sobota, 15 lutego 2014

Spoko Maroko


Józefina była jedną z tych osób, które lubią chodzić boso po lesie.
Wiadomo, że chodzenie boso po lesie jest czynnością bardzo niebezpieczną (żeby nie powiedzieć: bezmyślną!). Można nadepnąć na sterczącą gałązkę, szyszkę, a nawet spotkać żmiję! Sąsiadka cioci Józefiny, Karolina, spotkała kiedyś żmiję w lesie i bardzo się przestraszyła - mimo, że miała na sobie grube buty górskie!
Jednak Józefina należała do tych osób, które nie tracą czasu na myślenie o takich błahostkach jak skaleczona stopa. Wolała skupić się na wdychaniu zapachu lasu i obserwacji szeleszczących i migoczących na słońcu listków - przeróżnych listków o milionie rozmaitych barw i kształtów. Mało która istota na świecie zwracała taką uwagę na różnorodność liści co ona - Józefina.
Co z tego, że ciocia Agata mówiła jej: Nie chodź boso po lesie bo się to źle skończy!
Józefina wcale jej nie słuchała. A wręcz odwrotnie! Kiedy ciocia Agata skupiała się na wygłaszaniu tyrady o bosych stopach, Józefina wykradała ciasteczka z jej puszeczki ze słodkościami! (Należy dodać, że podczas swoich przemówień, Agata zamykała oczy - bo tak lepiej się jej myślało, więc nie widziała co robiła jej siostrzenica Józefina.)
I właśnie w któryś wtorkowy, letni poranek Józefina wybrała się do lasu. Boso, rzecz jasna. Zabrała ze sobą swój ulubiony liliowy termos w kwiatuszki (pełny herbaty z sokiem malinowym) oraz herbatniki i wyruszyła w drogę. Nie miała daleko. Las znajdował się zaledwie pięćset metrów od domu ciotki Agaty, u której Józefina mieszkała od najmłodszych lat.
To był wyjątkowo słoneczny poranek. W powietrzu czuć było, że za kilka godzin zrobi się prawdziwy upał. Na polanie przed lasem Józefina widziała rodzinę zająców, która chłodziła się w pokrytej resztkami rosy wysokiej trawie. Pomyślała, że dotrze do źródełka znajdującego się trochę głębiej w lesie i również trochę się tam ochłodzi. Tak, to była wspaniała myśl! A może spotka tam leśniczego? Lubiła grać z nim w szachy.
Wędrowała sobie Józefina beztrosko przez las. Wdychała jego pyszny zapach, oglądała listki i nuciła wesołą piosenkę. Czuła się wspaniale - tak wspaniale, że zaczęła nawet delikatnie podskakiwać. Hop! Na kamyk! Hop! Na kępkę trawy! Na mięciutki mech! Na zwiędłe liście!
Skakałaby pewnie jeszcze dłuższy czas, gdyby nagle nie usłyszała rozpaczliwego pisknięcia. Coś zawołało przerażonym, piskliwym głosem tak okropnie, że Józefina natychmiast się zatrzymała. Coś, co wydało ten smutny jęk, musiało być małym i bardzo przestraszony zwierzątkiem!
Rozglądnęła się wkoło i dostrzegła na kamyku, tuż obok swojej lewej stopy, małą czarną żmiję!
Żmija musiała być jeszcze dzieckiem. Sprawiała wrażenie bardzo przestraszonej i chyba nie potrafiła się bronić bo tylko leżała i płakała.
Józefina przestraszyła się nie na żarty! Kucnęła obok żmii i zaczęła ją serdecznie przepraszać. Gdyby skoczyła centymetr dalej, byłoby już po żmii! To była straszna myśl! Tak niewiele brakowało, a pozbyłaby życia małe, bezbronne zwierzątko!
Żmija wyciągnęła z kieszeni chusteczkę higieniczną i otarła łzy. Spojrzała na Józefinę i powiedziała cichutkim głosem: - Nie mów nikomu, że boję się gryźć, dobrze? Bo gdybym umiała to już dawno bym Cię ukąsiła! I nie mów nikomu też tego, że płakałam. Żmija schowała chusteczkę i poszła w dal.



--------------------------------------------

Miałam napisać o Maroko? To była egzotyczno-ekstremalna podróż pełna przedziwnych wydarzeń!
Zaczęło się od tego, że w dniu wylotu w Krakowie była gęsta mgła. Lot opóźnił się o cztery godziny i nie zdążyliśmy na drugi samolot (lecieliśmy z przesiadką Kraków-Paryż, Paryż-Tanger). Spędziliśmy noc na lotnisku (nie ostatnią podczas tej podróży) i wydaliśmy dodatkowe pieniądze na kolejny lot.
To miała być podróż pełna przygód. Nie rezerwowaliśmy żadnych noclegów, jechaliśmy "na żywioł". I dostaliśmy to, czego chcieliśmy ;)
Przejechaliśmy całe Maroko, od północy do południa poznając prawdziwe oblicze tego kraju. W każdym mieście bez problemu znajdowaliśmy nocleg za 12-15 złotych. Warunki higieniczno-sanitarne? Lepiej nie pytajcie! W taką podróż zdecydowanie warto zabrać śpiwór i termofor. Oraz grzałkę do wody.
Przytrafiły nam się przygody z arabami, którzy chcieli nas: 1. Wyprowadzić "w pole" i okraść 2. Oszukać 3. Porwać ;)
Mieliśmy dziwne przejścia na pustyni, gdzie nasz samochód oczywiście zakopał się w piasku (a na dokładkę przyszedł pan z wielbłądem na smyczy i chciał od nas pieniądze).
Utknęliśmy również wysoko w górach, w największą burzę śnieżną jaką widziałam. Siedzieliśmy zamknięci w samochodzie, kompletnie zasypanym (na wysokości dwóch tysięcy metrów!) i już myśleliśmy, że to nasza ostatnia noc w życiu (dostałam zakaz dzwonienia do rodziców, żeby ich nie martwić!).
Przeżyliśmy cztery pory roku w ciągu dwóch tygodni.
Kupiliśmy pięć kilogramów mandarynek za 1,50zł.
Nauczyliśmy się pięknej sztuki negocjacji ;)
Niektórzy z nas zaspali na samolot powrotny do Krakowa ;)
Spełniło się moje marzenie: miałam na ramieniu prawdziwą, żywą małpkę.
Chodziliśmy boso po pustyni - okazało się, że to nie było zbyt mądre bo tam są skorpiony i węże!

Podsumowanie: POLECAMY! :D







 















A co ze sklepikiem marzeń na Grodzkiej? Zapraszam na mój facebook. Tam jest więcej informacji :)

wtorek, 4 lutego 2014

Tort


Daria miała dziwne uczucie.
Chciała czegoś, ale jednocześnie nie chciała niczego (czego chciała lub nie chciała? - nie wiedziała!). Siedziała na kanapie (wykonanej ze sztucznej skóry) i od godziny rozmyślała co zrobić z tym dziwnym stanem. Aż swędziało ją całe ciało ze złości!

