Im bliżej Świąt, tym trudniej siąść do pisania, a szkoda zrobić to po łebkach. Może jednak uda mi się w końcu skończyć ten artykuł.
Wróćmy więc do Rzymu.
Nie tylko Zatybrze leżało w rzymskich planach i marzeniach. Przewidując, że listopad może nas uraczyć obfitymi deszczami, wymyśliłyśmy atrakcje muzealne. Dlatego od razu po przyjeździe kupiłyśmy trzydniową kartę Roma Pass, która nie tylko wyszła korzystniej finansowo, ale i była bardzo dogodna w przemieszczaniu się po Wiecznym Mieście, bez szukania punktów sprzedaży biletów, ze swobodnym wyborem linii autobusowych, metro, itp. Bo i spacerowałyśmy i korzystałyśmy z komunikacji publicznej.
Ta ostatnia zawiozła nas do Villi Borghese.
Dziwiłam się obowiązkowi rezerwacji, nawet gdy się ma Roma Pass, należało zadzwonić i podać godzinę, o której się pojawimy. Potem dziwiłam się niezwykłej punktualności wpuszczania grupy z naszej godziny. Miało to jednak swoje uzsadnienie, muzeum jest często odwiedzane, a miejsca w nim wcale aż tak wiele nie ma.
Za to wręcz zbulersowałam się, nie zdziwiłam, zachowaniem jednego z pracowników. Już wcześniej zostałyśmy poproszone o odniesienie torebki do przechowalni, pan wpuszczający wskazał jednak tylko na moją, Moniki płaską zaakceptował. Tuż po wejściu pojawił się jakiś przełożony o typie podstarzałego playboya i gburowato zwrócił uwagę, że Monika ma iść oddać torebkę do przechowalni. Grzecznie zauważyłam, że pytałyśmy o tę torebkę, za co zostałam skrzyczana. Brrr!
Te niemiłe wrażenia na szczęście szybko zatarły się po przekroczeniu progów muzeum.
Nie będę opisywać dokładnie zawartości każdej sali, chociaż muzeum i tak niewielkie, w porównaniu z innymi molochami. Zmienię też lekko kolejność, bo i my ją zmieniłyśmy, a na koniec artykułu zostawię to, co widziałyśmy jako pierwsze, bo ...
O tym potem.
W zwiedzaniu Galleria Borghese jest pewna znacząca trudność: nie wiadomo, czy podziwiać sam budynek, wybudowany specjalnie dla celów kolekcjonerskich, czy zgromadzone w nim dzieła.
Może skupię się na razie na salach.
Dużo ornamentów w stylu groteski (
pojęcie wyjaśniłam tutaj, tuż pod zdjęciem kolumny) przywołuje atmosferę starożytnych willi. Sądząc po zachowanych pozostałościach w Pompejach, coś z tego nastroju odtworzono, mimo że architektura odmienna od antycznej.
Zaskoczyły mnie doskonałe dekoracje w stylu trompe l'oeil. Czasami stawałyśmy razem z Moniką i wpatrywałyśmy się intensywnie w sufity, by upewnić się, czy mamy do czynienia z rzeźbą, czy z malarstwem. Doskonały iluzjonizm!
Bez doświadczenia trudno orzec, ile czasu potrzeba na zwiedzenie Galerii Borghese, czy możemy zatrzymać się dłużej w jakiejś sali, na ile pozwolą dane nam dwie godziny rozkoszować się tworami dłuta i pędzla. Myślę, że dlatego przejściu przez sale towarzyszy pewien pośpiech, lekki chaos i zagubienie. Tym bardziej, że trzeba dokonywać wyborów, bez wszystkich możliwych danych.
Specjalnie nie powtórzyłam sobie skromnej wiedzy, jaką dotąd miałam o muzeum, nie wykorzystałam też mapki, chciałam uzbierać pierwsze wrażenia. Dzięki nowej ustawie z maja 2014 roku, wrażenia te, na własny użytek, bez celów komercyjnych, można kolekcjonować też w postaci fotograficznej. Dotyczy to muzeów państwowych.
Miałam przy sobie wielką miłośniczkę Berniniego, więc skoncentrowałyśmy się głównie na rzeźbie, nie tylko tego autora, choć on i tak jest głównym bohaterem sal, przez które przeszłyśmy.
