Pokazywanie postów oznaczonych etykietą warsztaty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą warsztaty. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 25 października 2018

OD PLAM PO WARSZTATY

Już kiedyś pokazywałam tutaj swoje malowane ubrania, torby zakupowe, itp. Jeśli ktoś pamięta, to nazwałam moje malowanie "odplamianiem", gdyż takie były początki mojej przygody z farbami do tkanin: ukryć, co niespieralne.
W zeszłym roku, podczas florenckich warsztatów z Basią Bodziony, byłam ubrana w jedną z moich malowanych sukienek i to była inspiracja dla prowadzącej, by mnie zaprosić do poprowadzenia jednodniowego warsztatu z malowania na tkaninie. Na kilka godzin zamienić się rolami.
Zastanawiałam się, co mogłoby być proste (czytaj, bez zbytniego cieniowania), efektowne, związane z Florencją i malarstwem miniaturowym, wykonalne podczas jednego spotkania, spersonalizowane. Jest chyba tylko jedna odpowiedź - białe winorośle!

Nie, nie, nic mi na mózg nie padło.
Tak po polsku i angielsku nazywa się XV i XVI wieczny styl, którego często używano do ozdabiania inicjałów dzieł renesansowych humanistów. Co ja się naszukałam, jak to się nazywa po włosku! Dopiero mistrz Francesco Mori (u którego terminowałam w katedrze sieneńskiej) podpowiedział mi, że to w swobodnym tłumaczeniu na nasze "białe zakrętasy".
I tak oto w ostatnie piątkowe popołudnie spotkałam się z niektórymi uczestniczkami dwóch kursów - malarstwa miniaturowego i tempery na desce - by choć na chwilę zmienić im format, temat i technikę.







A co z tego wyszło?




Chyba nie muszę nikogo przekonywać o zadowoleniu kobietek?


niedziela, 18 marca 2018

OPLECIONE

Zapewne już Was trochę przyzwyczaiłam do przedświątecznego spowolnienia na i tak już powolnym blogu?
Nie da się inaczej, jeśli chce się porządnie przygotować Święta, nie tylko w swoim domu.
Dzisiaj krótki reportaż z tego, co pojawi się w niektórych domach na tegoroczną Wielkanoc.
Znowu zaprosiłam parafian (a właściwie parafianki) do nauki robienia stroików. Nauczona doświadczeniem, nie proponowałam szerokiego wachlarza możliwości, skupiając całe wysiłki uczestniczek na upleceniu wiklinowej klatki. Mimo wielu problemów,  jakie stwarza wiklina i słuchanie instrukcji, zwłaszcza po polskim włosku. Mimo tego, że moje uczennice uparcie na witki mówiły filo (drut, nić, itp.), a ja nie znałam słowa ramoscello (gałązka), język gestów funkcjonował dobrze. W trakcie plecenia wzmacniałam kobietki nie tylko dobrym słowem, ale i mazurkami. Jedna uczestniczka na początku mocno się zniechęcała i marudziła,  że wymieni swoje dzieło na któryś z moich pokazowych modeli. Na koniec już nie chciała się wymieniać. Wiedziałam, że tak będzie. Kocham te uśmiechnięte miny wychodzących z moich zajęć.

Oggi, un breve reportage di ciò che apparirà in alcune case per la Pasqua di quest'anno.
Di nuovo, ho invitato i parrocchiani (in realtà le parrocchiane) a imparare a fabbricare le gabbie. Non ho offerto una vasta gamma di possibilità, concentrando tutti gli sforzi dei partecipanti come intrecciare una gabbia di vimini. Nonostante molti problemi creati dal vimini ed ascolto delle istruzioni, in particolare l'italiano polacchi. Anche se i miei studenti hanno parlato ostinatamente di filo, io non conoscevo la parola ramoscello (ramoscello), il linguaggio dei gesti funzionava molto bene. Durante la intrecciatura, ho rafforzato le donne non solo con una buona parola, ma anche col polacco dolce pasquale "mazurek" . Una partecipante all'inizio fortemente scoraggiata e si lamentava che avrebbe scambiata il suo lavoro per uno dei miei modelli. Alla fine, non voleva scambiarla. Sapevo che sarebbe stato così. Adoro quei volti sorridenti che escono dalle mie lezioni. 