Może poszłaby na spacer do parku (zabrałaby ze sobą jamnika Rufusa)? Niee... To nie to.
Albo mogłaby wziąć gorącą kąpiel z dodatkiem soli Kingi! Hm... Nieee... Już lepiej byłoby wskoczyć do basenu i popływać.
A może zje obiad? E tam... Jej żołądek pamięta jeszcze obfite śniadanie (rogaliki francuskie z serkiem wiejskim i miodem).
Czytanie? Odpada. Nie ma fajnej książki.
Rysowanie? Ostatnio rysowała jak chodziła jeszcze do przedszkola, więc to chyba jakiś żart.
W takim razie może zrobi pranie? Nie. Filtr jest przecież zapchany, a czyszczenie go byłoby zbyt męczące.
Ewentualnie mogłaby zadzwonić do Karoliny i zaprosić ją na herbatę, ale Karolina wyjechała przecież z chłopakiem do jego babci (babcia Czesia - mieszka w chatce w górach i ma jedną krowę mleczną).

Więc siedziała biedna Daria na swojej kanapie i trzymała się za głowę (ze złości). Była już na skraju załamania nerwowego - bo ileż można zastanawiać się nad tym czego się chce, a czego się nie chce?
Spojrzała na zegarek (za pięć czternasta) i opadła zrezygnowana na stertę poduch leżących w nieładzie tuż obok niej.
Tymczasem, wśród poduszek zawieruszył się mały, gruby stworek ze śmieszną trąbą. Absurdaliusz! Wgramolił się Darii na twarz (bezczelny! - pomyślała), spojrzał prosto w jej zielone oczy i zarumienił się.
- Zjadłbym tort! - powiedział i westchnął głęboko.
Daria zamarła.
Tort? Zjadłaby tort. Z największą przyjemnością. Czyżby to była jedyna rzecz na którą Daria miała ochotę?
Daria i Absurdaliusz usiedli przy kuchennym stole i w promieniach zachodzącego słońca zjedli pyszny tort wiśniowy.

Czasem tak właśnie w życiu bywa.

------

Wróciliśmy z wakacji - Monsz, Absurdaliusz i ja. Relacja wkrótce :)

A tymczasem chciałabym Was serdecznie poprosić o głosy w konkursie na Blog Roku! Do końca głosowania zostało tylko półtora dnia (do czwartku w południe), ale ja wciąż wierzę, że uda nam się przejść do drugiego etapu.

Sms o treści J00013 trzeba wysłać na numer 7122 (koszt 1,23). Dochód z smsów jest przeznaczony dla fundacji Gajusz.

Jeśli macie ochotę zagłosować na Absurdaliusza to będzie nam szalenie miło!!! :)

Szczegóły: TUTAJ


Jeszcze jedno ogłoszenie.
Klubo Księgarnia zaprosiła mnie do poprowadzenia warsztatów z tworzenia książeczek! Zajęcia już w tę sobotę o godzinie 15, ulica Berka Joselewicza. Zapraszamy do zapisywania się! Szczegóły TUTAJ. Warsztaty są dla dzieci, oczywiście:)
Pozdrawiamy!

piątek, 17 stycznia 2014

Liski



Lis Paweł nie wiedział co robić tej słonecznej niedzieli.

Kiedy pada deszcz to wszystko jest jasne! Można pograć w grę planszową, policzyć krople deszczu na szybie, albo uszczelnić okna przed zimą. Oczywiste jest, że wtedy nie wychodzi się z domu (mokre futerko bardzo ziębi liski, a poza tym nieprzyjemnie pachnie).

Co robić w słoneczny dzień? Jazda na rolkach jest niebezpieczna bo można potłuc sobie kolana. Bieganie powoduje nieprzyjemną zadyszkę. Lisek Paweł mógłby ewentualnie pograć w podchody, ale nie ma aż tylu kolegów. Rower też byłby do zniesienia (w ostateczności!), gdyby miał napompowane koła.

Siedział więc lis Paweł na ławce przed domem i wzdychał z nudów. Międlił w łapce kawałek nitki wystającej z jego sweterka (aż spruł jego spory kawałek). Coraz bardziej dobijała go monotonia lisiego życia.

Wreszcie (po godzinie) do lisa Pawła przyszła gęś. Była to gęś z sąsiedztwa, znana ze swoich skłonności do stołowania się u obcych. Nie przepadała za gotowaniem. "Jaki to sens siedzieć w kuchni, skoro można zjeść obiad u sąsiada" - myślała i wychodziła z domu. Tego dnia (był to wtorek) wpadła do lisa (bo wyglądał na takiego znudzonego!).

Gęś usiadła na ławce i chrząknęła znacząco. Wystawiła twarz do słońca i wesoło pomachała nogami (odzianymi w całkiem ładne lakierki). "Ależ jestem głodna!" - powiedziała zalotnie. "Zjadłabym knedli ze śliwkami. Z masełkiem i łyżeczką kakao w proszku. Do tego wypiłabym sok z marchewki i jabłka. Niezbyt schłodzony, ale też nie ciepły"

Lis spojrzał leniwie na gęś. Westchnął głęboko i niespiesznie wstał z ławki. Tak się akurat składało, że miał w zamrażarce trochę knedli śliwkowych, które zrobił w zeszłym tygodniu.

--------

Rysunek liska i gąski zrobiłam na zlecenie Kasi, która napisała zestaw historyjek z tymi zwierzątkami w rolach głównych. Prawdopodobnie będzie z tego coś więcej.
Obrazek zamieszczam za jej zgodą :) Pozwoliłam sobie stworzyć do niego swoją historyjkę, tak na szybko.

Wszystko ostatnio robię "na szybko". Tyle spraw! Tyle załatwiania! Rysowania! Pakowania! Mailowania! Wymyślania!

Tak się (zupełnie przypadkiem!) złożyło, że Monsz i ja otwieramy sklepik na Grodzkiej w Krakowie! Nie mogę spać, nie mogę jeść!
Czy zwróciliście kiedyś uwagę na to, co w Krakowie kupują turyści? Głównie chińszczyznę! Plastikowe ciupagi, chińskie koszulki z napisem "I love Kraków", niezbyt urodziwe gliniane smoki...
Bunt!
Spinamy szyki i wychodzimy na przeciw z silną gwardią POLSKICH, NAJPIĘKNIEJSZYCH, produktów RĘCZNIE robionych. Wiele dni i nocy spędziłam na przeczesywaniu internetów poszukując twórców rzeczy oryginalnych, starannie wykonanych i niepowtarzalnych.
Niech przybysze z obcych krajów zobaczą na co nas stać!
Won z chińszczyzną! :)

Nie mam zgody od osób, które już teraz zgodziły się z nami współpracować. Jednak pozwolę sobie pochwalić się Wam ich dziełami. Bo JEST się czym chwalić!
Lista jest niepełna, z niektórymi osobami wciąż negocjujemy ;)

Agea,
Jeje,
Betsy,
Tulaj,
Marysza,
Kollale,
Niechajowie,
Mia mi,
Jarecka,
Galeria Miau,
Fandoo,
Terakoty,
For.rest,
Alala,
Magiczne Atelier,
Inki Pinki,
Poziomkarnia,
Kura D.,
a na deser Bebeluszek!

