Nie jest to mocna strona mojej aktywności. Ratowałam się wycieczkami po okolicznych miasteczkach, a było po czym. Jednak nie było aż tak źle. Bardzo lubię pływać, na spacery też nie narzekam, więc przynależny mi leżak rzadko był przeze mnie obciążany.
Domyślacie się, że nie jestem znawcą toskańskich plaż, ale coś tam zobaczyłam, coś mogę opowiedzieć.
Pierwszą zauważalną różnicą między Versilią a Maremmą jest kolor wody, ta na północy Toskanii jest bardziej sina, ta ciągnąca się wzdłuż południowych wybrzeży regionu przyciąga niemal turkusowym kolorem.
Plaże chyba w większości są piaszczyste, choć akurat nasza była kamienista i szybko traciło się kontakt z dnem. Kamienistość tej plaży jest wynikiem budowy portu jachtowego w Cecinie.
Ponoć wyrzucono wtedy tony ostrych kamieni, aż ludzie się zbuntowali, i z grubszych kamieni usypano cyple świetnie sprawdzające się jako małe falochrony, a same plaże wysypano łagodnym żwirkiem.
Dla mnie to duża zaleta, bo nie wróciłam z piachem do domu, a kto nie zna wysypujących się drobinek jeszcze na długo po powrocie z wakacji? Po kamieniach, niestety, ciężko się chodzi, jednak znalazło się i na to rozwiązanie pod postacią piankowych butków zakupionych u Chińczyków.
Nasz ośrodek ma własne parasole i leżaki, nie jest to może zbyt silna i sformalizowana struktura, jak inne.
Widać, że sprzęt stanowi zbieraninę z innych ośrodków, lecz czegóż więcej trzeba, jak nie kawałka cienia, gdy słońce pali niemiłosiernie? Brakowało prysznica ze słodką wodą, więc radziłam sobie butelką przynoszoną z ośrodka. Nie wyobrażałam jednak sobie nie spłukiwać się z soli, bo wygryzała mi skórę. Po latach pływania w Bałtyku, nie potrafię przejść na zasolenie Morza Tyrreńskiego. Pływałam tylko w okularach, żeby zachować gałki oczne w stanie jako tako sprawnym. Nie wiem, na jakiej zasadzie radzą sobie tubylcy. Choć przyznam, że niewielu z nich musi sobie w ogóle radzić, gdyż absolutna większość korzysta z morza, jak z brodzika, bądź powierzchni, po której można śmigać jachtami, deskami z żaglem, czy innymi radosnymi jednostkami pływalnymi.
Przy tych bardziej formalnych kąpieliskach często są bary, a nawet restauracje, a droga dla aut prowadzi samą plażą. Brrrrr.
Nasze malutkie kąpielisko miało, jak wszystkie inne, swojego opiekuna - ratownika. Widać, że wiele osób zna się z nim od lat i wszyscy serdecznie witają się i żegnają z Jacopo, który w trakcie dyżuru często zagadywał do plażowiczów.
Poza pływaniem, raczyłam się obserwacjami ludzi, malowaniem, czytaniem i dzierganiem na szydełku.
Bez zbędnego więc udręczenia, za to z mocnymi filtrami i tak lekko się opaliłam. Wsłuchana w delikatne poszumy fal i wcale nie takie delikatne odgłosy cykad. Prawdziwe lato!
Na południe od Ceciny plaża wygląda zupełnie inaczej, jest dzika, piaszczysta, pełno na niej niesprzątanego drewna wybielonego morską wodą. To na pewno byłby dla mnie raj w dzieciństwie - móc budować wszelkiego rodzaju konstrukcje. Czy tylko w dzieciństwie? Może bym się kiedyś jeszcze pokusiła o drewniany wigwam, jeśli Bóg da powrócić do Ceciny?
Niedaleko naszej plaży zauważyłam dziwne struktury wokół łóżek i parasoli, były to dość spore płotki. Zdziwiłam się, komu chce się jechać i aż tak odgradzać od świata. Po chwili zobaczyłam oznaczenie, że to plaża płatna dla właścicieli psów. Jeśli ktoś nie był zainteresowany aż taką regularnością wypoczynku, mógł zaraz za ogrodzeniem, już za darmo, rozłożyć się ze swoimi pupilami.
Czystość wody jest bardzo zachęcająca, dzięki okularkom mogłam oglądać odległe ode mnie dno. A jeśli ktoś chciałby potwierdzenia oficjalnego, to raz w miesiącu gmina Cecina przeprowadza dokładne badania stanu kąpielisk, powiadamiając o poziomie bezpieczeństwa sanitarnego.
Przyznam, że opiekunowie poszczególnych kąpielisk zaimponowali mi szybką reakcją po przejściu mareggiata (czyt. maredżiata, gdzie dż powinno być lekko przeciągnięte). To bardzo intensywny wiatr, który wytwarza silne fale niszczące wybrzeże. Powala konstrukcje na plaży, potrafi zabrać je w morze. Chyba tylko jeden dzień nie można było korzystać z udogodnień, potem wszystko zostało naprawione.
Spodobała mi się wakacyjna laba w Toskanii. Przez czternaście lat od przeprowadzki nigdy takiej klasycznej tu nie zaznałam. Jeśli oferta pozostanie aktualna, to z chęcią wrócę tam w następnych latach, bo i dobry to odpoczynek i tyle do zwiedzenia w okolicy, która jest zbyt odległa od domu na jednodniowe wycieczki. A te, które odbyłam opiszę, choć nie wiem kiedy, bo jak widzicie, ciągle trudno mi zebrać się do pisania. Ważniejsi są wakacyjni goście, wakacyjne imprezy Pro Loco. Pomidory w tym roku obrodziły, więc jest co robić. Czasu na pracownię mało, a dwa projekty same się nie zakończą, gdy jeszcze po drodze maluję i robię inne rzeczy. Mam nadzieję kiedyś Wam to pokazać. Na razie jednak pozostańmy w wakacyjnym klimacie i w końcu świadomym zaproszeniu nad morze do Toskanii. Jeśli jeszcze zdjęcia z artykułu Was nie przekonały, zajrzyjcie do całego "plażowego" albumu CECINA MARE.