To miejsce jest niemal za miedzą, tylko pół godziny autem od domu.
Fascynacja architekturą romańską tym razem zawiodła mnie do Carmignano.
Rzutem na taśmę na zwiedzanie załapał się jeszcze Tata. Namówiłam też Joannę, by na chwilę porzuciła organizowanie swoim klientom noclegów, tym bardziej, że i dla jej profesji zapowiadało się interesująco. Do tego dodajmy naszą "przepustkę" w koloratce i udana wycieczka gwarantowana.
Czy tylko wycieczka?
O tym pod koniec artykułu.
Zanim dotarliśmy do celu, poprosiłam, byśmy wstąpili do samego miasteczka, gdzie w pewnym kościele udało się pewnemu obrazowi nie trafić do muzeum, ani tym bardziej do żadnej niedostępnej kolekcji.
Słyszałam o tym obrazie najpierw od strony kościelnej, bo diecezjalne plotki nieźle narzekały na koszt odnowienia dzieła. Zapewne część ciężaru finansowego wziął też na siebie organizator pięknej wystawy w Palazzo Strozzi, którą miałam wielką radość obejrzenia w zeszłym roku.
Mowa o Pontormo i "Nawiedzeniu".
Malarzowi poświęciłam dwa wpisy:
pierwszy
drugi
Dzisiaj więc bez powtórzeń, chciałam tylko zajrzeć i zobaczyć obraz w jego naturalnym, że się tak wyrażę, środowisku.
Kościół pod wezwaniem św. Michała Archanioła wita piękną renesansową loggiatą, ale nie oznacza to, że w tym czasie zaczął być miejscem kultu.
Początki siegają czasu św. Franciszka, który kiedyś przybył głosić kazania w okolice Carmignano i otrzymał od wspólnoty teren pod świątynię. My widzimy kościół z interwencjami z XVI i XVIII wieku.
Wnętrze jest bardzo obszerną halą, typową dla kościołów franciszkańskich, gdzie boczne kaplice przylegają głównie do prezbiterium. Przy nawie są jedynie ołtarze, no i właśnie przy drugim po prawej stronie, po włączeniu oświetlenia, można podziwiać do woli obraz namalowany na zamówienie rodu Pinadori.
Ciekawostką jest fakt, że Vasari ani się nie zająknął na temat tak ciekawego dzieła.
Jest w tym obrazie coś, co od razu wywołuje we mnie wielki spokój. Mimo manieryzmu, nie odczuwam przeładowania formą, a ta i tak jest, pieczołowicie wiruje z każdą fałdą tkaniny.
Także intensywne barwy, świetliste, wręcz neonowe, maksymalnie skontrastowane z szarymchłodnycm tłem, nie zagadują sceny.
Dwie ciężarne kobiety nie muszą nic mówić, wystarczy, że się obejmą i spojrzą sobie w oczy.
Ale dlaczego są tam jeszcze dwie inne i dlaczego patrzą na mnie? Zwłaszcza ta starsza, uporczywie się wpatruje w widza. Skąd powtórzenie wieku? Z przodu młoda-stara, z tyłu młoda-stara. I ten kontrast dynamiki pierwszej pary z kolumnową pozą drugiej? Tajemnica nadaje obrazowi poczucie transcendencji. Milknę i patrzę.
Trudno oderwać się i poświęcić choć chwilę uwagi innym dziełom. Ciekawe, jak by się prezentowały po wyczyszczeniu? Trudno je nawet sfotografować, bo nie są dobrze oświetlone, chowają się w cieniu sławy "Nawiedzenia" Jacopo da Pontormo.
Ruszamy dalej, wyżej, ponad Carmignano, gdzie niedawno odnowiono maleńki romański kościół z przylegającym do niego klasztorem.
Pierwsze pisemne wzmianki siegąją ... 1057, kiedy to pistojski biskup zatwierdza powstanie domu dla małej wspólnoty zakonnej. Prawdopodobnie, do XV wieku zasiedlali go benedyktyni. W 1464 roku, podczas wojen z Lukką, monastyr został złupiony i zniszczony. W nowszych dokumentach jest miejscem zamieszkania i modlitwy dla zakonu augustiańskiego. Już w XVI wieku klasztor zawiesza działalność i wszystkie jego dobra zostają przekazane rodzinie Frescobaldi z Florencji. Kościół nadal pełni rolę świątyni parafialnej. Po zniszczeniach II wojny światowej konserwatorzy przywrócili świątyni charakter romański. Jednak pozostały tylko dwie nawy, nie zachowała się lewa, stąd wyraźna asymetria budowli.
Na zewnątrz bardziej zachwyca absyda, niż paczworkowa fasada.
Wewnątrz od razu ruszam ku ocalonemu nadprożu, fragmentowi jakiegoś kapitelu.
Na końcu prawej nawy, który wcale nie jest daleki, bo wszak wszystko tu niewielkie, cieszy oko fresk z Madonną i Dzieciątkiem na tronie i ze świętymi. Po ostatnim wpisie, powinniście już wiedzieć, że pierwszy z lewej to św. Antoni Opat trzymający w ręku kostur o kształcie litery tau. Obok niego stoi patron świątyni - biskup Marcin z Tours. A po prawej stronie św. Mikołaj z atrybutem w postaci trzech złotych kulek. Drugą kobietą na fresku jest św. Łucja, która odmówiła porzucenia wiary i wolała sobie oczy wyłupić, niż dać się zamknąć w domu publicznym. Na tym malunku jest z delikatniejszym atrybutem, trzyma w ręce lampkę oliwną, a nie zwyczajową tackę z gałkami ocznymi.
Zastanawiam się, czy Dzieciątko trzyma tradycyjnego szczygła? Ptak na fresku bardziej kojarzy mi się z jaskółką.
Teraz zdradzę, dlaczego i od strony profesjonalnej świątynią zainteresowała się Joanna.
Kościół św. Marcina to wymarzone (i możliwe!) miejsce na ślub.
Prosty, mały budynek jest w stanie zapełnić nawet garstka gości. Przytula swoją skromnością, cieszy każdym zachowanym detalem.
Jeśli macie więc w planach zawarcie sakramentalnego małżeństwa, piszcie do Asi, już ona wszystkim pięknie pokieruje.
Ale to nie koniec uroków miejsca.
Jak już wspomniałam, do świątyni przylega klasztor, a raczej pomieszczenia po opactwie, bardzo dobrze odnowione, z prostym wyposażeniem, które pozwala poczuć charakter miejsca. Do kilkuosobowych mieszkań dołączone są nowe kuchnie.
Mogą tam przenocować goście weselni, ale też i ...
Dzięki Krzysztofowi udało się już wstępnie uzyskać pozwolenie od tamtejszego proboszcza na poprowadzenie warsztatów, a że ceny noclegu są nad wyraz atrakcyjne, mam nadzieję, że znaleźliśmy wspaniałą bazę na tego typu spotkania.
Dodajcie do tego możliwość znalezienia cienia w maluśkim krużganku.
Jakąś biesiadę pod olbrzymim drzewem nieszpułki zwyczajnej i zupełnie darmowe widoki radujące serce i umysł.
W powietrzu wibruje śpiew ptaków i pianie koguta z pobliskiego kurnika.
Biegnąca tu droga jest wąska, bardzo podrzędna, więc właściwie nie ma ruchu.
Sielski spokój.
Marzenie? Tak, ale takie, które może się spełnić :)