretkach. Przez spożyciem rozebrać i umyć.
Aha!
Candy jest. Nigdy nie mów "Nigdy więcej" ;DDD
http://wstarymsadzie.blogspot.com/2011/11/siostry-do-rozdania-candyzowane.html
poniedziałek, 7 listopada 2011
Drzewo w ruchu - uhuhuhu albo Tańcząca, 2011.
Mój komputer namiętnie gubi pliki! Ukrywa je pod stertami papierów, wrzuca do kubka z kawą albo wysyła bez pytania, nie pozostawiając śladu. Radośnie melduje o moich własnych chwilowych zainteresowaniach wpisanych w gogle, podsyła całe mnóstwo pomocnych stron. Odmawia wejścia na biżuterię. Wiadomości, że czegoś nie zrobił, wysyła po tak zwanych "grzybach", czyli kiedy już trwa awantura. Wiesz, nie dostarczyłem ci wczoraj tego, czy tamtego.
Jaka matka, taki laptok.
poniedziałek, 31 października 2011
przegląd zimowych futer
niedziela, 30 października 2011
samotność bez powodu
Zbliża się święto, które z wielu względów jest najważniejsze w roku. Każde Boże Narodzenie i Wielkanoc przebiegają u nas w rozproszeniu, natomiast Wszystkich Świętych jest nienaruszalne. Rytuał rozpoczyna się kilka dni wcześniej, kiedy Mama w kwiaciarni zamawia dokładnie przemyślane wiązanki, wieńce i kompozycje, ustala odcień (sic!) lampionów, kupuje drut do wiązania stroików przed złodziejami, zamawia tort orzechowy, robi galaretę.
W dzieciństwie na to święto cale kuzynostwo z południowej Polski czekało jak na rarytas. Kiedy wszyscy się już obcmokali, zarzucili podarunkami, pozbyli się rajtuz (uwielbiam to słowo!)i przebrali ze zziębniętej podroży; zjedli barszczyk i pieczeń, szli się bawić do mojego pokoju. Wygłupom nie było końca. W małym blokowym mieszkanku na drugim piętrze dorośli opowiadali o swoim roku, o pracy i przyszłości sącząc kawę i dziubiąc orzechowca, wieczorem na stół wjeżdżał koniak. Pies dostawał odrobinę na spodeczek i zasypiał mocno chrapiąc. Dzieci zakradały się przez resztę wieczoru do lodówki, wyjadając wszystkie pyszności. Przez całą dobę pachniało igliwie i kawa. Kiedyś Mama nie zamawiała wieńców, tylko robiła je własnoręcznie, powstawały dzieła sztuki. Nic dziwnego, że trzeba było je przywiązywać do grobu a na cmentarzu ciocie i wujkowie trzymali straż do późnych godzin nocnych.
Jestem już daleko od mojego cmentarza, choć niedaleko od Świętych. Przodkowie są również tu - w tym drzewie za oknem, na tutejszym cmentarzu.Jakże ciężko odzwyczajać się od czyjejś nieobecności - tych, którzy odeszli i Tych, którzy nie mogli przyjechać, aby ich wspominać. Najdziwniejsza jest jednak ta niewidzialna granica, którą czuję od dziecka, pamiętając duszący zapach zniczy, przenikliwe zimno i gorący barszcz po wielogodzinnej modlitwie. Granica jest tuż obok - przeszłość i przyszłość przechadza się obok siebie, skubiąc w nocy tort.
Jak się nazywa cyferka za zerem?;) W zaświaty dzwoń z prefiksem.
fot:dr
W dzieciństwie na to święto cale kuzynostwo z południowej Polski czekało jak na rarytas. Kiedy wszyscy się już obcmokali, zarzucili podarunkami, pozbyli się rajtuz (uwielbiam to słowo!)i przebrali ze zziębniętej podroży; zjedli barszczyk i pieczeń, szli się bawić do mojego pokoju. Wygłupom nie było końca. W małym blokowym mieszkanku na drugim piętrze dorośli opowiadali o swoim roku, o pracy i przyszłości sącząc kawę i dziubiąc orzechowca, wieczorem na stół wjeżdżał koniak. Pies dostawał odrobinę na spodeczek i zasypiał mocno chrapiąc. Dzieci zakradały się przez resztę wieczoru do lodówki, wyjadając wszystkie pyszności. Przez całą dobę pachniało igliwie i kawa. Kiedyś Mama nie zamawiała wieńców, tylko robiła je własnoręcznie, powstawały dzieła sztuki. Nic dziwnego, że trzeba było je przywiązywać do grobu a na cmentarzu ciocie i wujkowie trzymali straż do późnych godzin nocnych.
