1

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Georgia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Georgia. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 18 lipca 2013

Przeminęło z wiatrem.

Jak najłatwiej określić Atlantę? 
Odpowiedz jest prosta; to gigantyczny zbiór biur. 
Rano z każdej strony do pracy podążają auta tworząc kilometrowe korki a po południu wszyscy wyjeżdżają ze stolicy tworząc jeszcze dłuższe korki. W tym właśnie nieodpowiednim czasie musieliśmy przebić się do centrum miasta gdyż tam jest dom w którym mieszkała Margaret Mitchell, autorka najsławniejszego romansidła świata czyli Przeminęło z wiatrem. Kto postrzega tą książkę jako wyłącznie romans to proponuję ponowne czytanie bo książka dobrze oddaje charakter owych czasów oraz pokazuje determinację Scarlett w walce o przetrwanie w czasie gdy los pozbawił ją środków do życia.
  Wspomagana dobrym słowem osobistego pilota wyprzedzałam i hamowałam, ruch naszego auta bardziej przypominał trasę skoczka na szachownicy niż tor wyznaczony dla pojazdów samochodowych. Musiałam jechać szybko i zdecydowanie ale na tyle ostrożnie aby nie zostać zatrzymana przez policj
ę.
Wtedy nie mielibyśmy szans na wejście do prywatnego świata życia pisarki. Policjanci nigdy nie spieszą się z procedurą karania kierowców robiąc przy tym wielkie show błyskając światłami dyskoteki, czasami zatrzymując się w taki sposób aby nie dało się przejechać obok nich swobodnie itd. itp. 
W wielu przypadkach lewy pas ruchu okazywał się wolniejszy od środkowego lub prawego więc auto nasze starało się znaleźć jak najszybszą trasę. Wieloletnie doświadczenie pirata drogowego którym niewątpliwie jest p. zaowocowały cennymi podpowiedziami jak wcisnąć się tam gdzie normalnie nie można lub nie powinno się wciskać. Szło mi zupełnie dobrze ale ciągle napięta uwaga zaczynała mnie męczyć i osłabiać refleks. Tak nie mogłabym jeździć codziennie ale dzisiejszy dzień usprawiedliwia wszystko. Im bliżej miasta tym jazda stawała się bardziej uciążliwa i wolniejsza. Atlanta jest opasana trzy a na niektórych odcinkach cztero lub pieciopasmową obwodnicą. Do centrum wnikają dwie autostrady w kierunkach wschód-zachód i północ-południe, w godzinach szczytu jest na nich chyba milion samochodów. Wszystkie posuwają się wolniej niż piechur więc ręce zaczęły mi się pocić na kierownicy bo nie było jak ominąć korka. p. wpatrzony w mapę miasta miał zrezygnowaną minę i oczy wściekłe. Poniżej jest zdjęcie zagęszczenia ruchu samochodowego w danym dniu. Niebieska kropka u dołu to pozycja naszego auta, czerwona szpilka na górze to miejsce do którego jedziemy. Czerwonym kolorem zaznaczone są drogi gdzie auta ledwo jadą a na zielono tam gdzie ruch drogowy jest normalny. Jak widać musieliśmy jechać tam gdzie czerwony kolor i pozostało nam tylko mieć nadzieję, ze zdążymy. Innej możliwości nie mieliśmy bo pomimo tłoku autostrada jest w ciągłym ruchu. Nie ma świateł na skrzyżowaniach i przeważnie jest szybciej zatłoczoną autostradą niż ulicami.
Internet w rękach odpowiedniego człowieka może przydać się nawet w podróży. Nie jestem dobra w nawigacji i cieszyłam się, ze siedzę za kierownicą a p. wykonuje brudną robotę. Gdy od celu dzieliły nas jeszcze cztery mile p. znalazł na swej magicznej tabliczce parking oddalony tylko o dwa domy od punktu docelowego. Już wszystko mieliśmy pod kontrolą oprócz czasu. Powiedzenie „czas jest najprostsza rzeczą” zaczerpnięte z tytułu powieści fantastycznej p. powtarza w krytycznych sytuacjach wprowadzając mnie w stan zdenerwowania podczas gdy on się uspokaja. Oczywiście i tym razem zaistniała taka sytuacja więc westchnęłam tylko głęboko marząc aby to była prawda.
