Odpowiedz jest prosta; to gigantyczny zbiór biur.
Rano z każdej strony do pracy podążają auta tworząc kilometrowe korki a po południu wszyscy wyjeżdżają ze stolicy tworząc jeszcze dłuższe korki. W tym właśnie nieodpowiednim czasie musieliśmy przebić się do centrum miasta gdyż tam jest dom w którym mieszkała Margaret Mitchell, autorka najsławniejszego romansidła świata czyli Przeminęło z wiatrem. Kto postrzega tą książkę jako wyłącznie romans to proponuję ponowne czytanie bo książka dobrze oddaje charakter owych czasów oraz pokazuje determinację Scarlett w walce o przetrwanie w czasie gdy los pozbawił ją środków do życia.
Wspomagana dobrym słowem osobistego pilota wyprzedzałam i hamowałam, ruch naszego auta bardziej przypominał trasę skoczka na szachownicy niż tor wyznaczony dla pojazdów samochodowych. Musiałam jechać szybko i zdecydowanie ale na tyle ostrożnie aby nie zostać zatrzymana przez policję.
Wtedy nie mielibyśmy szans na wejście do prywatnego świata życia pisarki. Policjanci nigdy nie spieszą się z procedurą karania kierowców robiąc przy tym wielkie show błyskając światłami dyskoteki, czasami zatrzymując się w taki sposób aby nie dało się przejechać obok nich swobodnie itd. itp.
W wielu przypadkach lewy pas ruchu okazywał się wolniejszy od środkowego lub prawego więc auto nasze starało się znaleźć jak najszybszą trasę. Wieloletnie doświadczenie pirata drogowego którym niewątpliwie jest p. zaowocowały cennymi podpowiedziami jak wcisnąć się tam gdzie normalnie nie można lub nie powinno się wciskać. Szło mi zupełnie dobrze ale ciągle napięta uwaga zaczynała mnie męczyć i osłabiać refleks. Tak nie mogłabym jeździć codziennie ale dzisiejszy dzień usprawiedliwia wszystko. Im bliżej miasta tym jazda stawała się bardziej uciążliwa i wolniejsza. Atlanta jest opasana trzy a na niektórych odcinkach cztero lub pieciopasmową obwodnicą. Do centrum wnikają dwie autostrady w kierunkach wschód-zachód i północ-południe, w godzinach szczytu jest na nich chyba milion samochodów. Wszystkie posuwają się wolniej niż piechur więc ręce zaczęły mi się pocić na kierownicy bo nie było jak ominąć korka. p. wpatrzony w mapę miasta miał zrezygnowaną minę i oczy wściekłe. Poniżej jest zdjęcie zagęszczenia ruchu samochodowego w danym dniu. Niebieska kropka u dołu to pozycja naszego auta, czerwona szpilka na górze to miejsce do którego jedziemy. Czerwonym kolorem zaznaczone są drogi gdzie auta ledwo jadą a na zielono tam gdzie ruch drogowy jest normalny. Jak widać musieliśmy jechać tam gdzie czerwony kolor i pozostało nam tylko mieć nadzieję, ze zdążymy. Innej możliwości nie mieliśmy bo pomimo tłoku autostrada jest w ciągłym ruchu. Nie ma świateł na skrzyżowaniach i przeważnie jest szybciej zatłoczoną autostradą niż ulicami.
Internet w rękach odpowiedniego człowieka może przydać się nawet w podróży. Nie jestem dobra w nawigacji i cieszyłam się, ze siedzę za kierownicą a p. wykonuje brudną robotę. Gdy od celu dzieliły nas jeszcze cztery mile p. znalazł na swej magicznej tabliczce parking oddalony tylko o dwa domy od punktu docelowego. Już wszystko mieliśmy pod kontrolą oprócz czasu. Powiedzenie „czas jest najprostsza rzeczą” zaczerpnięte z tytułu powieści fantastycznej p. powtarza w krytycznych sytuacjach wprowadzając mnie w stan zdenerwowania podczas gdy on się uspokaja. Oczywiście i tym razem zaistniała taka sytuacja więc westchnęłam tylko głęboko marząc aby to była prawda.
Na desce rozdzielczej zegar wskazywał 16:20 a my ciągle w żółwim tempie posuwaliśmy się po autostradzie. Pomimo niskiej temperatury w środku auta zaczęłam się pocić z nerwów. Przełączyłam ochładzanie na max i uchyliłam okno bo brakowało mi tlenu. Wreszcie zjazd na ulicę o dwóch pasach ruchu w jedną stronę. Teraz rozpoczął się wyścig, walka o każdą sekundę i metr.
