Pokazywanie postów oznaczonych etykietą olga kowalczyk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą olga kowalczyk. Pokaż wszystkie posty

piątek, 14 listopada 2014

Olga Haber - "Oni"

Tym razem debiutowałam jako czytelniczka powieści grozy. Przyznam szczerze, że bardzo nie lubię strachu, ale z racji faktu, iż książkę napisała moja imienniczka - Olga Haber, postanowiłam, że spróbuję. Książka nosi tytuł "Oni" i muszę przyznać, że nie poczułam odrobiny strachu, zagłębiając się w fabułę, ale towarzyszyło mi mnóstwo innych emocji, tych naprawdę pozytywnych. 

Mam poczucie, że to bardzo przyjemna literatura obyczajowa. Owszem, posiada wątki nieco transcendentne, ale nie wywołały one w mojej wyobraźni przerażenia. Wydaje mi się, że w informacjach z kraju i ze świata, którymi bombardują nas codziennie media, jest dużo więcej zła i tych negatywnych emocji.

Żeby była jasność, dla mnie książka jest naprawdę przyjemna, nie potrzebowałam dodatkowej dawki adrenaliny, choć przyznam szczerze, że nie rozumiem za bardzo szaty graficznej. Dla mnie to sprawnie napisana, bardzo przyjemna powieść obyczajowa z elementami sensacji i fantastyki (choć ta ostatnia jest nieco naciągana). Co nie zmienia faktu, że tak naprawdę w powieściach obyczajowych nie spotykamy takich rozwiązań, jakie zastosowała autorka w tej prozie.

Książka opowiada o kobiecie, która przeżywa traumę, ponieważ była świadkiem wypadku. Nie potrafi odnaleźć się w codzienności, więc zrywa z nią i zaczyna szukać spokoju w głuszy, na Lisim Wzgórzu, gdzie nawiązuje romans z młodszym od siebie mężczyzną. To część obyczajowa.
W okolicy zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Ludzie stają się dla siebie nieprzyjemni, zaś ona ma poczucie, że jest śledzona i obserwowana. Wiąże to wszystko z traumą, z której próbuje się podnieść, ale sytuacja pogarsza się i wymyka wszelkim zasadom. To część sensacyjno-fantastyczna.

Przyznam szczerze, że w pewnym momencie zastanawiałam się sama, co jest prawdą, a co fikcją w tej książce? Czy główna bohaterka nie oszalała i czy te opisy nie są jej rojeniami? Naprawdę nie miałam okazji nudzić się podczas czytania, ale nie zamierzam też innym czytelnikom ułatwiać odbioru, więc przekonajcie się sami, jakie rozwiązanie zaproponuje autorka.

Książkę oceniam wysoko, ponieważ w literaturze polskiej bardzo cienię wszelką odmienność. Lubię czytać proste obyczajówki, ale nowy koncept, przełamanie linearnej fabuły zawsze jest odskocznią od czytelniczej rutyny, co popieram.


 
Za książkę dziękujemy Wydawnictwu:

sobota, 6 września 2014

Joanna Jurgała-Jureczka "Tajemnice prowincji"

Joanna Jurgała-Jureczka w "Tajemnicach prowincji" zaskoczyła mnie połączeniem faktów historycznych z fikcją literacką. Uważam, że to bardzo interesujące zestawienie, które niestety jest rzadkością w literaturze polskiej, a przecież przyjemnie czytałoby się książkę, która prócz intrygującego romansu, ciekawej i wartkiej akcji wprowadziłaby coś jeszcze, prawdę historyczną podaną trochę inaczej niż w podręcznikach szkolnych. To byłoby naprawdę coś!

Mam jednak jeden skromny zarzut, jeśli chodzi o treść powieści. Nie ukrywam, że przeczytałam ją bardzo szybko i z wielkim zainteresowaniem, ale przeszkadzało mi rozczłonkowanie fabuły. Zbyt krótkie fragmenty nie pozwoliły poczuć klimatu i nastroju towarzyszącego bohaterom. Dużo przyjemniej czytałoby się tę prozę, gdyby była podzielona na dłuższe fragmenty. Czasem, przyznam, że się gubiłam.

 Główna bohaterka, Justyna Skotnicka to skromna, acz przedsiębiorcza kobieta. W doskonały sposób poradziła sobie w nowej pracy i w nowej sytuacji rodzinnej. W jej życie z wielkim impetem wkracza jednak historia. Na początku jest to nieżyjąca hrabina, a z czasem pojawiają się jej żyjący krewni, którzy planują odzyskać rodzinne dobra. W międzyczasie pojawia się też zaginione dzieło Witkacego, które ginie po raz kolejny.. Odnajdują się klejnoty, a na horyzoncie głównej bohaterki pojawia się plan na zupełnie nowe życie.

Książka jest pełna nagłych zwrotów akcji i urywkowych dialogów, które skutecznie łączą się w całość. Zdaję sobie sprawę, że to nie jest łatwa proza. Autorka posługuje się pięknym językiem, który może być trudny w odbiorze. Mnie on zachwycił, gdyż w doniosły sposób traktuje o obyczajach i podkreśla wartość, jaką niesie za sobą przeszłość.

Mam poczucie, że to książka inna niż wszystkie. Niby przypomina lekką lekturę, a w efekcie nie należy do gatunku najłatwiejszej prozy. Zawiera w sobie wiele ciekawostek z codziennego życia na Śląsku Cieszyńskim. Myślę, że to zestawienie historii z codziennością dodaje lekturze smaczku i pewnego rodzaju doniosłości.

Książkę gorąco polecam. Bardzo chętnie sięgnęłabym po inną pozycję, która w tak zgrabny sposób połączy naszą historię ze współczesnością. Szczególnie jeśli dotyczyłaby kultury i obyczajowości, bo niewiele w literaturze polskiej współczesnej mamy takich zestawień.
 

Za książkę dziękujemy Wydawnictwu:
https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgV5B51FePfzxR2w7xMPIxDMMX1TZo1z0dWfrQ9QiLSpWyppxlXajSP44pyNLOHXCpG7zjeYfDeRzzfQ89SMt6HiqbHkkDASYWR6GMYKxfluKvi_d-JAPdyYDomYsfnq0ypvUcsjJ2UnHw/s1600/indeks.jpg

piątek, 29 sierpnia 2014

Marta A. Trzeciak "Bliżej. Dalej"

Książka Marty A. Trzeciak "Bliżej. Dalej" to pozycja, która mnie już na wstępie zaintrygowała. Muszę przyznać, że motyw pradawnej intuicji i nurt realizmu magicznego to coś, co bardzo mi odpowiada. Brzmi niebanalnie, obiecująco, a jednocześnie pobudza wyobraźnię do intensywniejszego odbioru.

Pierwszych kilka stron lektury to było zaskoczenie. Musiałam wejść w świat budowany przez autorkę. Pomimo zainteresowania książką, przyznam, że byłam lekko sceptyczna na początku, ale stało się tak, że z kilku stron zrobiło się ich kilkadziesiąt i nie potrafiłam przestać czytać. Bardzo pociągająca okazała się inność tej fabuły.