Na początku przywitał nas jednak malarz, przez obydwie wielce podziwiany - Caravaggio.
Patrzę na niego, oddalam się, by zrobić w miarę dobre ujęcie, ale w kadr wchodzi tanecznym krokiem antyczny Satyr. Malutkimi talerzykami wybija nam rytm - tu spójrz, tam spójrz, idź dalej.
Przemykamy przez stonowaną "egipskimi" ornamentami salę, by za chwilę stanąć z otwartymi buziami przed grupą Eneasza. Trzy pokolenia mieszkańców Troi uciekają przed pogromem. Matka już gdzieś się zawieruszyła. Zostaje mały chłopiec (Askaniusz) kroczący przy ojcu dźwigającym słabnącego dziadka (Anchizesa). Najbardziej fascynująca jest tu starość wyrażona takimi niuansami, że marmur zdaje się ożywać.
Rzeźba tak bardzo mnie związała ze sobą, że niemal nie pamiętam nic z innego dzieła Berniniego w tej samej sali - Alegorii Prawdy. Przypominam sobie jedynie techniczne łączenia między palcami, tkaninę odsłaniającą nagość, bo przecież prawda nie ma nic do ukrycia. Uważa się tę rzeźbę za bardzo osobistą, związaną z konkretnymi faktami w życiu artysty, gdy konkurencja nie szczędziła mu pomówień.
Już mamy iść dalej, ale jak tu się nie rozczulić trzema śpiącymi aniołkami. Mnóstwo czasu spędziłam potem na poszukiwaniu bliższych informacji o tej, czy innych rzeźbach z sali. Nie znajduję ich w zakupionym przewodniku po muzeum, słabe wzmianki na stronach internetowych. Mam nauczkę. Należy robić zdjęcia także opisowym tabliczkom. Wiem tylko, że kobieta z makami jest przykryciem sarkofagu, a trzy putta mogłyby być autorstwa Egidio della Riviera, ale nie jestem pewna, bo znalazłam jedynie lustrzaną wersję zdjęcia w starej książce o Stefano Maderno.
W sali zwanej Salą Imperatorów, wbrew nazwie, panuje niepodzielnie Gianlorenzo Bernini. Zaciskam ręce by poczuć, jak te Plutonowe zagłębiają się w marmurowym ciele Prozerpiny. Lubieżny władca podziemi silnymi rękami przytrzymuje wyrywającą się w rozpaczy młodą dziewczynę. Chciałoby się ją ustrzec przed tym, co za chwilę się stanie. Najbardziej statyczny w tej grupie jest trójgłowy Cerber. Czego strzeże? Jak strzeże? Jego szczekanie jakieś tylko na pokaz.
Ciekawym zestawieniem jest niebawem następująca po tej sali inna, do której trakt wiedzie przez kaplicę z oryginalnymi freskami zachowanymi z czasów budowy willi przez Scipione Borghese i gipsową fugurą Jana Chrzciciela.
Apollo i Dafne każą mi wstrzymać oddech. Do czasów Berniniego temat przedstawiano w dwóch, malarskich, wymiarach. Wydawało się, że niemożliwym jest oddanie wszystkich odcieni sceny z "Metamorfoz" Owidiusza w twardym marmurze. Dafne uniknęła gwałtu, Apollo nie zdołał jej posiąść, ale cena za to była wielka - na własną prośbę zostaje zamieniona w laur.
Dojmująco opowiada nam Owidiusz:
Ledwie skończonej prośby wysłuchała rzeka,
Miękka kora pieszczoną pierś Dafne powleka.
Widać włos w liściach, rękę niknącą w gałęzi,
Nogę, dawniej tak lekką, ziemia w sobie więzi,
Wierzch pokrywa jej czoło; i w drzewa postaci
Jeszcze nadobna Dafne piękności nie traci.
Jeszcze do niej Apollo silnym ogniem płonie,
Czuje bicie serca w zdrewniałym już łonie;
Przyciska lube drzewo dla pocałowania,
Ale i drzewo jeszcze uścisków zabrania.