Nie sposób zaglądnąć we wszystkie kąty internetu dlatego serdecznie proszę - jeśli znacie kogoś, kto tworzy coś wyjątkowego (może to Wy we własnych osobach!) - piszcie! Jest jeszcze mnóstwo osób, do których nie zdążyłam zaglądnąć. Przepraszam Was i tłumaczę się od razu, że bardzo brakuje mi czasu :(

Na wszystkie ewentualne maile odpowiem po 3 lutego bo jutro jedziemy z Menrzem w podróż! Musimy wydać ostatnią moją wypłatę (tę z rzuconej w Sylwestra pracy). Jak zaczynać nowe życie to całkiem od zera! ;) Hm, gdybyśmy wcześniej wiedzieli o sklepiku, raczej nie kupilibyśmy biletów w podróż. Ale nie wiedzieliśmy, więc czeka nas ciekawa przygoda!

Pozdrawiam!!!


czwartek, 2 stycznia 2014

Nowy rok



31 grudnia, dwie godziny przed północą, zakończyło się moje dawne życie. Punktualnie o dwudziestej drugiej zatrzasnęłam laptop i dołączyłam do grupy ludzi wolnych i szczęśliwych (którzy grali właśnie w jengę i strasznie hałasowali).

Dreszcz emocji przeszedł mi po plecach, kiedy pomyślałam sobie jaki to szalenie symboliczny moment - rzucić pracę (dawnych) marzeń dwie godziny przed nowym rokiem!
Potem była środa - dzień odpoczynku. A potem czwartek - pierwszy dzień mojego nowego życia!

W pierwszy dzień nowego życia zrobiłam strasznie dużo ważnych rzeczy.

Na śniadanie spożyłam płatki z mlekiem - podrabiane "cookies", które Monsz zakupił w Tesco. Były dobre, jednakże przygotowałam ich sobie zbyt dużo i część musiałam wylać do zlewu (Monsz nie może o tym wiedzieć bo bardzo się złości, kiedy tak robię).
Następnie udałam się (za pomocą pojazdu mechanicznego zwanego Złotą Strzałą) do mojego dawnego Instytutu Nauk Szalenie Ważnych, aby odebrać dyplom magisterski. Czekał tam na mnie już od dwóch lat, bardzo dzielnie i cierpliwie (nowy rok to idealny czas na załatwianie zaległych spraw).
Po powrocie (który to powrót odbył się w bardzo przyjemnej, słonecznej aurze), przystąpiłam do przygotowania obiadu eksperymentalnego ("Pierwszego w tym roku!" - zaznaczył Monsz). Znalazłam w szafce gotowe naleśniki-tortille, a w lodówce resztki: kilka ziemniaków, cebulę, kawałek piersi z kurczaka, jogurt typu greckiego oraz stary ser. Połączyłam składniki i wyszło danie nazwane dumnie "Polska Bieda". Nie był to najlepszy obiad w moim życiu. Brzydko pachniał (tym serem) i smakował ziemniakami z cebulą, ale to przecież dopiero pierwszy dzień nowego życia, więc będzie tylko lepiej!
Po obiedzie mój brzuch był głodny (część "Polskiej Biedy" musiałam wyrzucić - przez ten ser). Zjadłam więc cukierka czekoladowego i zabrałam się do sporządzania pierwszych notatek w kalendarzu (kalendarz dostałam od taty na Mikołaja). Notatki są okropnie ważną częścią nowego życia. Wprowadzają harmonię i ład oraz dyscyplinę. Kiedy się porzuca wielką firmę i rozpoczyna samodzielną pracę, łatwo można się zatracić i pomylić dzień z nocą. Trzeba pamiętać o notatkach!

Ostatnią ważną czynnością tego dnia był telefon do Urzędu. Nie wniósł on jednak nic do mojego nowego życia, gdyż czwartek okazał się być dniem wewnętrznym i panie urzędniczki miały wolne.

Wieczorem (czyli już zaraz bo nagle zrobiło się ciemno) planuję zaproponować Menrzowi wyjście do kina. Chciałabym odpowiednio uczcić pierwszy dzień nowego życia, a akurat tuż za rogiem mamy śmieszne, małe kino z tanimi biletami (warto zacząć oszczędzać!).

Podsumowanie pierwszego dnia nowego życia: Muszę przestać wyrzucać jedzenie.


Życzę Wam wszystkim dużo radości, wspaniałych przygód i odwagi w nowym roku! :)

A tu jeszcze kilka zdjęć z ostatniego spaceru z psami w 2013. Było bardzo ciepło i mgliście!
Na zdjęciach występują psy: Laura i Ferdek, Monsz i ja





wtorek, 24 grudnia 2013

Renifery


Absurdaliusz chwycił mnie za rękę i szepnął na ucho: - Tylko nie życz im smacznych barszczyków, wesołych karpików czy uśmiechniętych choinek... Życz im tego czego my sobie życzymy - bo to najfajniejsze co tylko może być!

Posłuchałam Absurdaliusza (on ma zawsze rację). Zatem życzymy Wam wszystkim Spełnienia Marzeń! W te święta magiczne oraz w całym nowym roku.

Bez patetycznych i wzniosłych słów (bo my takich słów nie potrafimy mówić) pozdrawiają:
Marysia i Absurdaliusz

czwartek, 19 grudnia 2013

W krainie snu


Wreszcie są! Z radością wielką donoszę, że gotowe są już Absurdalne pościele! :)

Pościele Absurdalne są bardzo miłe w dotyku, wykonane z delikatnej bawełny czułej dla skóry dziecka. Pokryte autorskim i całkowicie unikatowym wzorem w Absurdaliusze - trwałym na pranie, prasowanie i inne zabiegi higieniczne :) Mają wymiary pasujące do łóżeczka dziecięcego - tego małego i tego już troszkę większego (ale jeszcze nie całkiem dorosłego).
Nie zapina się ich na nudne guziki lecz zawiązuje na kokardki, które całkiem sprawnie spełniają trzy funkcje: praktyczną, ozdobną oraz inspirującą - dzieci lubią metki, wstążki i inne dziwne zabawki!

Absurdalne pościele występują w trzech wersjach kolorystycznych - białej, różowej oraz niebieskiej.

Wszystkie te cechy są oczywiście bardzo fajne, korzystne i wartościowe, ale dopiero TA jedna cecha wyróżnia Absurdalne pościele z tłumu wszystkich innych pościeli świata! O jaką cechę chodzi? Posłuchajcie tej historii...

Pewna Łucja bardzo nie lubiła nocy. Przede wszystkim dlatego, że nocą budził się Artur - wielki i włochaty pająk, którego hodował jej brat. Łucja bardzo nie lubiła Artura oraz tych momentów, kiedy biegał nocą po swoim terrarium. Owszem, pająk wraz z bratem Łucji mieszkali w osobnym pokoju, ale co by było gdyby Artur wydostał się ze swojego domku i przyszedł do niej w nocy? Łucja aż bała się o tym myśleć!
Poza tym Łucja nie lubiła nocy bo wtedy jest ciemno, wszyscy idą spać (zbyt wcześnie), nie widać jej kolorowych zasłonek ani misiów i lalek... Nocą wszystko jest straszniejsze, nawet kupka ubrań rzuconych niedbale na podłogę wygląda jak niebezpieczny stwór!

