31 marca 2010

Anons o zabarwieniu erotycznym?




Wilgotna babka gotowa w tempie ekspresowym. Takie ciasto, a o czym myśleliście?

Jest to jedno z tych ciast, które królowały w moim rodzinnym domu w niedzielne popołudnia. Jest bardzo proste do zrobienia, idealne do herbaty czy kawy, długo pozostaje świeże. Zmodyfikowałam jeden ze starych przepisów zapisanych na karteluszce, aby nadać temu ciastu jakiś nowy szlif. Szlifowanie przepisu polegało na dodaniu likieru do ciasta. Udało się.

Babka z Baileys

1 szklanka cukru drobnego (używałam miarki z amerykańskimi "cups" to orientacyjnie 230ml)
5 jajek
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego (można zastąpić cukrem waniliowym)
1 szklanka Baileys (z powodzeniem używam też likieru kukułkowego domowej roboty)
1 szklanka oleju słonecznikowego
2 szklanki mąki
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżeczki kakao
kilka łyżek cukru pudru

Jajka ubiłam z cukrem i esencją waniliową, aż masa była puszysta i biała. Miksując dodałam Baileys i olej. Następnie po trochu dodawałam mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia.

Część zmiksowanej masy (ok. 3/4) przelałam do okrągłej 25cm formy z kominem, wysmarowanej masłem, a do reszty masy dodałam kakao i zmiksowałam. Wylałam masę kakaową na jasną i piekłam przez godzinę w temperaturze 170 stopni C (termoobieg). Wykałaczka wsunięta w ciasto wyszła sucha.

Po upieczeniu wystudziłam, wyjęłam z formy i oprószyłam cukrem pudrem.

29 marca 2010

Zimo wyp...!




Pogoda w Północnym Yorkshire nas nie rozpieszcza. Już mieliśmy pierwsze oznaki wiosny, a tu znienacka spadła temperatura, wieje silny wiatr i leje deszcz. Czyli typowa zima. Pragnę nadmienić, że na przełomie 2009 i 2010 roku mieliśmy w Yorkshire "nietypową" zimę - leżały tony śniegu przez wiele tygodni.

Kiedy już nam się wydawało, że pożegnaliśmy na dobre najbardziej srogą zimę od 40 lat, to znowu wróciliśmy do palenia w kominku i rozpieszczania się tzw. comfort food. No nie ma bata, że w taką pogodę będziemy jeść lekkie sałatki! Tym bardziej, że BBC na jutro zapowiada opady śniegu...

I choć dobre, kaloryczne, sycące jedzenie kochamy, mamy nadzieję, że ten placek cebulowy to było nasze pożegnanie z zimą.


Placek cebulowy


wg Nigelli Lawson i jej "How to be a Domestic Goddess" z moimi modyfikacjami, 6 porcji

Na wierzch:

750g czerwonej i białej cebuli z przewagą czerwonej (placek ładniej się prezentuje), obranej o pokrojonej na ćwiartki, lub ósemki jeśli cebule są duże
2 łyżki oliwy
2 łyżki masła
listki oberwane z kilku gałązek świeżego tymianku i kilka gałązek do dekoracji
sól
świeżo zmielony czarny pieprz
szczypta cukru
50g żółtego sera o mocnym smaku (Gruyere, albo dojrzały cheddar), startego na dużych oczkach

W metalowej patelni (albo okrągłym płaskim rondlu, który można używać do pieczenia w piekarniku) rozgrzałam oliwę z masłem. Jeśli nie macie takiego naczynia, użyjcie zwykłej patelni, a potem cebulę przed samym pieczeniem przełóżcie do żaroodpornego okrągłego naczynia. Na patelnię wrzuciłam cebulę i smażyłam na małym ogniu przez ok. 20 minut. Pod koniec smażenia dodałam listki tymianku, cukier, doprawiłam solą i pieprzem.

Na ciasto:

250g mąki pszennej z pełnego przemiału (możecie użyć zwykłej)
łyżeczka proszku do pieczenia
łyżeczka soli
100g żółtego sera o mocnym smaku (Gruyere, albo dojrzały cheddar), startego na dużych oczkach
jajko
3 łyżki stopionego masła
100ml mleka
łyżeczka ostrej musztardy (angielskiej albo Dijon)

Wymieszałam w misce mąkę, ser, sól, proszek do pieczenia. Osobno wymieszałam masło, mleko, jajko i musztardę. Połączyłam suche składniki z mokrymi, dokładnie wymieszałam ręką. Wyrobiłam ciasto które lekko się kleiło, ale dało się z grubsza wałkować. W razie potrzeby można podsypać odrobiną mąki.