Na desce rozdzielczej zegar wskazywał 16:20 a my ciągle w żółwim tempie posuwaliśmy się po autostradzie. Pomimo niskiej temperatury w środku auta zaczęłam się pocić z nerwów. Przełączyłam ochładzanie na max i uchyliłam okno bo brakowało mi tlenu. Wreszcie zjazd na ulicę o dwóch pasach ruchu w jedną stronę. Teraz rozpoczął się wyścig, walka o każdą sekundę i metr. 
- Na lewo i gaz do dechy! - Zanim pomyślałam i sprawdziłam lusterko wsteczne rzuciłam auto na środkowy pas i prawie przefrunęłam przez skrzyżowanie. Całą kontrolę nad otaczającym nas ruchem przejął pilot a ja jedynie miałam wykonywać biernie polecenia i nie przejechać przechodnia. - Jedziesz! Jedziesz! - Żółte światło za sekundę zamieni się z czerwonym miejscami na sygnalizatorze i ja nacisnęłabym na hamulec. Wykonałam polecenie i z rykiem silnika przemknęliśmy przez skrzyżowanie na czerwonym. Uff! Zabiję pilota później. 
- Teraz w prawo i za drugim skrzyżowaniem w prawo do wieżowca na parking. - Przez trzy minuty wykonałam sto wykroczeń drogowych i wzięłam tylko jeden oddech. Wjazdy na wielopiętrowe parkingi zawsze mają takie utrudnienia jak np. wybrzuszenie aby jeździć wolno. Wolno, jakie wolno ja wpadłam na taki garb z impetem. Podrzuciło nas jak piłkę plażową i szczęśliwie nie urwałam dolnego spojlera. Przed szlabanem zatrzymałam się tak niefortunnie, ze brakło mi ręki aby przycisnąć czerwony przycisk aby maszyna wydrukowała bilet wjazdowy z godziną wjazdu. Kolejne sekundy uciekły. Otworzyłam drzwi zbyt mocno i uderzyły w to cudo techniki które miało wydrukować nam kwitek. Zablokował mnie pas gdy ruszyłam gwałtownie ciało aby wychylić się z auta. Byłam pewna, ze p. wznosi oczy do nieba ale nie pisnął ani słowa. Dobrego mam pilota bo uprzedził moje poczynania i przerzucił wajchę biegów na położenie „Parking” gdy ja zajęłam się wypinaniem się z pasa bezpieczeństwa aby dotknąć przycisk który znajdował się dziesięć centymetrów poza zasięgiem moich palców. Prawie wyrwałam gotowy kartonik i rzuciłam go na kolana p.. Trzasnęłam drzwiami i gdy szlaban lekko zaczął się podnosić my przemknęliśmy pod nim prawie go taranując. Pierwsze wolne miejsce przywitało nasze auto a my rzuciliśmy się piechotą do pokonania ostatniego kawałka przestrzeni dzielącej nas od domu Margaret Mitchell. Gdy opuszczaliśmy auto, zegar wyświetlał 16:30. Jesteśmy uratowani, dojście zajmie nam kolejne trzy minuty więc wygraliśmy walkę z czasem. No cóż, czas jest najprostrzą rzeczą! Jak cyganka podążałam za p. który wyprzedzał mnie o jakieś dziesięć metrów. Drzwi wejściowe stały otworem przede mną przytrzymywane ręką męża gdy dotarłam do celu.
Trzy osoby znajdujące się wewnątrz obrzuciły nas zdziwionym spojrzeniem. Ja też zdziwiona przyglądałam się po kolei każdej zdziwionej twarzy. Dwie kobiety i mężczyzna wyglądali jakby już dawno byli po pracy i tylko jeszcze plotkowali o zupełnie nieważnym wydarzeniu dzisiejszego spokojnego dnia. Nikt nas nie przywitał jak to jest w tutejszym zwyczaju i sytuacja już wyglądała podejrzanie. 
- Chcieliśmy zwiedzić muzeum. - p. jako pierwszy mógł się odezwać bo ja ciągle dyszałam jak w zawale. 
- O! Muzeum już nieczynne – zbladłam – ostatnia grupa wchodzi o 16:30 – Czułam, że za moment padnę jak kłoda drewna i walnę czaszką o posadzkę. Nie poczuję jak mój mózg rozbryzguje się dookoła bo już będę martwa zanim dosięgnę podłogi. Pociemniało mi w oczach więc otworzyłam je szerzej aby zbliżyć się do rzeczywistości bo raptem poczułam się jak w koszmarnym śnie. Dostrzegłam strużkę potu na prawym policzku p. stojącego pół kroku przede mną. 
