Culurgiones (słowo z dialektu sardyńskiego, Paola, urodzona na Sardynii, wymawia culurdżiones) To rodzaj po naszemu pierogów, klasycznie z nadzieniem złożonym z gotowanych ziemniaków, pecorino, mięty, ząbka czosnku, z przyprawami (sól, pieprz). Skąd się wzięło takie słowo? Nie oczekujcie, że znam Sardo, więc mogę opisać tylko na podstawie znalezionych wyjaśnień. Jedno z nich wywodzi culuregiones od "culleus", co oznacza skórzany woreczek. Innym przychodzi na myśl kłos zboża. Coś w tym jest!
Dodam, że tubylcy z wyspy obruszają się na nazywanie ich ravioli, że nie wspomnę o moich Tobbianowych koleżankach, które w ogóle o nich nie słyszały.
Co lubię w culurgiones? To, że są wypchane po brzegi nadzieniem, które robię w różnych ziemniaczanych wariacjach, w przyszłości planuję też sprawdzić, jak się ma taki rodzaj zamknięcia do trudniejszych nadzień, tych, które wytwarzają więcej płynu.
Pozwolę sobie odesłać Was na youtube, żebyście zobaczyli, jak się je lepi. Zapomniałam nakręcić własny filmik.
Zwróćcie, proszę, uwagę na nadmiar nadzienia, które spokojnie wysuwa się przez zwężenie na końcu, potem ciasto porządnie się zaciska i po strachu, że pierogi rozkleją się podczas gotowania w wodzie. Moje nie są tak perfekcyjnie upięte, ale smaczne na pewno, z dodatkiem sosu z zagęszczonych świeżo zmiksowanych pomidorów, z bazylią. Widziałam też propozycję okrasy z masła i szałwii.
Aaa i jeszcze ostatnia informacja, trafiłam na różne propozycje ciasta, na pewno jest bez użycia jaj, zaleca się różne mąki, drobno zmieloną semolinę, czasami z domieszką pszennej, ale też i z samą pszenną. Woda letnia, odrobina soli i wystarczy. Nic więcej.
Smacznego i powodzenia w klejeniu!