Gotowe ciasto rozwałkowałam na placek wielkości patelni, w której smażyłam cebulę. Jeśli pieczecie placek w żaroodpornym naczyniu, to rozwałkujcie ciasto na placek wielkości tego naczynia. Na wierzch cebuli wysypałam 50g cheddara, przykryłam ciastem, dociskając jego brzegi do dna patelni.

Piekłam przez 15 minut w piekarniku nagrzanym do 220 stopni C, następnie zmniejszyłam temperaturę do 180 stopni i piekłam kolejne 10 minut.

Wyciągnęłam z piekarnika, odstawiłam na 5 minut, a następnie przykryłam górę patelni duża deską do krojenia i odwróciłam całość do góry nogami. Placek elegancko wyszedł z patelni, wybrałam kilka kawałków cebuli, które przykleiły się do dna i położyłam je na placku.

Podzieliłam na porcje i każdą udekorowałam gałązką tymianku.

27 marca 2010

Żur kontra zalewajka.



Bardzo lubię kwaśne potrawy, w szczególności zupy. Szczawiowa, żur - takie typowo polskie i cudownie drażniące moje kubki smakowe.

Żur na zakwasie żytnim domowej roboty zaczęłam gotować na obczyźnie. Brakowało mi ulubionej zupy, do polskich sklepów mam daleko, zresztą kupne zakwasy nie zawsze smakują dobrze, a na myśl o zupie z proszku mam ciarki. Nauczyłam się więc kisić zakwas.

Tradycyjnie robię go z mąki żytniej, ale całkiem niedawno dzięki Rafałowi z Galerii Potraw ukisiłam mój pierwszy żur owsiany.

U Rafała, w Częstochowie ta zupa nazywana jest zalewajką. U mnie w domu mówiono na nią żur. Różnica polega na tym, że u Rafała ziemniaki gotuje się w zalewajce, a do żuru są gotowane osobno i zalewane zupą dopiero na talerzu. Zalewajki zupełnie z domu rodzinnego nie znam, a maminy żur gotowany był razem z ziemniakami. Zwał, jak zwał, smak tej zupy jest rewelacyjny, a satysfakcja z ukiszenia własnego zakwasu ogromna.


Żur na zakwasie owsianym (wersja z kiełbasą i wegetariańska)


Na zakwas

5-7 łyżek płatków owsianych
2 ząbki czosnku
liść laurowy
2-3 kulki ziela angielskiego
2-3 kulki czarnego pieprzu
ok. 800ml ciepłej wody (jeśli nie macie dostępu do dobrej wody, użyjcie przegotowanej)

Płatki owsiane potraktowałam robotem kuchennym do uzyskania mąki - nie do końca gładkiej. W glinianym dzbanku (możecie użyć słoja lub butelki) mąkę zalałam wodą, dodałam liść laurowy, ziele angielskie, pieprz i ząbki czosnku obrane, lekko rozgnieciona nożem. Przykryłam ściereczką i odstawiłam w ciepłe miejsce. Codziennie mieszałam drewnianą łyżką. Zakwas był gotowy po 5 dniach.

Na żur

Ukiszony zakwas
garść suszonych grzybów
kawałek polskiej kiełbasy do gotowania czy pieczenia (użyjcie jaką lubicie, ja najczęściej mam śląską)
3-4 ziemniaki, obrane i pokrojone w kostkę
cebula, obrana i pokrojona w kostkę
łyżka oleju słonecznikowego
ok. 800ml wywaru warzywnego
2 łyżki majeranku (opcjonalnie)
sól
świeżo zmielony czarny pieprz

W wywarze ugotowałam kiełbasę i grzyby, w wersji wege tylko grzyby. Wyciągnęłam kiełbasę, dodałam ziemniaki. Cebulę zezłociłam na oleju na patelni, kiełbasę pokroiłam w plasterki.

Gdy ziemniaki były miękkie, dolałam zakwas. Ziemniaki w kwasie nie ugotowałyby się, dlatego ważne jest, aby dodać go, gdy te są już miękkie. Oboje przepadamy za gęstym żurem, dlatego wlewam całą zawartość zakwasu. Wiem, że niektórzy wlewają do zupy tylko wodę z zakwasu, zostawiając mąkę, która opadła na dno w trakcie kiszenia. Do zupy dodałam kiełbasę, cebulę, majeranek i doprawiłam solą i pieprzem.