- Jak to nieczynne! Muzeum jest czynne do 17:00! - Nie widziałam twarzy p. ale daję sobie głowę uciąć, ze miał wredny uśmiech a jego oczy miotały mordercze błyskawice. Wokół mnie zrobiło się jakoś duszno i mało przejrzyście. Tyle trudu i poświęcenia poszło na marne. Trudno, Atlanta nie leży na końcu świata i przecież zawsze możemy specjalnie przyjechać tutaj ponownie w dowolnie wybrany weekend. Szkoda, ale to nie koniec mego żywota więc i strata niewielka. Opadła mnie rezygnacja ale o dziwo p. zamienił się w gladiatora który ma tylko życie do stracenia i nie podda się, zwyciezy albo legnie bez tchu. Spocony i pognieciony kot zamienił się w ryczącego i władczego lwa. Lew upatrzył sobie ofiarę. Swój potoczysty monolog skierował ku jednej z kobiet. Mądre posuniecie cwaniaku pomyślałam gdy krew powróciła do mózgu i zaczęłam rozumieć sens wybrania płci przeciwnej. Coś tkwi w kobietach, jakaś ułomność pojmowania swej wartości przy starciu z mężczyzną. 
- W internecie na waszej stronie są podane godziny otwarcia muzeum i nigdzie nie jest wspomniane, ze ostatni zwiedzający musi zameldować się pół godziny przed zamknięciem. - Ofiara słownego ataku zaczęła się bronic. Tłumaczyła, że ona tej strony nie tworzyła i tu już została pokonana w pierwszym starciu. OK, jeden do zera dla nas. Gad podły i podstępny postąpił krok w przód ku ofierze tłumacząc jej, że padliśmy ofiarą źle przygotowanych informacji. Jedziemy z Florydy (o dziwo jedyne słowa prawdy) bez wytchnienia (kłamstwo) żeby żona mogła wreszcie znaleźć się w od lat wymarzonym miejscu. 
- Ona całe życie marzyła aby choć przez chwile moc znaleźć się w atmosferze towarzyszącej autorce tej wspaniałej książki w okresie gdy ją tworzyła. Walczyliśmy z korkiem i jesteśmy na czas. - Tutaj p. okazał się genialnym aktorem, zamaszystym ruchem lewej ręki podsunął sobie nadgarstek przed oczy gdzie powinien być zegarek. Powinien ale p. nie wziął zegarka na wakacje. Ruch był tak naturalny, ze chyba nikt oprócz mnie nie zauważył braku zegarka. Gdzie on nauczył się tak kłamać? Na kim trenował te swoje tanie ale skuteczne zagrywki? Czy przypadkiem nie na mnie w domu?
 - Proszę przyjść jutro. - Nieśmiało wtrącił pan siedzący przy stoliku obok. p. nie odrywając wzroku od upatrzonej osoby zrobił kolejny krok w jej stronę i patrząc jej prosto w oczy odpowiedział. 
- Dzisiaj odlatujemy do Polski i nie możemy przyjść jutro. - Aby dodać maksymalnie dużo niepotrzebnych informacji dorzucił, że musimy zwrócić wypożyczony samochód, zwolnic hotel i dużo głupot nie mających nic wspólnego z naszą sytuacją. Psychiczny terror zastosowany z książkową dokładnością odniósł skutek. Ofiara poddała się, pokręciła przecząco głową jakby nie mogła uwierzyć w to co ma zrobić za chwilę
- Chodźcie oprowadzę was za darmo. Macie pół godziny dla siebie. Tylko nic nie dotykajcie. 
- Dziękuję. Bardzo dziękuję. - Zgodnym rytmem zabrzmiały jednocześnie nasze głosy. Jeszcze nie wierzyłam w to co usłyszałam gdy weszliśmy przez otwarte kluczem drzwi do mieszkania Margaret Mitchell.
Pani przewodnik wspomniała tylko, ze w tym muzeum nie ma nic co należało do pisarki. Wszystko jest z tego okresu ale nic osobistego. Starano się dobrać przedmioty podobne do oryginalnych i to zupełnie wytrąciło mnie z równowagi. Przewodnik zakreśliła krąg ręką mamrocząc, ze Margaret Mitchell nie gotowała, nie sprzątała i oto całe jej mieszkanie, zostawiła nas samych. Wcale jej się nie dziwię bo co tu pokazywać. 
Dwa ciemne pokoje i mały balkonik z pojemnikiem na lód. Ujęłam brodę p. pomiędzy zgięty, wskazujący palec i kciuk. Uniosłam ją delikatnie ku górze zamykając jego otwarte w zdumieniu usta. 
   - Zrób mi zdjęcie. - Postanowiłam otrząsnąć nas z odrętwienia bo bardziej niż ja, p. jakoś nie mógł uwierzyć w to co widzi bo oglądać rzeczywiście było nie za wiele. 