Jestem już daleko od mojego cmentarza, choć niedaleko od Świętych. Przodkowie są również tu - w tym drzewie za oknem, na tutejszym cmentarzu.Jakże ciężko odzwyczajać się od czyjejś nieobecności - tych, którzy odeszli i Tych, którzy nie mogli przyjechać, aby ich wspominać. Najdziwniejsza jest jednak ta niewidzialna granica, którą czuję od dziecka, pamiętając duszący zapach zniczy, przenikliwe zimno i gorący barszcz po wielogodzinnej modlitwie. Granica jest tuż obok - przeszłość i przyszłość przechadza się obok siebie, skubiąc w nocy tort.
Jak się nazywa cyferka za zerem?;) W zaświaty dzwoń z prefiksem.
fot:dr
czwartek, 27 października 2011
zapiski o niczym
Dziś wyjątkowo nie mam nic na myśli.
Obudziło mnie udeptywanie pleców przez czterołapa jęczącego z głodu. Jęczeć nie miał prawa, bo wieczorem wsunął całego myszora. Chciałam jakoś zaprotestować, ale jedną ręką rozmawiałam a w drugą mieszałam kotleciki z grochu. Mogłabym manewrować nogą ale bałam się po ostatnich ranach kłuto-szarpanych. Kot zatem skonsumował w spokoju i nawet się oblizał, mrużąc oczy.
Jesienią czas leci inaczej.
Czas spędzany w pracy dłuży się śmiertelnie, nieodpisane mejle straszą zagładą a popołudniowe spacery z psem ujawniają zbliżający się, szronisty listopad.
Ogromne dynie piętrzą się ze wszystkich zakamarków - zrobiłam z nich już chyba wszystko poza lodami. Jak mógł taki cud na tym świecie urosnąć, jak mogłam go nie poznać przez tyle lat - może żyliśmy obok siebie, jeździliśmy tym samym autobusem na targ, mijaliśmy się w drzwiach magazynu dzień po dniu? I pomyśleć, że dopiero cztery lata temu dostąpiliśmy sakramentalnego, kulinarnego zjednoczenia!
Na blogach ludzkich istne dyniowate szaleństwo - bardzo mnie to cieszy. Wszelki fusion, potrawy tradycyjne, kombinowane, dziwadła i nudziska. Ten sezon podarował mi objawienie kolendrowe w postaci małych doniczek o zielonym pióropuszu - myślę, że w kierunku kolendry ewoluowało życie na tej planecie. Nie ma bardziej frapującego, bardziej samoświadomego smaku! Może tylko... poza małżami w sosie z kilku papryk, z kolendrą? Wysiorbywanymi prosto z muszli?
Czas sprzątania pracowni, porządkowania zobowiązań, sprawdzania zimowych czapek i ubrań. Wreszcie można się omotać czymś mięciutkim i kolorowym. Orzechy chrupią pod nogami. Jajowate, białe grzyby otwierają sukienki kapeluszy. Gorący earl grey prosi o plaster imbiru.
Najnowszy "Nature" donosi, że materia organiczna może być popularna w kosmosie i wyrastać jak grzyby po listopadowym deszczu pod Janowem Lubelskim. Nie musi również być wynikiem wielopokoleniowej ewolucji w bajorze a "tylko" gwiezdnym odpadem postprodukcyjnym. Przygotujcie się - może już niedługo przestaniemy tęsknym okiem patrzeć w czarne, rozgwieżdżone niebo, a zaczniemy się zastanawiać nad formułą powitalną? Jak dotąd głowi się głównie organizacja CETI (http://www.seti.org/)
Jesień pora jest wesoła, zasmarkana cała szkoła!