Trzy siostry i trzy inne charaktery.. totalna abstrakcja, ale ile w niej przemyślanego wdzięku! Rita, wulgarna i dosadna, grająca w zespole rockowym outsiderka. Stella, piękna i oddająca się niebezpiecznemu życiu kobieta wyzwolona i Matylda idealna, delikatna, wręcz eteryczna weganka, która żyje w doskonałym świecie, pełnym zasad i moralnych zakazów. Łączy je ojciec, ten sam mężczyzna, który łączy mnóstwo innych kobiet. Niestrudzony kochanek, dający rozkosz i wszystko, czego jego partnerki zapragną.

Siostry poznajemy w chwili, gdy przyjeżdżają na pogrzeb ojca. Przybywają tam setki rozżalonych kobiet, które nie mogą uwierzyć, że ich mężczyzna umarł. Po ceremonii znika jedna z sióstr. Rita wraz z Matyldą decydują się ratować Stellę z rąk brutalnego kochanka-porywacza..

Mogłabym tak pisać i pisać o treści książki, ale to nie ma sensu! Proza Marty A. Trzeciak oscyluje wokół absurdu, ale przyznam szczerze, że po przeczytaniu wyciągnęłam wnioski, które doskonale oddają sens naszej egzystencji. Mam wrażenie, że podróż kobiet przypomina walkę z wiatrakami Don Kichota, a także specyfikę dramatu Becketta, który w "Czekając na Godota" obrazuje pewien egzystencjalny dysonans. Wnioski należy wyciągać indywidualnie.

W mojej świadomości ta podróż, kierowana intuicją i tajemniczymi znakami, prowadzi do wnętrza siebie. Każda z bohaterek przeżyła przemianę, przewartościowała swoje życie. Bardzo często w kontakcie ze śmiercią kogoś, kogo kochamy, zmieniamy światopogląd i odnajdujemy nowe cele w życiu. To moja interpretacja książki. Być może odnajdziecie na kartach powieści coś zupełnie innego i wydaje mi się, że to będzie równie celna analiza.

Do czytania bardzo zachęcam! Zdaję sobie sprawę, że to nie jest przyjemna obyczajówka, ale pozwala rozwinąć swoją wyobraźnię. Co więcej, są epizody, które bawią do łez, bo w życiu codziennym nie mogłyby się zdarzyć, są skutki wydarzeń, których nikt nie mógłby wymyślić. Autorce należą się solidne podziękowania za kawał tak intrygującej fabuły! Niech moim podziękowaniem będzie ta recenzja :)


Za książkę dziękujemy Wydawnictwu:
https://fbcdn-sphotos-b-a.akamaihd.net/hphotos-ak-prn1/26884_417159380148_297504_n.jpg

środa, 9 lipca 2014

Zbigniew Masternak "Nędzole"

Zbigniew Masternak to człowiek, o którym po raz pierwszy usłyszałam w Teleexpresie. Właśnie wtedy promował książkę "Nędzole" i szczerze przyznam bardzo zainteresowała mnie zawarta w książce tematyka, którą autor potraktował w sposób bezkompromisowy. Problem emigracji zarobkowej to temat często pomijany. Nie liczy się bowiem, jak odnajdują się Polacy za granicą, jakie mają problemy i z czym muszą się codziennie zmagać. Liczą się efekty, którymi mogą się pochwalić wracając do kraju.

Zbigniew Masternak w swojej książce skupia się właśnie na codzienności z jaką zmaga się każdy emigrant. Polaków, którzy wyjechali porównuje do nędzników, ponieważ ich życie dalekie jest od sielanki. Książka jest soczysta, gdyż emigranci są brutalni, wulgarni, pełni wymagań i tak naprawdę niechętni do pracy. To gorzka fabuła, pełna żalu do życia i goryczy niespełnionych marzeń. Mam wrażenie, że tę gorycz przełamuje ironia, którą dostrzegam w opisywanych przez narratora sytuacjach. Z perspektywy czasu niektóre historie wydają się nawet zabawne (ale tylko, gdy się o nich czyta w wygodnym fotelu)..

Co w moim odczuciu istotne? Autor opisuje w książce swoje życiowe przygody. Sam wyjechał za granicę w celach zarobkowych, więc doskonale potrafił stworzyć świat emigrantów, który kieruje się zupełnie innymi prawami.

Jeden wątek skojarzył mi się z filmem, który kilka lat wcześniej oglądałam. Myślę tu o "Francuskim numerze" Wichrowskiego. Choć komedia jest raczej słaba, to wątek, który pojawia się również u Masternaka jest kwintesencją bezradności Polaków. Brak możliwości ingerencji w swój los i naiwne brnięcie przed siebie z nadzieją, że jeszcze wszystko się ułoży. To brutalna prawda, którą ja wyczytałam w tej fabule.

Myślę, że to godna polecenia pozycja. Tym bardziej teraz, gdy mnóstwo młodych ludzi, po skończonych szkołach, zastanawia się, czy nie wyjechać za granicę, by zarobić. To nie takie proste.. Właśnie dlatego polecam tę lekturę, niech będzie przestrogą, bo życie na emigracji nie jest usłane różami.

Olga Łęga
www.retrams.blogspot.com

Za książkę dziękujemy Wydawnictwu:

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Wiktor Osiatyński "Alkoholizm. Grzech czy choroba?"

Książka Wiktora Osiatyńskiego "Alkoholizm. Grzech czy choroba?" trafiła w moje ręce zupełnie przypadkowo. To nie jest ani lektura, po którą sięgnęłabym w wolnej chwili, ani książka zachęcająca do zapoznania się z treścią łatwą, lekką i przyjemną, ale obiecałam, że w wolnej chwili zapoznam się z problemem, który porusza i napiszę o swoich wrażeniach.

Cóż, po pierwsze jestem zdumiona, że problem alkoholizmu został opisany w tak interesujący sposób. Mam poczucie, że autor posługując się ciekawymi przykładami, zbudował interesujący traktat o tym, jak rozumieć alkoholizm. Nie mamy tu do czynienia z naukowym nagromadzeniem niejasnych sformułowań. Poznajemy specyfikę ludzi, którzy mają problem z piciem i poznajemy osobliwą specyfikę tej choroby.

Wydawać by się mogło, że bycie alkoholikiem jest drogą na skróty w życiu. Nie ma chyba nic łatwiejszego od 'zapijania problemów'. Okazuje się jednak, że to cały proces, że ma na tę chorobę wpływ zarówno aspekt psychologiczny, jaki i fizjologiczny, a nawet emocjonalny i że w zasadzie to nie jest wcale takie proste, bo pić może wielu, ale alkoholizm to jednak coś innego.

Sama definicja alkoholizmu na przestrzeni dziejów ewoluuje. Zmienia się pogląd na temat choroby. Dawniej uważano, że ludzie chorzy to wyłącznie brudni i biedni i pijący wszystko, co mocniejsze nieudacznicy. Dziś wiadomo, że ta choroba charakteryzuje tych, którzy spróbowali zaledwie kilka razy i mają problem, by nie stało się to chorobliwym nałogiem. Co więcej, status społeczny nie ma żadnego wpływu na statystykę uzależnienia. Najważniejszym wnioskiem, który według mnie wypływa z tej lektury to fakt, że pomoc w leczeniu choroby alkoholowej jest dziś dopracowana, a lekarze i psychologowie chcą pomagać i robią to z
entuzjazmem, nie negując potrzeby pomocy.

Ważne też dla mnie jest stwierdzenie, że człowiek może dać drugiemu to, co sam posiada. Właśnie dlatego to alkoholicy często podejmują pracę z uzależnionymi. Uczą sami tego, czego ich nauczono i co im przekazano.