Margaret Mitchell wraz z mężem zamieszkiwali jeden z dziesięciu apartamentów w tym domu. Była niewielkiego wzrostu wielką bojowniczką o nieszczęsny los niewolników i znaną w Atlancie skandalistką. Była barwną postacią życia towarzyskiego ale najbardziej zasłynęła swą wielką powieścią.
Wielką? Tak, w znaczeniu literackim jak i objętościowym bo książka ma ponad 1000 stron. Oto jedna ze stron maszynopisu.
Dlatego o tym piszę bo wśród zbiorów jest polskie wydanie Czytelnika z 1957 roku w okrojonym wydaniu. Jak taka cienka książka może zawierać całość treści nie wiem i ciekawa jestem jakie wątki nie podobały się cenzurze ówczesnego reżimu. Ta po prawej to fińskie wydanie trochę grubsze ale czy tez pełne?
Wszystko przemija z wiatrem, czas zaciera ślady starych cywilizacji a ludzie żyją i tworzą cudowne obrazy malowane światłem i słowem. Nie mając wpływu na wiatr zapomnienia zasiadłam do pisania kolejnego posta który Wam się spodoba:)

czwartek, 11 lipca 2013

200% bawełny.

Czasu nam braknie aby dojechać do Atlanty przed 17:00 o której to zamykają muzeum poświęcone Margaret Mitchell. Wiem pomyślałam sobie ale jeszcze muszę zobaczyć prawdziwe pole bawełny. Ciągle przemierzaliśmy lokalne drogi mając nadzieje, ze z dala od autostrad znajdziemy prawdziwe białe pole ale wiedzialam, ze tracimy czas którego bardzo szybko ubywało.
Jeżeli za kilka minut nie znajdziemy "ośnieżonego" pola to będziemy zmuszeni do pozostania tutaj jeszcze jeden dzień. Taka perspektywa nie zadowalała nas.
Jest, jest! Przez bramę wjechaliśmy na farmę. Po prawej dom mieszkalny, na wprost strzelnica a po lewej cudownie rozwinięta i jeszcze nie zebrana bawełna.
Wjeżdżanie czy wchodzenie na czyjś teren bez uprzedzenia jest jednoznacznym pogwałceniem prywatności i właściciel jak chce może takowego intruza potraktować z dowolnym okrucieństwem. Tutaj akurat wszystko było jasne jak może skończyć się nasz nierozważny krok. Zostaniemy zastrzeleni jak wściekłe psy i nikt na to nic nie poradzi. O tym, ze właściciel posesji w nas nie wceluje raczej nie powinniśmy wątpić bo przestrzelone tarcze i łuski nabojów na ziemi dobitnie świadczyły o tym, ze „ten gość trenuje oko”. 
Świadomi niestosowności naszych poczynań weszliśmy w „szkodę” kilka kroków w stronę środka pola aby nasycić oko białą jak śnieg w Himalajach i delikatną jak puch edredona bawełną. Gdy rozkoszowałam się tym niecodziennym widokiem na próg domu wyszedł chyba właściciel albo członek jego rodziny aby przyjrzeć się intruzom. Szybko skuliłam się za krzakiem bawełny co niewiele mi pomogło w zniknięciu z pola widzenia potencjalnego strzelca. p. obwieszony aparatami był wtedy idealnym celem. Na wszelki wypadek wypuściłam z dłoni zerwaną wcześniej gałązkę z ładną białą kuleczką naturalnego włókna. Moj czyn zaakcentowania niewinności rozbawił p. i zaczął się śmiać wniebogłosy. Po chwili pomachał farmerowi ręką na dzień dobry i zajął się kolejną, zupełnie nieudaną ze względu na moją minę, sesją zdjęciową. Farmer popatrzył na nas przez chwile i nie sięgnął po bron. Cos kopnął na progu, prawdopodobnie zaklął szpetnie na turystów i zniknął w domu zamykając za sobą drzwi. 
- Nie zapomnij zabrać tego co rzuciłaś na ziemie, on i tak wszystko widział. - Zawahałam się jednak sekundę. Jeżeli nie widział to po co teraz pokazywać, ze pomijając chodzenie po polu to kradnę znikomy kawałek czyjeś pracy. Jeżeli widział i jeszcze żyjemy to mogę chyba wziąć. Wzięłam.   
- Poprowadzisz? - To p. skierował do mnie pytanie gdy ruszyliśmy w stronę auta. Przez myśl przemknęło mi zdanie „oczywiście, ze nie” ale zanim me usta je wypowiedziały usłyszałam ciąg dalszy. - Mamy diabelnie mało czasu aby zdążyć więc jedz tak szybko jak potrafisz. Nie spij za kierownicą, wyprzedzaj śpiochów, uwazaj na policjantów i tajniaków. Miej oczy dookoła głowy bo ja będę zmuszony przygotować alternatywne drogi dojazdu gdybyśmy utknęli w korku. - Mowę mi odjęło na sekund kilkanaście podczas których zakiełkował, wyrósł i rozkwitł bunt przeciwko takiemu stawianiu sprawy. p. oczywiście zwala calą robotę na mnie i ode mnie będzie zależało czy zdarzymy przed zamknięciem muzeum. Już chciałam wdać się w niepotrzebną dyskusje gdy bunt sięgnął zenitu. 
- Zdążę! - Syknęłam jadowicie. Ujęłam kierownice w ręce i prawa noga z całym impetem wcisnęła pedał gazu w podłogę. Silnik zawył w odpowiedzi na takie bezceremonialne traktowanie, kola zaczęły się kręcić jak oszalałe sypiąc elegancko wygładzony biały żwirek na wjeździe do farmy i szczęśliwie ominąwszy bramę wypadliśmy na drogę byle jako utwardzoną. Auto w poślizgu szło w ugór po mojej stronie ale nie popuściłam gazu, skontrowałam kierownicą i pomknęliśmy przed siebie. 
- To, ze tam – p. ręką wskazał oddalającą się farmę za nami -  nas nie zabili nie oznacza, ze mamy jedno życie w zapasie. Miej litość, czy ty chcesz nas zabić! 
- Nie zabije i patrz w te swoje mapy tak dokładnie abyś nie pomylił drogi, prowadź mnie tak abyś nie musiał żałować pomyłki bo MUSIMY być na czas. Gdzie ta piekielna autostrada!?

