Pożegnaliśmy Memphis i Presleya a przed nami jeszcze tysiące kilometrów samych niespodzianek. Według zamierzeń jeszcze dzisiaj powinniśmy dotrzeć do Louisiany nad samo wybrzeże Zatoki Meksykańskiej. Główną atrakcja miał być Nowy Orlean. W miarę upływu czasu zmieniliśmy trochę nasze zamiary i postanowiliśmy zbadać okolice i zobaczyć jak ludzie żyją w miejscach zupełnie nienadających się do zamieszkania czyli sam środek bagien Louisiany.
Brak map w kieszeni za fotelem kierowcy zaskoczył nas oboje. Wiadomo, ze to obowiązek p. który miał zadbać o całość wyposażenia nas w sprzęt turystyczny. Skleroza lub chwilowe roztargnienie pozbawiły nas atlasu i dokładnych wcześniej przygotowanych map. Pozostał nam jedynie iPad i posługując się Google Maps wędrowaliśmy po nawet najwęższych drogach i dróżkach. Już od kilku lat posługujemy się taką elektroniczną wersją mapy ale zawsze jako zabezpieczenie lub raczej z przyzwyczajenia zabieraliśmy ze sobą starożytną wersje wizji świata z lotu ptaka. Pomimo dobrej nawigacji udało mi się trzykrotnie wyprowadzić kierowcę w pole. To moja podświadomość i jawna niechęć do mieszkania w namiocie pośród węży i bagiennych, nikomu jeszcze nieznanych stworów myliła drogę. Szczerze mówiąc chciałam tam pojechać ale wolałabym hotel.
W okolicach Nowego Orleanu autostrada zawisła w powietrzu podparta na betonowych wspornikach. Jechaliśmy już dość długo przez bagna a mój dobry humor zaczął mnie opuszczać gdy przede mną bagna, po prawej bagna i po lewej bagna.
Brr,
gęsia skórka często pojawiała się na mych plecach gdy tylko
wyobraziłam sobie siebie pośród parujących i zdradzieckich mokradeł.
Było czego się obawiać bo reżyser wyprawy znalazł „idealne” miejsce
noclegu. Pod namiotem w Grand Isle State Park miało być wspaniale.
Po środku kanał dla statków a po jego obydwu stronach drogi. Jedną z nich jedziemy na zatracenie i czułam się jak ten statek wyrzucony na brzeg, pozbyta naturalnego środowiska i zagubiona w domysłach i obawach.
Słonce chyliło się ku zachodowi i już było jasne, ze na nocleg dotrzemy w nocy.
Wszystkich zapewniamy, ze zyjemy i w szalonym tempie przemieszczamy sie z miejsca na miejsce. Dotarlismy na sam kraniec Ameryki i za mna juz tylko Havana. Dalej jechac sie nie da bo most raptem skonczyl sie w Key West.
Jak na okres posezonowy to Floryda wcale nas nie oszczedza. Dzisiaj bylo tylko +30C i pomimo roznych barier przeciwslonecznych jak kremy z filtrem, kapelusze i koszule z dlugimi rekawami to i tak jestesmy bardziej czerwoni niz pierwsi mieszkancy tego kontynentu zwani czerwonoskorymi. Na dodatek oczy mamy wypalone sola ktorej jest baaardzo duzo w Atlantyku.
Juz ledwo zyje a jeszcze tyle przed nami.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie:)
Świetny pomysł wielkiego podróżnika (którego ślady odnajdziecie po prawej stronie pośród ulubionych blogów pod nazwa "lachman") aby przedłużyć sobie lato wcielam w życie. Wybieram się na południe aby odwlec spotkanie z jesienią. Trasę wycieczki mamy dość oględnie ustalona i dlatego nie chce opisywać szczegółowo miejsc które chcemy odwiedzić. Moge jedynie zdradzić początek. Na pierwszy ogień pójdzie Graceland bo w Memphis oprócz tego miejsca jest jeszcze tylko główna siedziba Fed Ex. Przejeżdżając przez Memphis nie można nie odwiedzić wiecznie żywego Elvisa bo to jak być w Paryżu i nie zobaczyć wieży Eiffela czy placu Pigalle. W stolicy Francji jest takich koniecznych miejsc do zaliczenia bez liku, ze aż głowa boli. W Memphis głowa od atrakcji mnie nie rozboli i bez zastanowienia odwiedzę jedyna z nich. Później zapewne zgubie się w bagnach Luizjany gdzie panoszy się Nowy Orlean. Co będzie dalej nie wiadomo i już teraz zapraszam was za kilka tygodni na pierwsze relacje z wakacji.