Książka buduje osobom postronnym pojęcie na temat sensu chodzenia na terapię. Jest to elementarz, który pozwala zrozumieć pracę, jaką należy wykonać, by człowiek uzależniony otworzył się i przyznał się do uzależnienia.

Uważam, że to lektura godna polecenia. Szczególnie dla tych, którzy chcieliby poznać problem alkoholizmu w sposób przystępny. Mam wrażenie, że ta pozycja spełnia właśnie to kryterium.

Olga Kowalczyk

Za książkę dziękujemy Wydawnictwu:

środa, 2 kwietnia 2014

Mariola Pryzwan "Anna Jantar. Bursztynowa dziewczyna" - recenzja

Chyba muszę wyjaśnić, że Wydawnictwo Marginesy uwiodło mnie książką o Cohenie. Uwiodło i postawiło wysoko poprzeczkę, jeśli chodzi o moje czytelnicze i estetyczne doznania. Pokochałam tak wydane biografie, które poza informacjami, pozwalają obejrzeć piękne i duże fotografie. Pokochałam za koncept, którym posługują się podczas wydania książek biograficznych i za to, że nie jest to wyłącznie historia, ale także pomysł.

Książka Marioli Pryzwan "Anna Jantar. Bursztynowa dziewczyna" okazała się również niezwykle intensywnym doznaniem. Jest to biografia zbudowana ze wspomnień. Czytając, miałam wrażenie, że to reportaż o życiu kobiety, piosenkarki i matki. Wypowiedzi ludzi związanych z nią prywatnie i współtworzących muzykę, budują bardzo wiarygodny obraz ikony polskiej popkultury.

Książka stworzona jest z wyczuciem. Opisuje punkt widzenia wielu osób. Nie jest jednostronną wizją. To mozaika wspomnień, która buduje bardzo czytelną całość. Uważam, że prawdziwym mistrzostwem tej książki jest zebranie i połączenie tak wielu różnych historii i właśnie za to chciałabym docenić twórczynię tej biografii.

Muszę dodać od siebie, że sposób, w który autorka zebrała wspomnienia o 'bursztynowej dziewczynie' jest bardzo przyjemny w odbiorze. Nie czuje się przesytu, podczas czytania kolejnych wspomnień. Nie dostrzega się zbędnych powtórzeń. Każde istotne wydarzenie przedstawione jest przez pryzmat kolejnych osób, które albo budują pewną opowieść, albo tworzą zupełnie odrębną historię na dany temat, co powoduje pewnego rodzaju polifonię. Co więcej, zbiór tych subiektywnych opinii tworzy pewną obiektywną całość. 

Anna Jantar, jako bohaterka książki, nie jest wcale osobą bez wad. To bardzo cenię w publikacjach biograficznych. Owszem, jest to kobieta ciepła, posiadająca wiele pozytywnych cech. Bywa wzorem skromności i piękna, a także niebywałego talentu. Dla mnie cenne są jednak opinie, które przedstawiają ją: jako kobietę dbającą o siebie, czasem przesadnie; jako zagubioną matkę, przeżywającą każdą rozłąkę; jako poszukującą wokalistkę, popełniającą kolejne utwory, niekoniecznie spełniające jej wewnętrzne aspiracje. Doceniam śmiałość wypowiadania się na temat Anny Jantar w sposób prawdziwy.

Książkę polecam każdemu, kto interesuje się czasami, w których żyła Anna Jantar. Polecam miłośnikom mody, gdyż przepiękne fotografie obrazują stroje tamtych czasów. No i przede wszystkim polecam wszystkim, którzy cenią sobie twórczość Anny Jantar i Jarosława Kukulskiego. Niewątpliwie ten zbiór wspomnień przedstawia bursztynowy świat Anny Jantar i wszystkich współtwórców, którzy udostępnili wspomnienia na jej temat właśnie w tej publikacji.
 
Olga Kowalczyk
Za książkę dziękujemy Wydawnictwu:

piątek, 7 marca 2014

Sylvie Simmons "Leonard Cohen. Jestem twoim mężczyzną" - recenzja

Tak się składa, że ostatnimi czasy zaszyłam się z ogromnym tomiszczem autorstwa Sylvie Simmons "Leonard Cohen. Jestem twoim mężczyzną" i muszę przyznać, że warto było. Książki biograficzne są dla mnie wartościowe, gdy sposób, w który poznaję losy bohatera, jest inny niż standardowo podane chronologiczne informacje. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to dość abstrakcyjnie, ale wychodzę z założenia, że specjalista, który zajmuje się tworzeniem takiej książki ma na celu coś konkretniejszego niż rzeczowe przedstawienie faktów. On musi posługiwać się kluczem, dzięki któremu wybiera to, co chce nam przedstawić.

Właśnie dlatego bardzo doceniam tę pozycję. Czas spędzony z książką uświadomił mi jak wyjątkową postacią jest sam Cohen. Biografia, którą popełniła autorka jest niezwykle wyczerpująca i pełna treści osadzonych w rzeczywistych, historycznych wydarzeniach. Jeśli zaś chodzi o pomysł, to urzekło mnie stwierdzenie, że Cohen od zawsze sprawiał wrażenie, że został urodzony w garniturze. Mam poczucie, że to zdanie przenika całą książkę, tworząc magiczną postać eleganckiego mężczyzny, który należy do każdej z nas.

Właśnie taki styl bycia, pielęgnował w sobie od samego początku. Było to dla niego niebywale naturalne, bo przecież pochodził z zamożnej żydowskiej rodziny. Co więcej, jego życie zapowiadało się dostatnio. Już od najmłodszych lat miał wszystko, czego tylko zapragnął, a pragnął wiele.. Nie tylko chodzi o sferę materialną. Cohen chciał doznać wielu doświadczeń transcendentnych. Z wieloma kobietami się spotykał i sporo religijnych wyborów dokonał. Poznałam go jako człowieka, który pragnął zasmakować tego, co w życiu intrygujące, a emocje kłębiące się w jego głowie przelewał zgrabnie na papier.

Cohen, który emanuje elegancją i spokojem naprawdę niejedno przeżył i faktycznie daleko mu od układnego i przyzwoitego mężczyzny. Nie zmienia to jednak faktu, iż garnitur do niego pasował wyjątkowo dobrze.

Książka Simmons przedstawia Cohena jako twórcę. Pisarza, piosenkarza, autora tekstów. Poznajemy kontekst utworów, które napisał i wątków, które zawarł w swoich książkach. Muszę przyznać, że analiza treści piosenek bywa imponująca. Nigdy nie przypuszczałam, że w tak krótkim tekście można ukryć tyle swoich przemyśleń. 

Warto też nadmienić, że biografia wydana jest przecudnie. Śliczne kolorowe przedruki fotografii, okładek albumów i innych dokumentów, powodują, że odbiór tekstu staje się bardziej czytelny. Jedyny minus, który dostrzegam to grubość książki. Nie jest ona rozmiaru 'torebkowego', a to bardzo utrudnia moje czytanie, bo mam tendencję, że z książką chodzę wszędzie.

Lekturę polecam. Szczególnie miłośnikom twórczości Cohena. Warto ją przeczytać, by uzmysłowić sobie, że bycie artystą zobowiązuje. To nie jest metka, którą można przyczepić każdemu, niezależnie od tego, co sobą reprezentuje. Dla mnie właśnie ta biografia doskonale analizuje fenomen bycia prawdziwym artystą.

