1

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kentucky. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kentucky. Pokaż wszystkie posty

środa, 7 sierpnia 2013

Lost River Cave

  Jak wspomniałam, wcześniej zwiedzane muzeum nie dało mi pełni satysfakcji więc tym bardziej oczekiwałam niezapomnianych wrażeń po Lost River Cave w Kentucky. 
To ostatni akcent wakacji i zdecydowaliśmy się na wygodne zwiedzanie jaskini siedząc w łodzi. Taka forma zwiedzania miała być atrakcyjna i wygodna. Nie wspominając perypetii z zakupem biletu wstępu załapaliśmy się na pierwszą grupę ofiar reklamy. Posiadany przez nas folder zachwalał tą jaskinię jako bardzo ciekawą a dodatkowe atrakcje oglądania jej z łodzi miały wryć się w pamięć do końca życia. I wryły się, a jak to się odbyło przeczytajcie.
Dróżką wiodącą przez mostek doszliśmy po 10 minutach do maleńkiego stawiku. Pani przewodnik w wieku dziewczęcym opowiedziała długą i barwną historię tego zielonego bajorka.
Już zacierałam ręce aby rozgrzać się przed czekającymi nas emocjami. To małe oczko wodne jest niesamowicie głębokie i ma połączenie z podziemną rzeką o rwącym prądzie. Zanim to stwierdzono wielu nurkujących śmiałków nigdy już nie ujrzało światła dziennego. Byli pochwyceni przez nurt i na zawsze uwiezieni głęboko pod powierzchnią ziemi.
Straszny wstęp gdy pomyśleć o czekającej nas podróży po powierzchni wody. Gdy doszliśmy do ponurej dziury która była wejściem do jaskini to pomimo ciepłej bluzy którą noszę zimą ciarki przebiegły mi po plecach. Atmosfera strachu zelżała gdy słowa przewodnika skierowały mą uwagę na starą elektrownię i salę balową, którą można sobie wynająć na imprezę.
Wszystko ładnie się zaczęło ale gdy zasiedliśmy w aluminiowych, płaskodennych łodziach atmosfera niepewności udzieliła się wszystkim uczestnikom wycieczki. Lekkie podniecenie czekającej nas przygody emanowało od każdej osoby. Aparaty fotograficzne trzymane w dłoniach były w pełnej gotowości jak i uwaga fotografów aby nie przeoczyć ani skrawka tajemniczej groty.
Aby dostać się do środka musieliśmy skryć głowę pomiędzy nogami bo tak było nisko. Emocje już sięgnęły zenitu przy skłonie i opadły do zera gdy minęliśmy skalną przeszkodę. Czerń dookoła. Nic nie widać. Rozglądam się dookoła a tu pustka, wszędzie wielkie nic. Cierpliwość to nie jest cecha dominująca w charakterze p. więc po kilku zaledwie sekundach usłyszałam słowa; żart, kpina, nabici w butelkę, wracam natychmiast wpław. Innych nie zamieszczam aby post nie był zbyt długi. Punktowy reflektor przewodnika oświetlił na chwilę jakąś skałkę ale gdy p. złożył się do zdjęcia inna skałka została oświetlona na kilka sekund. Oniemiałam z wrażenia gdy nasza droga ku przygodzie skończyła się raptownie na desce stanowiącej jakby zaporę dla leniwie płynącej wody. p. zrobił jedno zdjęcie które po obróbce na komputerze przedstawiam z wielką dumą bo ja tego nie widziałam ze względu na panujące ciemności.
Syczał i prychał, utyskiwał i pomstował na swą głupotę gdy podążałam za rozwścieczonym buhajem o imieniu p..
Teraz to się uśmiecham na wspomnienie naszej naiwności wiary w foldery reklamowe i zawarte w nich informacje. Straciliśmy dwie godziny na dojazd i oczekiwanie bo sama trasa łodzią trwała około 3 minut i cieszę się, ze tylko tyle bo rzuciłabym się za p. do wody aby skrócić męczarnie zwiedzania jaskini.
Wracaliśmy do domu malowniczo wyciętą w skałach autostradą. Do domu w którym odpoczniemy i nabierzemy sił aby znów wyruszyć w nieznane.