poniedziałek, 1 lipca 2013

100% bawełny.

Ponizej dokonczenie naszch zeszlorocznych wakacji.

   Jeszcze dwa dni wakacji przed nami. Czy to dużo czy mało niech każdy sam oceni. Optymista powie "jeszcze" a pesymista "tylko". Dla nas to dużo pomimo, ze wiemy (?) co nas czeka bo końcówkę mamy zaplanowaną dokładnie. Siedząc wcześnie rano w hotelowym pokoju spoglądaliśmy na listę miejsc do odwiedzenia. 
- Coś musimy odpuścić bo ambitne plany przerosły nasze możliwości. - Zatroskany p. spoglądał na odręczny grafik sporządzony przed wyjazdem z domu. - Mamy 48 godzin wolnego a sama podróż zajmie nam 15 godzin plus nocleg. Czarno widzę naszą przyszłość. - Tyle jeszcze mamy  nieodhaczonych punktów na jasno zielonej kartce formatu A4, ze powinniśmy mieć dodatkowy tydzień. Wszystkie miejsca uprzednio wybrane warto zobaczyć ale już wiadomo, ze większość musimy pominąć i wybrać te, które nie znajdują się z dala od naszej trasy powrotnej. Kolejnym punktem zainteresowań będzie południowa i środkowa Georgia. Pora to idealna aby odwiedzić miejsca gdzie rozgrywała się akcja „Przeminęło z wiatrem” ponieważ pod koniec roku tak pięknie kwitną krzaki bawełny. Błądząc palcem po mapie a za nim samochodem wreszcie trafiliśmy w miejsca niegdyś niewolniczej pracy.
Co jakiś czas pojawiały się poletka z białymi grzywami niekiedy bawełna jeszcze nie przekwitła i wybór okazał się trudniejszy niż myślałam. 
Błądząc pośród wiosek i małych miast nie znaleźliśmy wzorcowego pola albo takiego które zachwyciłoby nas na tyle abym poczuła się jak Scarlett O'Hara. Szczęście nam sprzyjało i znaleźliśmy opuszczoną farmę więc bez namysłu udaliśmy się w jej kierunku. 
Trzy budynki już w kompletnej ruinie ciągle opierały się czasowi i dewastującej przyrodzie ale wyrok już zapadł; mury niebawem znikną z powierzchni ziemi porośnięte pnączem i chwastami. 