Olga Kowalczyk
www.retrams.blogspot.com


Za książkę dziękujemy Wydawnictwu:

środa, 12 lutego 2014

„ NLP Wprowadzenie do programowania neurolingwistycznego” – J. O'Connor, J. Seymour - recenzja


Jakoś poza beletrystyką zaglądam coraz częściej do książek, które poszukują odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Jedną z takich pozycji jest książka "NLP Wprowadzenie do programowania neurolingwistycznego", którą popełnili Joseph O'Connor i John Seymour.

Może zacznę od tego, że chciałabym wytłumaczyć o co tak naprawdę chodzi autorom tej książki. Sama nazwa, choć brzmi dość tajemniczo, składa się z trzech elementów. Neuro - związane jest z naszym układem nerwowym i procesami myślowymi, które w organizmie zachodzą. Lingwistyczne - dotyczy języka, który pozwala nam komunikować myśli i oddziaływać słowami na innych. Programowanie - nawiązuje do pewnego rodzaju nawyków, które w sobie wykształcamy i które możemy w sobie wypracować.

Przyznam szczerze, że czytając tę książkę, miałam wrażenie, że poruszam się po delikatnej tematyce w dość bezduszny sposób. Książka jest bardzo fachowa, co nie znaczy, że trudna w odbiorze. Autorzy posługują się wieloma ułatwiającymi zrozumienie rozwiązaniami. Metody, o których piszą wizualizują, w książce jest wiele schematów i rysunków, a trudniejsze fragmenty wzbogacone są przykładami. Muszę przyznać, że już dawno nie czytałam tak dopracowanej o wszelkie szczegóły pozycji. Co do jakości, nie mam najmniejszych wątpliwości, że jest to książka godna polecenia i warta uwagi. Szczególnie dla tych, którzy chcieliby zgłębić tę tematykę.

Sama metoda neurolingwistycznego programowania do mnie nie przemawia. Uważam, że sposób, który przedstawiają jej twórcy, jest zbyt powiązany z manipulacją. Jestem przekonana, że firmy marketingowe, korporacje i trenerzy personalni posługują się tą metodą, gdyż jest ona niewątpliwie dość agresywna.

Co do skuteczności NLP mam ambiwalentne uczucia, bo uważam, że autorzy wskazują na pewne prawdy związane z naszym zmysłowym postrzeganiem świata, z nawykami, które możemy w sobie wypracować od nowa, ale wszystko wymaga czasu i chęci. Chęci związanej z wyruszeniem do wnętrza siebie i z budowaniem od nowa swoich przyzwyczajeń. Może się to wiązać z poszukiwaniem przykrych emocji, z których powinniśmy się oczyścić, by budować coś lepszego. Uważam, że to trudne.

Z pełną odpowiedzialnością chciałabym polecić tę książkę wszystkim, którzy poszukują sposobów skutecznego działania i samorealizacji. To książka, która rzetelnie prezentuje jedno z wielu rozwiązań. Być może będzie ono dla Ciebie ciekawą propozycją..

Olga Kowalczyk
www.retrams.blogspot.com

Za książkę dziękujemy Wydawnictwu:

piątek, 10 stycznia 2014

Tadeusz Gadacz „O umiejętności życia” – recenzja


Postanowiłam zacząć rok od książki, która pozwoli mi nabrać zdrowego podejścia do świata. Uważam, że doskonałymi pozycjami, które sprawią, iż nabiorę odrobinę dystansu są książki filozoficzne. Z tego powodu sięgnęłam po prozę Tadeusza Gadacza "O umiejętności życia". Myślę, że nowy rok to nowy początek i odpowiedni czas, by spróbować przyjrzeć się życiu troszkę głębiej.

Nie jest to łatwa książka, aczkolwiek mam wrażenie, że kompiluje w sobie prawdy, które warto poznać lub też w sobie odświeżyć.

Okazuje się, że ludzka egzystencja nie tylko służy przetrwaniu. Człowiek w swoim życiu dąży również do przyjemności, która odróżnia go od pozostałych bytów. Chce mieć wpływ na otaczający świat, pragnie go zmieniać i udoskonalać. Mam wrażenie, że właśnie na te wartości każdy z nas nastawił się rozpoczynając nowy rok. Chcemy, by był lepszy od poprzedniego, wymyślamy postanowienia, które pozwolą nam zrealizować swoje marzenia. Taką modę wpoiła nam współczesna kultura, ale jej źródło jest o wiele bardziej uniwersalne.

W książce, o której piszę, poznajemy rozważania na temat sensu życia, które opisane są zaskakująco trafnie. Mam wrażenie, że podobne pytania, które stawiają sobie dziś wszyscy ludzie, znane były już w czasach, gdy to właśnie głównie filozofowie próbowali odnaleźć odpowiedzi na nurtujące intelektualistów pytania. Poznajemy teorię dotyczącą losu człowieka, miłości, śmierci, samotności, ale również nadziei i wdzięczności. Gadacz wskazuje nam również, iż ludzkie życie posiada wymiar metafizyczny, ponieważ jest pełne uczuć i emocji.

Zdaję sobie sprawę, że proza filozoficzna, naszpikowana cytatami, bogata w przypisy i poruszająca trudną tematykę, może okazać się mało atrakcyjna. Uwierzcie mi, że książki Tadeusza Gadacza są bardzo przejrzyste i przyjemne w odbiorze. Autor posługuje się czytelnymi przykładami, które nie zaburzają odbioru całości i przyznam szczerze, że sama budowa tej książki jest dla mnie mistrzostwem. Uważam, że dobór przykładów i komentarze, które wskazują na to, co istotne w tekście cytowanym, podpowiadają drogę interpretacji.

Książkę doceniam za łączenie prawd filozoficznych z prawdami współczesnymi, za szukanie odpowiedzi na pytania, które dziś sobie zadajemy i za udowodnienie, iż tych odpowiedzi jest więcej. Przecież umiejętność życia wymaga własnych wyborów. Żaden człowiek nie napisze książki, w której jasno odpowie na pytanie: jak żyć? Tadeusz Gadacz udowadnia, że życie wymaga ogromnych umiejętności, gdy chce się je przeżyć z radością i w szczęściu. Można je przeżyć szybko i beznamiętnie, można oszukując, albo będąc sprawiedliwym człowiekiem, można planować lub do wszystkiego podchodzić spontanicznie. Na to wszystko my mamy wpływ. To są wyłącznie nasze wybory, ale ważne jest to, by niczego nie żałować.

Olga Kowalczyk


www.retrams.blogspot.com


niedziela, 15 grudnia 2013

Joanna Holson „Translacja” – recenzja

Zupełnie przypadkowo wybrałam książkę Joanny Holson "Translacja". Miałam podskórne przeczucie, że to interesująca pozycja i bardzo się cieszę, że istnieje coś takiego, jak moc intuicji.

Mam ostatnio naprawdę szczęście, jeśli chodzi o wybory książkowe! Jest to literatura dla mnie doskonała. Autorka porusza się w inteligentny sposób, po sferach, które mnie bardzo interesują, do których podchodzę nieco sentymentalnie, a jednocześnie potrafi zainteresować fabułą do tego stopnia, że jej książka wędrowała ze mną wszędzie i wystarczyła mi wolna chwila w ciągu doby, by po nią sięgnąć i przeczytać choć jedną kartkę. Naprawdę lubię takie pozycje, które wlokę ze sobą z przekonaniem, że ten dodatkowy kilogram jest mi niezbędny w ciągu doby.