niedziela, 28 lipca 2013

Corvette

Przedostatnią atrakcją naszego jesiennego wyjazdu była wizyta w muzeum poświęconemu jednemu modelowi auta. Na przestrzeni lat sylwetka jego ulegała modyfikacjom ale zawsze pozostał to dwuosobowy, sportowy pojazd budzący emocje pożądania. Ja również nie mogę oprzeć się pokusie posiadania takiego samochodu ale ze względu na cienki portfel pozostaje on ciągle niedostępny. Mowa o Chevrolet Corvette znanym bardziej jako Corvette bez dodawania nazwy firmy Chevrolet.
W Bowling Green w Kentucky z dala od zgiełku wielkich miast istnieje fabryka tego kultowego pojazdu. Przejeżdżając autostradą przez to miasto nie sposób nie zauważyć Narodowego Muzeum Korwety.
W ładnym budynku zgromadzono wiele modeli pokazując ewolucje sylwetki i osiągnięć technologicznych. Dość duża sala muzeum według mnie bardzo źle eksponowała znajdujące się tam egzemplarze wielokrotnie niedostępne dla zwiedzającego. Barierki są akceptowalne gdy trzeba z daleka utrzymać ludzi od jedynego obrazu wybitnego mistrza a nie o zwykły produkcyjny samochód. Dużo takich pojazdów można spotkać na ulicy i obejrzeć je sobie o wiele dokładniej.
Byłam, widziałam i sądze, ze jest tutaj pole do popisu dla osób które potrafią zaaranżować przestrzeń inaczej niż jest obecnie. Zadowolona z obejrzenia tylu Corvette naraz i trochę zawiedziona sposobem ich wystawienia udałam się dziesięć mil dalej aby rozczarować się jeszcze bardziej.

piątek, 2 marca 2012

Wiosna zimą.

Zima i wagi przybywa wraz z centymetrami dodającymi się właśnie tam gdzie nie trzeba. Każde z nas wysiaduje długie wieczorne godziny przed ekranem swojego komputera.
- Jak długo tak jeszcze można. - Zapytałam któregoś wieczora.
- Nie nadążam za twoimi myślami. - Usłyszałam bardzo ładny wykręt.
- Co byś powiedział abyśmy ruszyli nasze osiem liter i pojechali do Wieśki. - Spodziewałam się spontanicznej odpowiedzi ale zostałam zupełnie zaskoczona.
- Kiedy?
- Pojutrze. Mam wolne pod koniec tygodnia i nic nie stoi na przeszkodzie abyśmy wykorzystali ten wolny czas inaczej niż przez ostatnie trzy miesiące. Wrócimy w niedziele, zobaczysz będzie fajnie.

- Do Tampy jest dwadzieścia godzin jazdy, przecież usnę w połowie drogi.
- Nie przejmuj się pomogę ci. - Starałam się złagodzić niedogodności dalekiej podroży.
- W czym? W spaniu czy kierowaniu? - p. najwidoczniej nie był zachwycony moim spontanicznym pomysłem. "Sarkastyczny dziad" pomyślałam sobie ale uśmiech rozświetlił moje lica a wzrok zakochanej nastolatki zapewne poruszyłby nawet olbrzymi
ą skałę. Okazało się, ze poruszył dobre serce p. i zgodził się na wariacki wypad. 
- Zdajesz sobie sprawę z tego, ze to istna harówka a nie przyjemność.
- Dziękuję ci kochanie. - Po opuszczeniu stanu Illinois przywitała nas zupełnie nieśmiała wiosna. W Indianie nie było dużej różnicy ale w Kentucky trawa jakby zieleńsza za to w Tennessee temperatura zmusiła nas do włączenia ochładzania.
Georgię zobaczyliśmy dopiero gdy słońce wstało znad horyzontu i zmusiło nas do przerwy na złapanie oddechu i trochę ruchu aby pozbyć się samowolnego zamykania się oczu. Do Florydy jeszcze tylko sto mil a do celu jakieś pięć godzin, może krócej jak nie będzie tłoku. Dookoła jakoś mało zachęcająco i wcale nie chciało mi się ruszać w stronę ponurego lasu. Nie miałam wyboru bo to przecież mój pomysł i nie mogłam teraz nie pójść na krotki rekonesans. Była to jedyna szansa aby wejść do lasu zanim to uniemożliwią krzewy i klujące pnącza.
Właśnie rozpoczął się ich okres wegetacji a kolorowe kwiaty wydawały się bardzo nie na miejscu pośród jeszcze uśpionych drzew. Ponuro i nieprzyjemnie było w tym lesie. Rozglądając się dookoła znaleźliśmy (prawdopodobnie jedno z wielu) drzewo na którym pnącze odcisnęło swoje piętno. Jak silnie musiało ono oplatać konar drzewa aby tak go zniekształcić. Przyroda jednak, ciągle kryje wiele tajemnic.
Brzydkie to miejsce i myślałam, ze lepszym wyjściem było pozostanie w aucie i krótka piętnastominutowa drzemka. Jednakże nigdy nie wiadomo co w trawie piszczy i po kilkunastu krokach po zeszłorocznych liściach znaleźliśmy skorupę zabłąkanego żółwia. 
Pozostałości po żywym organizmie okazały się wręcz frapujące dla p. Zaczął oglądać skorupę i czułam, ze nie rozstaniemy się z nią wioząc ja na Florydę i z powrotem do domu.
- Musisz to świństwo szczelnie zapakować jak ma jeździć z nami.
- Zrobię z tego super doniczkę, będzie trochę trudno podlewać ale coś wykombinuję. - Pełen zapału p. nadział paskudztwo na kij i ruszyliśmy niestety dalej choć ja nie miałam najmniejszej ochoty przeciskać się przez martwe jeszcze krzewy. Szłam zatem jak potępiona dusza nie rozglądając się dookoła kierując się na plecy zdobywcy. To chyba taka atawistyczna cecha, mężczyzna idzie pierwszy a za nim podąża jego kobieta. Właśnie zaczęłam rozmyślać o tym, ze chłop poluje a baba gotuje gdy z rozmyślań wyrwał mnie ostrzegawczy głos przewodnika.
- Uważaj bo jak tu wpadniesz to już koniec z tobą. - Stanęłam jak Niobe zaklęta w głaz. Powolutku ogarnęłam okolice wzrokiem i dostrzegłam przed nami studnie. Chyba raczej studzienkę kanalizacyjna albo coś podobnego. Ostrożnie zbliżyliśmy się do krawędzi studni i zajrzeliśmy do jej wnętrza. Na małej wysepce utworzonej ze starych liści i wpadającej tam ziemi siedziała żaba skazana na niechybną zagładę.
- Biedna żaba. - Tak zupełnie mimo woli ulitowałam się nad stworzeniem.
- Zejdziesz ja uratować?
- O! Nie nie ma mowy nawet po ciebie nie zeszłabym do tej dziury. - Zagalopowałam się w roztaczaniu wizji dylematu ale najwidoczniej p. był za bardzo zajęty uwieziona żabą aby roztrząsać moja "bezgraniczną" miłość do niego. Pomyliłam się.
- Bo ja do ciebie przez ognie piekielne, najwyższe góry i najgłębsze morza bym podążył. Nie ma takiej przeszkody której bym nie pokonał aby cie chronić. Nawet smoki i czarodzieje ...
- Dla ciebie weszłabym. - Przerwałam jego potok slow zapewniających mnie o jego uczuciu. Kobiecie naprawdę niewiele potrzeba; milion euro na osobistym koncie i kilka razy dziennie zapewnienie o miłości ukochanej osoby. Poczułam się o wiele raźniej i ruszyliśmy w stronę łąki migoczącej pośród drzew i krzewów. Gdy otwarta przestrzeń była kilka kroków od nas uczucie przytłoczenia przez jeszcze śpiący las minęło.
- Jak to dobrze, ze wychodzimy z tego lasu pełnego trupów i zasadzek. To iście diabelski las. - Tam gdzie słońca trochę więcej rośliny już obudziły się z zimowego letargu i radosną zielenią obwieszczały, ze wiosna już w pełni. Przynajmniej tutaj. Zwróciłam twarz w stronę słońca zamykając oczy. Przez chwile zapomniałam o otaczającej mnie zimowo-wiosennej okolicy i ułudne obrazy gorącej plaży i palm wykreowałam jak na zawołanie. Gorący piasek i ciepła woda poludniowego morza omywająca me stopy ...
- Miałaś racje są tu i diabły. Popatrz. - Szum morza i lekki chłodzący wiaterek zniknęły w ciągu ułamka sekundy. Otworzyłam oczy i promienie ledwo co wzeszłego słońca spowodowały chwilową ślepotę odbierając mi zmysł wzroku. Rozejrzałam się dookoła nic nie widzącymi oczami.
- Gdzie? - W diabły nie wierze ale tyle nasłuchałam się o nich w młodości, ze nigdy nie wiadomo. Sa przecież na obrazach i w książkach. Ostrożności nigdy nie za wiele.
- Szły tam gdzie my szliśmy przed chwil
ą. Tutaj są odciski ich kopyt. - Moje oczy powędrowały za utkwionym w jednym punkcie wzrokiem p. Przed nami w mokrej gliniastej ziemi jak na dłoni odciśnięte były ślady diabelskich racic.
Nie zastanawiając się długo chwyciłam pod pachę p. i pociągnęłam go na otwartą przestrzeń tam gdzie diabły nie chadzają. Łąka zupełnie byle jaka ale o wiele przyjemniejsza niż pełen niespodzianek ponury las. 
To dopiero wczesne przedwiośnie ale dokładnie przyglądając się trawie znaleźliśmy dowody na to, ze to już koniec zimy.
Zima nie powiedziała swego ostatniego słowa w tym roku i może okazać się, ze wielu z nas będzie cieszyć swoja duszę białymi krajobrazami dłużej niż chcielibyśmy. Zima też ma swoje uroki o czym zapewniam z głębi serca wraz z autorem poniższego zdjęcia.
Dzięki uprzejmości pana Edwina Krauze