Wersję wege jadamy z jajkiem na twardo, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby i tę z kiełbasą nim wzbogacić. Czasem dodaję też do zupy kilka łyżek chrzanu. Jeśli pominiecie jajko, to z ziemniakami i grzybami uzyskacie żur wegański.

25 marca 2010

Złoto Inków.



Już Inkowie wiedzieli, że w quinoa tkwi siła. Jest to niezwykle odżywcza kasza i podobno nawet monodieta na niej oparta nie przyniosłaby uszczerbku dla zdrowia. Jest istną skarbnicą pierwiastków mineralnych, witamin i innych ważnych dla zdrowia elementów. A najważniejsze jest to, że świetnie smakuje. Więc jeśli kasze Wam nieobojętne, to szczególnym uczuciem powinniście obdarzyć właśnie bohaterkę dzisiejszego wpisu.

Quinoa z pieczonymi pomidorkami, fetą i orzeszkami piniowymi

2 porcje

ok. 250g quinoa
garść orzeszków piniowych
garść świeżej mięty, posiekanej z grubsza
10-12 pomidorków koktajlowych
125g fety, pokruszonej
sól
świeżo zmielony czarny pieprz
pól limonki (opcjonalnie)

Kaszę wypłukałam na sicie, włożyłam do garnka, zalałam wodą w proporcjach jedna część kaszy na dwie części wody, zagotowałam, przykryłam i gotowałam na małym ogniu do wchłonięcia wody. Trwało to ok. 15 minut - ugotowana kasza jest przezroczysta i od ziarenek odchodzą charakterystyczne jasne pierścienie.

Pomidory piekłam w nagrzanym piekarniku przez kilka minut, aż zaczęła na nich pękać skórka, orzeszki piniowe uprażyłam na suchej patelni.

Kaszę doprawiłam solą i pieprzem, wymieszałam z orzeszkami, miętą, przełożyłam na talerz, dodałam upieczone pomidorki, posypałam resztą mięty i fetą. Podałam z ćwiartkami limonki.

23 marca 2010

Pyszne rzeczy powstają także przez pomyłkę.




Banalnie proste do zrobienia, nieziemsko smaczne. Przepisów na brownie jest cała masa, a dziś pokażę jeden z podstawowych i moich ulubionych, bo bez proszku do pieczenia. Dzięki temu nic nie zakłóca smaku czekolady i ciasto zamiast wyrośnięte, jest w środku lepkie, jakby niedopieczone. Takie właśnie ma być brownie. Zresztą, jak głosi legenda autorka oryginalnego przepisu Mildred Schrumpf zapomniała dodać proszek do pieczenia do ciasta czekoladowego i niezrażona tą pomyłką pokroiła lepkie ciasto na porcje. Tak podobno powstała klasyka deserów - amerykańskie brownie.

Nieco zmieniony przeze mnie przepis z BBC "Good Food".


Czekoladowe brownies


12-16 porcji

185g gorzkiej czekolady, połamanej na małe kawałki (używam tej z min. zawartością kakao 70%)
185g niesolonego masła, pokrojonego na kilka małych kawałków
3 jajka
200g cukru drobnego (użyłam złocistego)
85g maki pszennej, przesianej
40g ciemnego kakao, przesianego
100g białej czekolady, posiekanej z grubsza (można użyć mlecznej, albo obu)

Gorzką czekoladę i masło roztopiłam w kąpieli wodnej (włożyłam do szklanej miski, a tę postawiłam na garnku z gotującą się wodą, tak by nie dotykała wody) i ostudziłam.

Jajka zmiksowałam z cukrem przez ok. 5 minut, aby wtłoczyć do masy jak najwięcej powietrza. Powinna być puszysta i biała. Do masy jajecznej dodałam ostudzoną czekoladę z masłem i wymieszałam delikatnie, kreśląc w misce łyżką kształt cyfry osiem i obracając miskę.

Następnie w ten sam sposób dodałam mąkę z kakao i aby się dobrze łączyły z masą posypałam je równomiernie po jej powierzchni. Odradzam stosowanie miksera - masa czekoladowa zachowa puszystość, jeśli będzie się nią delikatnie mieszać.