niedziela, 26 listopada 2017

KURSANTKA

Nie, nie pomyliłam się, tytuł jest taki sam, jak dla artykułu z 15 listopada, bo ciągle dotyczy mojego uczestnictwa w kursach. Napisanie artykułu o warsztatach florystycznych przypomniało mi, że dotąd nie zdołałam opowiedzieć Wam o fantastycznych zajęciach, w których brałam udział w sierpniu.
Iluż to ja jeszcze sierpniowych rzeczy nie opisałam?
Ten kurs także był okazją, bo nie  musiałam płacić za nocleg, mimo, że całość trwała 5 dni. Miejsce akcji pozwoliło na dojazdy.
Na udział namówiłam jeszcze moją polską Przyjaciółkę Aneczkę, więc codziennie cieszyłyśmy się wspólnym podróżowaniem do Villa Stella położonej na obrzeżach Florencji, blisko Fiesole.

Skrót z domu prowadził nas wąwozowymi ulicami willowej Florencji, ulubionym stromym zjazdem i podjazdem koło Badia di Fiesole.
 

Trudno było się nie zatrzymać i i nie zachłysnąć widokami, by potem przez lupę oglądać świat miniatury.
Przyznam, że łatwo nie było, bo sama Villa Stella stanowiła sporą konkurencję dla zajęć.




Zanim więc zaproszę Was do odbejrzenia relacji z 5 sierpniowych upalnych dni, w tym jednego mocno burzowego, porozglądajmy się wspólnie po budynku.
Nic nie wiedziałam o samym miejscu, ale od razu czuć było, że ma jakieś powiązania religijne: na potykaczu informacje o rekolekcjach, spotkaniach formacyjnych, czynna kaplica.
 

Okazało się, że willa należy do zakonu oblatów. Zapewne dostała im się kiedyś w spadku. Służy teraz za hotel z akcentem na "turystykę religijną".
Na szczęście, turystyka kaligraficzna zmieściła się w profilu gości i pozostałe uczestniczki, wraz z prowadzącą Barbarą Bodziony, mogły smakować wnętrza całymi dniami. Oczywiście, nie tylko tym zajmowały się poza warsztatami. Jeżdziły, zwiedziały, a ja, jak tylko mogłam, służyłam im poradą, co trochę mnie rozproszyło w pracy, zwłaszcza na początku, jednak szczęśliwie zdołałam ją ukończyć.
Kobiety smakowały też kawę, którą im zakupiłam w Pistoi. Jak już pewnie wiecie, nie jestem wybitnym kawoszem, ale wszyscy maniacy tego trunku zgodnie twierdzą, że takiej kawy, jak tej pochodzącej z lokalnej pistojskiej palarni, jeszcze nie pili.


Ale to dopiero w Polsce.
Na miejscu zamawiałyśmy sobie hotelową kawę, zajadałyśmy owoce i ciasteczka i pracowałyśmy jak mróweczki.



Zanim odkryłam, że z parkingu można dojść bezpośrednio do naszej wyfreskowanej sali, kluczyłyśmy z Aneczką korytarzami, podziwiałyśmy chiostro, zadzierałyśmy głowy, by zobaczyć detale korytarza wymalowanego tak, jak byśmy się znajdowały wewnątrz woliery.



 Sztuka na ścianach, sztuka na papierze, sztuka na pergaminie.

 


Czego chcieć więcej?


 


Cudowne pięć dni zmagania się z własnymi niedoskonałościami wobec doskonale ozdobionej Bibbia de Borso Este.
Obiektu, niestety, nie było nam dane zobaczyć na żywo, chociaż miałyśmy taki zamiar. Okazało się, że, jeśli w ogóle nam pokażą tę księgę, to tylko wystawioną w gablocie, bez możliwości przekładania kart. Szkoda, bo byłyśmy gotowe na wyjazd do Modeny tylko w tym celu.
Sama Biblia jest dwutomowym manuskryptem, napisanym przez jednego z wybitniejszych skrybów XV wieku oraz ozdobiona także przez uznanych malarzy, w stylu przełomu gotyku i renesansu.
Zamówił ją pierwszy książę Ferrary, by pokazać, że nie tylko Medyceusze są wybitnymi mecenasami. Przewrotna motywacja, ale ślad po niej perfekcyjny.