Oczywiście moja wszędobylska natura pchnęła mnie do czworaków bo dom był w najgorszym stanie, bez dachu i jednej ściany. Atmosfera ulotniła się z niego i poszukałam jej w pomieszczeniach dla służby. Otóż miałam swoją Tarę razem z domem i niewielkim polem bawełny.
Obrazy z kilkukrotnie przeczytanej książki powróciły natychmiast i wydawało mi się, ze wokół mnie krzątają się zapracowane kobiety i zawsze plątające się pomiędzy nogami dzieci. Mężczyzn nie było bo jeszcze pracowali w polu zajęci ubijaniem zebranej bawełny na wozie stojącym na wąskiej drodze prowadzącej do Atlanty. Jeszcze dziś kolejny wóz odjedzie do skupu. Będą wreszcie pieniądze na najważniejsze opłaty związane z utrzymaniem farmy. 
- Czy chcesz to wyremontować? Tak przynajmniej wyglądasz, jakaś taka nieobecna. - Jak przez mgłę z oddali docierał głos p.. Z wolna obrazy wydawały się mniej realne, stawały się przezroczyste i mniej wyraźne. 
- Pewnie, ze tak. Bardzo chciałabym choć na chwilkę znaleźć się 150 lat temu w tym miejscu. - Czar prysł ale dalekie echa przeszłości ciągle słyszałam podczas naszego krótkiego pobytu w starej farmie.
Ciag dalszy nastapi juz za kilka dni.

piątek, 2 marca 2012

Wiosna zimą.

Zima i wagi przybywa wraz z centymetrami dodającymi się właśnie tam gdzie nie trzeba. Każde z nas wysiaduje długie wieczorne godziny przed ekranem swojego komputera.
- Jak długo tak jeszcze można. - Zapytałam któregoś wieczora.
- Nie nadążam za twoimi myślami. - Usłyszałam bardzo ładny wykręt.
- Co byś powiedział abyśmy ruszyli nasze osiem liter i pojechali do Wieśki. - Spodziewałam się spontanicznej odpowiedzi ale zostałam zupełnie zaskoczona.
- Kiedy?
- Pojutrze. Mam wolne pod koniec tygodnia i nic nie stoi na przeszkodzie abyśmy wykorzystali ten wolny czas inaczej niż przez ostatnie trzy miesiące. Wrócimy w niedziele, zobaczysz będzie fajnie.