Główna bohaterka - Cathy Bloom, tłumaczka, kobieta introwertyczna, mająca problemy z alkoholem i czująca ogólną pustkę i samotność, spotyka młodego chłopca, który potrzebuje pomocy. Kobieta w niewytłumaczalny sposób czuje więź z chłopcem. Ta zależność między bohaterami powoduje ciąg zaskakujących wydarzeń, ponieważ okazuje się, że chłopiec jest ważny także dla kogoś, kto jest w stanie skrzywdzić każdego, kto próbuje interweniować w losy tego wyjątkowego dziecka.

Powieść sensacyjna, którą stworzyła autorka jest interesująca, ale jako odbiorca skupiłam maksimum uwagi na wszystkich dygresjach związanych z językoznawstwem, translacją, logopedycznymi wątkami dotyczącymi afazji i mutyzmu. Autorka zgrabnie porusza się po przestrzeni, która mnie bardzo interesuje. Co więcej, porusza się też w sposób bardzo płynny po wszystkich kreowanych przez siebie przestrzeniach. Niezwykle doceniam tego rodzaju kompilację i literacki eklektyzm. Mam wrażenie, że to nie jest wyłącznie literatura do poczytania, ale też ma w sobie walory rozwijające intelektualnie.

Dodać muszę, że ostatnimi czasy, poza przyjemnością płynącą z czytania skandynawskiej literatury sensacyjno-kryminalno-obyczajowej, nie miałam okazji zagłębiać się w tego rodzaju książki. Proza Joanny Holson aspiruje do rangi dobrej sensacji. Treść trzyma w napięciu, choć nie ukrywam, że moje podejrzenia odnośnie końcowych rozstrzygnięć nieco się sprawdziły. Miałam też poczucie, że pewne fabularne wątki nie zostały wyczerpane. Choć mam świadomość, że po przeczytaniu każdej, naprawdę dobrej książki pozostaje poczucie niedosytu.

Lekturę polecam wszystkim, którzy lubią dobrą, wielowątkową powieść sensacyjną. Polecam ją wszystkim, którzy doceniają kryminały skandynawskich pisarzy, a nie znają prozy Joanny Holson. Uważam, że naprawdę warto docenić jej twórczość!

Olga Kowalczyk
www.retrams.blogspot.com


Za książkę dziękujemy:




niedziela, 13 października 2013

Biegnąca z wilkami. Archetyp Dzikiej Kobiety w mitach i legendach - recenzja

Szczerze pokochałam książkę "Biegnąca z wilkami. Archetyp Dzikiej Kobiety w mitach i legendach", którą napisała Clarissa Pinkola Estés, kobieta niezwykle skrupulatna i konsekwentna w prowadzeniu wątków i rozbudowująca analizę do tego stopnia, że już nic więcej nie da się powiedzieć na temat przez nią poruszony. Ciągle jestem pod wpływem emocji, które towarzyszyły mi podczas czytania i nie ukrywam, że ta czytelnicza przygoda, której byłam cząstką zachwyciła mnie do tego stopnia, iż postanowiłam napisać więcej o czytanej przeze mnie pozycji.

Jest to książka nieszablonowa, przemyślana i wymagająca. Te słowa niewątpliwie cechują prozę, która tworzona była przez ponad dwadzieścia lat. Nie jest to utwór lekki, zawiera bardzo dużo kulturowych odniesień. Nie porusza się w przestrzeni kultur, które zna każdy z nas, zaś oscyluje wokół przestrzeni znanej międzykulturowym specjalistom i psychologom.

Nigdy nie uwierzyłabym, że historie znane z bajek dla dzieci, baśni i legend mają podłoże psychologiczne tak niebywale rozwinięte, że ich omówienie, będzie odnosiło się do duchowej strony człowieka, do natury, która siedzi w nas głęboko. Nie uwierzyłabym, że wychodząc od prostej opowiastki można dać upust naukowym teoriom. Co więcej, jako czytelniczka odnosiłam wiele z tych psychoanalitycznych rozważań do własnego życia i przyznam szczerze, że to, o czym czytałam nie jest czczym gadaniem i bełkotem bez znaczenia.

Uważam, że to dopracowany w najdrobniejszych szczegółach poradnik dla każdego człowieka, który uświadamia nam, poprzez niemal obrazkowe opisy (baśnie), następstwa pewnych społecznych zachowań, kulturowe uwarunkowania i wewnętrzny dualizm każdego człowieka. Ta lektura uczy, choć do łatwych nie należy. Z pewnością sięgnę po tę książkę jeszcze nie raz, bo mam poczucie, że chciałabym zrozumieć więcej i wczytać się bardziej. Zdecydowanie potrzebuję czasu, by tę wiedzę strawić i uszczknąć z niej kolejny kawałek mądrości.

Uwielbiam wybrane przez autorkę odniesienia, bardzo cieszę się, że mogłam razem z nią przeżywać poszczególne historie i piętrzące się w nich aluzje do uniwersalnego egzystowania. Uzmysłowiło mi to, że faktycznie, gdzieś tam w każdej z nas tkwi ów opisywany archetyp Dzikiej Kobiety i nie wolno go stłumić, zagłuszyć i schować przed światem, bo przecież w życiu chodzi o to, by nam było dobrze, by życie nas cieszyło, byśmy potrafili z niego czerpać garściami, a to niemożliwe, gdy toczymy codzienną, wewnętrzną batalię, by ukryć prawdę o nas przed światem. Opisywany przez autorkę archetyp już od zarania dziejów nam towarzyszy i towarzyszyć nam będzie. Warto się z tym pogodzić i żyć z nim na zasadzie symbiozy.

"Biegnącą z wilkami" polecam każdemu, ponieważ jest to literatura wielu aspektów. Chciałabym napisać dość trywialnie, że ona bawi, uczy i wychowuje i chyba zawarłabym trzy podstawowe aspekty, które w tej prozie dostrzegam. Chciałabym czerpać z niej jak najwięcej i jak najwięcej przekazać dalej. Uważam, że wszystkie przytoczone w niej historie są rozwijające i prowokują do dalszej dyskusji.

Niewątpliwie książka Clarissa Pinkola Estés jest to pozycja, która plasuje się w moim indywidualnym rankingu w ścisłej czołówce, tym bardziej polecam ją wszystkim, którzy doceniają prozę z pogranicza literackich odległych kultur!

Olga Kowalczyk

www.retrams.blogspot.com

Za książkę dziękujemy



czwartek, 26 września 2013

Tadeusz Gadacz - o ulotności życia - recenzja

Przede mną bardzo trudne zadanie, zrecenzować książkę filozofa i religioznawcy, Tadeusza Gadacza "O ulotności życia". Nie ukrywam, że autor budzi mój ogromny szacunek, gdyż wiedza, którą posiada jest olbrzymia, a sama książka zawiera w sobie sporo odnośników do dzieł myślicieli, którzy zapisali się na kartach historii. Bardzo doceniam niebywały intelekt twórcy, choć przyznam, że książka do łatwych nie należy.

Zacznę może od tego, że tytuł sugerował mi zupełnie inną tematykę. Wydawało mi się, że wykroczę poza życie doczesne w stronę nieznaną i że dzięki temu poszerzę swoją wiedzę z zakresu transcendencji. Okazało się jednak, że autor przedstawił w niniejszym zbiorze teksty traktujące o tym, co w życiu ulotne i zmienne.