- Na lewo i gaz do dechy! - Zanim pomyślałam i sprawdziłam lusterko wsteczne rzuciłam auto na środkowy pas i prawie przefrunęłam przez skrzyżowanie. Całą kontrolę nad otaczającym nas ruchem przejął pilot a ja jedynie miałam wykonywać biernie polecenia i nie przejechać przechodnia. - Jedziesz! Jedziesz! - Żółte światło za sekundę zamieni się z czerwonym miejscami na sygnalizatorze i ja nacisnęłabym na hamulec. Wykonałam polecenie i z rykiem silnika przemknęliśmy przez skrzyżowanie na czerwonym. Uff! Zabiję pilota później.
- Teraz w prawo i za drugim skrzyżowaniem w prawo do wieżowca na parking. - Przez trzy minuty wykonałam sto wykroczeń drogowych i wzięłam tylko jeden oddech. Wjazdy na wielopiętrowe parkingi zawsze mają takie utrudnienia jak np. wybrzuszenie aby jeździć wolno. Wolno, jakie wolno ja wpadłam na taki garb z impetem. Podrzuciło nas jak piłkę plażową i szczęśliwie nie urwałam dolnego spojlera. Przed szlabanem zatrzymałam się tak niefortunnie, ze brakło mi ręki aby przycisnąć czerwony przycisk aby maszyna wydrukowała bilet wjazdowy z godziną wjazdu. Kolejne sekundy uciekły. Otworzyłam drzwi zbyt mocno i uderzyły w to cudo techniki które miało wydrukować nam kwitek. Zablokował mnie pas gdy ruszyłam gwałtownie ciało aby wychylić się z auta. Byłam pewna, ze p. wznosi oczy do nieba ale nie pisnął ani słowa. Dobrego mam pilota bo uprzedził moje poczynania i przerzucił wajchę biegów na położenie „Parking” gdy ja zajęłam się wypinaniem się z pasa bezpieczeństwa aby dotknąć przycisk który znajdował się dziesięć centymetrów poza zasięgiem moich palców. Prawie wyrwałam gotowy kartonik i rzuciłam go na kolana p.. Trzasnęłam drzwiami i gdy szlaban lekko zaczął się podnosić my przemknęliśmy pod nim prawie go taranując. Pierwsze wolne miejsce przywitało nasze auto a my rzuciliśmy się piechotą do pokonania ostatniego kawałka przestrzeni dzielącej nas od domu Margaret Mitchell. Gdy opuszczaliśmy auto, zegar wyświetlał 16:30. Jesteśmy uratowani, dojście zajmie nam kolejne trzy minuty więc wygraliśmy walkę z czasem. No cóż, czas jest najprostrzą rzeczą! Jak cyganka podążałam za p. który wyprzedzał mnie o jakieś dziesięć metrów. Drzwi wejściowe stały otworem przede mną przytrzymywane ręką męża gdy dotarłam do celu.
Trzy osoby znajdujące się wewnątrz obrzuciły nas zdziwionym spojrzeniem. Ja też zdziwiona przyglądałam się po kolei każdej zdziwionej twarzy. Dwie kobiety i mężczyzna wyglądali jakby już dawno byli po pracy i tylko jeszcze plotkowali o zupełnie nieważnym wydarzeniu dzisiejszego spokojnego dnia. Nikt nas nie przywitał jak to jest w tutejszym zwyczaju i sytuacja już wyglądała podejrzanie.
- Chcieliśmy zwiedzić muzeum. - p. jako pierwszy mógł się odezwać bo ja ciągle dyszałam jak w zawale.
- O! Muzeum już nieczynne – zbladłam – ostatnia grupa wchodzi o 16:30 – Czułam, że za moment padnę jak kłoda drewna i walnę czaszką o posadzkę. Nie poczuję jak mój mózg rozbryzguje się dookoła bo już będę martwa zanim dosięgnę podłogi. Pociemniało mi w oczach więc otworzyłam je szerzej aby zbliżyć się do rzeczywistości bo raptem poczułam się jak w koszmarnym śnie. Dostrzegłam strużkę potu na prawym policzku p. stojącego pół kroku przede mną.
- Jak to nieczynne! Muzeum jest czynne do 17:00! - Nie widziałam twarzy p. ale daję sobie głowę uciąć, ze miał wredny uśmiech a jego oczy miotały mordercze błyskawice. Wokół mnie zrobiło się jakoś duszno i mało przejrzyście. Tyle trudu i poświęcenia poszło na marne. Trudno, Atlanta nie leży na końcu świata i przecież zawsze możemy specjalnie przyjechać tutaj ponownie w dowolnie wybrany weekend. Szkoda, ale to nie koniec mego żywota więc i strata niewielka. Opadła mnie rezygnacja ale o dziwo p. zamienił się w gladiatora który ma tylko życie do stracenia i nie podda się, zwyciezy albo legnie bez tchu. Spocony i pognieciony kot zamienił się w ryczącego i władczego lwa. Lew upatrzył sobie ofiarę. Swój potoczysty monolog skierował ku jednej z kobiet. Mądre posuniecie cwaniaku pomyślałam gdy krew powróciła do mózgu i zaczęłam rozumieć sens wybrania płci przeciwnej. Coś tkwi w kobietach, jakaś ułomność pojmowania swej wartości przy starciu z mężczyzną.