Gdy masa jest już wymieszana dodałam kawałki białej czekolady, wymieszam delikatnie i przełożyłam do kwadratowej blaszki 20x20 cm wyłożonej papierem do pieczenia.

Piekłam w 160 stopniach C (z termoobiegiem) przez 25 minut. Góra ciasta powinna wyglądać nieco jak pomarszczony papier, a środek nie powinien się za mocno trząść. Wyłączyłam piekarnik, otwarłam jego drzwiczki i zostawiam ciasto do wystygnięcia. W tym czasie, jeszcze nieco się upiecze, więc ważne jest, aby uprzednio nie piec go za długo - 25 minut powinno być w sam raz.

Podzieliłam na porcje po całkowitym ostygnięciu. Najlepiej smakuje następnego dnia.

22 marca 2010

Mój przyjaciel burak.



W Anglii burak zdaje się wchodzić na kulinarne salony i je powoli podbijać. Wielu popularnych szefów kuchni chwali to warzywo, ale wśród przeciętnych Anglików burak nadal jest niedoceniany.

W moim prywatnym rankingu burak zajmuje bardzo wysoką pozycję. Nie spadł z piedestału nawet wtedy, gdy byłam pojona codziennie kwasem buraczanym maminej roboty podczas mojej walki z anemią. Lubię go za to, ze jest aromatyczny, słodki, ma przepiękny kolor.

Dziś moja wersja barszczu "śmieciowego" - z dużą ilością warzyw. Można go podać z jajkiem na twardo, można z kleksem kwaśnej śmietany, u mnie akurat wersja wegańska.

Barszcz z warzywami i fasolą

4-6 porcji

1 łyżka neutralnego oleju roślinnego (użyłam słonecznikowego)
1 cebula, drobno posiekana
2 ząbki czosnku, drobno posiekane
3 łyżki koncentratu pomidorowego
2 marchewki, obrane, pokrojone na nieduże słupki
ok. 400g buraków, obranych, pokrojonych na kawałki podobnej wielkości do marchewkowych słupków
3 małe ziemniaki, obrane, pokrojone w kostkę
ok. 200g białej kapusty, pokrojonej
ok. 1.5l bulionu warzywnego
ok. 200g fasoli jasiek, ugotowanej (można użyć puszkowej)
liść laurowy
2-3 kulki ziela angielskiego
2-3 kulki pieprzu czarnego
szczypta cukru
sól
świeżo zmielony czarny pieprz
2 łyżki soku z cytryny


W dużym garnku rozgrzałam olej i usmażyłam cebulę, aż była miękka, ale nie brązowa. Dodałam czosnek i smażyłam minutę, następnie dodałam koncentrat i smażyłam kolejną minutę.

Następnie do garnka powędrowały: marchewka, ziemniaki, kapusta i buraki, które poddusiłam 5 minut pod przykryciem. Po tym czasie dodałam bulion, ziele angielskie, cały pieprz, liść laurowy, przykryłam i gotowałam na małym ogniu ok. 20 minut od momentu zagotowania.

Gdy warzywa były już prawie ugotowane, doprawiłam do smaku solą, pieprzem, szczyptą cukru i dodałam fasolę. Gotowałam jeszcze 5 minut, dodałam sok z cytryny, wymieszałam dokładnie.

Przed podaniem posypałam świeżym tymiankiem.

19 marca 2010

Z lenistwa.



Odkładaliśmy zakupy, do momentu, kiedy już naprawdę niewiele zostało z zapasów w zamrażarce, a w lodówce królowało głównie światło. U nas tygodniowe zakupy, to cała wyprawa. Po wyjątkowo intensywnych 3 tygodniach, nie mieliśmy ochoty włóczyć się kolejny raz po supermarkecie; woleliśmy jechać do kina... Polegałam więc na tym, co było w domu. A było niewiele. Kolejny raz potwierdziło się, że w takich sytuacjach, w wyniku wielkiej improwizacji powstają całkiem ciekawe dania.

Groszkowe kopytka z miętą i parmezanem

3-4 porcje

3 duże ziemniaki, ugotowane w mundurkach
ok. 250ml mrożonego groszku
garść świeżej mięty
jajko
mąka pszenna
łyżka mąki ziemniaczanej
sól
świeżo zmielony czarny pieprz
masło i skrawki parmezanu do serwowania

W osolonej wodzie ugotowałam groszek. Gdy już był miękki, odcedziłam go i od razu zalałam zimną wodą, aby nie stracił koloru. Ponownie odcedziłam i w robocie kuchennym wraz z miętą zmiksowałam na gładką masę.

