poniedziałek, 11 kwietnia 2016

W POGONI ZA ROMANIZMEM

Miałam od razu napisać, nazachwycać się, ale wydało mi się, że bez zaproszenia Was do Fibbialli tekst będzie bardziej płaski.
Wspomniałam, że w tej malutkiej miejscowości mój apetyt na budowle romańskie nie został zaspokojony, za to do Castelvecchio jechałam na pewniaka. Ze zdjęć wiedziałam, że czeka mnie uczta. Nie znałam jej rozmiarów.
Gdybyśmy jechali z Fibbialli, droga byłaby wygodniejsza, ale nawet GPS wiedział, że moim celem jest romański skarb, do którego wszak wiedzie doliną krótsza trasa, kręta i wąska, czasami tylko na jedno auto. Dobrze, że ja prowadziłam, bo jako pasażerka chyba nie dotarłabym tak łatwo. 
Jak dziecko bawię się zgadywaniem, czy to już ta miejscowość, czy następna. Góry mamią wzrok, naiwnym dają nadzieję, że tak, to, co przed nami, to już na pewno Castelvecchio, bo wszak według GPS zostało tylko kilka kilometrów do celu. 

Ale droga skręca, nie chce wieść do widocznego miasteczka (następnego do zwiedzenia?), cierpliwie wznosi się do góry i rach ciach, jest! Castelvecchio. Ale gdzie Pieve?

W tym momencie usłyszałam często wypowiadane przeze mnie słowa: "zatrzymaj się". 
Pewnie pryncypał wypatrzył kościół i zrobi mi jego ładne zdjęcie z oddali. 
Taaaaaaa ...
Koza.

Stała na pochyłym drzewie. Serio! 
Ale tego Krzysztof nie zdołał uwiecznić. 
- Oooo, jest! Kościół! Tam!

- Ale koza!

- Ale kościół!
- No, dobra, jedziemy. Jeszcze tylko chwilkę, bo ... koza.

W lekkim oddaleniu od zabudowań, na wzgórzu, stoi - Kościół pod wezwaniem św. Tomasza i Ansano. Tak kiedyś budowano, wcale nie w centrum, bo ono już było, mężnie wrastające w nieprzyjazne krzywizny gór. 

Droga rozwidla się: Pieve albo centrum?  To oczywiste. W lewo, do Pieve!  
Nie chciałam ponawiać sytuacji z Villa Basilica, gdy ksiądz dopiero co wyruszył i zamknięte drzwi nie wpuściły nas do środka. 
Znalazłam stronę jakiejś grupy parafialnej z Castelvecchio, napisałam maila. Odpowiedzieli, a jakże, kilka dni po pierwszym planowanym terminie. Nic nie szkodzi. Pojedziemy innym razem. Przed tym "innym razem" upewniliśmy się więc, że kościół będzie otwarty. 
- Będzie, i owszem, nawet koncert będzie. 
- Ale nie damy rady, nie zdążymy. Jak długo będzie trwał koncert? Czy po nim jeszcze zdołamy zwiedzić świątynię?
- Tak.
Upewnieni, że godzina 17:30 będzie dobrą, że już będzie po koncercie, wcale się nie dziwimy, że koncert jeszcze trwa w najlepsze. Nie chcemy przeszkadzać.
Obchodzę dokładnie budynek, wypatruję ukochanych detali.


Masywna dzwonnica stoi w nietypowym miejscu, niż to było w zwyczaju. Rzecz zrozumiała, robili, co mogli, na ile budowniczym pozwalało ukształtowanie terenu. Mam wrażenie, że i tak uległa górom.

Potem idziemy pieszo do centrum, co oznacza zejście i wejście na następne wzniesienie. Jest ciepło, więc się nawet zdołałam upocić i zmęczyć. 




Odkrywamy drugi kościółek, mniejszy. Zamknięty. 

Gdzieś tu są jeszcze jakieś freski do zobaczenia. Ale gdzie?
Wszystkie pytania kończą się skierowaniem nas do pana, który jest akurat w pieve, on ma klucze. 
No to wracamy. 
Już po koncercie. 
Ucztuję we wnętrzu (nie tylko ja - chór ucztuje dosłownie, hmm? we wnętrzu?). Rozpływam się na widok plecionek w kapitelach, zachwycam prostotą bryły, podniesionym prezbiterium, a więc z kryptą pod spodem. Kocham takie miejsca.