Jednej z takich ciemnych i strasznych nocy, kiedy w pokoju obok grasował pająk Artur, a zasłonki złowrogo falowały przy uchylonym oknie, Łucja zapadła w dziwnie mocny sen. Przyśnił się jej wesoły stworek - cały szary, z trąbką i maleńkimi uszkami. Był gruby i bardzo radosny - chichotał przez cały czas, aż na jego policzkach pojawiły się rumieńce! Przyczłapał do Łucji (miał pulchne, krótkie i dość niezdarne łapy) i przedstawił się jej imieniem Absurdaliusz. Powiedział, że od tej pory będzie jej... senną wróżką (co bardzo rozbawiło Łucję bo wróżki nie przypominał ani trochę!). Zapewnił, że będzie jej towarzyszył i odgoni każdy senny koszmar - bo takie jest zadanie sennej wróżki.

Od tamtej pory Absurdaliusz odwiedzał Łucję w jej snach. Kiedy tylko spostrzegł, że w sennym świecie Łucji zaczyna pojawiać się coś smutnego, przykrego lub, nie daj Boże - strasznego, natychmiast przybiegał z pomocą. Wspólnie z Łucją szli wtedy do sklepu ze słodyczami, gdzie kupowali sobie największe i najbardziej kolorowe lizaki. Albo wędrowali na wycieczkę w góry obrośnięte polnymi kwiatami. Czasem unosili się w powietrzu i oglądali świat z lotu ptaka - bo we śnie wszystko jest przecież możliwe.

Łucja bardzo lubiła Absurdaliusza. Była mu wdzięczna za wszystkie chwile beztroskiej radości, które spędzili razem w tych wszystkich snach. Dlatego, kiedy stała się dorosłą kobietą, postanowiła podzielić się swoją Absurdalną senną wróżką z innymi dziećmi, które boją się nocy. I w ten sposób powstały pościele Dobrych Snów w wesołe, kochane Absurdaliusze!  :)





A na koniec jeszcze kilka zdjęć z kiermaszu 'Kraków ŁAŁ'! Monsz zrobił sporo zdjęć, ale nie miał jeszcze czasu, żeby mi je skopiować. Dlatego fotorelacja taka krótka.
Na targach byliśmy z obrazkami, pościelami i torbami. Mieliśmy też wieeeelką kolorowankę dla dzieci, która cieszyła się dużym zainteresowaniem :)


poniedziałek, 25 listopada 2013

Gwiazdka


Roma tak kocha Święta, że już w listopadzie wyjmuje z szafy brokatowe gwiazdki i wiesza je na swej szyi niczym amulet szczęścia. Cichutko pod nosem nuci (dość fałszywie) kolędy i ogląda wszystkie świąteczne komedie romantyczne.

Roma uważa, że okres świąteczny wspaniały moment na spacery po mieście (oświetlonym tysiącem migoczących kolorowo światełek) i spotkania ze znajomymi na grzane... napoje. W czasie Świąt szare ulice wydają się być bardziej przytulne niż zwykle. A znajomi, z jakiegoś powodu, są bardziej uśmiechnięci i rumiani (być może przez te grzane napoje, być może przez czas wolny od pracy lub przez spotkania z bardziej niż zwykle "wyszminkowanymi" ciotkami).

Nawet lepienie pierogów - zajęcie, które w "zwykły" dzień jest nudne i głupie, w czasie świąt sprawia Romie mnóstwo radości! I w domu wszyscy są obecni! Mama biega za babcią z brytfanką pełną pieczonego indyka, dziadek krzyczy na tatę, że choinka stoi krzywo, pies gryzie brata Romka za nogawkę (ściągając mu spodnie), sąsiadka przychodzi po bułkę tartą (przy okazji zerka w każdy kąt sprawdzając stan czystości), do drzwi pukają rozchichotani kolędnicy, a w telewizji leci "Kevin sam w domu" (nikt go nie ogląda, ale tradycja to tradycja!). 

A potem wszyscy wspólnie ubierają wielką choinkę i jest strasznie fajnie i wesoło i wszyscy są zadowoleni!

W Wigilię u Romy jest zawsze karpik, barszczyk z uszkami, pierożki i kutia. Jest też sianko pod obrusem i... za mało opłatka (mama myślała, że opłatek kupiła babcia, babcia myślała, że tato, tato, że Roma, Roma, że Romek, Romek, że dziadek, dziadek, że... pies?). Wszyscy pachną najlepszymi perfumami, a w portfelach mają świeże łuski karpia. A jak już wszystko zjedzą to leżą na kanapie i uparcie twierdzą, że wybierają się na Pasterkę.
Mija godzina.
Potem druga.
Zasypia babcia. Zasypia dziadek.
Zasypia mama i Roma.
Zasypia Romek i pies.
Tato wyłącza lampki choinkowe, chowa ciasto do lodówki i idzie spać.


Roma myśli sobie, że święta są bardzo ważne i potrzebne. Z całym majdanem pierogów, zapachów, choinek, brokatów i wyszminkowanych cioć! Każdy człowiek powinien mieć prawo do szczęśliwych świąt! Nie ważne czy wierzy czy nie wierzy i w co wierzy (lub nie)!

Dlatego trzeba pomóc tym, którym w święta jest trudniej i mniej wesoło!

Kaczka wraz z Bebe organizują Robótkę! Już po raz czwarty sprawiają, że święta dla mieszkańców Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci w Niegowie są bardziej wesołe! :) Napiszmy do nich - do dzieciaków! Wyślijmy im trochę naszych radosnych świąt! Żeby święta każdego z nas były tak samo optymistycznym czasem! Koniecznie zaglądnijcie do Bebe i do Kaczki po szczegóły! :) 

autorstwa Bebe

A na koniec jeszcze takie dwie torby. Torby testowe. Chciałabym zapytać Was o zdanie - co o nich sądzicie? Torby będą dostępne dla ewentualnych zainteresowanych w grudniu :)



wtorek, 19 listopada 2013

Rodzina!




Zamknijcie oczy i spróbujcie wyobrazić sobie minę kogoś, komu spełniło się właśnie największe marzenie życia (takie niespełnialne!).

Już?

Taką właśnie minę miał Absurdaliusz kiedy pokazałam mu jego rodzinę! Przeogromne ilości bawełny w... malutkie Absurdaliusze!!! Biedak, z radości skakał, płakał, chichotał, tańczył, kładł się i wstawał. Chciał przywitać się z każdym Absurdaliuszem z osobna! Kłaniał im się w pas  zdejmując z głowy wyimaginowany melonik. Próbował nadać im wszystkim oryginalne imiona, ale to było przecież niemożliwe, tyle ich tam jest!

Od tamtej chwili Absurdaliusz nie wychodzi z domu. Nie je i nie pije! Siedzi na zwoju materiału i gawędzi wesoło ze swoją rodziną (o której zawsze marzył). Nic więcej nie potrzeba mu do szczęścia!

Oczywiście, wszystkie Absurdaliusze które teraz mamy w domu (Monsz i ja) są gotowe na wielką przygodę życia! Gawędzą ze sobą serdecznie, ale tak naprawdę czekają na wielki dzień! Każdy z nich (gromadnie lub pojedynczo) wyruszy w daleki świat by zwiedzać, tańczyć i bawić się z dziećmi! Do tego zostały stworzone! Dlatego niecierpliwie przebierają nogami i co chwilę pytają mnie - kiedy to nastąpi??? A ja odpowiadam im dzielnie, że przed samymi świętami! To najlepszy moment na rozpoczęcie wielkiej podróży życia!