Ziemniaki obrałam i przepuściłam przez praskę, następnie wymieszałam w misce z groszkową pastą. Na masie narysowałam palcem krzyż i wyjęłam jedną jej ćwiartkę, w jej miejsce wsypując mąkę pszenną. Dodałam jajko, mąkę ziemniaczaną, sól i pieprz i dokładnie wyrobiłam rękoma.

Uformowałam wałek, który pokroiłam na kluseczki, w ten sam sposób, w jaki robi się kopytka. Ugotowałam we wrzącej osolonej wodzie, 3 minuty od momentu wypłynięcia na powierzchnię.

Podałam z roztopionym masłem, parmezanem i świeżą miętą.

17 marca 2010

Mmmmm... Kremowo mi.


Gdybym miała możliwość wybrania smakołyku, zawierającego milion, fifilion, gadzilion kalorii, który mogłabym jeść do woli bez obawy, że nabiorę nigellowskich kształtów, to w życiu nie zdecydowałabym się na czekoladę, torty, czy jakieś tam majonezy. Z całą pewnością wybrałabym risotto.

Prawdziwe bowiem, musi być kremowe. Smażone na maśle i oliwie, podlane winem, a potem gorącym bulionem. Na końcu podrasowane masłem, garścią parmezanu i skropione oliwą. Inaczej się nie da proszę państwa! Inaczej to już nie będzie to.

Risotto trzeba pilnować - nieustannie mieszać, dolewać po odrobinie bulionu. Tego dania się nie odgrzewa - to smakosze czekają na risotto, a nie ono na nich.

Dziś jeden z klasycznych przepisów i chciałabym rzec - mój ulubiony, ale nie mogę. Nie jadłam jeszcze risotta, w takiej konfiguracji, która by mi nie smakowała, więc mogę śmiało powiedzieć, że wszystkie, które próbowałam są moimi ulubionymi. Ale dziś padło na grzybowe.

Grzybowe risotto z oliwą truflową

2 porcje*

2 łyżki oliwy
ok. 25g masła
1 cebula lub szalotka, drobno posiekana
garść suszonych grzybów, namoczonych w filiżance ciepłej wody (wodę pod odsączeniu dolewam do bulionu; można grzyby ugotować w bulionie zamiast moczyć)
ok. 150-200g ryżu arborio (lub innego do risotto np. carnaroli)
ok.150ml białego wytrawnego wina
ok. 1 l bulionu warzywnego
sól
świeżo zmielony czarny pieprz
2 łyżki drobno startego parmezanu i kilka ścinków parmezanu
oliwa truflowa do skropienia (opcjonalnie)

W płaskim rondlu lub na dużej patelni rozgrzewam oliwę z połową masła i na małym ogniu smażę szalotkę, do momentu, aż będzie miękka (nie brązowię jej), następnie dodaje grzyby. Nie siekam ich, gdyż lubię duże kawałki, jeśli chcecie możecie je pokroić na paseczki.

Zwiększam ogień i dodaję ryż, ciągle mieszając, aby dokładnie pokrył się tłuszczem.

Po ok. minucie ryż zaczyna robić się przezroczysty, wtedy dolewam wino i ciągle mieszam, czekając aż część wchłonie ryż, a cześć odparuje. Następnie zmniejszam ogień, dolewam po chochelce bulionu, pilnując aby był on ciągle gorący. Dzięki temu ryż ugotuje się równomiernie, a skrobia wydobędzie się z niego nadając daniu kremową konsystencję. Gdy każda chochelka bulionu zostanie wchłonięta, dolewam następna i tak przez ok. 15 - 20 minut, ciągle mieszając.

Pod koniec doprawiam do smaku solą i pieprzem, a gdy ryż jest już miękki, ściągam z gazu, dodaję resztę masła, starty parmezan i mieszam dokładnie. Odstawiam na 2 minuty.

Rozdzielam do miseczek i serwuję skropione oliwą truflową i posypane parmezanem.

* są naprawdę duże - oboje uwielbiamy risotto, dlatego serwujemy je jako główne i jedyne danie dla naszej dwójki. W przeciwnym razie te składniki wystarczą na 4 skromniejsze porcje.