- W internecie na waszej stronie są podane godziny otwarcia muzeum i nigdzie nie jest wspomniane, ze ostatni zwiedzający musi zameldować się pół godziny przed zamknięciem. - Ofiara słownego ataku zaczęła się bronic. Tłumaczyła, że ona tej strony nie tworzyła i tu już została pokonana w pierwszym starciu. OK, jeden do zera dla nas. Gad podły i podstępny postąpił krok w przód ku ofierze tłumacząc jej, że padliśmy ofiarą źle przygotowanych informacji. Jedziemy z Florydy (o dziwo jedyne słowa prawdy) bez wytchnienia (kłamstwo) żeby żona mogła wreszcie znaleźć się w od lat wymarzonym miejscu.
- Ona całe życie marzyła aby choć przez chwile moc znaleźć się w atmosferze towarzyszącej autorce tej wspaniałej książki w okresie gdy ją tworzyła. Walczyliśmy z korkiem i jesteśmy na czas. - Tutaj p. okazał się genialnym aktorem, zamaszystym ruchem lewej ręki podsunął sobie nadgarstek przed oczy gdzie powinien być zegarek. Powinien ale p. nie wziął zegarka na wakacje. Ruch był tak naturalny, ze chyba nikt oprócz mnie nie zauważył braku zegarka. Gdzie on nauczył się tak kłamać? Na kim trenował te swoje tanie ale skuteczne zagrywki? Czy przypadkiem nie na mnie w domu?
- Proszę przyjść jutro. - Nieśmiało wtrącił pan siedzący przy stoliku obok. p. nie odrywając wzroku od upatrzonej osoby zrobił kolejny krok w jej stronę i patrząc jej prosto w oczy odpowiedział.
- Dzisiaj odlatujemy do Polski i nie możemy przyjść jutro. - Aby dodać maksymalnie dużo niepotrzebnych informacji dorzucił, że musimy zwrócić wypożyczony samochód, zwolnic hotel i dużo głupot nie mających nic wspólnego z naszą sytuacją. Psychiczny terror zastosowany z książkową dokładnością odniósł skutek. Ofiara poddała się, pokręciła przecząco głową jakby nie mogła uwierzyć w to co ma zrobić za chwilę.
- Chodźcie oprowadzę was za darmo. Macie pół godziny dla siebie. Tylko nic nie dotykajcie.
- Dziękuję. Bardzo dziękuję. - Zgodnym rytmem zabrzmiały jednocześnie nasze głosy. Jeszcze nie wierzyłam w to co usłyszałam gdy weszliśmy przez otwarte kluczem drzwi do mieszkania Margaret Mitchell.
Pani przewodnik wspomniała tylko, ze w tym muzeum nie ma nic co należało do pisarki. Wszystko jest z tego okresu ale nic osobistego. Starano się dobrać przedmioty podobne do oryginalnych i to zupełnie wytrąciło mnie z równowagi. Przewodnik zakreśliła krąg ręką mamrocząc, ze Margaret Mitchell nie gotowała, nie sprzątała i oto całe jej mieszkanie, zostawiła nas samych. Wcale jej się nie dziwię bo co tu pokazywać.
Dwa ciemne pokoje i mały balkonik z pojemnikiem na lód. Ujęłam brodę p. pomiędzy zgięty, wskazujący palec i kciuk. Uniosłam ją delikatnie ku górze zamykając jego otwarte w zdumieniu usta.
- Zrób mi zdjęcie. - Postanowiłam otrząsnąć nas z odrętwienia bo bardziej niż ja, p. jakoś nie mógł uwierzyć w to co widzi bo oglądać rzeczywiście było nie za wiele.
Margaret Mitchell wraz z mężem zamieszkiwali jeden z dziesięciu apartamentów w tym domu. Była niewielkiego wzrostu wielką bojowniczką o nieszczęsny los niewolników i znaną w Atlancie skandalistką. Była barwną postacią życia towarzyskiego ale najbardziej zasłynęła swą wielką powieścią.
Wielką? Tak, w
znaczeniu literackim jak i objętościowym bo książka ma ponad 1000
stron. Oto jedna ze stron maszynopisu.
Dlatego o tym piszę bo wśród zbiorów jest polskie wydanie
Czytelnika z 1957 roku w okrojonym wydaniu. Jak taka cienka książka
może zawierać całość treści nie wiem i ciekawa jestem jakie
wątki nie podobały się cenzurze ówczesnego reżimu. Ta po prawej
to fińskie wydanie trochę grubsze ale czy tez pełne?
Wszystko
przemija z wiatrem, czas zaciera ślady starych cywilizacji a ludzie żyją i tworzą
cudowne obrazy malowane światłem i słowem. Nie mając wpływu na wiatr
zapomnienia zasiadłam do pisania kolejnego posta który Wam się spodoba:)