(tłum. Bruno Kiciński)
Ciekawostką są liście i gałęzie i włosy. Tej genialnej plątaniny nie rzeźbił Bernini, tylko - Giuliano Finelli. Mówi się, że odszedł z warsztatu mistrza z poczucia niesprawiedliwego traktowania, braku uznania dla jego wkładu, chociażby w powstanie dzieła, które sprawia, że wierzymy, iż niemożliwe jest możliwe.
Jak poradzić sobie z nagromadzeniem emocji? Dafne zwyciężyła, ale ...
Innej walki podjął się Dawid, także Berniniego. Nie zastanawia się, co robić, nie pozuje nam posągowo jak ten najsłynniejszy florencki Michała Anioła. Zaciska usta, wzrok koncentruje na Goliacie, nabiera rozmachu i już za chwilę wypuści kamień z procy. Napięcie do granic możliwości. Jakże niezgrabna wydaje się być przy nim postać z sarkofagu w tle.
Idealnie się złożyło, że poszłyśmy "pod prąd". Dokładnie o zachodzie słońca weszłyśmy do wypełnionej słońcem "kobiecej" sali, w zamiarze pierwszej dla zwiedzających. W pomieszczeniu spotkały się dwie kobiety, mimo, że dzieli je XIV stuleci.
Centralnym ustawieniem prym przyznano Paulinie Borghese, młodszej siostrze Napoleona, który aktywnie przyczynił się do sprzedaży wielkiej części kolekcji z willi, obecnie znajdującej się w Luwrze. Kobieta nie miała problemów z pozowaniem nago, słynęła z bogatego życia erotycznego, więc i marmur nie uchwycił skromności. To zwycięska Wenus trzymająca w dłoni jabłko - zapewne to dla najpiękniejszej, którego domagała się trojańska Helena.
Leda z łabędziem to błahostka dla Pauliny - czyż nie tak można by odczytać igrającego na ustach Francuzki uśmiechu?
A jednak, mistrzyni gier miłosnych musi oddać choć ukłon w kierunku Ledy, bo to jej przedstawienie rozgrywa fantastyczne sceny z zachodzącym słońcem.
I tak docieramy z powrotem do wejściowej sali, gdzie ulokowano niezwykłą rzeźbę. Z daleka i z bliska wydaje się być modelem jakiejś architektury, z wieloma postaciami.
Od razu widać, że chodzi o Rzeź Niewiniątek.
Tylko dlaczego jest napisane, że dzieło uruchamia się co 8 minut?
To niedługo, poczekamy.
Wybaczcie jakość filmu, nie szło ominąć migania światła, dzięki któremu obracana w szybkim tempie struktura spowodowała "uruchomienie" postaci. Kocham złudzenia optyczne, więc i to przywitałam z zachwytem. Nie ja jedna, co słychać w ścieżce dźwiękowej i nie piszę tylko o słownym komentarzu Moniki.
I teraz dochodzimy do jęku, ale nie zachwytu, tylko zawodu.
Warto jednak czasami bardziej się przygotować do zwiedzania, nie wszystko pozostawić wrażeniom i improwizacji.
Z informacji o tej kinetycznej rzeźbie wyczytałam dopiero w domu, gdy zabrałam się do pisania artykułu, że stanowi część tymczasowej wystawy Mata Colishaw, pt. "Czarne lustra".
Zaraz, zaraz, a gdzie te lustra?
Gdzie czarne ramy z Murano i dialog z obrazami Caravaggio?
Auć!!!!!
Na piętrze!
O którego istnieniu nie miałam bladego pojęcia!
Dojście do którego nie jest wielce wyeksponowane i nawet nie wiem, czy pomaga w tym skromna mapka wręczana z biletem.
Już nawet nie napiszę, co nas ominęło.
Zaczęłam się śmiać na głos z własnej głupoty, tylko nie wiem, czy Monice było aż tak do śmiechu. Mam jednak nadzieję, że nadarzy się i dla niej jeszcze niejedna okazja do wizyty w Galerii Borghese.
Chociaż z drugiej strony dobrze się złożyło, bo i tak było co zapamiętać, nawet parter pokazałam bardzo skrótowo, pominęłam wiele, wiele rzeźb, tylko kilka z nich zostawiłam jeszcze na koniec.