Mam już oczywiście pewne plany dotyczące tej tkaniny. Ale chciałabym zapytać Was o zdanie - co powinnam z niej uczyć? Co byłoby najfajniejszą na świecie rzeczą w Absurdaliusze? Będę Wam straszliwie wdzięczna za podpowiedzi!! :)

A magiczny dzień X, na który wyznaczyłam sobie ukończenie pierwszych Absurdalnych Absurdaliów, wypada 14 grudnia. Wtedy odbywać się będą targi Kraków ŁAŁ. Będę na nich wraz z Absurdaliuszami!



niedziela, 10 listopada 2013

Absurdaliusze!



Kryształowa łza wzruszenia drży w oku Absurdaliusza, a potem spływa po policzku i wsiąka w atłasowy szal okalający jego smukłą szyję. Na biurku piętrzą się stosy autografów czekających na omdlałe z miłości fanki. W powietrzu unosi się woń sławy. Zegar z kukułką, do tej pory zakurzony i zapomniany, głośno odlicza minuty do wybuchu prawdziwej euforii (by nie powiedzieć: histerii!!). Już wkrótce policzki Absurdaliusza zapłoną różanym rumieńcem rozkoszy, a jego długie rzęsy staną się obiektem pożądania wszystkich kobiet. Każda Helga, Koncita, Esmeralda i Genowefa marzyć będzie, aby TE oczy wpatrzone były właśnie w nią! 

Ku radości Absurdaliusza postanowiliśmy (Monsz i ja) zamieścić tu krótki filmik o szalenie tajemniczej fabule, która niewiele Wam powie. Tajemnica i oczekiwanie wzbudzają w człowieku dreszcz emocji, który jest niezbędnym elementem sukcesu!

Co to będzie? 

sobota, 26 października 2013

Portrety rodzinne



rodzinka z bloga Życie Be
Nigdy nie chciałam być strażakiem. Ani policjantką, lekarką, ogrodnikiem, architektem, wyprowadzaczką psów... Nigdy nie chciałam być nawet królewną (i tak nie mogłabym nią zostać, ponieważ kiedyś przespałam całą noc na nożyczkach i tego nie poczułam. Królewnom szkodzi nawet ziarnko grochu). Cała ta sytuacja jest dość zastanawiająca, jak teraz o niej myślę. Przecież każdy człowiek będąc dzieckiem chce zostać kimś w przyszłości.

Jedyną rzeczą którą kojarzę, że zawsze chciałam to... nigdy nie być dorosłą. Prawdopodobnie dlatego nie jestem lekarką, weterynarzem, prawnikiem ani innym poważnym obywatelem. Kim więc mogę być skoro nie jestem już dzieckiem (według dowodu osobistego i urzędników)?

Przez okres liceum i studiów miotało mną szaleńczo. Co miesiąc znajdowałam sobie inne "zajęcie życia". Pracowałam w sklepie indyjskim, malowałam anioły z masy solnej, sprzedawałam ubranka małych kibiców (nie cierpię piłki nożnej), byłam recepcjonistką w hotelu w Grecji, robiłam wywiady dla studenckiego radia, pisałam artykuły sportowe i dziecięce, pracowałam w aptece, prowadziłam magazyn o sztuce niszowej, byłam baristką w kawiarni, opiekowałam się dziećmi... 

W międzyczasie chciałam założyć księgarnię, kawiarnię, kawiarnię z księgarnią, schronisko dla psów, podróżować po świecie, pisać książki, założyć wydawnictwo, być operatorem kamery, założyć agencję niań, prowadzić magazyn z bajkami, organizować śluby, być fotografem, mieć hodowlę szczurów oraz wiele, wiele więcej.

Potem (czyli w zeszłym roku) zrozumiałam, że czas wreszcie znaleźć poważne zajęcie. Dość szybko wymyśliłam sobie kolejną "pracę marzeń", którą szczęśliwie dostałam (po wysłaniu około miliona CV). Dzięki tej "pracy marzeń" uwierzyłam (nie po raz pierwszy), że jak się czegoś bardzo chce to marzenie spełni się prędzej czy później (chociaż możliwe, że miałam po prostu sporo szczęścia).

A jednak... Siedząc nad miską makaronu ze szpinakiem (dziwne, ale do zeszłego miesiąca nie lubiłam szpinaku), myślę sobie, że... to wszystko to jednak nie było TO.
Od kiedy dostałam w prezencie tablet do rysowania od brata mojego (Mateusza), najwięcej przyjemności sprawia mi rysowanie i pisanie dziwnych bajek (a zaraz potem podróże!). Chociaż kreski moje są koślawe i dość komiczne, siadam, wymyślam i rysuję nie bacząc na przeciwności losu (brak warsztatu, bloków rysunkowych i czasu).
A najfajniejsze jest chyba to, że piszecie do mnie i prosicie o portrety rodzinne, ciążowe, obrazki kotów, psów, aniołków, samochodów, motorów, Świętych Mikołajów ;) A ja mogę Wam to wszystko narysować (mimo, że kreski moje są koślawe i dość komiczne)!
To jest fajne! Mimo, że niestety nie może być pracą mojego życia ;)

Na górze są dwa portrety rodzinne, które ostatnio rysowałam. Na drugim znajduje się rodzinka z bloga życie be. Części z tych portretów nie zamieszczam na blogu, są to przecież osobiste i bardzo prywatne portrety i nie każdy życzy sobie, aby upubliczniać jego podobiznę ;) Kilka możecie znaleźć na blogach:
Kaszka z Mlekiem (ostatni rysunek)
BetsyPetsy (w logo)
oraz INNE



Pozdrawiamy, 
Absurdaliusz i ja

piątek, 18 października 2013

Historia z pewnej klatki

W klatce Łucji mieszkał bandzior.

To znaczy nie w prawdziwej klatce (bo Łucja nie była małpką) lecz w bloku, a konkretniej - w mieszkaniu na przeciwko, na parterze. Bandzior miał na imię Łukasz, a więc jego imię zaczynało się na tę samą literę co imię Łucji. Sytuacja z imieniem bardzo Łucję stresowała już od najmłodszych lat.
Babcia Łucji, a także pani Basia (sąsiadka z pierwszego piętra) twierdziły, że Łukasz wyrośnie na bandziora. Wszystko na to wskazywało: był bardzo rozczochrany, biegał szybciej od innych i miał zawsze brudne kolana. Jakby tego było mało potrafił pluć na odległość i wcale nie chciał zostać strażakiem ani innym dzielnym wojownikiem.

Łucja, która zawsze była pięknie uczesana w warkocze, straszliwie bała się tego, co łączyło ją z Łukaszem. Fakt, że ich imiona zaczynały się na tę samą literę powodował u małej Łucji silną bezsenność! A co jeśli Łucja też stanie się bandziorem? Nie ma się co oszukiwać, imię jest przecież strasznie ważne, określa charakter człowieka (tak zawsze mówiła babcia), a ich imiona były przecież prawie identyczne!