Autor posługując się odniesieniami do myśli znanych filozofów, skłonił mnie do wielu przemyśleń.

Zaczęłam rozważać jego spostrzeżenia, które m.in. zmodyfikowały ogólnie przyjętą definicję szczęścia. Według autora współczesność charakteryzuje się tym, że dążenie do szczęścia zostało wyparte przez dążenie do sukcesu. Zgodzę się z tym, choć przyznam, że to przykre.

Podobne rozważania dotyczyły kwestii przebaczenia i powiązanej z nią karą śmierci. Po lekturze zaczęłam wątpić w to, że jest ona rozwiązaniem problemów ludzi skrzywdzonych, bo przecież nic nie zrekompensuje poczucia krzywdy, która nieodwracalnie dotyka poszkodowanych.

Autor próbuje również zdefiniować kryzys w szkole, który wynika z tego, że szkoła przestała być wspólnotą, a wychowawca przestał być autorytetem.

Muszę przyznać, że mnogość tematów, poglądów i motywów, które można odnaleźć na kartach tej książki powoduje lekki zawrót głowy i nie pozwala szczegółowo zająć się recenzowaną całością, ale filozofia ma to do siebie, że jest eteryczna i wielowymiarowa. Być może na tym polega ulotność życia, o którym czytamy w tej książce.

W mojej literaturoznawczej przygodzie miałam przyjemność obcować z ludźmi, którzy nacisk kładli na motyw podróży w literaturze. Jest ona rozumiana jako linearna wędrówka, ciągłe oddalanie się w stronę nikomu nieznaną, albo jako podróż do miejsca, z którego wyruszyliśmy - kołowe powroty. Nie ukrywam, że wiele przyjemności sprawiło mi czytanie o podróży Abrahama, która nawiązywała do podróży linearnej i o wędrówce Odyseusza, która była niewątpliwie kołowa.

Książkę polecam wszystkim, którzy doceniają filozoficzne rozważania wokół egzystencjalnych problemów współczesnego świata.

Ja trochę żałuję, że oscylowałam wokół doczesności, a nie wyruszyłam w podróż w stronę transcendencji..

Olga Kowalczyk
www.retrams.blogspot.com

Za książkę dziękujemy:





poniedziałek, 23 września 2013

Przypadek sprawił - recenzja

Dziś spróbuję ocenić książkę Barbary Rybałtowskiej "Przypadek sprawił". Zastanawiałam się długo, z której strony ugryźć tę fabułę, aby przekazać to, co zwróciło moją szczególną uwagę podczas czytania. Postanowiłam, że zacznę od krótkiego wstępu.

Każdy z nas ma w swoim życiu raz z górki, raz pod górkę, ale jedyne, co jest stałe i niezmienne, to rodzina. Bywa, że relacje między poszczególnymi jej członkami są idealne, bywa, że są neutralnie pozytywne, bywa też, że są żadne. To nie zmienia faktu, że ona zawsze jest i powoduje więź między ludźmi, którzy nas wychowują, z którymi spędzamy dzieciństwo, wczesną młodość, pierwszy bunt, większe kryzysy i chwile szczęścia..

W moim odczuciu właśnie o rodzinie jest ta książka. O ludziach, którzy czują wobec siebie przeróżne emocje, skrywają różne tajemnice, które z upływem kolejnych stron poznajemy. Co ważne, nie są to bohaterowie idealni. Mają swoje przywary, dźwigają na barkach różną codzienność, boją się samotności, chcą być kochani, akceptowani i chcą tworzyć rodzinę, która ciągle ewoluuje. Gdy starsi umierają, młodzi łączą się w pary, budując nową część kruszącej się rodziny.

Fabuła jest pozornie banalna, bo można ją ubrać w jedno, podstawowe zdanie. Opisuje historię związaną z niewyjaśnioną śmiercią Joanny, prowokującą Ewę - jej siostrę, do wspomnień, którym towarzyszą różne zbiegi okoliczności, pozwalające na rozwikłanie rodzinnej tajemnicy.

Autorka wprowadza nas w świat ludzi, których los nie oszczędzał. Poznajemy ich historię aż zbyt szczegółowo. Byłam przekonana, że taki zabieg okaże się mało atrakcyjny w odbiorze, bo ile można czytać o jakimś niewyjaśnionym epizodzie z życia głównych bohaterów? Jak bardzo można poplątać ich losy, by w efekcie się w nich nie pogubić i nie mieć wrażenia, że mamy do czynienia z wątkami niczym z telenoweli? Otóż można!

Barbara Rybałtowska tworzy wokół swojej powieści niezwykle przyjemną aurę. Czytając, czuje się pewnego rodzaju ciepełko, które spływa z kolejnych kart książki, a do tego czytelnik sam ma poczucie, że uczestniczy w rozwiązywaniu tajemnicy, bo ma dostęp do wspomnień każdego z bohaterów.

Muszę przyznać, że poczułam w sobie żyłkę detektywa, który próbuje rozwiązać zagadkę, ale.. hmm.. w efekcie, prawda okazała się tak zaskakująca, że nie byłabym w stanie się jej domyślić, więc obiecałam sobie, iż nie będę więcej udawać, że jestem dobra w poszukiwaniu winnych. Chyba bardzo łatwo wodzić mnie za nos.

Książkę polecam tym, którzy cenią sobie historie rodzinne, opisane w niezwykle ciepły i prawdziwy sposób, a także tym, którzy lubią podróże po Europie, kochają Mazury i czują w sobie żyłkę detektywa, być może wam się uda to, co mi zdecydowanie umknęło i rozwiążecie zagadkę przed finałem tej urokliwej powieści.

Olga Kowalczyk

www.retrams.blogspot.com






                                                         Za książkę dziękujemy:






niedziela, 22 września 2013

Dag Solstad „Jedenasta powieść, osiemnasta książka” – recenzja

Skandynawia to miejsce o dość specyficznej, w moim odczuciu, estetyce. Mam tu na myśli zarówno prozę, jak i film. Kino skandynawskie od zawsze jest dla mnie magiczne. Uwielbiam filmy osadzone w tamtejszych realiach. Kocham te malownicze i surowe krajobrazy oraz aktorów, których gra polega głównie na przekazywaniu maksimum emocji za pomocą minimum wyrazu.

Z taką świadomością sięgnęłam po "Jedenastą powieść, osiemnastą książkę", którą napisał Dag Solstad, prozaik norweski. Spodziewałam się norweskiego chłodu, ale na kartach powieści znalazłam dopracowaną, w najdrobniejszych szczegółach, postać bohatera, który posiada w sobie wiele zaskakujących, rozbudowanych cech charakteru, wiele emocji i solidną dawkę egzystencjalizmu.

Fabuła przedstawia losy intelektualisty - Bjørna Hansena, człowieka, który w życiu nie podejmuje ważnych decyzji, ale poddaje się codzienności, która prowokuje jego wybory. Jego świat jest przewidywalny, króluje w nim nuda i rozpacz. Mam wrażenie, że z wiekiem doskwiera mu poczucie niespełnienia i braku wpływu na swój los. Nie potrafi odnaleźć w pamięci powodów, dla których zostawił żonę i odszedł do Turid Lammers. Nie potrafi uzasadnić, dlaczego pracuje jako skarbnik, co spowodowało, że znalazł się kongsberskim Towarzystwie Teatralnym, etc.