- Do Tampy jest dwadzieścia godzin jazdy, przecież usnę w połowie drogi.
- Nie przejmuj się pomogę ci. - Starałam się złagodzić niedogodności dalekiej podroży.
- W czym? W spaniu czy kierowaniu? - p. najwidoczniej nie był zachwycony moim spontanicznym pomysłem. "Sarkastyczny dziad" pomyślałam sobie ale uśmiech rozświetlił moje lica a wzrok zakochanej nastolatki zapewne poruszyłby nawet olbrzymi
ą skałę. Okazało się, ze poruszył dobre serce p. i zgodził się na wariacki wypad. 
- Zdajesz sobie sprawę z tego, ze to istna harówka a nie przyjemność.
- Dziękuję ci kochanie. - Po opuszczeniu stanu Illinois przywitała nas zupełnie nieśmiała wiosna. W Indianie nie było dużej różnicy ale w Kentucky trawa jakby zieleńsza za to w Tennessee temperatura zmusiła nas do włączenia ochładzania.
Georgię zobaczyliśmy dopiero gdy słońce wstało znad horyzontu i zmusiło nas do przerwy na złapanie oddechu i trochę ruchu aby pozbyć się samowolnego zamykania się oczu. Do Florydy jeszcze tylko sto mil a do celu jakieś pięć godzin, może krócej jak nie będzie tłoku. Dookoła jakoś mało zachęcająco i wcale nie chciało mi się ruszać w stronę ponurego lasu. Nie miałam wyboru bo to przecież mój pomysł i nie mogłam teraz nie pójść na krotki rekonesans. Była to jedyna szansa aby wejść do lasu zanim to uniemożliwią krzewy i klujące pnącza.
Właśnie rozpoczął się ich okres wegetacji a kolorowe kwiaty wydawały się bardzo nie na miejscu pośród jeszcze uśpionych drzew. Ponuro i nieprzyjemnie było w tym lesie. Rozglądając się dookoła znaleźliśmy (prawdopodobnie jedno z wielu) drzewo na którym pnącze odcisnęło swoje piętno. Jak silnie musiało ono oplatać konar drzewa aby tak go zniekształcić. Przyroda jednak, ciągle kryje wiele tajemnic.
Brzydkie to miejsce i myślałam, ze lepszym wyjściem było pozostanie w aucie i krótka piętnastominutowa drzemka. Jednakże nigdy nie wiadomo co w trawie piszczy i po kilkunastu krokach po zeszłorocznych liściach znaleźliśmy skorupę zabłąkanego żółwia. 
Pozostałości po żywym organizmie okazały się wręcz frapujące dla p. Zaczął oglądać skorupę i czułam, ze nie rozstaniemy się z nią wioząc ja na Florydę i z powrotem do domu.
- Musisz to świństwo szczelnie zapakować jak ma jeździć z nami.
- Zrobię z tego super doniczkę, będzie trochę trudno podlewać ale coś wykombinuję. - Pełen zapału p. nadział paskudztwo na kij i ruszyliśmy niestety dalej choć ja nie miałam najmniejszej ochoty przeciskać się przez martwe jeszcze krzewy. Szłam zatem jak potępiona dusza nie rozglądając się dookoła kierując się na plecy zdobywcy. To chyba taka atawistyczna cecha, mężczyzna idzie pierwszy a za nim podąża jego kobieta. Właśnie zaczęłam rozmyślać o tym, ze chłop poluje a baba gotuje gdy z rozmyślań wyrwał mnie ostrzegawczy głos przewodnika.
- Uważaj bo jak tu wpadniesz to już koniec z tobą. - Stanęłam jak Niobe zaklęta w głaz. Powolutku ogarnęłam okolice wzrokiem i dostrzegłam przed nami studnie. Chyba raczej studzienkę kanalizacyjna albo coś podobnego. Ostrożnie zbliżyliśmy się do krawędzi studni i zajrzeliśmy do jej wnętrza. Na małej wysepce utworzonej ze starych liści i wpadającej tam ziemi siedziała żaba skazana na niechybną zagładę.
- Biedna żaba. - Tak zupełnie mimo woli ulitowałam się nad stworzeniem.
- Zejdziesz ja uratować?
- O! Nie nie ma mowy nawet po ciebie nie zeszłabym do tej dziury. - Zagalopowałam się w roztaczaniu wizji dylematu ale najwidoczniej p. był za bardzo zajęty uwieziona żabą aby roztrząsać moja "bezgraniczną" miłość do niego. Pomyliłam się.
- Bo ja do ciebie przez ognie piekielne, najwyższe góry i najgłębsze morza bym podążył. Nie ma takiej przeszkody której bym nie pokonał aby cie chronić. Nawet smoki i czarodzieje ...
- Dla ciebie weszłabym. - Przerwałam jego potok slow zapewniających mnie o jego uczuciu. Kobiecie naprawdę niewiele potrzeba; milion euro na osobistym koncie i kilka razy dziennie zapewnienie o miłości ukochanej osoby. Poczułam się o wiele raźniej i ruszyliśmy w stronę łąki migoczącej pośród drzew i krzewów. Gdy otwarta przestrzeń była kilka kroków od nas uczucie przytłoczenia przez jeszcze śpiący las minęło.
- Jak to dobrze, ze wychodzimy z tego lasu pełnego trupów i zasadzek. To iście diabelski las. - Tam gdzie słońca trochę więcej rośliny już obudziły się z zimowego letargu i radosną zielenią obwieszczały, ze wiosna już w pełni. Przynajmniej tutaj. Zwróciłam twarz w stronę słońca zamykając oczy. Przez chwile zapomniałam o otaczającej mnie zimowo-wiosennej okolicy i ułudne obrazy gorącej plaży i palm wykreowałam jak na zawołanie. Gorący piasek i ciepła woda poludniowego morza omywająca me stopy ...
- Miałaś racje są tu i diabły. Popatrz. - Szum morza i lekki chłodzący wiaterek zniknęły w ciągu ułamka sekundy. Otworzyłam oczy i promienie ledwo co wzeszłego słońca spowodowały chwilową ślepotę odbierając mi zmysł wzroku. Rozejrzałam się dookoła nic nie widzącymi oczami.
- Gdzie? - W diabły nie wierze ale tyle nasłuchałam się o nich w młodości, ze nigdy nie wiadomo. Sa przecież na obrazach i w książkach. Ostrożności nigdy nie za wiele.
- Szły tam gdzie my szliśmy przed chwil
ą. Tutaj są odciski ich kopyt. - Moje oczy powędrowały za utkwionym w jednym punkcie wzrokiem p. Przed nami w mokrej gliniastej ziemi jak na dłoni odciśnięte były ślady diabelskich racic.
Nie zastanawiając się długo chwyciłam pod pachę p. i pociągnęłam go na otwartą przestrzeń tam gdzie diabły nie chadzają. Łąka zupełnie byle jaka ale o wiele przyjemniejsza niż pełen niespodzianek ponury las. 
To dopiero wczesne przedwiośnie ale dokładnie przyglądając się trawie znaleźliśmy dowody na to, ze to już koniec zimy.
Zima nie powiedziała swego ostatniego słowa w tym roku i może okazać się, ze wielu z nas będzie cieszyć swoja duszę białymi krajobrazami dłużej niż chcielibyśmy. Zima też ma swoje uroki o czym zapewniam z głębi serca wraz z autorem poniższego zdjęcia.
Dzięki uprzejmości pana Edwina Krauze