Minęło kilka lat szalenie stresujących dla sąsiadki Łukasza - Łucji. Obydwoje dorośli do pryszczy i stało się najgorsze! Potwierdziły się wszystkie obawy babci oraz pani Basi. Pewnego letniego wieczoru (jednego z tych wieczorów, kiedy słońce zachodzi po dwudziestej drugiej) babcia spotkała na klatce Łukasza. Nie była to rzecz dziwna, mijali się tak przecież przez całe życie. Jednak kątem oka babcia dostrzegła na jego dość umięśnionym ramieniu... rybkę! I statek! A właściwie to wielki okręt z gołą panią na rufie! Jednym słowem... Łukasz miał TATUAŻ!!!

- Matko święto... - westchnęła babcia i zbladła. Ona wiedziała! Od lat wiedziała co się święci - Łukasz był bandziorem! Nie trudno sobie wyrazić co się potem stało. Babcia spakowała walizki i pojechała do Londynu, do swojego brata, aby załatwić Łucji naukę w jednej z tamtejszych szkół. Byle jak najdalej od niebezpieczeństw jakie niosło ze sobą nastoletnie życie na osiedlu wśród wytatuowanych bandziorów! Łucja została w domu, aby opiekować się kotem Romualdem i nie opuszczać lekcji.

Wszystko potoczyłoby się tak jak zaplanowała babcia - Łucja wyjechałaby do dalekiego kraju, aby pilnie uczyć się języków i kształcić na poważnego prawnika lub lekarza. Pod czujnym okiem angielskiego wujka-dziadka wyrosłaby na poważną kobietę sukcesu. Z całą pewnością wszystko potoczyłoby się właśnie tak, gdyby nie... Poldek.

Poldek był pracownikiem zakładu energetycznego. Swoją pracę traktował szalenie poważnie, jednak tego wieczoru wypadały urodziny jego żony Teresy. Poldek, jako wieloletni i doceniany pracownik stwierdził, że nic się nie stanie jeśli jeden raz wyjdzie z pracy wcześniej (nie mówiąc o tym nikomu). Pech chciał, że właśnie wtedy, kiedy uciekł z pracy nastąpiła awaria...

Łucja spędzała właśnie samotny wieczór przed telewizorem (leciał jej ulubiony serial o lekarzach). Zajadała niezdrowe czipsy korzystając z okazji, że nie widzi tego jej babcia. Planowała zrobić sobie także relaksującą kąpiel. I właśnie wtedy niespodziewanie zgasło światło! W całym mieszkaniu zapanowała kompletna ciemność! Łucja wpadła w panikę, co jest rzeczą zrozumiałą, gdyż każda młoda dziewczyna boi się ciemności będąc sama w domu. Przykryła się kocem po same uszy, ale bardzo szybko zrobiło się jej strasznie gorąco. Nigdzie w pobliżu nie było też kota Romualda, którego obecność dodałaby Łucji trochę odwagi ("Pewnie wyskoczył przez okno na spacer, drań jeden!" - pomyślała Łucja ze złością).

Nie było wyjścia. Łucja spakowała plecak i postanowiła pójść na noc do Poli, jej najlepszej koleżanki. Nie mogła wyjść drzwiami, ponieważ na klatce schodowej było mnóstwo mężczyzn naprawiających prąd. Śmiali się złowieszczo i tak bardzo hałasowali, że Łucja musiała znaleźć sobie inną drogę ucieczki (strach przed ciemnością zdążył już sparaliżować całe jej ciało, a także umysł!). Nie zastanawiając się długo wybrała drogę kota Romualda - wystawiła nogi za okno i wyskoczyła (mieszkanie znajdowało się na przecież na parterze).

Co było dalej? Wyskakując w pośpiechu, Łucja skręciła sobie kostkę w lewej nodze! Upadła na trawę i płakała z bólu (ale bardzo cichutko, żeby nikt przypadkiem nie usłyszał). W pięć sekund przybiegł do niej kot Romuald zaskoczony widokiem swojej właścicielki wychodzącej przez okno. Krążył w okół niej i głośno miauczał. Parę minut później na horyzoncie pojawił się także Łukasz. Na jego widok z ust oszołomionej Łucji wymsknęło się brzydkie słowo (pierwszy i ostatni raz w życiu!). Łucja już dawno przestała się bać Łukasza. Nie chciała jednak aby ktokolwiek widział jaką głupotę zrobiła ze strachu przed ciemnością!

Tymczasem Łukasz spokojnym krokiem podszedł do Łucji i po krótkiej wymianie zdań wpakował ją do swojego bordowego Tico. Pojechał wprost do szpitala (biedny Tico sprawiał wrażenie, że od nadmiernej prędkości zaraz się rozpadnie!). Na miejscu dokonano koniecznych badań i zalecono Łucji odpoczynek we własnym domu (co brzmiało całkiem sensownie).
Po raz pierwszy w życiu Łucja spędziła cały wieczór w towarzystwie Łukasza, który miał tatuaż na ramieniu. Okazało się, że studiował malarstwo, pracował w małym sklepiku z rękodziełem, hodował szynszyle i mrówki i w ogóle był strasznie sympatyczny i miły i zaskakująco wesoły. Nie było wyjścia, Łucja z miejsca się w nim zakochała!

Jak na to wszystko zareagowała babcia? Czy Łucja wyjechała do szkoły w Londynie? Kiedy na stopie Łucji pojawił się tatuaż? Tego wszystkiego możecie się sami domyślać ;)

--

Koniecznie zaglądnijcie do Marysiowa! Jest tam najnowsza sesja zdjęciowa małej Marysi, którą robił Monsz (a ja stałam mu nad głową i gadałam - jak zwykle). Marysia jest bombową królewną! :)

Na koniec kilka zdjęć komórkowych ze Szwecji. Uwielbiam Pippi i Muminki i drewniane koniki i ciastka i niebieskie domy! :)

środa, 2 października 2013

Jesiennie


Pewnego razu była sobie Helena.

Helena wyglądała na typową dziewczynę zamieszkałą tereny około leśne. Miała długie, szczupłe nogi zdolne do biegów przełajowych oraz silne ręce, którymi potrafiła przynieść drwa na ognisko. Włosy Heleny czesał wyłącznie silny wiatr (między jednym a drugim blond pasmem można było dopatrzyć się źdźbła trawy lub zeschniętego liścia). Natomiast skórę na stopach miała Helena tak twardą i odporną, jakby od urodzenia biegała boso po nieprzyjaznym podłożu. 

Uważny obserwator (psycholog lub inny analityk osobowości) z pewnością zauważyłby, że Helena była nie tylko silna i zwinna... Różane rumieńce na jej twarzy, delikatny kształt ust oraz charakterystyczny blik w oku świadczyły o jednym - w głębi duszy dziewczyna ta była szalenie romantyczna i wrażliwa. Swymi błękitnymi (niczym ocean...!) oczętami potrafiła dostrzec kwiat paproci kwitnący ciemną nocą! Widziała i słyszała rzeczy, na które zwykli mieszkańcy terenów około leśnych nie zwracali już uwagi.
Helena miała też swoją tajemnicę...