Możecie sobie obejrzeć to dzieło w wersji cyfrowej. Aby przejść do drugiego tomu, należy na dole zmienić "volume" z 1 na 2.

Zaopatrzone w wydruki oraz w podgląd internetowy siadłyśmy do pracy. Część osób pracowała na papierze, część wybrała pergamin (w tym i ja). Wszystkie złociłyśmy prawdziwym złotem.




 Wybierając swój motyw, kierowałam się głównie zagadnieniami technicznymi, czyli, jak malować rośliny, jak sierść, itp.
 



Wyciągnęłam z domu i z parafii wszystkie możliwe pulpity, by trochę ulżyć naszym kręgosłupom. Niektóre pięknie się prezentowały wśród pędzli, lup, czy plamek rozrabianych pigmentów.
 


Na koniec Basia przygotowała wernisaż z naszymi miniaturami. Miejsce na prezentację dodało szyku tym ostatnim wspólnie spędzonym chwilom.

 



Żal było się rozstawać, bo towarzystwo było równie doskonałe, jak temat naszej pracy. Uprzejmość, radość, różne charaktery, wzajemnie się uzupełniające, żadnych zgrzytów.

Nasza Mistrzyni, Barbara Bodziony, już zapowiedziała następną edycję. Może ktoś się z Was skusi? Dodam, że na minionych warsztatach była też i osoba początkująca. Rozpoznalibyście, która jest jej praca?
 

Jeśli więc jesteście zainteresowani, zajrzycie do linku na stronie barbarabodziony.pl


sobota, 4 czerwca 2016

TAJNIKI ITALIKI

Kilka razy zaczynałam pisanie tego artykułu. Chciałabym od razu, w najmniejszej liczbie słów opisać wszystko. Ale nie umiem! W końcu postanowiłam podzielić tekst na dwa odrębne wpisy. Pierwszy poświęcę stricte warsztatom kaligrafii.
To był tydzień-marzenie. Wspaniała grupa uczestniczek, miejsce doskonałe, pogoda wielce sprzyjająca, wspólnie spędzony wolny czas. Wszystko perfekcyjne. Jeśli szukać rys na tym obrazie, to w prowadzącej, ale mam nadzieję, że wszelkie niedociągnięcia zostaną mi wybaczone.
Jak już wspomniałam, zostałam trochę wywołana do tablicy. Na początku chciałam ściągnąć którąś z polskich mistrzyń kaligrafii, ale sprawy się pokomplikowały i zostałam sama wobec wyzwania. Niby już znałam styl pisma, który zaproponowałam mojej grupie, ale nie uważałam, że jest to poziom nauczycielski, więc od kilku miesięcy jeszcze bardziej intensywnie ćwiczyłam pisanie italiką, zdobywałam o niej teoretyczną i praktyczną wiedzę, opracowałam autorski program, własne materiały pomocnicze, zebrałam sporą kolekcję książek na temat właściwie tylko tego kroju pisma.

Tak przygotowana ruszyłam do dawnego klasztoru San Martino, gdzie ani przez chwilę nie poczułam, że pracuję, tylko spędziłam rewelacyjne siedem dni.
Przygotowałam stół i ...

Same zajęcia trwały pięć dni, po mniej więcej pięć godzin dziennie, chociaż bywało, że kobiety jeszcze dodatkowo siadały, by sobie poćwiczyć. Zdecydowana większość nie miała nigdy do czynienia z kaligrafią, chłonęły wszystko z entuzjazmem, a ja z chęcią dzieliłam się nie tylko wcześniej poznanymi tajnikami italiki, ale i innymi przydatnymi doświadczeniami w pisaniu stalówką.

Kilka z pań było już moimi kursantkami na rysunku, ale reszta dopiero odkrywała, że to nie ręce, a mózg piszą, czy rysują. Zaznaczę, że mózgi wszystkich kursantek miały się bardzo dobrze :)

Dodatkowo do zajęć zorganizowałam wizytę w Popiglio, by uczestniczki mogły z bliska obejrzeć średniowieczne manuskrypty z iluminowanymi literami. Specjalnie dla nas zostały otwarte gabloty, a ksiądz Adam z wielką dumą pokazywał nam skarby zachowane w parafii.