sferyczne zdjęcie wnętrza


sferyczne zdjęcie krypty

Udokumentowane początki datują konstrukcję na IX wiek. 
Ma ciekawą orientację, jest swoistym zegarem słonecznym. W dniu przesilenia wiosennego, o godzinie 9.00 (według pomiarów czasu, gdy nie istniało coś takiego, jak czas letni i zimowy - we włoskim języku zwany odpowiednio legale i solare) i o godzinie 18.00 przez kościół przebiega promień słońca i oświetla wejście do krypty. W dniu przesilenia zimowego, promień zagląda do krypty i oświetla jej wnętrze. Wszyscy zwracają uwagę na wielokrotności trójki, co w kościele może oznaczać tylko jedno - nawiązanie do Trójcy św. 
Rzecz do sprawdzenia. 
Nie zostało włąściwie nic z oryginalnego wyposażenia. Najbardziej smutna jest historia gotyckiego tryptyku -  został zniszczony przez ... powódź. Powódź? Tutaj? O, ironio losu! Zabrano go do Florencji, by uratować jego piękno i, złożony w magazynach Uffizi, nie przetrwał traumatycznej powodzi z 1966 roku. 
Co się działo z Pieve przez wieki? Trudno dociec. Widzę zdjęcie porażające, z brakującą fasadą. Zrobiono je w XIX wieku podczas prac konserwatorskich. Ale o co chodzi? To nam może wyjaśnić opiekun.

W końcu wypatruję pana, który wyglądał na odpowiedzialnego za kościół. Niestety, nie ma czasu, by nam opowiedzieć o historii Pieve, ale zaprasza serdecznie innym razem, z chęcią nas oprowadzi. Może dobrze byłoby pojechać w dniu przesilenia? 
Pytamy o oratorium z freskami. 
- Proszę iść, akurat zszedł tam (po koncercie) nowy biskup Pescii. 
Przerywamy zwiedzanie.
Dygamy jeszcze szybciej, niż za pierwszym razem. 
Opłacało się!
Pod fantastycznie zadbanym kościółkiem pw. Św. Jana Chrzciciela kryje się szkatułka - Oratorium św. Różańca. 
Trudno je sfotografować sferycznie - małe pomieszczenie - ale dobrze jest samodzielnie pokręcić się po zdjęciu.
Kształtem przypomina mi drogocenne puzderko i takim jest w istocie. Miejsce przeszło gruntowną konserwację, dzięki czemu możemy zachwycać oczy malarskim cyklem opowiadającym o historii Chrystusa i Maryi. 

Mam wielką słabość do lokalnych twórców. Zapewne takowy tu musiał malować. Nie są to wyżyny XVI wiecznego malarstwa, ale jest w nich jakaś szczerość, radość, wiara. 
Jest na ścianach jeszcze jedna pamiątka - ślad nudy i wandalizmu z początków XIX wieku. Było kiedyś zwyczajem urządzać w oratorium Grób Pański. Obowiązkowo ktoś musiał przy nim czuwać, a czuwanie ma to do siebie, że dokucza jednostajnością, spowolnieniem czasu. Kto się nudził? A to możemy nawet dzisiaj przeczytać:

W pomieszczeniu obok zachował się jeszcze jeden fresk ze św. Sebastianem i Rochem, a w jeszcze innym utworzono malutkie muzeum związane z terytorium - połowę eksponatów z chęcią bym wyniosła. Co mi tam, zaszaleję - wszystko bym wyniosła :)



Wspomniałam o kościele - uroczo wiejskim, doskonale zadbanym. Nie zdążyłam się już mu dokładniej przyjrzeć.

Niezawodny Krzysztof wykonał zdjęcie sferyczne - kliknij.

Nadszedł czas na poznanie samego Castelvecchio.
Jak i Fibbialla - średniowiecznego, lecz tętniącego życiem. 
Obecność Pieve podpowiada, która miejscowość miała większe (bodajże największe) znaczenie w krainie Valleriany. 
Zobaczcie sami, czym się różni Castlevecchio od Fibbialli. Tu nie ma scenograficznie ułożonych przedmiotów, tu po prostu się żyje. 




























Są kamienne pamiątki i zupełnie nowe tablice - raz więc widzimy stary zwornik z 1558 roku, a nieopodal zupełnie nowe oznaczenie ulic, numer domu, itp. 











Ktoś tu ma wielkie ciągotki do rzeźby, co widać i po bruku i po łączce blisko Pieve. 


Na pewno dużo łatwiej funkcjonuje się Castelvecchio, niż w Fibbialli,  bo więcej mieszkańców, bo jest bar, jest i restauracja (położona blisko Pieve). Tak na swój użytek myślę sobie, że tam gdzie nie ma baru - życie długo się nie uchowa, zwłaszcza włoskie życie.Widziałam też Misericordię - żyć nie umierać! Zwłaszcza, gdy widoki z okien wielu domów muszą zapierać dech w piersiach.






Jeśli ktoś nie lubi kotów, to Castelvecchio może być miejscem problematycznym. Dawno tylu miauczuchów nie widziałam. Nagrodę za umaszczenie dostaje "toffikowy" - mniam!

A wracając do "dechu" - mieszkańcy na pewno nie sapią, jak  ja. Przecież tam w wiele miejsc żaden pojazd nie dotrze! Ci to muszą mieć kondycję!
Muszę zadbać o swoją i tam wrócić.