O tajemnicy Heleny potajemnie wiedziało całe miasteczko. Wuj Heleny dowiedział się o wszystkim czytając jej pamiętnik zamykany na plastikową kłódeczkę (niestety - z odpustu). W sekrecie opowiedział to sąsiadce Grażynie, która była jego kochanką (również utrzymywaną w tajemnicy - więc mieli już dwie tajemnice). Grażynka wypaplała się mężowi (bo mniejsze wyrzuty sumienia -  pozostała tylko jedna tajemnica przed małżonkiem). Mąż zdradził wszystko Mietkowi z którym grywał w karty (jak żona była z kochankiem). Kiedy tajemnica dotarła do Władzi, matki Mietka, która była słynną miejscową plotkarą, poszło z górki! Wszyscy mieszkańcy terenów około leśnych w tajemnicy wiedzieli, że Helena panicznie boi się... TRAKTORÓW!

Kiedy nastawała pora, w której traktory opuszczały garaże i stodoły udając się w stronę pól ornych, Helena znikała. Nikt nawet nie próbował jej szukać, gdyż wszyscy potajemnie wiedzieli, że ukrywa się ona przed strasznym hukiem i warkotem TRAKTORÓW!

Helena tymczasem udawała się wgłąb leśnej dziczy. Szła kilka dni, aby znaleźć się na sekretnej polanie jeleni. Było to przepiękne miejsce, o którym wiedziała tylko ona oraz pan leśniczy. A także stado jeleni, dla których polana była domem rodzinnym. Trawa na polanie była gęsta i mięciutka jak kocyk. Rosły tam najpyszniejsze maliny i borówki! A rodzina jeleni zawsze przygotowywała dla Heleny wspaniały obiad składający się z trzech dań i deseru. Tata jeleń, zwany także Romualdem, witał Helenę kielichem lodowatej źródlanej wody (był szalenie sympatyczny!). Mam jeleń, w rodzinnym kręgu nazywana Melą, piekła dla Heleny wspaniałe muffiny malinowe, a babcia (Teodora), dziadek (Lucjusz), wujowie, ciotki i dzieci (imiona pominę) porywali ją do wspólnego tańca i wesołej zabawy.
Czasem na polanę nieśmiało zaglądała także paczką zajączków z sąsiedztwa. Helena znakomicie bawiła się w ich towarzystwie!

Kiedy Helena wracała do miasteczka wyglądała strasznie! Miała podkrążone oczy z niewyspania i drżące nogi od ciągłych tańców. Mieszkańcy miasteczka łapali się za głowy i z przerażeniem myśleli "co też z człowieka robi strach przed TRAKTORAMI!".  A Helena... otwierała swój pamiętnik z odpustową kłódeczką i notowała skrupulatnie jak bardzo drżała uciekając przed tymi strasznymi maszynami! Następnie niedbale porzucała pamiętnik w pokoju wujka...

-------

Pamiętacie jeszcze ubierankę? Dwie osoby zdecydowały się ją wydrukować, przetestować i zrobić zdjęcia! Dzięki nim wiem, że ubieranka ma zbyt drobne elementy dla pulchnych łapek dziecięcych, zbyt małe haczyki oraz że trzeba ją drukować na grubym papierze. Dzięki Wam za te spostrzeżenia! :) Nie jestem w posiadaniu pulchnych łapek dziecięcych, aby móc w domu testować swoje wyroby, dlatego dziękuję za wszystkie zdjęcia i opinie!

I zwyciężczynie ;)

Miejsce PIERWSZE - Jarecka! Bo widać pracę, zaangażowanie i zabawę! :D - wybrany przez Jarecką obrazek

 
Miejsce DRUGIE - Ewelina! Świetne rysunki :D - nagroda niespodzianka!


I jeszcze raz przypominam o magazynie FUNpik! :)

czwartek, 19 września 2013

FUN!

Dziś taki szybki post, aby nadrobić zaległości:

1.
Monsz i ja byliśmy na najprawdziwszym na świecie rollercoasterze! Takim, do którego czeka się w kolejce przez 30 minut (z drżącymi ze strachu kolanami), a potem wsiada się do wagonika (cicho pojękując ze strachu). Kiedy wagonik powoli rusza i wtacza się pod ogromnym kątem w górę... wtedy wrzeszczy się zdzierając gardło, zamyka oczy i pilnuje głowy na karku (aby jej nie urwało).
Byliśmy straszliwie dzielni i przejechaliśmy rollercoasterem aż dwa razy!

Monsz i ja byliśmy też w straszliwym domu strachu! Nie było w nim wagonika. Musieliśmy pokonać całą trasę pieszo! A duchy były najprawdziwszymi ludźmi w przebraniach - wyskakiwali zza rogu lub szli za nami w przerażającym milczeniu! Było zdecydowanie groźniej niż w Rabkolandzie! :)
Oj, wykazaliśmy się niesamowitą odwagą!

Zdecydowanie polecam wszystkim to miejsce -> Grona Lund ! Bilety lotnicze do Szwecji są bardzo niedrogie. Natomiast na "przeżycie" w Sztokholmie kilku dni niestety trzeba mieć trochę więcej oszczędności :( Jednak warto wydać je (te uciułane oszczędności) w krainie lasów, jezior, Muminków, Pipi, muminkowych domków, łosi, wesołego miasteczka :), imbirowych ciasteczek, jasnych wnętrz i ciepłych skarpetek :D

2.
Jest już nowy magazyn dla dzieci i rodziców - FUNpik! Zawiera bardzo wiele stron poświęconych zabawie i zabawkom, które można zrobić samodzielnie w domu. Nie będę Wam o nim opowiadać :) Obejrzyjcie go sami!
Miałam ogromną przyjemność narysować grę planszową oraz teatrzyk dla FUNpika. To zaszczyt ilustrować dla tak świetnego magazynu! :)


3.
Nie ma dzisiaj bajki :( Jest za to lisek urodzinowy dla wszystkich, którzy urodzili się we wrześniu. Sto lat! :)

sobota, 31 sierpnia 2013

Zimno

W środę Absurdaliusz stwierdził, że jest zimno i trzeba się ubrać. Zamarzył sobie ciepły pulowerek z kapturkiem i futrzane pantofelki. Wspomniał też coś o zimowej kołderce.
Niestety, szyć nie potrafię (wszystkie moje dotychczasowe spotkania z maszyną do szycia zakończyły się spektakularnym wybuchem). Więc zaproponowałam mu, że narysuję ubierankę!

Pokazałam Absurdaliuszowi gotowy rysunek. Spojrzał nieufnie, ale na jego policzkach szybko pojawiły się wyraźne rumieńce.
Przeczuwałam, że tak zareaguje! :)
Chwilę popatrzył na rysunkową dziewczynkę w bieliźnie (oraz zestaw jej ubranek) i stwierdził, że co prawda nie jest to wełniany kubraczek dla niego, ale przynajmniej ona ma się w co ubrać. I że mi wybacza i godzi się ze swym ciężkim losem.

KONKURS:

Jest więc ubieranka! Oraz ciekawa oferta dla wszystkich, którzy zdecydują się ją pobrać na swój komputer, wydrukować i przetestować (ciekawa jestem czy działa!), a wszystko to udokumentować na zdjęciu! Jedna z osób (losowo wybrana), która wyśle mi takie zdjęcie otrzyma ode mnie obrazek w białej ramce (obrazek do wyboru ze wszystkich pokazanych na blogu). Macie czas do 22 września! :)

Ubieranka do pobrania TUTAJ

I jest jeszcze drugi konkurs (szaleństwo! ;)). Na facebooku Menrza można wygrać sesję fotograficzną! Więcej info TUTAJ.