Tym optymistycznym akcentem pora zejść na Ziemię.
Zdrowia życzę!
Zwłaszcza dzisiejszym Tadeuszom ;)
http://www.nature.com/nature/journal/vaop/ncurrent/full/nature10542.html
Obudziło mnie udeptywanie pleców przez czterołapa jęczącego z głodu. Jęczeć nie miał prawa, bo wieczorem wsunął całego myszora. Chciałam jakoś zaprotestować, ale jedną ręką rozmawiałam a w drugą mieszałam kotleciki z grochu. Mogłabym manewrować nogą ale bałam się po ostatnich ranach kłuto-szarpanych. Kot zatem skonsumował w spokoju i nawet się oblizał, mrużąc oczy.
Jesienią czas leci inaczej.
Czas spędzany w pracy dłuży się śmiertelnie, nieodpisane mejle straszą zagładą a popołudniowe spacery z psem ujawniają zbliżający się, szronisty listopad.
Ogromne dynie piętrzą się ze wszystkich zakamarków - zrobiłam z nich już chyba wszystko poza lodami. Jak mógł taki cud na tym świecie urosnąć, jak mogłam go nie poznać przez tyle lat - może żyliśmy obok siebie, jeździliśmy tym samym autobusem na targ, mijaliśmy się w drzwiach magazynu dzień po dniu? I pomyśleć, że dopiero cztery lata temu dostąpiliśmy sakramentalnego, kulinarnego zjednoczenia!
Na blogach ludzkich istne dyniowate szaleństwo - bardzo mnie to cieszy. Wszelki fusion, potrawy tradycyjne, kombinowane, dziwadła i nudziska. Ten sezon podarował mi objawienie kolendrowe w postaci małych doniczek o zielonym pióropuszu - myślę, że w kierunku kolendry ewoluowało życie na tej planecie. Nie ma bardziej frapującego, bardziej samoświadomego smaku! Może tylko... poza małżami w sosie z kilku papryk, z kolendrą? Wysiorbywanymi prosto z muszli?
Czas sprzątania pracowni, porządkowania zobowiązań, sprawdzania zimowych czapek i ubrań. Wreszcie można się omotać czymś mięciutkim i kolorowym. Orzechy chrupią pod nogami. Jajowate, białe grzyby otwierają sukienki kapeluszy. Gorący earl grey prosi o plaster imbiru.
Najnowszy "Nature" donosi, że materia organiczna może być popularna w kosmosie i wyrastać jak grzyby po listopadowym deszczu pod Janowem Lubelskim. Nie musi również być wynikiem wielopokoleniowej ewolucji w bajorze a "tylko" gwiezdnym odpadem postprodukcyjnym. Przygotujcie się - może już niedługo przestaniemy tęsknym okiem patrzeć w czarne, rozgwieżdżone niebo, a zaczniemy się zastanawiać nad formułą powitalną? Jak dotąd głowi się głównie organizacja CETI (http://www.seti.org/)
Jesień pora jest wesoła, zasmarkana cała szkoła!
Tym optymistycznym akcentem pora zejść na Ziemię.
Zdrowia życzę!
Zwłaszcza dzisiejszym Tadeuszom ;)
http://www.nature.com/nature/journal/vaop/ncurrent/full/nature10542.html
wtorek, 25 października 2011
poniedziałek, 24 października 2011
wtorek, 18 października 2011
kot jesienny, łazienkowy
poniedziałek, 17 października 2011
zrób sobie placka
Gdy termometr z zimna się zacina, (wskazując na zero... yyyy, dwa... trzy?) czas wydaje się odpowiedni - tarka, kilka ziemniaków, marchewka, duży kawałek soczystej dyni, cebula, dwa jaja, odrobina mąki ziemniaczanej, czosnek, sól i pieprz.
Bełtamy i wykładamy na gorący olej. Ja dodałam jeszcze zmielone ziarna dyni, słonecznika, siemię lniane, imbir.
Posypane świeżą kolendrą z sosem jogurtowym - odpędzają każde zimno!
Subskrybuj:
Posty (Atom)