Bjørn Hansen płynął w swoim życiu z prądem.. aż do pewnego momentu, w którym wpada na pewien pomysł. Postanawia, będąc zupełnie zdrowym, spędzić na wózku inwalidzkim resztę swoich dni. Jego koncepcja ma spowodować, że wreszcie będzie miał wpływ na własne życie.

Choć książka nie jest pokaźnych rozmiarów, to zapewniam, że po jej przeczytaniu będziecie mieli poczucie, że bardzo szczegółowo zapoznaliście się z głównym bohaterem. Sama mam wrażenie, że poznałam jego myśli, wczułam się w jego niepewność, poczułam chłód jaki towarzyszył mu w relacjach z synem, kochanką, lekarzem i innymi ludźmi. Mam nawet wrażenie, że zrozumiałam jego późniejsze działania. I to niewątpliwie jest moc prozy, którą tworzy Dag Solstad. To zdecydowanie nurt egzystencjalny z domieszką prozy psychologicznej, ponieważ w głowie bohatera kłębią się emocje i uczucia, których nie uzewnętrznia, ale czytelnik ma do nich wgląd. Sama fabuła jest dość depresyjna i pesymistyczna.

Cechami egzystencjalizmu jest poczucie beznadziejności głównego bohatera, który może się mu poddać (co Bjørn Hansen robił do czasu realizacji swojego pomysłu), może nadać życiu jakiś cel (czyli realizację swojego planu), a nawet może popełnić samobójstwo, które będzie wyrazem buntu przeciw zastanej rzeczywistości (na to główny bohater się nie decyduje).

Muszę też dodać, że nie dostrzegam w tej prozie wpływów Gombrowicza, do których sam autor się przyznaje. Nie dostrzegam w jego utworach specyfiki, którą charakteryzuje proza Gombrowicza. Zdecydowanie powiązałabym go z Sartrem oraz z innymi twórcami egzystencjalizmu.

Od siebie dodam, że bardzo odpowiada mi taka narracja, choć nie jest ona łatwa w odbiorze. Pomimo prostej, czasem nudnej fabuły, przez którą oko prześlizguje się bardzo płynnie, odnajduję też sporo treści tworzących postać, które należy wychwycić i połączyć z innymi, by główny bohater stał się wielowymiarowy, by poznać jego poglądy i relacje, jakie buduje z innymi bohaterami. To powoduje pewną trudność i uwydatnia specyfikę skandynawskiej estetyki, która do łatwych, lekkich i przyjemnych nie należy.

Książkę polecam cierpliwym czytelnikom, koneserom Skandynawii, ciekawym egzystencjalizmu w prozie i wszystkim pozostałym, których brak wartkiej akcji nie przeraża.

Olga Kowalczyk
www.retrams.blogspot.com



Za książkę dziękujemy:








piątek, 20 września 2013

Bo we mnie jest ex... - recenzja

Dziś parę słów o kobietach. Mam poczucie, że płeć piękna jest bardzo specyficzna. Moje rozważania powodowane są książką Iwony Skrzypczak "Bo we mnie jest ex" ..czy nie jest tak, że kobieta zwykle szuka powodu do tego, by się choć trochę unieszczęśliwić, by stwierdzić, że w życiu nie jest traktowana jak księżniczka i by wywnioskować, że jej życie nie jest usłane różami i na tym skupia całą swoją uwagę i energię? Chyba tak trochę jest moje drogie Panie.

Książka Iwony Skrzypczak nastroiła mnie dość filozoficzne, choć zapewniam, że to nie jest pozycja, która o tej tematyce traktuje. Sama fabuła jest tak prosta i przewidywalna, że aż trudno doszukiwać się w niej czegoś, co mogłoby zachęcić czytelnika do brnięcia przez kolejne strony, ale uważam, że i takie fabuły są czasem potrzebne. Mnie na przykład skłoniły do przemyśleń związanych z tym, co osiągalne i nieosiągalne.

Główna bohaterka wplątana jest w układ z dwoma mężczyznami, z którego nie potrafi wybrnąć. Będąc z jednym, myśli o drugim. Ciągle próbuje w tych relacjach wybrać tę, która będzie dla niej najlepsza. Okazuje się bowiem, że panowie, choć są samcami alfa, to różnią się wszystkim. Pierwszym jest Piotr, ustatkowany, zamożny, pracujący w Londynie, dobrze ubrany, niezwykle szarmancki i przystojny specjalista od IT. Drugi to Max, muzyk o charyzmatycznym usposobieniu, żyjący z dnia na dzień, prowadzący życie oparte na zabawie. Ten z nich, który jest daleko zwykle wygrywa ze swoim rywalem, ponieważ główna bohaterka go idealizuje. Ten zaś, który jest na wyciągnięcie ręki, staje się nieatrakcyjny, bo posiada wady. No i właśnie główna bohaterka nie potrafi zdecydować, którego z nich kocha. Typowo babski galimatias!

No a jeśli chodzi o mój wywód, od którego zaczęłam. Po przeczytaniu tej banalnej książki mam wrażenie, że inaczej nie można było opisać babskich rozterek, bo przecież one zwykle są takie banalne. Kobiety bardzo często idealizują w swojej głowie świat, który jest dla nich niedostępny. Starają się do niego dotrzeć, dogonić przysłowiowego króliczka, ale chyba właśnie najbardziej atrakcyjny jest sam pościg. Zdobycie celu automatycznie umniejsza jego walory. Podobnie dzieje się w relacjach damsko-męskich.

Kobieta w literaturze często chce, by jej ideał, książę na białym koniu, zauważył ją. Stara się wszystkimi dostępnymi środkami zdobyć jego serce, a gdy już ów mężczyzna jest blisko.. okazuje się, że to nie ideał, bo ma wady! Bardzo często popada wtedy we frustrację i mamy literacką analizę wewnętrzną postaci, wielostronicowymi rozważaniami na temat, co by było gdyby.. albo postanawia poszukać kogoś lepszego, wtedy czytamy książkę z akcją o tzw. kobietach wyzwolonych.

Prawda jednak jest inna. Nikt nie jest idealny! W życiu i w związku należy odnaleźć kompromis i akceptację. Tego zabrakło mi w tej książce, ponieważ czytając, miałam wrażenie, że głównej bohaterce wolno wszystko, a jej mężczyznom - nic. Bardzo żałuję, że treść jest jednowymiarowa i przez to nierzeczywista.

Książkę polecam głównie tym, którzy chcą się przekonać jak trudno wyplątać się z nieudanej relacji damsko-męskiej bez krzywdzenia drugiej strony, a także tym, którzy chcieliby trochę wyciszyć swoje rozbuchane ego.

Olga Kowalczyk


www.retrams.blogspot.com

Za książkę dziękujemy

czwartek, 8 sierpnia 2013

Recenzja książki Ewy Bauer „Kruchość jutra”

Przyznam szczerze, że Ewa Bauer jest dla mnie zupełnie nową postacią wśród polskich autorek. Założyłam zatem, dość niesprawiedliwie, że skoro wiem na jej temat niewiele, to zapewne jest pisarką jednej powieści, ale trzymając w ręku jej książkę dowiedziałam się, że nie jest debiutantką, gdyż napisała już „W nadziei na lepsze jutro” (2011). Pomimo, że nie słyszałam o jej książkach, trzymając „Kruchość jutra” w dłoniach, nie mogłam jej nie przeczytać, bo przecież każdemu twórcy należy się szansa, nawet temu, o którym wiemy niewiele.