Niemal każdego wieczoru, oprócz długich Polaków rozmów, spędzaliśmy (wraz z córeczką i mężem jednej z pań) na oglądaniu filmu dokumentalnego o współczesnym artyście kaligrafie z Irlandii. Zaskoczyło mnie, że wszystkich wciągnęła obserwacja procesu twórczego.
Kobiety chciały wiedzieć jak najwięcej. Pytały o miejsca, gdzie można kupić materiały, gdzie szukać co piękniejszych okazów do tworzenia kaligrafii.

Pokazywałam im też różne tricki zastosowane przy powstawaniu moich projektów kaligraficznych do wierszy Moniki. Każda dostała na pamiątkę katalog z pracami w wersji włoskiej, a dla potwierdzenia, że się bardzo napracowały, wręczyłam im dyplomy zaprojektowane specjalnie na tę okazję.


Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że jeszcze się spotkamy w podobnych rolach i w tym samym miejscu.


Trudno byłoby mi opisać każde zdjęcie według autorek, 
więc serdecznie dziękuję Marylce K., Ani R. i Oli K.

sobota, 18 kwietnia 2015

TAM, GDZIE ANIOŁ MÓWI DOBRANOC

To miejsce jest niemal za miedzą, tylko pół godziny autem od domu.
Fascynacja architekturą romańską tym razem zawiodła mnie do Carmignano.
Rzutem na taśmę na zwiedzanie załapał się jeszcze Tata. Namówiłam też Joannę, by na chwilę porzuciła organizowanie swoim klientom noclegów, tym bardziej, że i dla jej profesji zapowiadało się interesująco. Do tego dodajmy naszą "przepustkę" w koloratce i udana wycieczka gwarantowana.
Czy tylko wycieczka?
O tym pod koniec artykułu.

Zanim dotarliśmy do celu, poprosiłam, byśmy wstąpili do samego miasteczka, gdzie w pewnym kościele udało się pewnemu obrazowi nie trafić do muzeum, ani tym bardziej do żadnej niedostępnej kolekcji.
Słyszałam o tym obrazie najpierw od strony kościelnej, bo diecezjalne plotki nieźle narzekały na koszt odnowienia dzieła. Zapewne część ciężaru finansowego wziął też na siebie organizator pięknej wystawy w Palazzo Strozzi, którą miałam wielką radość obejrzenia w zeszłym roku.
Mowa o Pontormo i "Nawiedzeniu".
Malarzowi poświęciłam dwa wpisy:
pierwszy 
drugi

Dzisiaj więc bez powtórzeń, chciałam tylko zajrzeć i zobaczyć obraz w jego naturalnym, że się tak wyrażę, środowisku.
Kościół pod wezwaniem św. Michała Archanioła wita piękną renesansową loggiatą, ale nie oznacza to, że w tym czasie zaczął być miejscem kultu.

Początki siegają czasu św. Franciszka, który kiedyś przybył głosić kazania w okolice Carmignano i otrzymał od wspólnoty teren pod świątynię. My widzimy kościół z interwencjami z XVI i XVIII wieku.
Wnętrze jest bardzo obszerną halą, typową dla kościołów franciszkańskich, gdzie boczne kaplice przylegają głównie do prezbiterium. Przy nawie są jedynie ołtarze, no i właśnie przy drugim po prawej stronie, po włączeniu oświetlenia, można podziwiać do woli obraz namalowany na zamówienie rodu Pinadori.
Ciekawostką jest fakt, że Vasari ani się nie zająknął na temat tak ciekawego dzieła.
Jest w tym obrazie coś, co od razu wywołuje we mnie wielki spokój. Mimo manieryzmu, nie odczuwam przeładowania formą, a ta i tak jest, pieczołowicie wiruje z każdą fałdą tkaniny.
Także intensywne barwy, świetliste, wręcz neonowe, maksymalnie skontrastowane z szarymchłodnycm tłem, nie zagadują sceny.
Dwie ciężarne kobiety nie muszą nic mówić, wystarczy, że się obejmą i spojrzą sobie w oczy.
Ale dlaczego są tam jeszcze dwie inne i dlaczego patrzą na mnie? Zwłaszcza ta starsza, uporczywie się wpatruje w widza. Skąd powtórzenie wieku? Z przodu młoda-stara, z tyłu młoda-stara. I ten kontrast dynamiki pierwszej pary z kolumnową pozą drugiej? Tajemnica nadaje obrazowi poczucie transcendencji. Milknę i patrzę.