środa, 10 sierpnia 2011

Nauczka z podróży 2/3 (Mrówki)

Kukurydziane pola wydaja się bardzo jednostajne i mało interesujące do momentu jak nie znajdziesz się w bezpośredniej bliskości tej ciekawej rośliny. Posiada dwa pietra korzeni, które utrzymują ogromny ciężar łodygi, liści i swych owoców w idealnym pionie sięgając od 1 do 2 metrów w głąb gleby. Nie występuje w formie dzikiej. Czyli pochodzi z kosmosu bo bez udziału człowieka nie rozmnaza się.
Nasze zainteresowanie kukurydzą zmalało gdy przed nami pojawił się krzew jeżyn.
P. już kierował się w jego stronę gdy upomniałam go aby trzymał się z daleka od wysokiej trawy i chaszczy. Minęłam go gdy tułów p. wygiął się prawie pod katem prostym aby bliżej przysunąć aparat do owoców. Dzieliły nas zaledwie trzy kroki gdy usłyszałam nieludzki wrzask, głośny i gardłowy. Po obejrzeniu tysiąca horrorów wiem, że tak krzyczy człowiek mielony w gigantycznej maszynce do mięsa. Dostałam nagłego paraliżu kończyn i zamarłam w bezruchu. Serce natomiast zaczęło tłuc się jak oszalałe. Wydawało mi się, że tak właśnie wygląda zejscie smiertelne, serce bije jak szalone a za chwilę staje i to już koniec. Przemogłam paraliżujący strach i odwróciłam się, p. tupał prawa noga i przywoływał nieznane mi dotąd zaklęcia. To chyba nie był waż bo już dawno bylibyśmy w drodze do szpitala. P. okładał się po prawej łydce tuż ponad skarpetka i wył jak oszalały. 
To nie jest reka p. ale bable takie same.
- Mrówki! Jakieś jadowite małpy! Uważaj! - P. do histeryków nie należy i rzadko widuję go w takim stanie wściekłości na boskie stworzenia. Jako alergik na wszelkie jady potrafi odróżnić pszczołę od osy na kilometr nawet w powietrzu, po komarach ma bąble wielkości ziarnka fasoli "jaś" i nie raz był pogryziony przez mrówki ale nigdy tak nie panikował. Przemknął obok mnie jak struś pędziwiatr a ja podążyłam jego śladem nie oglądając się nawet za siebie. Na asfaltowej drodze p. tańczył twista. 
- Zabiję, wytruję je co do jednej. Kupię cysternę kwasu i będę patrzył jak się w nim rozpuszczają. - Na prawym bucie jeszcze kilka maciupeńkich mrówek kryło się przed morderczymi uderzeniami dłoni. Te co spadły zostały roztarte na pojedyncze atomy przez podeszwę buta. Może jeszcze dwie były wgryzione w skórę tuż ponad ściągaczem skarpetki.
- Jakie one malutkie. - Nigdy nie widziałam mrówek o tak małych rozmiarach i w takim zdecydowanym czerwonym kolorze. Układając się do zdjęcia p. postawił nogę na mrowisku a mrówki skorzystały z tej okazji nader skwapliwie. 
- O jejku jak piecze, chyba się wścieknę. - Paznokcie p. ryły pogryziona okolicę aż do krwi.
- To najprawdopodobniej są "fire ants". - Nic więcej nie przychodziło mi do głowy bo chociaż nigdy ich nie widziałam ale za to nasłuchałam się o nich dużo i tylko samego złego.
- Mam gdzieś te ogniste mrówy. Dlaczego zawsze mnie coś użre?
- Bo nie uważasz. Mówiłam ci tyle razy nie właź w podejrzane miejsca.
- Jakbym nie uważał to już dawno bym zdechł.
- Lewym butem czochrał swoja prawa kostkę.
Ukąszenia ropiały przez tydzień pomimo odkażania i smarowania antybiotykami. Ślady w postaci ciemnych plamek pozostały do dziś.