Z racji faktu, iż wyczytałam, że autorka jest z wykształcenia prawniczką wiedziałam, że jeśli w książce zdarzą się wątki związane z prawem, będą one wiarygodne i faktycznie wyczułam ten specyficzny prawniczy język, który zgrabnie wkradł się w powieść podczas opisów sprawy rozwodowej głównej bohaterki, ale zaraz podkreślę, że był on niewątpliwie przyjemny w odbiorze i nie przypominał fachowego, prawniczego bełkotu. Co więcej, sposób prowadzenia narracji był bardzo konkretny, autorka nie stosowała wielostronicowych dygresji, zauważalne były uproszczenia w fabule, które irytowały swoją pretensjonalnością, ale jej proza okazała się bardzo przemyślana i rzetelna. W efekcie książkę czytało się bardzo przyjemnie.

Jeśli miałabym sklasyfikować treść powieści, to niewątpliwie jest to psychologiczna literatura kobieca, która opisuje historię Anny – mężatki, matki bliźniaków, kobiety zdradzonej i niespełnionej. Jej życie nabiera tempa w momencie, gdy odnajduje wiadomość, która niszczy zaufanie, jakim obdarzyła swojego męża. Historia zaczyna się bardzo klasycznie, dlatego nabrałam wielu obaw, że losy głównej bohaterki niczym już mnie nie zaskoczą. Okazało się jednak inaczej. Anna odeszła od męża i związała się z Michałem – idealnym, empatycznym i troskliwym mężczyzną, który na kartach książki spełniał niewątpliwie rolę księcia z bajki. Zły mąż, cudowny kochanek, brakowało tylko szczęśliwego zakończenia, którego obawiałam się bardzo, ponieważ wierzyłam w to, że książka będzie miała głębsze przesłanie i zaskoczy mnie nagłym zwrotem akcji.

Okazało się, że autorka bardzo sprytnie udowodniła, iż pospieszyłam się z oceną treści, gdyż nie przewidziałam, że wpadłam w sidła, które zastawiła na swoich czytelników. Fakty, którymi byłam karmiona przez większą część powieści nabrały smaku, gdy okazało się, że prawda wygląda zupełnie inaczej. Jak? O tym nie będę pisać, bo popsułabym radość czytania tym, którzy sięgną po tę lekturę.

Po przeczytaniu tak niepozornej pozycji został w mojej głowie wątek, poruszony przez autorkę, który mnie zastanawia. Decyzje podejmowane pod wpływem impulsów niekoniecznie są dobre, a wiara w bezinteresowność nie zawsze się sprawdza. Jak wyczuć intencje innych ludzi? Kiedy można przyjąć pomoc, a kiedy warto samodzielnie radzić sobie z przeszkodami? Odpowiedź na te pytania nie jest możliwa. Myślę, że to główny wątek psychologiczny lektury. Autorka uczy nas, że dziś podjęte decyzje, powodują kruchość jutra, bo tak naprawdę nigdy nie wiemy, jakie będą ich konsekwencje, ale na tym polega nieprzewidywalność naszej egzystencji.

Polecam książkę wszystkim, którzy lubią być pozytywnie zaskoczeni i zmotywowani do przemyśleń.

Recenzję napisała: Olga Kowalczyk


Za książkę dziękujemy:
 

środa, 7 sierpnia 2013

Recenzja książki Leopolda von Sacher-Masocha „Wenus w futrze”

Po przebrnięciu przez współczesną literaturę erotyczną, otrzymałam książkę Leopolda von Sacher-Masocha "Wenus w furze". Czytając wzmianki o tej książce spodziewałam się (być może przez pryzmat przeczytanych wcześniej lektur) buchającego i soczystego erotyzmu, nieco wulgarnego, perwersyjnego i kontrowersyjnego opisu scen intymnych.

O książce wiedziałam od momentu, gdy na Festiwalu w Cannes, Roman Polański pokazał swój film, inspirowany tą powieścią i zachwycił nim widownię. Przyznam szczerze, że moja wizja tej powieści, przed jej przeczytaniem, była zupełnie inna, choć znając kino Polańskiego, mogłam spodziewać się niedomówień i tajemniczego, ale mrocznego erotyzmu.

Faktem jest, że mogę tylko podejrzewać za co mistrz Polański pokochał tę książkę, ale muszę przyznać, że ja również zapałałam do niej uczuciem. Przede wszystkim urzekło mnie w niej to, że czytając ciągle czułam niedosyt, co skutecznie prowokowało, by zagłębiać się w treść coraz intensywniej. Poza tym, uważam, że książka w bardzo interesujący sposób definiuje miłość i wszystkie stany, które są jej konsekwencją: „Miłość jest tajemniczą drogą i rozkoszną potęgą, która nas porywa, gdzie sama chce. A my się nie bronimy, nie pytamy nawet, dokąd nas prowadzi i co z nami uczyni” (s. 94).

Fabuła nie jest zaskakująca. Opisuje relacje między Sewerynem, a Wandą – tytułową kobietą w futrze, Wenus, która stała się jego panią, której zachcianki musiał spełniać, która mogła smagać go biczem, gdy poczuła taką potrzebę. Seweryn bezgranicznie zatracił się w miłości do tytułowej Wenus. Czytamy: „nic tak mężczyzny nie zdoła porwać i odurzyć, jak postać pięknej i despotycznej kobiety, która w sposób bezwzględny zmienia kochanków jak rękawiczki…” (s.13).

Obraz tej zależności zakochanego w kobiecie mężczyzny – niewolnika uczuć, jest opisem eksperymentu, który miał miejsce w 1869 roku i polegał na tym, że przez sześć miesięcy sam Masoch był niewolnikiem pewnej damy. Opis erotyzmu przełomu XIX i XX wieku, o którym pisze autor, dziś czytelników może męczyć, ale upieram się, że to klasyka gatunku i warto tę pozycję przeczytać, by mieć świadomość jak rozwijała się literatura erotyczna na przestrzeni wieków. Proza Masocha opublikowana w 1870 roku okazała się bestsellerem i rozpoczęła dyskusję na temat różnego rodzaju patologii seksualnych.

Pomijam fakt, iż sam tekst nie zachwyca. Książka napisana jest językiem prostym, bez udziwnień, ale bardzo podobały mi się nawiązania do klasyków literatury światowej i do motywów mitologicznych. Przeszkadzał mi oczywiście dostrzegalny młodopolski mizoginizm: „Na namiętności mężczyzny opiera się moc kobiety, której ona nigdy nie omieszka wykorzystać, jeżeli tylko mężczyzna nie ma się na baczności. Musi on być albo jej tyranem, albo niewolnikiem… jedno z dwojga. Wybór do niego należy. Jeśli się jej podda, oho! Wprzągł się w jarzmo i niebawem poczuje chłostę” (s. 19-20), ale to element kulturowy naszej obyczajowości, więc musiałam go jakoś przełknąć.

Książkę polecam tym, którzy mają ochotę zmierzyć się z obyczajowością nieco nam obcą, z seksualnością niewypowiedzianą wprost, z miłością zapisaną inaczej niż znaną nam z lektury Greya czy Crossa. No i oczywiście polecam ją tym, którzy chcieliby dowiedzieć się skąd wziął się termin ‘masochizm’ i poznać różne definicje miłości.

Recenzję napisała: Olga Kowalczyk

Za książkę dziękujemy: