Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróże. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróże. Pokaż wszystkie posty

piątek, 20 września 2013

Turcja - cz. I rekreacja

Trzeci tydzień września ma się ku końcowi, a ja dopiero zaczynam opis sierpniowych wojaży. Wyjazd na południe zaplanowaliśmy jako rekreacją w pełnym słońcu - po ewentualnych wychłodzeniach na północy Europy, w czasie lipcowego wyjazdu. 
Wybraliśmy malowniczo położone Oludeniz - niewielką miejscowość wypoczynkową, szczególnie popularną wśród Brytyjczyków (lub jak mawiał pilot "wśród ludności angielskiej").  Na zdjęciu powyżej widoczna cała dolina, w które położonej jest Oludeniz.
Wszystkie hotele są tutaj niewielkie (maksymalnie 2 piętrowe) i cała zabudowa jest dość gęsta. Nasz hotel (przy owalnym basenie, położonym centralnie na zdjęciu powyżej) był tuż obok głównej ulicy - niestety nasze okna wychodziły na tę stronę, więc było dość głośno, szczególnie wieczorami, czasem aż do wczesnego ranka. W pokoju na szczęście spędzaliśmy mało czasu - był mały, ale tak podobno jest we wszystkich hotelach w Oludeniz, i niestety kiepsko sprzątany. Za to jedzenie pyszne i miła obsługa.
Oludeniz słynie z laguny - w sezonie bardzo zatłoczonej, czego nie widać na zdjęciu, bo zostało zrobione około dziewiątej, zanim plażę obsiądzie tłum. Płatna plaża na lagunie jest rzeczywiście bardzo przyjemna i ma dobre zaplecze - prysznice, przebieralnie i WC. Takie samo zaplecze ma bezpłatna plaża miejska - tu jednak bywają większe fale, bo plaża nie jest osłonięta.
Drugą chlubą Oludeniz są skoki w tandemie, na paralotniach - powyższe cztery zdjęcia zostały wykonane w czasie takiego skoku, przez Agę, i bardzo dziękuję za zgodę na ich umieszczenie na blogu.
Już pierwszego dnia przy śniadaniu towarzyszyły nam paralotnie i tak było codziennie.
Na plaży w pełnym słońcu.
Na deptaku podejścia do lądowania.
Ruch był ogromny i w zasadzie paralotniarze zajmowali cały deptak, podzielony na lądowiska poszczególnych biur organizujących skoki.
Podejścia do lądowania odbywały się bezpośrednio nad dachami i palmami.
A to wieczorny lot "równoległy" - dwie paralotnie widoczne po lewej trzymały się razem przez dłuższy czas.
Poza paralotniarstwem można w Oludeniz spróbować spadochroniarstwa za motorówką - chętnych było znacznie mniej, ale też wielu.
Na plaży miejskiej tradycyjnie ubrane Turczynki spotykaliśmy całkiem często. Ta Pani miała jako wierzchnią warstwę całkiem gruby płaszcz, a temperatura przekraczała 35 stopni w cieniu.
W czasie wycieczek statkiem widzieliśmy też takie obrazki - kobiety ubrane w specjalne kąpielowe ubrania od stóp do głów. Po kąpieli tradycyjnie ubrane Turczynki siedzą w tych mokrych i bardzo słonych ubrankach do końca dnia.
Jest też opcja kąpieli w ubraniu, takim samym jak można spotkać na ulicach.
Albo tak - starsze pokolenie na brzegu, a młodsze w wodzie.
Tak wygląda wewnętrzna część laguny. Widoczna po prawej stronie altanka to miejsce gdzie odbywają się śluby.
W naszym hotelu była grupa około 40 Brytyjczyków, którzy przybyli na ślub i wesele. Najwytrwalsi spędzili tu dwa tygodnie. Ślub i przyjęcie weselne odbyły się na szczęście na plaży - Brytyjczycy bawili się zawsze głośno i długo, nie zauważając innych gości.
Organizowanie tutaj ślubów jest chyba dość popularne bo lokalne pralnie mają w cenniku (po angielsku) pozycję "pranie sukni ślubnej" w cenie do 20 funtów.
Bardzo ciekawą ofertą są rekreacyjne rejsy wzdłuż wybrzeża - my wybraliśmy się na takie wycieczki dwukrotnie, ale z dojazdem do Fethyie, a nie bezpośrednio z Oludeniz. 
Stateczki wypływające z Oludeniz nie mają pryszniców ze słodką wodą, a sól z wody morskiej już po kwadransie od wyjścia z wody tworzy na skórze nieprzyjemną skorupkę. Poza tym na stateczkach w Oludeniz jest spory tłok. W Fethyie oferta jest ciekawsza, a większość firm oferuje transfer z hotelu w cenie wycieczki. 
Widoki naprawdę wspaniałe - powyżej wyspa - żółw.
Wybrzeże jest raczej skaliste i horyzont od strony lądu zamykają góry, ze szczytami powyżej 2500 mnpm.
Większość linii brzegowej jest trudno dostępna z lądu i dzięki temu zupełnie dzika, ale są też urokliwe miejsca, zabudowane w celach rekreacyjnych.
Woda jest krystalicznie czysta i ma piękny kolor - często można obserwować rybki z pokładu statku,


albo spotkać ośmiornicę
lub królika,
albo jacht o wdzięcznej, trochę swojsko brzmiącej, nazwie.
Wieczorami życie w Oludeniz przenosi się na prostopadły do morza bulwar - pełen, sklepów, restauracji, barów i biur podróży, zapraszających na lokalne wycieczki.
Bulwar mieni się wszystkimi kolorami, nie tylko tęczy.
cdn

sobota, 7 września 2013

Prosto z Turcji

Było malowniczo,
trochę egzotycznie,
kolorowo
i naprawdę upalnie.
Relacja czeka na opracowanie, bo wrzesień pełen wrażeń rodzinnych, więc czasu deficyt.
Wdzianko udziergane niemal w całości w Turcji, wg dropsowego schematu
Włóczka z nad wyraz obfitych zapasów. 
Pomyślałam szary - będzie mi pasował do kwiatów na sukience, ale chyba nie mam. 
Przed zakupem poszukałam jednak  i znalazłam. 
Połączyłam dwie nitki: Safran (Drops) i Merinosilk 25 (Grignasco). 
Dopasowanie kolorystyczne idealne, cieniutka nitka Merinosilk daje delikatny połysk.
Wdzianko (bolerko, narzutka itp.) jest zrobione w jednym kawałku, 
ale zaczęłam od razu od części z ażurowym wzorem - inaczej niż w schemacie, 
a plisę ściegiem francuskim zrobiłam na koniec, na okrągło.
Szwy pod pachami mają po kilkanaście centymetrów, 
więc w zasadzie robótka bez szycia.
Zrobiłam próbkę i wg niej przeliczyłam liczbę oczek, 
ale i tak moje wdzianko jest szersze i dłuższe niż w oryginale.
Zamknęłam oczka niezbyt luźno i brzeg ładnie się układa, 
ale brzegi wdzianka się nie schodzą.
A to moje pierwsze filcowane ozdoby, 
wykonane na pikniku rozpoczynającym rok szkolny.
Bransoletkę międliłam prawie godzinę, bo była sporo za duża. 
Jest mocno zbita i ładnie trzyma kształt.
Naszyjnik (w zasadzie dred) robiłam znacznie krócej. 
W domu dodałam zapięcie i korale jako wisiorek.
Tęczowy koralik był próbką możliwości - ciekawy, 
ale kolory nie są zupełnie czyste - przy filcowaniu trochę się mieszają.
Bardzo mi się spodobało "międlenie", przepraszam - spilśnianie. 
Przejrzałam już ofertę wełny czesankowej, 
ale na razie nie daję się zauroczyć kolejnej dłubaninie.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Norwegia (cz.IV - nadal w zachwycie, również praktycznie)

Mewa nie odstępowała nas, a gdy podchodziliśmy bliżej podnosiła straszny wrzask - przyczyną było młode, które zobaczyłam dopiero rano. Przed ósmą wybrało się na poranną kąpiel - pływało jeszcze bardzo nieporadnie, więc niepokój matki wcale mnie nie dziwił.
 Dzień zaczął się pochmurnie, choć deszcz znów nas ominął. 
W miejscowości Eidfjord zobaczyłam ubrane drzewa - nie mogliśmy się zatrzymać, więc tylko kilka szybkich zdjęć z samochodu.
Chyba niektóre ubranka dla drzew były zrobione na drutach, a inne na szydełku. Widać, że już trochę czasu minęło od ubierania, bo przez ubranka przebijają młode gałązki.
Zabawne, że ubrane zostały drzewa nad jednym z najcieplejszych norweskich fiordów - Hardangerfjordem.
Wczesnym popołudniem wypogodziło się niemal zupełnie i szukaliśmy miejsca na spacer. Niestety droga biegła bardzo blisko lustra wody, a brzegi fiordu były strome i nie znaleźliśmy dogodnego, nasłonecznionego miejsca.

Towarzyszyły nam jednak nieodłączne tunele - zakręt w prawo, zakręt w lewo, ale całkiem nieźle oświetlone.
Widok na lodowiec po przeciwległej stronie fiordu
I zbliżenie na błękitny jęzor lodowca - taka masa lodu robi wrażenie przy temperaturze plus dwadzieścia kilka stopni.
A potem, już za przemysłowym miastem Odda, wodospady. 
Ten podwójny (wodospad Latefoss) robił szczególne wrażenie, a wodna mgiełka przyjemnie schładzała okolicę. Wysokość wodospadu to około 165 metrów.
W porze obiadowej dotarliśmy do Roldal - obok centrum pielgrzymkowego były stoły przy których przygotowaliśmy i zjedliśmy obiad. Słońce prażyło niemiłosiernie i dzieci uciekły z talerzami w cień drzew.
Kościół słupowy w Roldal jest znacznie mniejszy i skromniejszy niż ten w Lom.
Cena wstępu taka sama - 40 NOK za osobę dorosłą, dzieci w towarzystwie rodziców bezpłatnie.
Kościół ma, w części przy prezbiterium, szybki w ołowianych ramkach - ciekawie odbijała się w nich okolica.
A tak z drugiej strony.
Wnętrze skromnie wyposażone,
widoczne słupy konstrukcyjne.
Motywy roślinne zdobiące ściany i sufit najstarszej części kościoła.
Widok na dolinę Roldal (i jezioro) z bocznej drogi, którą wybraliśmy jako bardziej widokową. Jak na nasze norweskie zwyczaje było jeszcze wcześnie (przed osiemnastą), ale już rozglądaliśmy się za noclegiem.
Ja nazwałam tę dolinę - Doliną Stawów Nie Wiem Ilu - i znalazło się w niej miejsce na obozowisko.
Po raz pierwszy (i chyba jedyny) rozbiliśmy się przed dziewiętnastą. Owce wydeptały w okolicy mnóstwo ścieżek i było gdzie spacerować.
Droga była bardzo mało uczęszczana i dolina robiła wrażenie naprawdę dzikiej. Wieczorem, piekąc grzanki na grillu, wypatrywaliśmy zwierzyny i zobaczyliśmy orła - leciał zbyt wysoko by go sfotografować, ale wrażenie było niesamowite. Wolno i dostojnie lustrował okolicę.
Następnego ranka przywitały nas chmury, co trochę popsuło humory, bo zmierzaliśmy w kierunku Preikestolen, gdzie już od dawna planowaliśmy górską wycieczkę, na którą potrzebowaliśmy jednego dnia bez deszczu.
Po drodze wodospady - podeszliśmy pod nie, by rozprostować kości po długiej jeździe.
W oczekiwaniu na prom, wypatrywaliśmy znaków poprawy pogody, bo po drodze trochę nas pokropiło.
Wieczorem dotarliśmy na kemping niedaleko Preikestolen, z którego następnego dnia rano planowaliśmy podjechać na parking, a potem wyruszyć w góry. Sprawdziliśmy prognozę - nie była obiecująca, ale postanowiliśmy zobaczyć co przyniesie ranek.
Ranek był pochmurny, ale nie padało więc ruszyliśmy w góry.
Na parkingu spotkaliśmy busa z ziołowym ogródkiem na bagażniku.
W czasie dwugodzinnego marszu pod górę (czasami dość stromo, ale przez większość czasu umiarkowanie) niebo było pochmurne, ale widoczność całkiem niezła.
Preikestolen (kazalnica) to płaska skała o wymiarach około 25 metrów na 25 metrów, wznosząca się około 600 metrów nad lustrem fiordu.
Widoczna na zdjęciu "motorówka" to w rzeczywistości statek wycieczkowy, płynący 600 metrów niżej.
Lysefjord jest bardzo wąskim i długim fiordem, otoczonym trudno dostępnymi górami.
W czasie naszej wycieczki była prowadzona akcja ratunkowa, z użyciem helikoptera.
Popołudniu znów się zachmurzyło, ale nie miało to już znaczenia - ważne, że w czasie wycieczki na Preikestolen skały i kamienie, po których chodziliśmy były suche.
Przeprawiliśmy się promem do Stavanger - znajduje się tu zabytkowa, drewniana starówka licząca około 170 budynków.
Daszek nad oknem po prawej został wykonany z łupków.
W części przy nadbrzeżu partery budynków zajmują knajpki.
A na samym bulwarze strasznie złościły się mewy.
Obejrzeliśmy też katedrę - ciekawa, szczególnie przez porównanie do katedr Europy Zachodniej.
Dokładnie widać, gdzie kończy się część romańska i zaczyna gotycka.
Witraże - zawsze zwracają moją uwagę, tu były bardzo kolorowe.
Proste wnętrze, 
 z wyróżniającą się bogactwem zdobień amboną


 i wyjątkowo skromnymi siedzeniami.

A przed katedrą stylowa rowerzystka - w Stavanger rowery są bardzo popularne. Łatwiej nimi dojechać niż samochodem, bo uliczki są naprawdę wąskie.
Wieczór był nadal pochmurny i bardzo wietrzny co niektórych cieszyło, my jednak szukaliśmy zacisznego miejsca noclegowego. W końcu znaleźliśmy, wśród pięknych sosen.
Następny ranek przyspieszył zwijanie obozowiska pierwszymi kroplami deszczu, który potem przeszedł w ulewę.
Wybrzeże było dla nas niegościnne więc uciekliśmy w góry - w Norwegii to naprawdę proste.
Tu też było mokro i trolle zostawiły odciski stóp w kamieniach, ale nie przejęliśmy się tym.
 W deszczu znaleźliśmy miejsce na obiad, z widokiem na ten kościółek.
Pierwszy raz padało w porze obiadowej i pierwszy (i jedyny) raz znaleźliśmy zadaszony stół, chyba w altance trolli. Obok była informacja turystyczna z toaletą i prysznicem, gdzie nabraliśmy ciepłej wody do zmywania po obiedzie.
Skały z odcieniem różu - takie widoki towarzyszyły nam tego dnia.
Na takim stole - nieco dalej od stromego zbocza, ale też z widokiem na zakole rzeki jedliśmy kolację. 
Okolica była naprawdę pełna jagód - trudno to opisać, ale były duże i dojrzałe, a przy tym rosło ich mnóstwo i to na całkiem sporych krzaczkach. Wystarczyło stanąć w jednym miejscu i zrywać, by po chwili mieć garstkę.
Następnego dnia spotkaliśmy poniżej zapory grupę szkolnej młodzieży, wyruszającej na rafting.
Najpierw każdy z uczestników musiał wskoczyć do rzeki, kawałeczek przepłynąć i wyjść na brzeg. 
Dopiero potem wszyscy razem ruszyli na spływ. Podoba mi się, że szkolenie jest praktyczne - w razie niespodziewanej kąpieli wiadomo co robić.
A wiry były naprawdę niesamowite - ten tuż przy zaporze.
To już inna, spokojniejsza rzeka i urokliwe miejsce postojowe, tuż nad wodą.
Choć stół i ławki zapraszały nie zostaliśmy tu na obiad.
Wróciliśmy na wybrzeże, razem ze słońcem i dobrą pogodą.
I zrobiliśmy obiad nad tym ruchliwym kanałem. Liczba łódek była ogromna. Pływały całe rodziny, dorośli, młodzież, ale także dzieci bez opieki dorosłych, za to w kapokach.
Potem odwiedziliśmy portowe Risor - pogoda była tak wspaniała, że wydawało mi się, ze jestem nad Morzem Śródziemnym.
Ale przypłynęli wikingowie - w weekend w Risor mial się odbyć zlot łodzi żaglowych.
Był piękny, wczesny wieczór - miejsca na nocleg postanowiliśmy szukać na kempingu, bo wybrzeże było gęsto zamieszkałe.
Szukaliśmy długo, ale się opłaciło - widok z naszej parceli na fiord.
Dzieci też były zadowolone - plac zabaw był prawie pusty, a ciekawie wyposażony.
Woda była przejrzysta i zachęcająca do kąpieli - niestety były też parzące meduzy.
Następnego dnia poranek spędziliśmy w Kragero.
Tu też ruch na wodzie był duży.
Tętniące życiem i kolorowe Kragero zrobiło na nas sympatyczniejsze wrażenie niż Risor.
W Kragero bywał i malował Edward Munch - to chyba jedno z pociągnięć jego pędzla (na niebie).
Wejście do mieszkania w stylu prowansalskim, szczególnie w słońcu.
Tu też były meduzy.
A w sklepie homary.
Po wyjeździe z Kragero już ostatnie spojrzenia na Norwegię, bo zmierzaliśmy w kierunku Sandefjord, skąd promem chcieliśmy przepłynąć do Szwecji.
Przyjechaliśmy sporo wcześniej, i słusznie, bo chętnych na ostatni tego dnia prom było sporo.
Szczęście naszych dzieci na promie - po dwóch tygodniach bez kupowania czegokolwiek.
Wieczór w szwedzkim Stromstad.
Ostatnie spojrzenia w kierunku Norwegii i w drogę.
Szukaliśmy długo, mijając kempingi-gargamele, pełne tłumów turystów.
Znaleźliśmy sympatyczny kemping, tuż nad brzegiem morza - na zdjęciu widoczny odpływ.
Przy pomoście były rozgwiazdy - w dużym wyborze rozmiarów, najmniejsza miała 2 centymetry.
Prawie cały ostatni dzień spędziliśmy w drodze, a w czasie postoju na kąpiel i obiad pomachały nam dzikie gęsi - chyba szykujące się już do drogi na południe, tak jak my.
Zanocowaliśmy na trawiastym parkingu, niedaleko plaży, z widokiem na wiatrak.
Na plaży, z wody korzystały ptaki morskie
i kawki. Pogoda była wspaniała - żal było wracać, ale prom do Świnoujścia raczej by na nas nie zaczekał.
Na Bałtyku też było słonecznie, a my patrzyliśmy na północ, z myślą, że jeszcze tam wrócimy.
Z ważnych punktów pierwotnego planu nie byliśmy w Bergen i w Oslo, ale szkoda nam było wyjątkowo dobrej pogody. Skoro planujemy wracać kiedyś w końcu dopadnie nas deszczowe lato, w sam raz na zwiedzanie miast.
*****
Uwagi praktyczne
W Norwegii wszystko jest drogie i bardzo drogie, a będąc 2 tygodnie nie ma się czasu na szukanie okazji, promocji i porównywanie cen, dlatego warto zabrać ze sobą wszystko. To jest możliwe - my nie musieliśmy nic dokupować. Zabraliśmy również świeże warzywa i nawet ostatniego dnia mieliśmy surówkę i pomidory do kanapek.
Chcieliśmy kupić ryby albo owoce morza do samodzielnego przyrządzenia, ale dopiero pod koniec była okazja - niestety nie mieliśmy wtedy czasu na ich przygotowanie.
Ja kupiłam dwa razy marchewkę (8 zł za pęczek) i jogurt (12 zł za 500 g jogurtu naturalnego). Poza tym byliśmy kilka razy na lodach - cena za 2 gałki (ogromne) około 16 zł albo lody w sklepie od 12 zł za sztukę.
Opłaty za drogi - trudno ich unikać, lepiej zarejestrować się przed wyjazdem na stronie www.autopass.no. Przy pierwszym zarejestrowaniu pojazdu w punkcie poboru opłat (automatycznie, numer rejestracyjny jest odczytywany ze zdjęcia) pobierane jest 300 NOK, z podanej wcześniej karty. Dalsze opłaty są potrącane z tej kwoty. My wykorzystaliśmy całą kwotę.
Poza tym płaci się za promy - od 100 do 250 NOK za samochód i pasażerów (2 dorosłych i 2 dzieci). Dodatkowo płatny jest tunel koło Kristiansund - opłata za samochód i pasażerów - około 120 NOK.
Paliwo (diesel) kosztowało od 12,50 do 14,30 NOK za litr - ceny bardziej się różnią między regionami niż między stacjami różnych firm.
Kempingi mają bardzo różne ceny - najtańszy kosztował 140 NOK (podaję ceny za samochód, namiot, 2 osoby dorosłe i 2 dzieci - poniżej 10 lat); najdroższy 340 NOK - tylko tu w cenie były prysznice. Na innych cena prysznica od 5 do 10 NOK za 3 do 5 minut. Można dostać bezpłatne broszury z wykazem kempingów. Ceny są podane w sposób nie jednoznaczny - trudno się zorientować co obejmuje podstawowa opłata i czy jest dopłata za osoby.
Można rozbijać się na dziko, z czego skrzętnie korzystaliśmy, ale trzeba przewidzieć czas na znalezienie odpowiedniego miejsca i mieć ze sobą zapas wody do gotowania, mycia i zmywania. W bardziej zaludnionych rejonach może być trudno znaleźć takie miejsce.
W wielu miejscowościach są informacje turystyczne, często świetnie zaopatrzone w bezpłatne mapy i broszury (również w jęz. angielskim i niemieckim). Poza tym przy drogach są parkingi z dokładnymi mapami okolicy albo szlakami turystycznymi.
Trasa - po norweskich drogach turystycznych nie da się jechać szybko. Chcąc coś zobaczyć, zrobić krótką wycieczkę pieszą, postój na obiad itp warto planować nie więcej niż 150 km dziennie. Oczywiście można zaplanować dni przelotowe, kiedy rezygnuje się z części atrakcji.
******
A tutaj znajdziecie link do wszystkich wybranych przeze mnie, do tej pory, zdjęć z naszego wyjazdu. W albumie, który będzie uzupełniany wraz z kolejnymi wpisami, znajduje się również mapa z zaznaczoną lokalizacją prawie wszystkich zdjęć. Mapa naszej trasy jest dostępna tu, i będzie również aktualizowana wraz z kolejnymi odcinkami relacji.