:)

niedziela, 18 sierpnia 2013

W walizce


Najbardziej na świecie Aurelia kocha pakować walizkę.

Już tydzień przed wyjazdem obmyśla co do niej włoży, co wyprasuje, co powinna kupić, a co pożyczyć od mamy (kosmetyczkę) lub od babci (mały parasol).
Z całych sił (aż drżą jej mięśnie) powstrzymuje się, aby nie spakować walizki zbyt wcześnie - po co od razu pozbawiać się tej przyjemności?

Walizka Aurelii podzielona jest na dwie strefy - ubraniową oraz "wszystkopozostałe". Każda rzecz, która się tam znajdzie jest starannie złożona i zabezpieczona przed wszystkimi trudami podróży. Nic nie ma prawa się ubrudzić, zniszczyć ani wymiętosić...

... aż do pierwszego dnia podróży.

Już w chwili, kiedy stopa Aurelii po raz pierwszy zetknie się z podłożem autobusu (samolotu, samochodu, busa, wielbłąda...) ład w walizce całkowicie przestaje mieć znaczenie. Bo jak dbać o porządek w walizce kiedy w koło nowe zapachy, nieznajome uśmiechy, muzyka obcych języków!
Kiedy pędzi się z walizką przez ogromny, obcy dworzec (bo ostatni autobus właśnie odjeżdża),  wędruje się wraz z nią w egzotycznym upale (ewentualnie w niespodziewaną "zimnicę") lub ucieka się w bagażniku przed niebezpieczeństwem... Kto wtedy myśli o porządku?

Najważniejsze są rumieńce na twarzy i wspaniałe uczucie, że świat jest nasz! (Chociaż czasem, wstyd się przyznać, górę bierze niezbyt fajne uczucie, że najbardziej ze wszystkiego chciałoby się wziąć prysznic - i jest to silniejsze niż radość z pierwszego dnia podróży).

Kiedy walizka jest już w domu (rozpakowana), Aurelia często myśli sobie, że nie ma na świecie nic lepszego od podróżowania. Tylko w tym widzi prawdziwy sens życia!

Kolejne cele podróży Aurelii:
- Sztokholm (wybór Teodora, konkubenta Aurelii)
- Paryż (bo Nowy Rok pod wieżą E. to jest to!)
- Nowy Jork (ach...)
- Tajlandia (bo słonie i małpki)
- Kenia (ten sam powód)
- Kuba (bo świat się zmienia)
- a potem coś się wymyśli :)

A Wy? O czym marzycie? :)

niedziela, 11 sierpnia 2013

Potwory II


Jadzia jest straszliwie dzielna. Czasem nie boi się potworów!
Z reguły nie boi się ich wtedy, kiedy śpi, albo wtedy, kiedy akurat czyta wesołą książkę i przypadkiem zapomina o potworach. Raz nie bała się ich także wtedy, kiedy szła nocą do kuchni po szklankę wody. Tak bardzo chciało jej się pić, że myślała wyłącznie o wodzie. Ani trochę o potworach!

Jadzia, tak samo jak Romek (klik!), lubi przechadzać się w stroju superbohatera. Czuje wtedy, że wszyscy w koło widzą jaka jest straszliwie odważna. Trochę ją to martwi bo przecież każdy wie, że potworów nie boi się tylko człowiek bez wyobraźni (a wyobraźnię Jadzia ma przeogromną). 
Problem w tym, że Jadzia lubi strój superbohatera. A, w każdym razie, woli go od przebrania królewny (to dlatego, że zgubiła gdzieś koronę, a co to za królewna bez korony).

U mnie w domu też mieszka taka Jadzia. Biega nocą po pokoju i udaje że niczego się nie boi. To tylko pozory!

Jadzia wygląda tak:

fot. Monsz
A teraz ważna sprawa - KONKURS

Do wygrania są książki dla dzieci :)
Konkurs odbywa się na facebooku, na profilu Fundacji, która dba o zdrowe ząbki u dzieci (czy wiedzieliście, że próchnica dotyka niemal 100% dzieci w Polsce?!?!).
W Fundacji działam, więc konkurs szczerze polecam! :) 
Konkurs jest TUTAJ.

sobota, 3 sierpnia 2013

W lesie


Krysia uwielbia zapach ściółki leśnej o poranku. Czasem, zaraz po wschodzie słońca, ubiera swoje ulubione lakierowane balerinki (one tak pięknie komponują się z leśnym runem!) i idzie na spacer pachnący jodłami. Stąpa powoli nasłuchując przyjemnego chrupania suchych gałązek i igiełek.

Pewnego poniedziałku (poniedziałki bywają niemiłe, ale ten był wyjątkowy) również wybrała się na relaksujący spacer do lasu. Miała nadzieję ujrzeć rodzinę saren pasącą się na polanie. Zabrała ze sobą lornetkę, aby lepiej przyjrzeć się zwierzętom. A tymczasem…

Tego samego poranka do lasu wybrał się Tobiasz. Zamierzał kontynuować obserwacje życia mrówek, które prowadził w ramach swojej pracy magisterskiej (mrówkami fascynował się od wczesnego dzieciństwa. W kuchni jego dziadka mieszkały mrówki, a Tobiasz karmił je serem żółtym).
Udał się więc na polanę, gdzie znajdowało się "jego" mrowisko. Usiadł wygodnie i rozpoczął obserwacje.

Jedna mrówka (niosła liść).

Czwarta mrówka (biegła do mrowiska).

Dziesiąta mrówka (szła gdzieś z jedenastą).

Dwudziesta siódma (piła rosę).

Czterdziesta...

Tobiaszowi zdrętwiał kark. Rozglądnął się na boki... Coś poruszyło się w krzakach po prawej stronie! Wstał i spokojnym krokiem podszedł w tamtą stronę (miał nadzieję, że to sarna). Silną ręką odgarnął gałęzie i ujrzał... zarumienioną dziewczynę z lornetką! Obserwowała go! Prawdopodobnie przyglądała mu się przez cały ten czas!

Krysia czuła się bardzo skrępowana. Od kilkunastu minut obserwowała chłopaka, który przyglądał się mrówkom! Miał na sobie zabawny sweter emeryta, a jego włosy były bardzo zmierzwione. Wyglądał na sympatycznego. Niestety, odkrył kryjówkę Krysi i patrzył teraz na nią wielkimi brązowymi (i zdziwionymi!) oczami. Krysia zrobiła się cała różowa, więc ukryła twarz za maską zająca.

Tobiasz nie mógł oderwać wzroku od pięknej dziewczyny z krzaków. Przyglądał się jej zaślepiony dziwnym uczuciem. Jego twarz (nie wiadomo dlaczego!) zrobiła się cała rumiana, więc ukrył ją za maską jeżyka.

Mając twarz ukrytą za maską, dużo łatwiej jest się nie wstydzić.


---

Jestem wreszcie! Wracam do blogowania! :)
Poniżej wspomnienie tegorocznych wakacji... Mmmm :)

Fotografował Monsz