Trudno oderwać się i poświęcić choć chwilę uwagi innym dziełom. Ciekawe, jak by się prezentowały po wyczyszczeniu? Trudno je nawet sfotografować, bo nie są dobrze oświetlone, chowają się w cieniu sławy "Nawiedzenia" Jacopo da Pontormo.

Ruszamy dalej, wyżej, ponad Carmignano, gdzie niedawno odnowiono maleńki romański kościół z przylegającym do niego klasztorem.
Pierwsze pisemne wzmianki siegąją ... 1057, kiedy to pistojski biskup zatwierdza powstanie domu dla małej wspólnoty zakonnej. Prawdopodobnie, do XV wieku zasiedlali go benedyktyni. W 1464 roku, podczas wojen z Lukką, monastyr został złupiony i zniszczony. W nowszych dokumentach jest miejscem zamieszkania i modlitwy dla zakonu augustiańskiego. Już w XVI wieku klasztor zawiesza działalność i wszystkie jego dobra zostają przekazane rodzinie Frescobaldi z Florencji. Kościół nadal pełni rolę świątyni parafialnej. Po zniszczeniach II wojny światowej konserwatorzy przywrócili świątyni charakter romański. Jednak pozostały tylko dwie nawy, nie zachowała się lewa, stąd wyraźna asymetria budowli.
Na zewnątrz bardziej zachwyca absyda, niż paczworkowa fasada.

Wewnątrz od razu ruszam ku ocalonemu nadprożu, fragmentowi jakiegoś kapitelu.

Na końcu prawej nawy, który wcale nie jest daleki, bo wszak wszystko tu niewielkie, cieszy oko fresk z Madonną i Dzieciątkiem na tronie i ze świętymi. Po ostatnim wpisie, powinniście już wiedzieć, że pierwszy z lewej to św. Antoni Opat trzymający w ręku kostur o kształcie litery tau. Obok niego stoi patron świątyni - biskup Marcin z Tours. A po prawej stronie św. Mikołaj z atrybutem w postaci trzech złotych kulek. Drugą kobietą na fresku jest św. Łucja, która odmówiła porzucenia wiary i wolała sobie oczy wyłupić, niż dać się zamknąć w domu publicznym. Na tym malunku jest z delikatniejszym atrybutem, trzyma w ręce lampkę oliwną, a nie zwyczajową tackę z gałkami ocznymi.
Zastanawiam się, czy Dzieciątko trzyma tradycyjnego szczygła? Ptak na fresku bardziej kojarzy mi się z jaskółką.

Teraz zdradzę, dlaczego i od strony profesjonalnej świątynią zainteresowała się Joanna.
Kościół św. Marcina to wymarzone  (i możliwe!) miejsce na ślub.

Prosty, mały budynek jest w stanie zapełnić nawet garstka gości. Przytula swoją skromnością, cieszy każdym zachowanym detalem.


Jeśli macie więc w planach zawarcie sakramentalnego małżeństwa, piszcie do Asi, już ona wszystkim pięknie pokieruje.
Ale to nie koniec uroków miejsca.

Jak już wspomniałam, do świątyni przylega klasztor, a raczej pomieszczenia po opactwie, bardzo dobrze odnowione, z prostym wyposażeniem, które pozwala poczuć charakter miejsca. Do kilkuosobowych mieszkań dołączone są nowe kuchnie.

Mogą tam przenocować goście weselni, ale też i ...
Dzięki Krzysztofowi udało się już wstępnie uzyskać pozwolenie od tamtejszego proboszcza na poprowadzenie warsztatów, a że ceny noclegu są nad wyraz atrakcyjne, mam nadzieję, że znaleźliśmy wspaniałą bazę na tego typu spotkania.

Dodajcie do tego możliwość znalezienia cienia w maluśkim krużganku.


Jakąś biesiadę pod olbrzymim drzewem nieszpułki zwyczajnej i zupełnie darmowe widoki radujące serce i umysł.

W powietrzu wibruje śpiew ptaków i pianie koguta z pobliskiego kurnika.


Biegnąca tu droga jest wąska, bardzo podrzędna, więc właściwie nie ma ruchu.
Sielski spokój.












Marzenie? Tak, ale takie, które może się spełnić :)